niedziela, 12 stycznia 2025

Ceterinfanodium

Ostatnio wyszukuję sobie różne zaburzenia rzeczywiste oraz urojone, na które cierpię. No więc wyszło mi, że NIE CIERPIĘ... dzieci, a szczególnie tych posiadanych przez znajomych. Guglam w necie czy jest na tą przypadłość jakaś fachowa nazwa, ale wychodzi mi jeno dziwacznie nazwany lęk. Problem w tym, że nie boję się bombelków, tylko zwyczajnie się nimi brzydzę, stąd wziął się tytułowy neologizm. Choć jak tak głębiej pogrzebać, to nie czuję odrazy do samych gówniaków, bo te są nawet akceptowalne w granicach zdrowego rozsądku, bo właśnie o niego się rozbija.
Gdy ludzie nawiązują nowe znajomości oraz przyjaźnie, to główną siłą napędową dalszego funkcjonowania razem są jakieś wspólne zajawki, dobry flow, podobne poczucie humoru itp. Moje bliskie grono nigdy nie było duże, a ludzie którzy w nim się znajdują, pochodzą z różnych środowisk. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że ci co wypadli z horyzontu zdarzeń (kuzynka, współzałożycielki Uniwersytetu Kiciarstwa, wiejski kumpel z przyrodniczą pasją, koleżanki z pracy, współlokatorki, etc.), dorobili się własnego potomstwa. Tematem wiodącym ich życia staje się DZIDZIA, co mnie już jakoś niespecjalnie interere. Może to jest w jakiś sposób egoistyczne, ale wpisuje się we wspominaną niedawno potrzebę wolności oraz bunt przeciw pośredniemu tacierzyństwu pracownianemu. Efekt jest taki, że w robocie jestem głównie na emigracji wewnętrznej, a z dzieciatymi znajomymi spotykam się... przez przypadek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz