piątek, 7 sierpnia 2020

R.I.P. Robert

Oficjalnie poznaliśmy się na początku czerwca, gdy poprosiłem go o zrobienie zdjęcia w projekcie ofelionowym

Był bardzo zestresowany zaistniałą sytuacją, że obcy, nagi facet, prosi go o cyknięcie fotki jakimś dziwnym aparatem, gdy ten będzie udawał trupa leżącego gdzieś w zalanej Wisłą trawie, jednak dzielnie podołał zadaniu, a w trakcie późniejszej rozmowy, nawiązała się niezobowiązująca znajomość naturystyczna.

Tak. Spotkaliśmy się na dzikiej, fordońskiej plaży naturystycznej, Właściwie to widywaliśmy się już rok wcześniej, ale wtedy chyba zaczynał swoją "przygodę" z golizną w naturze, bo był tak wystraszony, że nawet cześć nie był w stanie odkiwać i kryjąc się za rowerem, nerwowo wciągał majtki gdy widział, że ktoś patrzy.

Bawiło mnie to.

Przy bliższym poznaniu okazał się niezwykle miłym, ciekawym oraz inteligentnym rozmówcą. Pracownik poczty, z wiadomych przyczyn był bardzo zdenerwowany pseudowyborami prezydenckimi. Żona pracująca w moim zawodzie, ale w innym szpitalu, z którą pod koniec czerwca obchodził rocznicę ślubu. Dwójka nastoletnich dzieci (córka i syn), z których był bardzo dumny.

W sumie przez te dwa miesiące spotkaliśmy się kilka razy i korzystając z okazji, że już był przyuczony do obsługi Polaroida, za każdym razem "wykorzystywałem" go do robienia zdjęć.

Ostatni raz widzieliśmy się w połowie lipca. Później zaczynał urlop i wybierał się z rodziną nad morze.

Korzystając z wolnego popołudnia i pięknej pogody, dzisiaj także wypoczywałem nad rzeką. W pewnym momencie podszedł do mnie inny znajomy plażowicz, pytajać czy wiem coś o tym, że osoba bywająca tutaj, niedawno utopiła się w Sarbinowie i wczoraj odbył się jej pogrzeb w Fordonie. Chwilę później doznałem silnego uczucia deja vu, że niedawno niepokoiłem się przedłużającą się nieobecnością Roberta, po czym pojawił się nagle roześmiany i skarcił mnie za takie myśli. 

Nie zastanawiając się wsiadłem na rower i pojechałem na cmentarz, znalazłem świeży grób i wszystko co mi o sobie powiedział się zgadzało.

Jakbym dostał obuchem w potylicę. Usiadłem na pobliskiej ławce i zalałem się łzami, głównie z powodu całej niesprawiedliwości życia i śmierci.

Robert w moim życiu był zaledwie meteorem, który zjawił się tylko na chwilę.

To nic, że na nagrobku widnieje zupełnie inne imię. Pod tamtym był kochającym synem, bratem, mężem i ojcem. W mojej pamięci zostanie uśmiechniętym, ciągle wystraszonym swoją nagością rówieśnikiem, współplażowiczem i rozmówcą.

Powyższe zdjęcie wystalkowałem z jego profilu fejsbukowego, będące jego pierwszym profilowym.

Póki co mam niewielkie doświadczenie w żegnaniu bliskich i znajomych. Odeszli moi dziadkowie, ciocia którą ledwo znałem, Andrzej Bersz jako przykład znanej i lubianej postaci, która gaśnie zbyt szybko, szwagierka mojego brata, osieracająca trójkę dzieci, w pamieć wryła mi się nagła śmierć na białaczkę salowego z poprzedniej pracy, bo to ona dobitnie uzmysłowiła mi jak ulotne jest życie. Tragiczna śmierć Roberta przypomniała mi tamte uczucia i fakt, że bardzo łatwo przywiązuję się do ludzi, natomiast niezwykle trudno godzę się z ich stratą.

Byłbym beznadziejnym przypadkiem Nieśmiertelnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz