W ostatnim czasie, wędrując po grupach poświęconych fotografii analogowej oraz patrząc na zdjęcia znajomych fotografów, zaobserwowałem wzrost zainteresowania lomografią. Zresztą w fotografii modowej, również zaczyna ona odgrywać ważną rolę, przykład Terry'ego Richardsona czy okładka pierwszego numeru polskiego Vouge
Na czym to polega? Bierzesz stary, chujowy aparat kompaktowy, czyli taki masowej produkcji, który posiadał każdy zanim wyparła je "telefonografia" i cykasz foty. Bez większego ładu i składu, liczy się uchwycenie chwili ulotnej. To tak w wielkim uproszczeniu.
Mi się bardzo podoba ten nurt. Jest jak pop-art lub dadaizm i udowadnia, że artystą (w tym wypadku fotografem) może być każdy.
Od zawsze uważam, że na dobrą fotografię składają się:
- pomysł,
- pomysł,
- współtwórcy (jeżeli takowi są),
- sprzęt,
- szczęście,
- talent,
- mecenat,
- wiedza.
Właśnie w tej kolejności.
Lomografia wyrównuje szanse.
Jak wspomniałem skupia się ona na chwili, więc najczęściej będzie wycieczkowo-imprezowa, zatem głównie widoczki i ludzie. Można coś tam zaaranżować, ale wiele zależy kto jest na fotce oraz co tam czyni.
Problem sprzętu odpada, więc nie ma "prężenia muskułów", kto ma większą matrycę, jaśniejszy obiektyw, który pięknie maluje i ma odjechane bokehy.
Szczęście się ma, albo nie, ale głównie los nim zarządza.
Talent podobno jest pomnażalny, jeśli ma się sporo samozaparcia.
O mecenat też można się postarać, ale to znowu zależy od samozaparcia i szczęścia.
Wiedza jest powszechnie dostępna.
W lomografii bez zajebistego SPRZĘTU, który najczęściej jest w chuj drogi, a zauważcie że umieściłem go na trzeciej pozycji wyróżniającej dobrą fotografię, łatwiej zdobyć szczyt!
Z fotografią analogową jestem oswojony od urodzenia. Mój tato miał na nią zajawkę, jak i na wiele innych rzeczy, więc cykał foty nałogowo. W naszym rodzinnym M3 posiadał warsztato-ciemnię, gdzie sobie sam filmy wywoływał, a z nich produkował odbitki.
Uwielbiałem siedzieć z nim w ciasnej kanciapie, oświetlonej pomalowaną na czerwono żarówką i podziwiać magię analoga.
W klasie siódmej szkoły podstawowej, podarował mi mój pierwszy aparat - Smiena 8, załadował do niego czarnobiały film ORWO i na koniec krótko wyjaśnił jego obsługę. Tak uzbrojony pierwszy raz pojechałem do Zakopanego razem z wycieczką szkolną.
Był maj 1991 roku.
Z 36 klatkowego filmu wyszły 22 kadry, na których widać coś sensownego. Reszta prześwietlona, niedoświetlona, albo jebnięta przypadkiem.
Zaprezentowałem je tutaj wszystkie, w kolejności powstawania, pomijając te których nie jestem autorem (znaczy się pojawiłem się na nich).
Z 36 klatkowego filmu wyszły 22 kadry, na których widać coś sensownego. Reszta prześwietlona, niedoświetlona, albo jebnięta przypadkiem.
Zaprezentowałem je tutaj wszystkie, w kolejności powstawania, pomijając te których nie jestem autorem (znaczy się pojawiłem się na nich).
Później dziedziczyłem po tatuśku jego kolejne aparaty, gdy on dorabiał się nowych, które były nieodłącznymi towarzyszami moich podróży.
Paradoksalnie odechciało mi się fotografować odkąd dostałem pierwszą cyfrę.
Od jakiś dwóch lat gdybam mniej lub bardziej głośno, że chciałbym wrócić do fotografowania w wersji lomo.
Kusi coraz bardziej...


















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz