niedziela, 29 grudnia 2024
wtorek, 17 grudnia 2024
Kapitan Rohan
Tymczasem komiksowo zakończyłem czytać rewelacyjny run Kapitana Ameryki, napisany przez Eda Brubakera, który twierdzi w wywiadach, że to jego ulubiony bohater ze stajni Marvela. Tą chemię ewidentnie czuć podczas lektury, więc autor swojego oblubieńca dość szybko zabija (to się chyba nazywa toksyczna miłość), co odbiło się szerokim echem nawet w polskich masmediach. Luzik!!! Na początku tej opowieści wygrzebuje z grobu, jego kumpla z czasów 2 wojny światowej - Bucky'ego, który tkwił w nim od dziesięcioleci, a jego śmierć była taką samą traumą dla Steve'a, jak wujka Bena dla Spider-mena i tenże kolega przejmuje po nim schedę i tarczę. Trochę pospojlerowałem. W wydaniach zeszytowych mogły te wydarzenia nieźle szokować, ale od czego są wydania zbiorcze, które już w tytułach niczego nie ukrywają, także bez obaw...
Rogers wrócił z zaświatów. Scenarzysta pisał te przygody przez prawie 10 lat!!! Do momentu zmartwychwstania czyta się to świetnie, jako krwisty kryminał połączony z thrillerem polityczny. Mam wrażenie, że Ed miał bardzo dużą swobodę i kredyt zaufania ze strony redakcji. Rysunkowo również jest rewelacyjnie. Później historia trochę siada jest już bardziej fragmentaryczna i mniej przemyślana jako całość, pisana na zasadzie od zadania do zadania, a rysownicy częściej zmieniają się w tych przygodach, choć nadal jest to porządny średniak superhero. Suplementem do całości jest jeszcze tom Zimowy Żołnierz, w którym czuć klimat początkowej opowieści o Kapitanie, choć sama historia faktycznie dzieje się po tych 9 tomach, w których zaczęto wątki do dziejących się tutaj wydarzeń. Podsumowując jest to jeden z najlepszych marvelowskich seriali.poniedziałek, 9 grudnia 2024
Obrazkowe ćwierćwiecze, czyli niech żyje komiks!!!
![]() |
| Berenika Kołomycka kończy malować reklamę Strefy Niezalu |
Pod koniec listopada odbył się w Państwowym Muzeum Etnograficznym mikrofestiwalik komiksowy "NŻK!". Zamierzenie lub nie, wyszedł on bardzo nostalgicznie, bo z okazji 20-lecia pierwszego wydania, wznowiony został album "Achtung Zelig!", w wersji kolorowej oraz kolekcjonerskiej B&W, w powiększonym formacie.
![]() |
| Krzysztof Gawronkiewicz opowiada o swoim komiksie |
Z kolei na cześć jednego z mistrzów polskiego komiksu, czyli Tadzia B., ukazały się "Najlepsze kawałki z Baranowskiego".
![]() |
| Sam Mistrz dosiadł się spontanicznie, a mi kolana zmiękły jak dzierlatce |
Wisienką na torcie było natomiast spotkanie z Produkt Crew, którzy reaktywowali się aby wysmażyć 24 numer tego zacnego periodyku i wtedy zdałem sobie sprawę, że jesteśmy rówieśnikami!
![]() |
| Od lewej: Karol Kalinowski, Marek Lachowicz, Łukasz Chmielewski, Michał Śledziński, Piotr Mirski, Marcin Łuczak, Rafał Skarżycki, Tomasz Leśniak, Olaf Ciszak, Krzysztof Mirowski, Jan Sławiński |
Znaczy z rednaczem Michałem Śledzińskim, pochodzącym notabene z Bydgoszczy, prawie ten sam rocznik, bo gówniakowi jednak rok i parę miesięcy brakuje do mnie. Natomiast z magazynem komiksowym "Produkt", równocześnie wkroczyliśmy do polskiego getta historyjek obrazkowych, zatem stuknęło nam ćwierćwiecze. W związku z tym postanowiłem również podzielić się swoją przygodą na tym poletku.
...
...
...
JPRDL!!!
Przez dwa bite dni przywoływałem wspomnienia, gdzie zdołałem nagryzdać trzy jebitne akapity o moich początkach w tej dziedzinie sztuki. Autentycznie musiałem tego bloga mocno pogrzebać w pamięci, skoro w przypływie olśnienia cofnąłem się w przeszłość, odkrywając że taką rzecz poczyniłem na początku jego pisania, w minicyklu Komiksowa Dekada, robiąc to wtedy z większym polotem oraz dokładnością, ale zeznania się ze sobą zgadzają, chociaż wtedy celowo przekłamałem jeden istotny fakt, bo prawdziwą przygodę z kolorowymi zeszytami zacząłem w 1999 roku, ale żeby jakoś rocznicowo to wyglądało, początkowy rok skumulowałem w dwa. Pytanie czy niepamięć wsteczna odnośnie minionej dekady, wynika z nabytej w międzyczasie choroby psychicznej czy może są to objawy początkowej demencji starczej? Zatem komiksowe treści pojawiały się tutaj odpowiednio otagowane dość regularnie, w postaci relacji z festiwali, recenzji komiksów, krótkich wspominek czy bardziej krytycznych postów. Cykl Tęczowy KomiX BOX pamiętam doskonale, bo jestem z niego bardzo dumny i aż się prosi o jakiś jubileuszowy aneks.
Zatem mając początkowe wspominki z bani oraz porządną bazę startową, mogę skupić się na ostatnich piętnastu latach raczej biernego (o)bycia w komiksowie. Wtedy pisałem, że jestem uczniakiem obrazkowej podstawówki, to teraz już chyba spokojnie mogę podchodzić do matury w tym zakresie. Puenta tamtych wpisów była raczej pesymistyczna, bo ryneczek wpadł w regres, ale parę lat później spektakularnie wskoczył na falę wznoszącą i mamy już wieloletnią hossę, choć malkontenci pewnie się ze mną nie zgodzą, bo co z tego że emitowana jest olbrzymia ilość woluminów, skoro nakłady dalej podobne. Wydawcy zagospodarowali różne nisze, przez co wybór gatunkowy również jest bogaty.
Hegemonię nadal dzierży Egmont Polska, publikując przez te lata baaardzo dużo różnorodnych komiksików, a wspominany niedosyt Batmana to echa przeszłości i aktualnie strach lodówkę otworzyć, żeby z niej Uszaty nie wyskoczył.
Parę lat temu wydawnictwo zaczęło mocno gospodarować dziecięcą łączkę, co się bardzo chwali, bo dzięki temu kolejne pokolenie Polaków, będzie lepiej ukształtowane w tym kierunku. Z tego działu wybieram jedynie pojedyncze perełki, a większość znam jedynie z samplera. Rok temu niespodziewanie ze stanowiska redaktora naczelnego zrezygnował Tomek Kołodziejczak, a zastąpiła go nikomu nieznana Martyna Chrzanowska. O ile on jest typowym geekiem znającym temat od podszewki, to póki co ona (przynajmniej na oficjalnych spotkaniach) jawi się jako człowiek od tabelek w excelu. Czas pokaże jak ta zmiana wpłynie bądź co bądź na cały rynek, bo nie ma co udawać, że Egmont w dużej mierze go kształtuje.
Moi ulubieńcy z tamtych lat ciągle funkcjonują na rynku, utrzymując wysoki poziom publikacji. Mowa oczywiście o Kulturze Gniewu, która również utworzyła dziecięcy imprint "Krókie Gatki" oraz Timofie nadal nie bojącym się sięgać po jakieś niszowe twory. Notabene wspominany kiedyś przeze mnie "From hell" w niechlubnej wersji ekskluzywnej, stał się środowiskowym memem. Dzielnie sekunduje im Centrala, dość często publikująca rzeczy od naszego południowego sąsiada. Ongrys z polskimi klasykami, finiszuje z wydawaniem Kapitana Żbika, ale też wystartował z rewelacyjnym "Wydziałem 7", który ostatnio się od niego uniezależnił. Hanami bez przerwy publikuje niebanalne mangi. Niestety Taurus dał byczego ciała, rozgrzebując masę różnych serii, a potem ich nie kończąc. Ich flagowe "Żywe trupy" są tego najsmutniejszym przykładem i w sumie samo wydawnictwo mogłoby się aktualnie tak nazywać, bo od dłuższego czasu milczy. Choć trzeba oddać sprawiedliwość właścicielom, którzy również prowadzą świetny sklep komiksowy, o którym parę lat temu powstał rewelacyjny film dokumentalny "W Centrum Komiksu", ładnie opowiadający też o całym środowisku komiksiarzy.
Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze o takich wydawnictwach jak Kurc, Studio Lain, Lost in time, Non Stop Comics, Scream, które dzielnie orają swoje nisze. Moim aktualnym faworytem powoli staje się Mandioca, orbitująca głównie w rejonie kultury iberoamerykańskiej, choć ich pierwsze albumy nie zachwycały. Intersującą ciekawostką jest również oficyna Tore, eksplorująca bogaty rynek włoskiej pulpy. Niestety dość szybko żagle zwinął queerowy Abiekt (późniejsze Wydawnictwo Komiksowe), ale tutaj parę lat temu wskoczył Jaguar, z bestsellerowym (średniackim moim zdaniem) "Heartstopperem".A co tam Panie w imprezach komiksowych? Wiodący już wtedy prym Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier rozrósł się gigantycznie, ale niestety za wielkością nie poszła jakość. Już 15 lat temu wspominałem, że ten event zaczyna mnie męczyć, to teraz stał się przykrym obowiązkiem, bo przecież TRZEBA TAM BYĆ! Dyrektor Mamut już mógłby pójść na zasłużoną emeryturę, bo mam wrażenie (zresztą chyba nie tylko ja), że festiwal toczy się tylko prawem śnieżnej kuli, a świeżości tam tyle co w syberyjskiej zmarzlinie. OK!!! Żeby oddać Łodzi sprawiedliwość, w końcu na polskiej mapie zaistniało nowoczesne Centrum Komiksu i Narracji Interaktywnej, które oprócz wystawy stałej, prezentuje też różne wystawy czasowe. Ładnie zaś ewoluowała raczkująca wtedy Komiksowa Warszawa, podczepiając się z czasem pod Międzynarodowe Targi Książki. Jest to jednocześnie duży plus, bo dzięki temu z komiksem może zetknąć się dużo randomów, ale też minus, gdyż ginie gdzieś to w natłoku atrakcji. Trochę na ten temat wyiszczałem się w tym wpisie. Dlatego utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej mi na niszowych festiwalach. Do niedawna ulubionym był organizowany przez Łukasza Kowalczuka Rumia Comic Con, ale niestety rok temu zaliczył zgon. Po piętach deptały mu Złote Kurczaki i w sumie często wahałem się (w zależności od edycji), który jest bardziej zajebisty. FILu robi tam kawał porządnej roboty u podstaw. DOSŁOWNIE, bo impreza skupia się na niezalu, który przez te lata niezwykle się rozwinął, a wydawnictwa wydawane własnym sumptem, niczym nie odbiegają od profesjonalnych edytorów, a różnią się chyba jedynie nakładami. Ligatura ewoluowała w Poznański Festiwal Sztuki Komiksowej, który również jest bardzo przyjemną inicjatywą. Niestety umarła Bydgoska Sobota z Komiksem i od tego czasu w mieście nad Brdą nie dzieje się kompletnie nic, choć tradycje mamy bogate.
Przez te wszystkie lata poodchodziło trochę polskich twórców. Z racji wieku nie ma już wśród nas Szarloty Pawel, Papcia Chmiela, Bogusia Polcha, Tadzia Raczkiewicza. Imiennik tego ostatniego, niejaki Baranowski, świadomie i odważnie (szacun i podziw) żegna się z karierą, fanami oraz życiem, ogłaszając na ostatnim MFK, że zmaga się ze śmiertelną chorobą, rezygnując z dalszego leczenia. Stąd m.in. wspomniany we wstępie wspominkowy album oraz przekrojowa, oszałamiająca wystawa w EC1. Z rysowaniem już (na szczęście) skończył nasz eksportowy numer 1 - Grzegorz Rosiński. Jego flagowa seria "Thorgal", którym zachwycałem się przed laty, mniej więcej w tamtym okresie zaczęła staczać się po równi pochyłej. Scenariusze stawały się coraz bardziej nijakie, aż w końcu van Hamme zrezygnował z dalszego pisania, rysunki z albumu na album robiły się niechlujne (choć nadal z mistrzowskim sznytem). Potem Mistrz poszedł w styl malarski i to faktycznie miało efekt WOW, ale z czasem również zaczęło szwankować. Pominę milczeniem kolejnych scenarzystów, męczących dzielnego wikinga z rodziną oraz czytających te wypociny fanów. Grześ ograniczył się do robienia okładek kolejnych tomów i wdzięcznego gwiazdorzenia na festiwalach. W mojej ocenie zejście ze sceny nastąpiło tak z pięć lat za późno, ale na szczęście nikt nie czyta tej okrutnej krytyki (hahaha).
Niestety "Młode Wilki" również się zestarzały i zaczęły opuszczać watahę. Parę lat temu Andrzej Janicki, który na privie bardzo namawiał mnie to fotograficznego wcielenia się w Punishera. Termos, czyli wrocławski towarzysz zabaw Fila - Bartosz Słomka. Kompletnie niedoceniony Adrian Madej, którego "Misję" pośmiertnie wznowiła kg. Gdzieś w UK zaginął Michał Lasota, przy lekturze jego "Ławki" wybuchałem salwami śmiechu. Filip Myszkowski... ten akurat żyje i ma się świetnie, tylko rzucił komiks i fika koziołki na desce.
Ale, ale..., przecież komiks jak wiele innych aspektów wszechświata, nie znosi próżni, więc pojawiło się też dużo nowych wyjadaczy, tako wśród twórców jak i wydawców. Chyba najbardziej cieszy pojawienie się kobiet w niesławnych salkach potu, a wraz z nimi trochę świeżego powietrza oraz inne spojrzenie na tworzenie komiksu, które kładzie większy nacisk na emocjonalność i... codzienność. Bardzo lubię to co zinowo wyczynia Ania Krztoń, bajecznie malowane akwarele od Bereniki Kołomyckiej, czy oniryczne podróże Anubisa w wykonaniu Joanny Karpowicz, a to tylko wierzchołek babskiej góry lodowej. Wśród nosicieli chromosomu Y, choć niekoniecznie już takich młodych, lubię rzeczy wychodzące spod ręki Piotrka Nowackiego, czy ziomka po biologicznym fachu - Tomka Samojlika, choć nie samym cartoonem człowiek żyje. Polacy z sukcesem wypłynęli również na szerokie wody światowego mainstream'u. Rysunkowo Kasia Nie, Piotr Kowalski (ten on bezsensownej inby z plecami kobyłki), Jakub Rebelka czy Szymon Kudrański. W zeszłym roku Bartosz Sztybor jako pierwszy Polak otrzymał Nagrodę Hugo, za scenariusz do notabene polskiego towaru eksportowego "Cyberpunk 2077". Do grona światowych superbohaterów z hukiem wkroczył nasz swojski Wiedźmin.
Tyle newsów z kraju i ze świata, a co się wydarzyło przez te lata u mnie. Piętnaście lat temu wzmiankowałem, że niewinne hobby przybiera znamiona nałogu, no więc teraz mogę z czystym sumieniem stwierdzić TO JEST NAŁÓG!!! Diagnozę postawiłem w momencie, gdy ostatnią kasę na koncie i w portfelu potrafiłem przepierdolić na komiksy, których jeszcze nie miałem w kolekcji, bo z jedzeniem to się jakoś przebieduje do wypłaty. Przez długi okres czasu powtarzałem, że owszem uzależnienie, ale niespecjalnie szkodliwe dla mnie oraz otoczenia. Z racji tego, że sumiennie kataloguję swoją kolekcję, to wiem że na przestrzeni dwudziestu lat, średnia cena za pojedynczy egzemplarz wrastała stabilnie o złotówkę co 5 lat, natomiast w wyniku pandemicznych zawirowań PODWOIŁA się, co było jednym z powodów samoograniczania w nałogu, bo portfel dostał zadyszki, a kolekcja urosła do gargantuicznych rozmiarów i na chwilę obecną podzielona jest na dwa mieszkania. To co zacząłem zbierać jeszcze w domu rodzinnym tam pozostało, uzupełniane o kolejne albumy, jeżeli seria nadal jest kontynuowana. Natomiast znaczna większość jest w bydgoskim mieszkaniu, zajmując już przestrzeń we wszystkich pokojach. To kolejny powód rozpoczęcia tej nierównej walki, gdyż fizycznie miejsca zaczyna brakować oraz rosną obawy, że w pewnym momencie podłoga nie wytrzyma i spierdolę się na głowy sąsiadów, powodując katastrofę budowlaną, ewentualnie tomiszcza ulegną samozapłonowi i spłonie blok cały lub skończę marnie jak Hanka pod stosem kartonów. Póki co odwyk idzie marnie, ale jednak małymi kroczkami do przodu, choć każdy świadomie niezakupiony komiks BOLI. Jakieś 7 lat temu podczas lektury dobrego serialu sensacyjnego "Skalp", doszedłem do wniosku, że trzeba zmienić technikę czytania długich serii. Dotychczas czytałem takowe na bieżąco, ale z racji polityki wydawniczej, odbywało się to z przerwami, przez co zapominałem sporo wątków i niuansów. Postanowiłem więc czekać cierpliwie (zazwyczaj jakieś parę lat) na zakończenie serii i wtedy łykać to jako całość. Przerw w czytaniu nie ma, bo przecież publikowanych jest sporo zamkniętych albumów. Na festiwalach przestałem namiętnie stać w kolejkach po rysografy, bo w pewnym okresie robiłem TYLKO to oraz kompulsywne zakupy, które przeniosłem do sieci, gdyż z eventów wracałem obładowany jak ruska baba z targu. Nadal chorobliwie unikam festiwalowych beforów (introwertyzm ewidentnie się pogłębia), choć przez to tracę możliwość bliższego poznania komiksowa. Dla bywalców to prawdopodobnie żaden news, natomiast dla mnie odkryciem tego roku był fakt, że ten melon jest tym melonem! I takie odkrywanie informacji (dla niektórych oczywistych) jest MEGA!!! Jednak po tylu latach przemykania, ludzie zaczynają mnie kojarzyć, choć ja część z nich znam od 25 lat.
To może jeszcze odrobina wróżenia z fusów. Od lat już się straszy o zmierzchu literatury, szczególnie tej wydawanej na nieekologicznym papierze, a mimo wszystko dalej powstają te cudownie pachnące tony tomów, a podziwianie komiksów na ekranach nadal słabo funkcjonuje (przynajmniej w Polsce). Największym koszmarem na nadchodzące lata będzie póki co raczkujące ajaj. Osobiście wypatruję jak kania dżdżu regresu rynkowego. Znaczy to, że rynek obficie owocuje jest zajebiste, ale jak jebnie to nie będę musiał się ograniczać w nałogu.
Zacząłem komiksową przygodę razem z Produktem, tak jak ten przydługi wpis, więc skończę krótką recenzją jego ostatniego numeru. Chłopaki po gwałtownej śmierci periodyku, co jakiś czas odgrażali się, że już niebawem wracają ale na obiecankach się kończyło i dopiero za mordy wziął ich Marcin Łuczak. O dzięki Ci Panie!!! Chociaż...? Czy po tylu latach można jeszcze wejść do tej samej rzeki? Nazywa się tak samo, ukształtowanie terenu również to samo, nawet ryby i inne występujące tam żyjątka, choć starsze są te same, jednak woda zupełnie inna. Ewidentnie wszyscy rysownicy zaliczyli spory progres i nie dopadł ich jeszcze syndrom miszcza grzesia. Rysunkowo - PETARDA! 24 numer Produktu cierpi na coś, co było bolączką okresu Wielkiej Smuty, czyli olśniewające plansze, ze słabo napisanymi historiami, dlatego większość scenariuszy trzeszczy jako kontynuacje lubianych serii. Wtedy to była jazda po bandzie, teraz chodzenie przy poręczy. Autentycznie parę dni po lekturze nie potrafię sobie przypomnieć o czym były te historyjki, poza OS czy JJ. Świetnym pomysłem są... reklamy. Śledziu zacnie popłynął strumieniem świadomości w podpaskach. Publicystyka jest git, choć wieść gminna niesie, że tym razem felietoniści byli odpowiedzialni za tradycyjne igranie z dedlajnami. Edytorsko bez zarzutu. Czy warto? Dla fanów i komplecistów rzecz obowiązkowa. Nuworysze mimo walorów wizualnych, chyba nie do końca się odnajdą bez kontekstu poprzednich numerów, więc bardziej polecałbym im samodzielne wytwory produktowych tfurców.
wtorek, 3 grudnia 2024
Des Teufels Bad
Miało być zabawnie, a wychodziłem z kina poobijany psychicznie jakby mi ktoś przez kilka godzin napierdalał cepem po głowie i jadąc po zmroku rowerem do domu, wróciło do mnie... miłe wspomnienie z okresu totalnego INLOVE, które zostało pogrzebane w mojej pamięci na lata. Potrafiłem zupełnie spontanicznie wsiąść w pociąg, by zapierdalać przez kraj cały pod dom ukochanej osoby i tam znowu czekać aż wróci ona z pracy, gdzie na czacie ściemniałem, że robię jakieś prozaiczne czynności u siebie, po czym wpadałem do mieszkania z okrzykiem "Niespodzianka!!!". Akurat w tym kontekście oczy mi zaszły lekką mżawką.
Archiwalny polasek zrobiony do drugiego rocznego wyzwania ofelionowego, robiony wtedy w kontekście aborcyjnego Strajku Kobiet. Swoją drogą wypadałoby na dedykowanego bloga powrzucać zaległe Ofeliony, bo trochę ich jednak od ostatniego wpisu porobiłem.
sobota, 30 listopada 2024
Blogowa specka
Rok temu zacząłem pisać kilkumiesięczny dziennik, a impulsem do jego zapisu było uświadomienie sobie, że od bardzo długiego czasu moje życie jest stałą ze sporadycznymi zmiennymi. Jedną z tych stałych było zaprzestanie jakiegokolwiek rozwoju umysłowego. Studia dawno pokończone, obowiązkowe kursy zaliczone i nic więcej. Wszystkie koleżanki w pracy już dawno porobiły specjalizacje zawodowe, co skutkuje wyższą pensją, a ja temat olałem, bo nie mam ciśnienia. Taka sytuacja ma oczywiście swoje zalety i wady, jednak w końcu przezwyciężyłem wrodzone lenistwo i zapisałem się na rzeczoną specjalizację. Właśnie trwa pierwszy "zjazd", który w czasach po pandemicznych odbywa się online, zatem korzystając z okazji, że musiałem przeprosić się z komputerem, a nikt nie weryfikuje, czy faktycznie skupiam się na tym, co tam wykładowca plecie 3po3, jest nadzieja na odkurzenie tutejszej aktywności.
Dzisiejszy wykład jest o... komunikacji, a ta współcześnie może odbywać się wieloma drogami / ścieżkami. W przypadku przekazywania informacji może być bezpośredni za pomocą różnych zmysłów, jak i pośrednio przez różne środki przekazu (poczta, internet, masmedia). W przypadku podróżowania tak samo, czyli piechotą, rowerem, motorem, autem, zbiorkomem, samolotem, statkiem itd. I CO Z TEGO?! Możliwości więcej, a jedynie SZUM rośnie.
Pomyślałem sobie, że to doskonała okazja żeby zeszłoroczne wspomnienia przyozdobić odpowiednimi zdjęciami i mocno się zdziwiłem... Wchodzę w ten przydługi wpis, a tam foty już dawno są, co tylko pokazuje jak mocno jestem obecnie zaangażowany w pisaninę, skoro nawet nie ogarniam co zrobiłem, a czego nie.
Wpis okraszają polaroidy, które popełniłem z Ewą na jesiennej edycji pleneru Sanatorium.poniedziałek, 18 listopada 2024
Blogu mój blogu, cóżem ci uczynił
Lotem bumeranga wraca do mnie tworzenie tego bloga. W postaci wspomnień jak to kiedyś było, autentyczna radość pisania, często poprzedzona porządnym reaserchem, jeśli temat tego wymagał. Na przestrzeni lat miejsce to ewoluowało od totalnej sraczki umysłowej, podczas której wypluwałem z siebie posty o rzeczach, które mnie interesowały. Później nastąpił bardzo intensywny okres WSPÓŁTWORZENIA, tako w sieci, jak i w realu, po którym wszystko się zesrało: blog, chęci, znajomości, zdrowie, żyćko..., a tytułowy diariusz faktycznie stał się swoistym pamiętniczkiem pisanym od czasu do czasu.
Wspominam ludzi, których się tutaj poznało i utrzymywało mniej lub bardziej intensywną znajomość. Z większością z nich kontakt już dawno się urwał, kilkoro orbituje gdzieś w dalekich rejestrach, Arek stał się Kaśką, a Fafik choć nadal podróżuje po świecie, to nawet nie opuszcza czeluści plecaka. Jedynie Ofelion nadal działa, choć też przestał publikować zdjęcia na blogu. No i jeszcze oficjalnie narodziła się Cancel Aria, choć była ze mną od zarania, to funkcjonowała jako bezimienna, a teraz jako bezrobotna, bo przecież wszędzie gdzie tylko się da jest wykluczona, ponieważ pseudonim zobowiązuje.
Czasem przychodzi natchnienie do napisania kolejnego wpisu, ale zanim się do tego zabiorę, chęci znikają, a pomysł odchodzi w niepamięć. Chciałoby się machnąć jakąś soczystą recenzję filmu, komiksu czy książki. Podzielić się wrażeniami z wystawy lub koncertu / przedstawienia. Sporadycznie wylać z siebie emocje związane z jakimś życiowym tematem.
Niedawno przeczytałem te wypociny od deski do deski. Bardzo miło wróciło się do tych wspomnień, tym bardziej że o wielu opublikowanych treściach kompletnie zapomniałem. Swego czasu stałe działy Saturday Zbok Fever oraz Qltury Week pozwalały zakotwiczyć się w czasie i być sumiennym w ich publikacjach, choć z czasem się wyeksploatowały i zostały połączone w nieregularny Zbok Qltury, by wreszcie odejść w niebyt. Do tej radosnej pisaniny chciałbym powrócić i od czasu do czasu wrzucić coś weekendowo (jakieś wrażenia z wystawy, filmu, przedstawienia czy koncertu). Efemerycznie (w postaci jednego wpisu) zaistniał dział Muzyczne Fascynacje, który też mogę dorzucić do wspomnianego tygla. Największy szok zaliczyłem odkrywając na nowo, związane z pracą wpisy otagowane jako Gryzący Problem, Szpitalna Farsa czy Kurnikowy Żarcik. Zatem na tej łące też jest sporo do nadrobienia, bo przez te lata różnorakich kfiatuszków zakwitło co niemiara. Jeszcze do Blogo(vs)Kazika mogę wrócić, bo blogosfera już dawno umarła kosztem innych mediów, zatem trzeba szanować te stronki, które jeszcze działają.
Zastanawiam się skąd brałem wtedy czas i energię, żeby robić tyle rzeczy na raz, bo teraz mam wrażenie, że cieknie to gdzieś między palcami, albo totalnie gdzieś po tyłach.
niedziela, 19 maja 2024
Zabawy z psami
W ostatnim czasie w moim życiu pojawiło się sporo psów różnej maści.
Wracam sobie dzisiaj rano z nocki rowerem. Jest rzeźko. Włos rozwiany. Zapowiada się miła niedziela. Nagle drogę zajeżdża mi radiowóz, wysiadają z niego milicjanci i jeden pyta, czy znam powód zatrzymania. Odpowiadam szczerze, że pewnie za jazdę bez trzymanki i trafiłem w sedno. Dmuchnąłem przy okazji w "balonik", panowie sprawdzili też numery mojej bryki, czy przypadkiem nie jest buchnięta. Gładka gadka, pouczenie i narapa. Generalnie nie przepadam za mundurowymi, choć mój ojciec chrzestny parał się tym zawodem, a brat rodzony odrabiał wojsko w tej formacji. Przez ostatnie 8 lat instytucja ta totalnie się skundliła, rozpierdalając lata budowania zaufania po okresie komunizmu. Ostatni, a zarazem pierwszy raz jak miałem z nimi oficjalną styczność, miał parę ładnych lat temu i powiedzmy, że występowałem wtedy w innej roli, bo totalnie spanikowałem na tą okazję. Opowieść jest bardzo długa i zabawna z perspektywy czasu i pewnie kiedyś ją opiszę.
Mój tato żyje na wieśce z pieskami. Kiedyś były trzy, ale podczas pożaru domu, najmniejsza Żabcia spanikowała i zamiast uciec z dwójką pozostałych, schowała się do sypialnianej szafy i tam zaczadziła się, a jej niespalone ciało odnalazłem pod stertą ubrań po miesiącu porządkowania pogożeliska. Została matka Fiona, u której diagnozuję autyzm połączony z adhd, a także jej syn Shrek będący "wiecznym" szczeniaczkiem. Zwierzaki są sprytne, choć totalnie głupiutkie, bo ojciec nie nauczył ich nawet podstaw funkcjonowania w ludzkim matriksie, stawiając na całkowitą beztroskę i hajlajf. Gdy gdziekolwiek jedzie autem, to zabiera je ze sobą, przez co w okolicy dorobił się ksywki "Psi patrol", a jak nie może ich zabrać na dłuższy, służbowy wyjazd to wtedy ja zostaję ich tymczasowym opiekunem. Najzabawniejszy jest moment wyjazdu Pańcia, gdy rozpaczają głośno wyjąc, że nie zabrał ich ze sobą.wtorek, 14 maja 2024
a dziad wiedział, nie powiedział...
poniedziałek, 22 kwietnia 2024
Śreżoga czyli berek z cieniami
piątek, 29 marca 2024
Ostrożnie stawiam każdy krok
Jakieś dwa i pół roku temu odtrąbiłem koniec farmakologicznego wspomagania w leczeniu depresji. Przez ten czas było raz lepiej, raz gorzej, ale ogólnie z tendencją zwyżkową. Ponad rok temu wróciłem na pewien okres do pigułek i od tego czasu jestem... czysty.
Wiem jakich bodźców oraz sytuacji unikać, żeby znowu znicha nie wróciła, bo niestety jak już raz przylezie, to już tak się błąka w okolicy, żeby wykorzystać chwilę słabości i znowu wysysać z delikwenta całą energię.
Jest dobrze, rzekłbym nawet zajebiście. Małymi kroczkami odgruzowuje życie oraz otoczenie. Ciut irytuje, że czuję się jakbym chodził po minowym polu, delikatnie stąpając aby znowu nie jebło. Jednak o niebo lepszy taki stan, niż miotanie się w zamulonej głębinie, nie wiedząc gdzie dno, a gdzie powierzchnia.
sobota, 23 marca 2024
Jedna jaskółka wiosny nie czyni
wtorek, 5 marca 2024
Dziadkowy dzienniczek
Ostatnio (chyba z racji końcowo-rocznych podsumowań) odkryłem, że jestem okropnym nudziarzem, a moje życie jest niezmierzonym bajorem nudy, czyli sam muł, dno i bąble. Większość ludzi o czymś marzy, czegoś pragnie, realizuje kolejne cele, ogólnie COŚ się ciągle dzieje. Tymczasem u mnie od dłuższego czasu, nie wydarzyło się nic spektakularnego, zmieniającego znacząco żywot, choć ponad 10 lat temu, tak jakichkolwiek zmian wypatrywałem. Ostatnia "poważna" zmiana była ponad 20 lat temu, gdy zatrudniłem się w Juraszu. Od tego czasu ciągle ta sama praca, te same obowiązki oraz stanowisko. Jeżeli blok w którym mieszkam, traktować jako dom, to ten również nie uległ zmianie. Owszem, byłem przenoszony z mieszkania do mieszkania, ale to raczej z przymusu, niż z wyboru. Nawet ostatnie mieszkanie, w którym aktualnie wegetuję, nie zostało poddane radykalnym zmianom, oprócz kosmetycznego remontu przeprowadzonego przez właściciela, a te same meble (nie moje), stoją w tych samych miejscach. Zakończyłem edukację na etapie studiów i od tego czasu również nie pogłębiałem wiedzy w żadnym kierunku. Nie zainwestowałem w żadne dobra osobiste typu samochód, telewizor, lodówka, kuchenka czy pralka. Nie zmieniłem stanu cywilnego, choć byłem w trzech długich związkach. Nie dorobiłem się też potomstwa. Nie jeżdżę regularnie na zagraniczne wycieczki, a ostatni raz byłem jeszcze przed pandemią na Korfu i to tylko dlatego, że praktycznie w większości miałem ten wyjazd fundowany, bo to był mały plener fotograficzny, gdzie fotografowie płacą za siebie oraz modelkę / modela. Życie jak życie! Raz górka, raz dołek, jakiś zakręt, jednak bez przepaści, czy wiraży, albo gwałtownych zrywów i hamowań. Jak się ludzie pytają co u mnie, zazwyczaj odpowiadam krótko i na temat - "Dziękuję. W porządku. Bez zmian." Z racji tego, że w Mikołajki otrzymałem od koleżanki wielokolorowy długopis, wpadłem na pomysł, że od początku grudnia będę opisywał dzień po dniu, nudne jak flaki z olejem życie. Zatem pierwszy tydzień to retrospektywa, a dopiero potem zaczyna się reportaż. 01.12.2023. (piątek) Wróciłem rano z nocki, na której nad ranem przyjęliśmy na oddział nastolatkę po próbie samobójczej. Poszedłem spać, wstałem po południu, by szybciej pojechać do miasta, odebrać obraz dla sąsiadki ojca (tej co hoduje kwiaty). Wypatrzyła go gdzieś na OLX, ale z odbiorem osobistym, a przedstawia podobno Bory Tucholskie. Potem jeszcze za resztki kasy zjadłem obiad w barze mlecznym i poszedłem na kolejną nockę. Tam oprócz niedoszłej samobójczyni, kolejna nastolatka po wypadku komunikacyjnym, leżąca u nas od miesiąca (efekt zbiorowego jeżdżenia na rodzinne groby w święto zmarłych). Dodatkowo dziewczynka z MPD, która trafiła do nas jeszcze dawniej z zapaleniem płuc, bo niestety takie dzieci bardzo trudno leczą się z "głupich" przeziębień. Czwarte dziecko na izolatce, z ogólną sepsą, po białaczce, generalnie z zerowymi rokowaniami. 02.12.2023. (sobota) Po południu osiemnastka mojej córki chrzestnej, która jest dzieckiem mojej byłej współlokatorki. Jak zaszła w ciążę musiałem zmienić mieszkanie, żeby w komfortowych warunkach wychowywała latorośl. Kontakt mam z nimi sporadyczny (do lata mieszkali w tym samym bloku), do tego stopnia, że Iga mówi mi dzień dobry. Impreza typowa jak u cioci na imieninach. Prezenty, tort, wyżerka, chlanie i polackie pierdololo na każdy temat. 03.12.2023. (niedziela) Zaspałem do roboty! Obudziłem się akurat gdy zaczynaliśmy dyżur, więc zadzwoniłem tylko do pracy, że się spóźnię, wsiadłem na rower (w nocy ładnie śniegu napadało) i godzinę później byłem już w szpitalu. W przydziale dostałem tego dzieciaka z izolatki, w stanie agonalnym, ciśnienie "na podłodze", bez diurezy, krwawiący z każdej dziury, czyli czekanie aż w końcu się określi, czego niestety nie uczynił. W pewnym momencie dopadł mnie taki kac gigant, że na kilka godzin skończyłem pod kroplówką. Wieczorem chciałem iść do kina na włoską obyczajówkę, ale z racji "zmęczenia materiału" wolałem wrócić do łóżka. 04.12.2023. (poniedziałek) Pospałem ciut dłużej, ogarnąłem najgorszy syf, bo na resztę od dłuższego czasu mam totalnie wywalone, więc nora jest fest zapuszczona, zresztą ja znowu też, bo odpuściłem siłkę, skoro nie widać efektów. Wieczorem nocka, stan pacjentów bez zmian, gdyż izolatka ciągle trzyma się życia. Nad ranem z nudów wszedłem na grindra, ale szybko stamtąd zjebałem, skoro i tak jebać mi się nie chce, a ludzie mnie wkurwiają, szczególnie w adwencie. Powrót rowerem do domu był przyjemny, lekki mróz, bezchmurny wschód słońca, jechało się aż miło. 05.12.2023. (wtorek) Na 17.00 pojechałem tramwajem (z lenistwa i żeby poczytać komiks) do Multikina, bo Cinema City akurat tego filmu nie dystrybuuje. Chodzi o japoński remake "Godzilla Zero One". W sieci zbiera entuzjastyczne recenzje, więc postanowiłem wydać ostatnie oszczędności (zostawiłem już tylko hajs na czwartkowy pociąg na wieśkę). Wysokie oceny słuszne, bo ładnie to opowiedziane, zagrane i zrealizowane, dobre efekty specjalne oraz bohaterowie, do których widz się przywiązuje, więc pod koniec wzrusz w kosmosie i zalewałem się łzami jak bóbr. Warto! 06.12.2023. (środa) Mikołajki w robocie, gdzie otrzymałem wspomniany długopis (podoba mi się ten efekt tęczowych dni, choć niektóre kolory wkurwiają podczas pisania i czytania). Wczoraj wieczorem izolatka wreszcie zasiliła rzeszę aniołków. Szczerze mówiąc był to jeden z najpodlejszych zgonów w mojej karierze, gdy każdego kolejnego dnia kibicujesz z całego serca, żeby pacjent już odszedł, a ten uparcie trwa, zmieniając się w żywego trupa, z milionem wybroczyn i plam opadowych. Dopomóc takiemu delikwentowi nie możesz, bo prawo zjebane zabrania! Do psychiatryka wypisaliśmy też "trutkę". Jak wyjeżdżała to wyła jak syrena, na przemian odgrażając się, że znowu to zrobi, albo obiecując że nigdy nie powtórzy. Z wiekiem zacząłem współczuć takim ludziom, bo są zjebani (to fakt), ale ta spierdolina z powietrza się nie bierze, a pomoc dla takich ludzi w Polsce słabiutka. Zostaliśmy z dwoma pacjentkami, zatem laba, aaaaale od kilku dni jest afera, bo w naszym socjalnym dziewczyny wytropiły hasające karaluchy. Pani jaśnienampanująca oddziałowa orzekła, że je wyhodowaliśmy na nadmiernych zapasach, zarządziła wypieprzenie wszystkiego z pomieszczenia i dezynsekcję tegoż. Słowem się nie zająknęła, że parę tygodni wcześniej robali pozbywano się w całym pionie, tylko nie u nas. Wina jest nasza i chuj i gnieździmy się z tobołami bez pokoju socjalnego. Dwa dni później najbardziej zjebany lekarz poskarżył się rano, że został dotkliwie pokąsany przez karaluchy (sic!), więc atmosfera jeszcze bardziej zgęstniała. Kolejnego dnia "intensywnego" Auschwitz w naszym pokoiku, kolejna zwierzyna została zabita w kuchni oddziałowej, a dzisiaj popołudniu, kolejnego delikwenta ukatrupiłem już na sali pacjentów. Wojna trwa! Po dyżurze spontanicznie poszedłem na polską obyczajówkę do kina, opowiadającą o "radosnym" życiu na Śląsku, pod tytułem "Jedna dusza", więc od razu człowiekowi zrobiło się lepiej, patrząc jaka patologia może być za przysłowiową ścianą.
07.12.2023. (czwartek) Tydzień wolnego! Po dłuższym czasie wpadł w odwiedziny Szymon i zawiózł mnie autem na wieśkę. Miło z jego strony, bo trochę tobołów się uzbierało, razem z tym nieszczęsnym bohomazem z początku miesiąca. Przy okazji pogadaliśmy sobie długo, co tam u nas nowego, a jak napisałem wcześniej, u mnie constans, natomiast u niego sporo zmian na plus. Dzięki temu, że jechałem autem, przyżydziłem całe 13 zet na ciapong. Pod wieczór przyszła wyczekiwana wypłata. 08.12.2023. (piątek) Wieśkowa sielanka czas start! Rano pojechaliśmy z mamą na zakupy do Świecia, a popołudniu wylądowałem w przeręblu wyrąbanym w Stelchnie. Ojciec za moją radą jednak przeniósł się do nowego domku. Standardowo jebłem z jego prowizorycznego udogodnienia, jak z dumą zaprezentował szczalnik, czyli kawałek rynny wyprowadzony wprost z tarasu na dół, także ten... golden-shower jak nic. 09.12.2023. (sobota) Typowy lazy day. Wstałem, śniadanie, skoczyłem do paczkomatu po zamówiony impregnat do butów, morsowanie, obiad, prasa, TV, kolacja, książka, spanie. Lato oferuje więcej atrakcji! 10.12.2023. (niedziela). "Pamiętaj, abyś dzień święty święcił", czyli trzecie przykazanie. Dawno temu pewnie z rana poszedłbym do kościoła, a później organizował dzień wolny w rodzinnym lub własnym zakresie. Od dłuższego czasu moją świątynią jest szeroko rozumiana natura, a kontakt z nią staram się celebrować niezależnie od dnia tygodnia, czy pory roku. Dzisiaj akurat przepiękna zima tej jesieni, może nie jest słonecznie, ale prószy delikatny śnieg, mróz lekko poniżej zera oraz delikatny wiaterek. Do wyboru długi spacer nad rzekę albo krótszy do ojca nad jezioro, a że ciężko było mi zdecydować, to standardowo rzuciłem moim "losowym" euro. Wypadł "człowiek witruwiański", czyli "do ludzi". Ubrałem się ciepło i na przełaj, przez zaśnieżone pola, poszedłem nad Stelchno. Tateł akurat miał gości z Krąplewic, więc po paru godzinach wróciłem z nimi samochodem. Zaprosili mnie jeszcze na chwilę do siebie, z czego z ochotą skorzystałem, bo mieszkają w mieszkaniu, w którym spędziłem dzieciństwo. Wspomnień czar. Wieczór przy lekturze. Parę lat temu wypracowałem metodę, że komiksy czytam w Bydgoszczy, bo musiałbym ich dużo wozić, aby starczyły na cały pobyt, natomiast na wyjazdach (w tym na wieśkę), czytam prasę oraz książki. Aktualnie na tapecie "Saga Puszczy Białowieskiej", napisana przez Simonę Kossak. To bardzo ciekawa persona, pochodząca ze słynnej familii malarskich Kossaków, która wbrew rodzinnej tradycji, nie poszła artystycznym tropem, tylko podjęła studia biologiczne, a na długie lata, aż do śmierci, zamieszkała w Białowieży, w leśniczówce Dziedzinka, poświęcając się ochronie puszczy oraz zamieszkującej ją fauny i flory. Tutaj smutna konkluzja. Jednym z największych życiowych błędów jakie popełniłem, jest fakt że choć mogłem, to nie pracuję i nie mieszkam w lesie. Sama książka bardzo fajna, przedstawiająca historię tytułowej puszczy, od czasów pradawnych, do współczesności.11.12.2023. (poniedziałek) Pogoda diametralnie różna od wczorajszej. Odwilż, pada deszcz, miał być spacer (tym razem nad rzekę), były długie godziny spędzone przed telewizorem, bo historyczna chwila, kiedy w końcu podziękowaliśmy rządom ***, których oczywiście należy ***** aż po grób, a powitaliśmy rządy koalicji, przez co przez chwilę mieliśmy w Sejmie dwóch premierów. Jako stary dziad, mogę powiedzieć, że chwila prawie tak doniosła, jak koniec komunizmu w Polsce, które siłą rzeczy pamiętam, bo byłem już dorosły i w tamtych historycznych wyborach również brałem udział. 12.12.2023. (wtorek) Sejmowa (chujowa) aura utrzymuje się nadal , zatem z szybkim wypadem nad jezioro, kolejny dzień spędzony przed TV. 13.12.2023. (środa) Ciut ładniej, niż w ostatnie dni. Wsiadłem na rower i pojechałem pod Żur, zaliczyć kąpiel w rzece. Mam tutaj drugą ulubioną miejscówkę nad Wdą, razem z tą między Leosią, a Bedlenkami. 14.12.2023. (czwartek) Powrót do Bydzi, ale po drodze do Fordonu poszedłem na dwa filmy do kina. Na pierwszy ogień familijny musical "Wonka", czyli kolejna odsłona czekoladowej baśni, którą bardzo miło się oglądało. Następnie film, który odpuściłem sobie na początku miesiąca, czyli ten film obyczajowy, który okazał się hiszpańską, a nie włoską produkcją. Tytuł "20000 gatunków pszczół", który opowiadał o budzeniu się tożsamości płciowej 10-letniego chłopca. Wzruszyłem się. 15.12.2023. (piątek) W pracy dostałem dzisiaj przydział na znieczulenia. Najpierw dzieciaki hematoonkologiczne, później okulistyka. Ponieważ od tygodnia nakurwia mnie ząb, w trybie pilnym umówiłem się do dentystki, która niestety zwyrokowała, że nie ma co doić kasy i ratować, bo nie ma już czego, a że ona zębów nie usuwa, to szukam konowała, który to zrobi na NFZ, a w ostateczności za miliony monet prywatnie. Tak się kończy kilkuletnie olewanie stomatologa, bo ostatni raz byłem na krześle przed pandemią. 16.12.2023. (sobota) W lumpie kupiłem kolejny, świąteczny sweterek do kolekcji, tym razem trafił mi się połamany Ciastek z hasłem "Oh Snap!", zatem adekwatnie trafione w stan samopoczucia. Po południu umówiłem się z jednym typem na... kawę (bo ząb). Godzina sympatycznych pogaduch szybko zleciała, by potem chyżo pomknąć do Heliosa (Cinema znowu olała temat), na zremasterowaną, 35-letnią anime "Akira". Pierwszy raz oglądałem ją na wielkim ekranie, nadal rozwala umysł, choć widziałem ją kilka razy na telewizorze, a w tym formacie wbija wręcz w fotel! Zresztą manga, na podstawie której została zrealizowana, również cieszy oczy. Rozważałem przez chwilę, czy by nie iść, wygrzać stare kości, jednak sezonowa niechęć do ludzi, brak kasy oraz ząb zwyciężyły, zatem wróciłem do domu czytać komiksy przy gorącej herbacie i muzyce z Pana Kleksa, a przed spaniem długie SPA przy świecach w wannie. 17.12.2023. (niedziela) Dzień lenia (prawie). Standardowo prokrastynowałem jakiekolwiek czynności związane ze sprzątaniem, skupiając się na czytaniu komiksów. Jeden był wyjątkowo wartościowy - "Wiele śmierci Laili Starr", apoteoza życia przez pryzmat tytułowej śmierci. Wieczorem śmignąłem na nockę, gdzie prawie nic się nie działo, oprócz dwóch pilnych znieczuleń. Nastolatka zjadła żyletki, więc je bez skutku szukaliśmy w gastroskopii, natomiast chłopiec połamał fest udo na trampolinach i trzeba było śrubować. 18.12.2023. (poniedziałek) Przespałem wizytę u dentysty! Znaczy nie świadomie. Znajoma załatwiła mi wizytę, no i pech chciał, gdy próbowała się do mnie dodzwonić z informacją, że na 15.00 jestem umówiony, to smacznie spałem i obudziłem się zbyt późno żeby zdążyć. Wkurwiłem się!!! 19.12.2023. (wtorek) Pieska pogoda nie powstrzymała mnie przed krótkim spacerem po Fordonie. Tereny nadwiślane, które latem były jeszcze w budowie, aktualnie już są w pełni funkcjonalne i jest pięknie, a stan wody Wisły wysoki.
20.12.2023. (środa) Dniówka w szpitalu. Dwójka pacjentów. Na kilka znieczuleń podmieniłem koleżankę na gastroskopiach. Reszta dyżuru nudna jak flaki z olejem. Z pracy zabrałem się z koleżanką i pojechaliśmy do niej oglądać nowy serial "1670", będący historycznym sitcomem, dziejącym się w pewnej szlacheckiej wsi o nazwie Adamczycha. Bardzo dobra produkcja! 21.12.2023. (czwartek) Powinienem już jechać na wieśkę, ale zostaję do piątku, żeby zająć się zębami. Dzisiaj leczenie prawej, dolnej siódemki. Potem poszedłem do kina na drugą i ostatnią część (będą restartować filmowe uniwersum DC) Aquamana. Wyszedł przeciętny odmóżdżacz. Wysłałem też list, ale wątpię żeby dotarł przed świętami. 22.12.2023. (piątek) Pierwszy dzień zimy, a tu pizga jakimś huraganem z deszczem. Wyprawa do dentysty na 16.00 w stresie, bo mimo tego, że wyszedłem wcześniej na przystanek, to akurat ten autobus nie raczył jechać, więc biegiem na tramwaj, z przesiadką w biegu na inny autobus i na miejscu byłem 5 minut po czasie. Na szczęście ktoś jeszcze był w gabinecie. Samo rwanie pierwszego w życiu zęba, przebiegło szybko i bez komplikacji. Znieczulenie, potem wyłamanie korony i wyłuszczenie dwóch korzeni. Zatem oficjalnie zostałem dziadkiem-szczerbatkiem. Od dentysty przeszedłem się zupełnie inną niż zwykle trasą na pociąg i fruuu na wieśkę. 23.12.2023. (sobota) Przygotowania do świąt. Najpierw pojechałem nad jezioro po świerkowe gałęzie do stroików (od lat w naszym domu nie stroimy już choinki). Przy okazji oczywiście zaliczona kąpiel w Stelchnie. Po powrocie układanie tych chabaździ w dwóch wazonach, potem zdobienie(sosnowa na złoto, świerkowa na srebrno). Jedne stare lampki w trakcie sprawdzania "wybuchły" i wywaliły korki. Później jeszcze robienie wigilijnego żarcia i laba. 24.12.2023. (niedziela) Wigilia! Jak wspomniałem nie cierpię świąt, ale to już kumulacja, jeszcze dwa dni i święty spokój. W zeszłym roku, na całe święta zamieszkałem (dosłownie) w pracy. W jednej z izolatek urządziłem sobie pokoik, więc kończąc dyżur, przebierałem się w ciuchy cywilne, wypijałem kawę / herbatę z kolejną zmianą, szedłem spać i zaczynałem kolejny dyżur bez starty czasu na bezsensowne dojazdy. Wychowałem się w rodzinie, która (mam wrażenie) pokoleniowo nie potrafi w small talk, więc jak się sporadycznie spotykamy w większym gronie, gadka klei się średnio na jeża, zatem wigilijne wieczerze również nie wyglądają jakoś spektakularnie jak w familijnych filmach. Zanim jednak nastał wieczór, to pojechałem tym razem wykąpać się nad rzekę, skąd wytaszczyłem z lasu ładnie powyginany konar sosny, który posłuży do ozdobienia domku nad jeziorem. Po drodze natknąłem się na wyjedzony szkielet łani. Po kolacji towarzystwo się rozeszło, tata wrócił do siebie, bratanek do Świecia, mama na pasterkę, ja na kanapę. The end! Kurtyna!!!25.12.2023. (poniedziałek) Przyjazd na nockę, poprzedziłem seansem nowej odsłony Pana Kleksa. Opisywanie wrażeń sobie odpuszczę, bo były przeciętne. Praca zapowiadała się spokojnie, ale chuj bombki strzelił, bo przyjęliśmy dzieciaka i było wokół niego chodzone do pierwszej w nocy. 26.12.2023. (wtorek) Praktycznie cały dzień przespałem, bo wieczorem druga nocka. 27.12.2023. (środa) Dzień loda. Wieczorem odwiedził mnie kumpel, z którym nie widzieliśmy się od trzech lat, bo wyemigrował do Niemiec. Wszystkie możliwe atrakcje zaliczone: pogadane, popite, poruchane. Został na noc. 28.12.2023. (czwartek) Razem z dwoma koleżankami pojechaliśmy do kina na... Kleksa, więc mając tym razem dostęp przed seansem do mojej bogatej garderoby, przebrałem się za Ambrożego i chyba wyszło nawet w miarę podobnie. Ubrałem czarne szarawary, kwiecistą koszulę, cekinową marynarkę, całość dopełniały kolorowe skarpety, niebieska kokarda w motyle, okrągłe okulary, ozdobna spinka do włosów oraz brązowe sztyblety. 29.12.2023. (piątek). Dniówka. Generalnie nic specjalnego się nie wydarzyło. Ot przeciętny dzień w pracy, bez wzlotów i upadków. Po dyżurze kino. Tym razem padło na biografię pana Ferrari. Powrót rowerem bardzo przyjemny, księżycowa noc po ulewie. Pojechałem odrobinę inną trasą niż zwykle, żeby obejrzeć miasto nocą, 30.12.2023. (sobota) Przygotowania do noworocznego wyjazdu z mamą do brata w Belgii. Entuzjazmem jakoś mocno nie tryskam, ale skoro przelot i pobyt fundowany, to nie będę darowanemu koniowi w te zęby zaglądał. W międzyczasie wyskoczyłem ostatni raz w tym roku do kina. Tym razem padło na "Pieśń wielorybów", czyli przepiękny dokument o tych waleniach, zajebista muzyka, ciekawe kadry, niewiele tekstu czytanego przez Margaret. Człowiek mógłby się wiele dobrego nauczyć od tych zjawiskowych ssaków morskich. Miłe zwieńczenie filmowego roku! Wieczorem ostatni dyżur w 2023 roku. 31.12.2023. (niedziela) SYLWESTER!!! Po nocce pociąg na wieśkę, odsypianie dyżuru, popołudniu rzutem na taśmę kąpiel jeziorna w starym roku, potem już tylko czekanie na wyjazd. W ramach tego oczekiwania, krótkie podsumowanie mijającego roku, który był totalnie nijaki, bez wielkich wzlotów i upadków, ani wydarzeń. Niczego nie osiągnąłem, niczego nie zmieniłem, niczego się nie nauczyłem. Chuj z rozwojem, ważne że nie jebło!!! Przejechałem rowerem 3444 kilometry, co jest najlepszym wynikiem, odkąd zacząłem dokładnie liczyć w 2020 roku. Nigdy jeszcze nie zszedłem poniżej trzech tysi, jeżdżąc głównie na trasach dom-praca-kino-spontaniczne jebanie, nie uskuteczniając wypraw dłuższych niż 30 km jednorazowo. Dzięki karcie Cinema City, obejrzałem na dużym ekranie ponad 100 filmów, ale za to nie widziałem nic w streamingu, bo po prostu już czasu nie starcza. Ten pamiętnikolist miał trwać równy miesiąc, ale z racji sporego nadmiaru miejsca do zapisania, jestem zmuszony jeszcze trochę przynudzać. Jedyną zmianą w pisaniu od jutra, będzie rezygnacja z kilku kolorów, bo są mało czytelne albo źle się nimi pisze. 01.01.2024. (poniedziałek) Koniec roku oraz powitanie nowego spędziliśmy z mamą na dworcu w Laskowicach. Tak jeszcze nie obchodziłem tej okazji. Kwadrans po północy pociąg planowo jechał do Poznania gdzie dojechaliśmy na 2:30. Mama stwierdziła, że nie będzie czekać na autobus, który miał jechać za godzinę, a zapas czasu do samolotu był duży, więc wzięła taryfę za podwójną, sylwestrową stawkę (stówka pękła). Na lotnisku zaspany cieć otwierał nam drzwi, bo jeszcze żywej duszy nie było, a nasz lot po piątej był jako pierwszy tego dnia. Pasażerowie dopiero zaczynali się schodzić. Odprawa poszła szybko i gładko, tak jak i szybki dwugodzinny lot do Charleroi, które powitało nas deszczem. Brat już czekał, więc jeszcze godzinka w aucie, by wreszcie dotrzeć do Vrasene. Śniadanie, potem spacer po nudnej mieścinie, obiad i wyjazd do najbliższej Antwerpii, Miasto jak miasto... Wielka katedra, drewniane (sic!) schody ruchome, imponujący dworzec kolejowy, kamienice, pomniki... Trochę mało to wszystko rejestrowałem, z racji zmęczenia podróżą głównie marzyłem o łóżku, zatem o 21 już spanko.![]() |
| Aga Stępka |









.jpg)
.jpg)



















.jpg)
.jpg)






















