środa, 1 kwietnia 2020

Pierwsza ćwiartka okrążenia

Jak zapowiedziałem, tak aktualnie robię.
Mowa oczywiście o PADOCowaniu, które póki co skutecznie i bez przeszkód uprawiam od początku roku, zatem czas na jakieś pierwsze wrażenia i wnioski.
Gest Lichockiej
Z każdym miesiącem czuję się pewniej, a mózg przypomina sobie sztuczki, triki i miejscówki, które stosowałem podczas pierwszego cyklu. Polaroid oczywiście ma pewne ograniczenia, a to nie mam takiego odejścia, żeby w kadrze mieć to co sobie wcześniej wymyśliłem, a to brakuje pomocnika i trzeba radzić sobie samemu, a to mróz chemię ścinający zanim zacznie dobrze pracować, a to ciemnica i słabo to wszystko widać. Póki co żadnego ujęcia nie poprawiałem, choć na niektórych zdjęciach mało widać, ale przy odrobinie wyobraźni warunkowo można uznać za zaliczone. Grunt, że osoba robiąca zdjęcie zatwierdza je swoim podpisem, dając tym samym dowód, że nie ma oszustwa w czasie i miejscu.
premiera filmu "Ptaki nocy"
Tak jak poprzednio, staram się również nawiązywać kolejnymi kadrami do świąt, wydarzeń (zamierzchłych i aktualnych), rocznic urodzin czy zgonów znanych postaci (rzeczywistych czy fikcyjnych). Czasem są tak mało widoczne mrugnięcia okiem, że można kompletnie je zignorować, a czasami prezentowane są bardzo mocne znaki i wskazówki:
- w 100 lecie odzyskania niepodległości przez Fordon ubrałem się w barwy narodowe, a w dłoni mam ustrojoną białą różę imitującą herb Fordonu,
- dzień Darwina, prześmiewczo zaakcentowany skórką od banana,
- rocznica śmierci Beksińskiego, w stawie przy osiedlu gdzie mieszkał,
- początki koronawirusowej pandemii i paniki z nią związanej.
- mój powrót na siłownię, po półrocznej przerwie związanej z przygotowaniami do sesji Mr J,
- urodziny uczczone w jeziorze w miejscowości gdzie się urodziłem, o którym nie miałem do teraz zielonego pojęcia,
Tłusty Czwartek
Jest już parę anegdot z przygotowań i realizacji konkretnych kadrów.
Styczeń był zwyczajową rozbiegówką, ciut zachowawczą (stąd sporo kadrów łazienkowych). Z racji słabiutkiej zimy, objawiającej się brakiem śniegu i trzaskających mrozów, nie było możliwości wskakiwania w głębokie zaspy, ani kładzenia się na lodzie lub wchodzenia do przerębli. Pierwsza okazja nadarzyła się w połowie stycznia, gdy w jednym z zakoli Wisły, woda przykryta była cieniutką warstwą lodu, więc musiałem bardzo się starać, żeby go kompletnie nie zniszczyć, kładąc na nim rękę. Kolejna okazja nadarzyła się na rodzinnej wsi, gdy przedzierając się przez ostre jak szkło kawałki lodu, brnąłem powoli do końca pomostu, gdzie mogłem dosłownie zanurkować pod lód, dlatego zdjęcie jest niewyraźne. Ostatnie lodowe zdjęcia powstały (25.01. oraz 26.01.) w Łodzi, gdzie pojechałem na koncert Dody, który został odwołany.
W lutym zdecydowałem się wprowadzić selfie, w momentach gdy nie mam możliwości znalezienia nikogo do pomocy. Jako, że w tym roku mieliśmy jeden dodatkowy dzień i nie miałem kompletnie zielonego pojęcia jak go uczcić. Ostatecznie stwierdziłem, że odkąd pamiętam nazwa "dzień przestępny", kojarzy mi się z "dzień przestępczy", a skoro przestępstwa popełniane są głównie pod osłoną nocy, w związku z tym postanowiłem wprowadzić zdjęcia nocne z flashem.
W marcu starałem się ograniczyć do minimum kąpanie łazienkowe, chyba że sytuacja mnie do tego zmusza.
dzień świętego Patryka
Nad dwoma polaroidami chciałbym się szczególnie pochylić.
Pierwsze jest autorskim pomysłem Natalii Wysoczańskiej, która postanowiła utopić mnie w rzygowinach, zgrabnie imitowanych przez barwione kurkumą gluty z siemienia lnianego.
Drugie zdjęcie jest uczczeniem pierwszego dnia wiosny, gdzie tradycyjnie topi się płonącą Marzannę, w którą zapragnąłem się wcielić. Wymyśliłem sobie to zdjęcie gdzieś w połowie lutego. Z internetu dowiedziałem się, że dość bezpiecznie można dokonać samopodpalenia, smarując skórę grubą warstwą żelu do dezynfekcji. Oczywiście plany pokrzyżował mi koronawirus i związana z nim panika, która najpierw wywindowała ceny tychże do jakichś niebotycznych sum, a potem i tak wymiotła je z półek magazynów. Potrzeba matką wynalazków i w ten sposób litrowy słoik łatwopalnej substancji, ukręciłem ze spirytusu i żelu intymnego. Z przyczyn oczywistych potrzebna była większa liczba pomocników i tutaj jak zwykle niezawodne są moje koleżanki z pracy. Jedna została migawkowym polaroida, a druga podpalaczem. Niestety zabrakło nam trzeciej do backstage'a, bo kombinowania i zabawy było co niemiara, szczególnie gdy nastąpił wielgachny zapłon, opalający koleżance dłoń oraz podpalający suchą trawę na brzegu.
śmierć Alberta Uderzo
Jeszcze dużo cudownych kadrów i pomysłów przede mną. W telefonie mam specjalnie zainstalowany kalendarz świąt nietypowych, a do tego realia podsuwają kolejne wyzwania.
Póki co moim największym aktualnym zmartwieniem są pandemiczne zakazy poruszania się na świeżym powietrzu, co prędzej lub później może skończyć się bolesną grzywną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz