Kilka dni temu w Polsce choć jeszcze luty zawitała
Wiosna, czyli nowa partia polityczna. Jedną z wielu kiełbas wyborczych jest poprawa publicznego transportu "prowincjonalnego".
Podróżując po kraju dość często z niego korzystam i faktycznie nie jest dobrze, właściwie obecnie to panuje w tym sektorze Dziki Zachód, choć to niekoniecznie jednak dobre porównanie, bo tam podobno wg kursów dyliżansów można było regulować zegarki. O ile z kolejami nie jest najgorzej, przynajmniej z połączeniami między dużymi miastami, to linie regionalne albo dogorywają, gdzie pociągi kursują średnio dwa razy na dobę lub zostały dawno zamknięte, bo nie rentowne. Infrastruktura niszczeje, zamknięte dworce popadają w ruinę, zanieczyszczenie powietrza rośnie, transport kołowy obsługują SzwagroPole, a dostać się do przysłowiowej pipidówy graniczy z cudem.
Mrągowo aż taką pipidówą nie jest, natomiast dojazd do niego,
przynajmniej poza sezonem letnim to dramat, który zamierzam przedstawić w
trzech aktach.
Akt pierwszy
Pomijając bzdurę jaką pokazała mi aplikacja jakdojadę, do Olsztyna Głównego dostałem się bezproblemowo i bezprzesiadkowo. Mając około godzinę do busa, nauczony poprzednimi podróżami poszedłem na Dworzec PKS, żeby upewnić się czy bryka faktycznie pośmiga. Patrzę! A tu za 5 minut startuje autobus, którego apka nie pokazała, idę na właściwy peron, a tam ludzi tyle jakby przed Ruskimi w panice uciekali. Nastawiony wcześniej, że pojadę później, bez żalu poszedłem się posilić, zamiast dopychać do furmanki. Z lekkim opóźnieniem przyjechała ta właściwa i na godzinnej trasie, dokoptowała dodatkową godzinę jazdy, choć warunki drogowe jak na zimę były idealne. Lot WizzAirem, w porównaniu z tym czymś, jawił się niczym luksusowe Emirates. Ilość miejsca na nogi była chyba wystarczająca dla kilkuletnich dzieci.
Akt drugi
Wybrałem wcześniejszą opcję powrotu. Poszedłem na olbrzymi plac autobusowy, bo stojące tam dwie szklane wiaty, z czego jedna potłuczona oraz toitoi, żeby pasażerowie nie srali po krzakach, ciężko nazwać dworcem z prawdziwego zdarzenia. Odstałem dość długo, bo przecież ten autobus też być może złapał opóźnienie, nie doczekałem jego przyjazdu. Stojący opodal dworzec PKP oczywiście zbity dechami, więc mając trzy godziny do kolejnego transportera poszedłem przejść się po mieścince, przy okazji szukając bankomatu, ale przecież niedziela nie handlowa, markety pozamykane, a wraz z nimi automaty z hajsem. Po kilku próbach wreszcie mi się udało wypłacić kasę, ale czasu jeszcze sporo, więc wróciłem do wiaty poczytać prasę.
Akt trzeci
Przez ostatnią godzinę czekania czułem się niczym Dziewczynka z Zapałkami, znaczy się dupa prawie mi zamarzła. Aplikacja oczywiście chuja prawdę pokazywała, bo krzywa rozpiska wywieszona na słupie, informowała o busie innego przewoźnika, jadącym kolejne 20 minut później, który o dziwo faktycznie przyjechał. Dalsza podróż odbyła się bez większych komplikacji.
WIOSNO!!! Życzę powodzenia w spełnianiu obietnic wyborczych po zwycięskiej kampanii, ponieważ nadal nie zamierzam posiadać własnego auta.