sobota, 17 kwietnia 2010

Saturday Zbok Fever 4

Czas na kolejny odcinek cyklu „SZF”.
Z jednej strony żałoba trwa, więc pohamuję trochę świńskie zapędy, z drugiej mam już jej serdecznie dość, więc odrobinę popastwię się nad tym fenomenem.

Rozumiem, że w ten smutny czas należy ciemny lud odpowiednio stymulować do właściwego nastroju. Impez – niet, w TV szaro-buro i msza, w radiu same nostalgiczne melodie, jednak DJ stacji której przez chwilę nieopatrznie słuchałem, wykazał się sporą dawką czarnego humoru lub głupoty, puszczając tą piosenkę:

Przepraszam za nietakt, lecz popłakałem się… ze śmiechu.

Akcje typu „Santo subito 2”, „Bohaterska śmierć” czy „Wawel” litościwie przemilczę, chociaż krew momentami we mnie wrzała.
Nadchodzi czas przedwyborczej szopki, gdzie PiSiory pojadą na tych hasłach jak na rączej kobyłce, a polityczni przeciwnicy będą sobie w brody pluli, że jaj im zabrakło, żeby zachować się bardziej racjonalnie.

Póki co, jedynym plusem tej bezsensownej, zbiorowej śmierci jest fakt nagłego zainteresowania świata historią Katynia, tak skrzętnie dotychczas tuszowanej przez Rosjan, czyli ś.p. Prezydent osiągnął pośmiertnie, jeden ze swoich celów.
Może również paradoksalnie dzięki temu, ocieplą się nasze relacje ze wschodnim sąsiadem, tak przecież znienawidzonym przez pana K.
W kwestii złudnych nadziei, pozostaje też możliwość zmiany dialogu politycznego w naszym zaścianku, na bardziej rzeczowy i wyważony.

W ramach martyrologiczno-spiskowej teorii dziejów, nie wiem czy ktokolwiek, gdziekolwiek już wpadł i ogłosił to, o czym teraz przez chwilę popiszę, czyli chwila bełkotu o znakach z nieba ;)

Gdzieś tam w Islandii, na krańcu Europy, Bozia odpaliła wulkan Eyjafjallajokull

i funduje Europejczykom zbiorową zajobę (to takie śliczne określenie żałoby, które znalazłem na jednym z blogów) posypując ich głowy popiołem.
A żal jest straszny, bo nic na niebie nie lata i nawet mój pies Fafik utknął na wyludnionym w chwili obecnej Heathrow. Poleciał na tygodniową konferencję do Cambridge, przez co łaskawie ominął go krajowy szum i pewnie jak wróci zda relację z pobytu na Wyspach.
Wystawiłem więc na balkon własną, jeszcze nieużywaną urnę i chwytam w nią skrzętnie czarny pył na wypadek, gdyby zdarzył się wypadek i nie daj Boże, któregoś z Możnych trafił szlag na uroczystościach pogrzebowych w Krakowie. Przerobię to sobie na prywatne krzyżmo, którym będę nacierał ciało, żeby sumiennie umartwiać się podczas dalszej żałoby. Obiecuję wtedy nie myć się do letniego przesilenia.

Kocham Raczkowskiego

Nie jestem do końca pewien, czy to co zbiera się na dnie urny, jest pyłem wulkanicznym, czy może osadem z komina sąsiadującej z moim blokiem gorzelni ;/

Liczy się jednak zbożny cel…

Sama chmura popiołu, gdy przedwczoraj oglądałem zdjęcia w necie, wyglądała jak olbrzymi Wacek unoszący się nad kontynentem, gdzie trzon biegł od Lodowej Wyspy aż po Francję, prawe jajo dyndało nad środkowo-północną częścią kontynentu, a lewe grzało się w południowym słońcu.

Wracając jeszcze do wulkanu uważam, że doskonale łączy w sobie pierwiastek żeński i męski. No bo sam stożek i do tego w stanie erupcji, to wiadomo, a jeżeli spojrzymy tylko na krater, to też wiadomo. Chyba że moja chora wyobraźnia, jak zwykle zbyt wiele się doszukuje ;)

Tyle bełkotu na dzisiaj, jeszcze tylko seksowny taniec na rozluźnienie,

a ja lecę wylizywać truskawkowy kisiel z metalowego kubeczka.


Po małym lizanku ;-P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz