Od Wielkanocy biłem się z myślami czy jechać na Wieśkę, czy zostać w mieście.
Dzisiaj nastąpiło przesilenie, gdzie stwierdziłem albo COVID albo psychiatryk.
Jestem dzikim zwierzęciem i zamknięcie mnie w klatce jest równoznaczne z tym, że albo kogoś boleśnie pokąsam albo odgryzę własną łapę, żeby tylko wyrwać się z uwiezi.
Emocje wygrały z logiką!
Lubię światło lamp sodowych.
Ich pomarańczowo-różowy kolor kojarzy mi się z dzieciństwem na peegierowskim blokowisku, rozświetlonym pojedyńczymi latarniami w tym kolorze.
Najjaśniej błyszczał kort tenisowy przed moim blokiem, który zimą był adaptowany na młodzieżowe lodowisko, sumiennie, codziennie polewane wodą z pobliskiej stołówki przez "ciecia".
Tam nauczyłem się śmigać na łyżwach, gdy podczas pierwszych prób prawie straciłem oko, rzuconym przez kumpla kijem hokejowym.
Rząd sodowych latarni oświetlał też drogę na przystanek autobusowy, stojący na krzyżówce, na skraju lasu.
Taka lampa oświetla teraz nadjeziorną daczę, gdzie wbrew logice właśnie spędzam pandemiczny weekend.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz