czwartek, 1 października 2020

Lato pełne słońca, czyli przedostatni trymestr

Teoretycznie najmilszy trymestr zdjęciowy zaliczony, bo lato, ciepełko i ogólnie tańce, hulanki, swoboda, choć w praktyce tak różowo nie było. Z racji rozstania z partnerem, odpadł mi naturalny, dotychczasowy współautor projektu, co automatycznie rzutowało sporą ilością selfiaków, za którymi osobiście nie przepadam. Oczywiście cała ta sytuacja, wpłynęła na moją psyche, która zanurkowała mocno do dna. Jakby smuteczków było mi mało, na początku sierpnia utonął mój plażowy przyjaciel, co chyba stało się gwoździem do przysłowiowej trumny, więc w sumie mogłem od teraz robić same portrety tonącego we łzach, jednak zamiast tego tarzałem się w błocie, bo to taki miks dwóch żywiołów, czyli wody oraz ziemi.

W sumie na początku lipca wylądowałem też w kałuży, bo do tej pory również takiego foto nie było. Miesiąc później miałem drugie podejście do tego tematu, jednak z racji trudnych warunków kompletnie nie wyszło.

Sierpień był miesiącem prezentowania mojej sporej kolekcji okularów, stąd skupienie głównie na portretach. Podczas robienia jednego z nich, rozharatałem sobie palec w Wiśle, która momentalnie stała się czerwona, więc jakby żyły w niej piranie, mógłbym zostać bez nogi. Towarzysząca mi Julka na ten widok zaniemówiła i zbladła jak płótno, więc nie wiedziałem czy ratować ją, a może palec.

Padło na to drugie, szybko założyłem opaskę uciskową z kawałka udartego pareo, użytego jako tło zdjęcia. Skończyło się trzema szwami, co również mocno ograniczyło dotychczasową ekspresję w kwestii wchodzenia do wody.

Z Julcią popełniliśmy również bardzo ładne kombo księżniczkowe, gdzie ona mi jedno zdjęcie w cyklu, a ja jej całą sesję.

Bardzo lubię też zdjęcie w basenie, które zrobiła mi jak byliśmy na kilkudniowym wypadzie do Magdy Russockiej.

Podczas tego pobytu ofelionowałem w niesamowicie krystalicznym i zimnym źródle, a doświadczenie było tak fantastyczne, że na drugi dzień poszedłem tam na długi spacer, bo zrobiliśmy sobie wolne przedpołudnie i popełniłem autoportret.

Na przełomie sierpnia i września miałem urlop, którego część wykorzystałem na wypad pod namiot nad Bałtyk. Tradycyjnie wybrałem półwysep helski, gdzie zaplanowałem zrobienie zdjęć we wszystkich tamtejszych miejscowościach: Władysławowo, Chałupy, gdzie pierwszy raz aparat miał awarię i zrobił dwa wadliwe zdjęcia,

Kuźnica, Jastarnia, Jurata i Hel. Elementem wspólnym tego podcyklu są pasiaste kąpielówki. Po półwyspie poruszałem się rowerem i tak jeżdżąc w ta i wewta pokonałem około 150 km. Przy okazji straciłem również jednego zęba, którego na szybko udało mi się odtworzyć dzięki Gosi Żybińskiej, choć wiązało się to z nagłą wyprawą do Lęborka

Gośka oprócz poratowania mojego uzębienia, dosłownie parę dni temu spełniła moje ofelionowe marzenie, gdzie będąc nieformalnym królem cekinów i brokatu, dosłownie tonąłem w błyszczącej zupie. Sesja ta była już zaproponowana jakiś rok temu, jednak z braku okazji nie mogliśmy jej wcześniej zrealizować. Myślę, że to co wyjdzie z jej aparatu, rozerwie co poniektórym cztery litery z wrażenia, bo polaski (powstały dwa) są tylko backstagem tych wieczornych cudów.

Wracając jeszcze do pobytu nad morzem, po drugiej turze wyborów prezydenckich, którą również postanowiłem "uhonorować", rozkręcona podczas kampanii spirala nienawiści wobec ludzi LGBTQ+, zamiast zwolnić to eskalowała, co poskutkowało reakcją zwrotną w postaci ogólnopolskiej akcji "Tęcza nie obraża", czyli wieszaniem kolorowej flagi w różnych miejscach. Koniecznie chciałem dorzucić również swój kamyk do tego ogródka, więc w dniu i miejscu wybuchu drugiej wojny światowej, wcieliłem się w żołnierza, dzierżącego sztandar równości. Planowałem zrobić zdjęcie przy słynnym monumencie Obrońców Wybrzeża, niestety nie było tam nawet najmniejszej sadzawki, żeby to uczynić, zatem wykąpałem się na plaży tegoż półwyspu.

W przeciągu minionych miesięcy, zaakcentowałem jeszcze takie święta jak:

- rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, z wymalowanym na materacu symbolem Polski Walczącej,

- święto Wniebowzięcia NMP,

- dzień fotografii,

- w dniu chłopaka nawiązałem do pomnika Manneken Pis,

- natomiast w bezpośrednio mnie dotyczącym dniu widoczności osób biseksualnych, machałem odpowiednią chorągiewką.

Nadchodzi podwójnie trudny okres. Z jednej strony gnębi mnie utrzymujące się od paru miesięcy fatalne samopoczucie, które z braku słońca będzie tylko się pogłębiać. Z drugiej chłód i deszcze będą zmuszały mnie do częstych samodzielnych "łazienkowców", bo nie mając dostatecznej bazy "pstrykaczy", którzy niczym kwoki, grzali do tej pory zdjęcie pod pachą, nie jestem w stanie chronić wywołującej się chemii przed zamarznięciem. Mimo to liczę po cichu na bardziej srogie mrozy i śniegi, więc może mi się uda zrobić zdjęcia w zaspach i na krze.
P.s. Blogger namieszał coś w najnowszej edycji, przez co nie mogę na chwilę obecną ogarnąć zadowalającej dotychczas publikacji postów.

2 komentarze:

  1. No tak mi się widzi, że w razie w to możesz do Stargardu podjechać... miejscówek z wodą mamy conajmniej kilka, a i aparat będzie miał kto ogrzać, i wódę będzie z kim wypić... ;-)

    OdpowiedzUsuń