wtorek, 17 czerwca 2025

Heniek Elektryk pseudonim Chudy, czyli pogrzebowa laudacja

Chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim przybyłym za to, że postanowiliście towarzyszyć mojemu tacie w jego ostatniej drodze. Byłby szczęśliwy, gdyby Was tu teraz zobaczył w tak licznym gronie. Dziękuję za ogrom wsparcia, jakie nasza Rodzina otrzymała w tych trudnych chwilach.

Tato był niezwykle pracowity. W jego warsztacie wisiała sentencja: „Rzeczy niemożliwe robię od ręki, a na cuda trzeba chwilę poczekać”. Był człowiekiem renesansu oraz niezastąpionym majsterklepką. Potrafił zrobić wiele i naprawić praktycznie wszystko…, tylko funkcjonował w wiecznym niedoczasie, bo nikomu nie odmawiał pomocy, więc choć planów czy pomysłów miał multum, to długo czekały one na zrealizowanie.

Urodził się i wychował w małej gliniano-słomianej chacie, w niedalekim i swojskim Czersku Świeckim. Tam, zajmując się klejeniem kartonowych modeli różnych pojazdów mechanicznych, dość szybko zaczął rozwijać swoją wielką życiową pasję, czyli modelarstwo lotnicze. Pokochał samoloty miłością absolutną! Wyspecjalizował się w budowaniu od podstaw samolotów rolniczych, a w zdobywaniu dokumentacji do nich pomagał mu starszy brat Edek, mechanik takich maszyn. Doszedł w tym do perfekcyjnego poziomu, zdobywając zasłużony tytuł Mistrza Polski, został także uznanym sędzią zawodów w tej dziedzinie! Często spotykał się z modelarską bracią, która jest niezwykle wspierającą się, a także zgraną paczką przyjaciół.

Oprócz pracy zawodowej (był elektrykiem) i wspomnianego klejenia modeli, miał bardzo dużo zróżnicowanych pasji oraz zainteresowań. Odkąd pamiętam, robił mnóstwo zdjęć. Najpierw analogowych, które wywoływał we własnej ciemni, by potem przerzucić się na cyfrę. Filmował również sceny z życia rodziny i znajomych. Dużo jeździł rowerem i przez 20 lat regularnie pielgrzymował nim na Jasną Górę. Własnoręcznie zbudował łódkę, którą pływał z nami po Stelchnie, choć samodzielnie pływać nie potrafił i czuł respekt przed wodą, a gdy zdarzało mu się zanurzyć głowę, to zatykał uszy, a nie nos, bo nie lubił, jak mu się tam płyn wlewał. Świetnie gotował. Uwielbiał eksperymentować w kuchni oraz poznawać egzotyczne smaki i ciekawostki kulinarne. Tworzył rękodzieła z drewna, szkła, rogów, poroży czy kurzych jajek, którymi obdarowywał bliskie osoby, bo w przyjaźni był wierny, a jako sąsiad życzliwy i lubiany.

Nie przepadał za mieszkaniem w betonowym bloku, więc na co dzień realizował traperskie fascynacje w Albertówce nad jeziorem, w otoczeniu ulubionych piesków: Fionki, Żabci i Szreka oraz kotki Agaty. Pod domek podchodziły dzikie zwierzęta, a ptaki od świtu do nocy dawały koncerty.

Ojciec zwykł mawiać o sobie, że jest nadzwyczaj spokojnym człowiekiem!!! Było w tym sporo prawdy! Mieliśmy z bratem bardzo spokojne i przyjemne dzieciństwo oraz młodość, a w domu czuliśmy się bezpiecznie. Nigdy na mnie nie nakrzyczał i nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek się z nim poważnie pokłócił. Wydawać by się mogło, że wziął na siebie jedynie obowiązek utrzymania rodziny, a po pracy oddawał się tylko swoim pasjom. Ale to nieprawda!!! Tato bezgranicznie zaufał mamie w kwestii naszego wychowania, uznając, że jest dla nas najlepszą, mądrze kochającą, ciepłą, ale i wymagającą opiekunką i nauczycielką. Uważam, że docenił ją tym w sposób szczególny, nie wtrącając się nazbyt w nasze wychowanie. Gdy mama potrzebowała czegokolwiek, to natychmiast ruszał jej ze wsparciem, bo rodzice zawsze dbali o siebie.

Tato żył tak jak chciał i był szczęśliwy!

Ósmego czerwca zrobił rzecz niemożliwą!

Odszedł! Nagle… Cicho… Bez pożegnania…

Będzie nam brak żeberek po chińsku, tysięcy zdjęć, czewapciczi, opowieści podróżnych, kiszonych cytryn, psiego patrolu znanego w całej okolicy i uśmiechu…

Tego Twojego uśmiechu z krainy łagodności, którym pewnie nas teraz obdarzasz , spoglądając ze swojej niebiańskiej modelarni…

A my na cuda musimy chwilę poczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz