Chciałbym
bardzo serdecznie podziękować wszystkim przybyłym za to, że postanowiliście
towarzyszyć mojemu tacie w jego ostatniej drodze. Byłby szczęśliwy, gdyby Was
tu teraz zobaczył w tak licznym gronie. Dziękuję za ogrom wsparcia, jakie nasza
Rodzina otrzymała w tych trudnych chwilach.
Tato
był niezwykle pracowity. W jego warsztacie wisiała sentencja: „Rzeczy
niemożliwe robię od ręki, a na cuda trzeba chwilę poczekać”. Był człowiekiem
renesansu oraz niezastąpionym majsterklepką. Potrafił zrobić wiele i naprawić
praktycznie wszystko…, tylko funkcjonował w wiecznym niedoczasie, bo nikomu nie
odmawiał pomocy, więc choć planów czy pomysłów miał multum, to długo czekały
one na zrealizowanie.
Urodził
się i wychował w małej gliniano-słomianej chacie, w niedalekim i swojskim
Czersku Świeckim. Tam, zajmując się klejeniem kartonowych modeli różnych
pojazdów mechanicznych, dość szybko zaczął rozwijać swoją wielką życiową pasję,
czyli modelarstwo lotnicze. Pokochał samoloty miłością absolutną!
Wyspecjalizował się w budowaniu od podstaw samolotów rolniczych, a w zdobywaniu
dokumentacji do nich pomagał mu starszy brat Edek, mechanik takich maszyn.
Doszedł w tym do perfekcyjnego poziomu, zdobywając zasłużony tytuł Mistrza
Polski, został także uznanym sędzią zawodów w tej dziedzinie! Często spotykał
się z modelarską bracią, która jest niezwykle wspierającą się, a także zgraną
paczką przyjaciół.
Oprócz
pracy zawodowej (był elektrykiem) i wspomnianego klejenia modeli, miał bardzo
dużo zróżnicowanych pasji oraz zainteresowań. Odkąd pamiętam, robił mnóstwo
zdjęć. Najpierw analogowych, które wywoływał we własnej ciemni, by potem
przerzucić się na cyfrę. Filmował również sceny z życia rodziny i znajomych.
Dużo jeździł rowerem i przez 20 lat regularnie pielgrzymował nim na Jasną Górę.
Własnoręcznie zbudował łódkę, którą pływał z nami po Stelchnie, choć
samodzielnie pływać nie potrafił i czuł respekt przed wodą, a gdy zdarzało mu
się zanurzyć głowę, to zatykał uszy, a nie nos, bo nie lubił, jak mu się tam
płyn wlewał. Świetnie gotował. Uwielbiał eksperymentować w kuchni oraz poznawać
egzotyczne smaki i ciekawostki kulinarne. Tworzył rękodzieła z drewna, szkła,
rogów, poroży czy kurzych jajek, którymi obdarowywał bliskie osoby, bo w
przyjaźni był wierny, a jako sąsiad życzliwy i lubiany.
Nie
przepadał za mieszkaniem w betonowym bloku, więc na co dzień realizował
traperskie fascynacje w Albertówce nad jeziorem, w otoczeniu ulubionych
piesków: Fionki, Żabci i Szreka oraz kotki Agaty. Pod domek podchodziły dzikie
zwierzęta, a ptaki od świtu do nocy dawały koncerty.
Ojciec
zwykł mawiać o sobie, że jest nadzwyczaj spokojnym człowiekiem!!! Było w tym sporo
prawdy! Mieliśmy z bratem bardzo spokojne i przyjemne dzieciństwo oraz młodość,
a w domu czuliśmy się bezpiecznie. Nigdy na mnie nie nakrzyczał i nie
przypominam sobie, żebym kiedykolwiek się z nim poważnie pokłócił. Wydawać by
się mogło, że wziął na siebie jedynie obowiązek utrzymania rodziny, a po pracy
oddawał się tylko swoim pasjom. Ale to nieprawda!!! Tato bezgranicznie zaufał
mamie w kwestii naszego wychowania, uznając, że jest dla nas najlepszą, mądrze
kochającą, ciepłą, ale i wymagającą opiekunką i nauczycielką. Uważam, że
docenił ją tym w sposób szczególny, nie wtrącając się nazbyt w nasze
wychowanie. Gdy mama potrzebowała czegokolwiek, to natychmiast ruszał jej ze
wsparciem, bo rodzice zawsze dbali o siebie.
Tato
żył tak jak chciał i był szczęśliwy!
Ósmego
czerwca zrobił rzecz niemożliwą!
Odszedł!
Nagle… Cicho… Bez pożegnania…
Będzie
nam brak żeberek po chińsku, tysięcy zdjęć, czewapciczi, opowieści podróżnych,
kiszonych cytryn, psiego patrolu znanego w całej okolicy i uśmiechu…
Tego
Twojego uśmiechu z krainy łagodności, którym pewnie nas teraz obdarzasz ,
spoglądając ze swojej niebiańskiej modelarni…
A my na cuda musimy chwilę poczekać.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz