poniedziałek, 26 października 2020

Splin wiekuisty

Na początku tego roku jeden z wpisów poświęciłem depresji, chorobie z którą zmagam się od 2015 roku. Być może wewnętrznie  przeczuwałem jej nawrót, choć żadne racjonalne przesłanki tego nie zapowiadały. Przy okazji blogowego jubileuszu wspomniałem, że stan ten ewidentnie przekłada się również na moją aktywność sieciową (ilość oraz jakość wpisów). Skoro jednym z jej synonimów jest marazm, to nie dziwota że odechciewa się wszystkiego - spania, seksu, jedzenia (to akurat na plus), sprzątania (mieszkanie wygląda jak po wybuchu gazu), pozowania, pisania czy życia.

LUZ!!!

Przed ostatecznym rozwiązaniem powstrzymuje mnie kilka rzeczy, choć myślę o nim intensywnie (jak? gdzie? kiedy? itd.). Po pierwsze jestem zbytnim tchórzem. Znaczy nie boję się samej śmierci i tego co będzie potem, tylko blokuje mnie wizja, że mi nie wyjdzie i to dopiero będzie DRAMAT! Po drugie, nie ukrywajmy że samobójstwo jest szczytem egoizmu, do którego chory ma oczywiście prawo, natomiast bliscy i dalsi muszą dalej z tym faktem żyć. Po trzecie mam do skończenia projekt, więc na bank nie w tym roku.

Poprzednim razem o mojej walce wiedziały ze dwie osoby, a ewentualnie kilka mogło się czegoś domyślać. Teraz postanowiłem, nie ukrywać się z tym specjalnie, co nie oznacza, że będę bez przerwy oznajmiał jak mi jest w życiu chujowo, a ludzie mają mi współczuć i wyrażać wsparcie. Choroba jak każda inna, tylko zostaje na całe życie jak HIV czy opryszczka. Postaram się czasami coś tam skrobnąć jak na froncie oraz jak w sumie do tego doszło.

Wpis ilustrowany zdjęciami Magdaleny Russockiej.

niedziela, 11 października 2020

Pandemia psychozy

Mniej więcej od roku na świecie panuje pandemia COVID-19, potocznie zwanym koronawirusem. Poszczególne państwa wybrały różne modele walki, niektóre (jak nasz) błądzą po omacku, niczym pijak we mgle, a naród w tym chaosie kołowacieje. Jeżeli pracownicy ochrony zdrowia, sami kompletnie nie wiedzą jak się mają odnieść do tematu, to czego wymagać od przeciętnego Kowalskiego. Mnożą się teorie spiskowe, zarzewia buntu, ruchy antymaseczkowe. Racja jest jak dupa, każdy ma własną. Jedni włochatą, parchatą, brudną i z wrzodami, inni gładziutką, jędrną i zniewalająco piękną.

Staram się nie śledzić tematu na bieżąco, bo jako pielęgniarz intensywnej terapii, podchodzę do tego patogenu, jak do każdego innego, czyli pogodzić się z faktem, że JEST i w związku z tym przestrzegać podstawowych zasad, żeby nie złapać, ani innym nie sprzedać.

Mycie i dezynfekcja rąk. Żadna nowość, ale rozumiem tych, którzy do tej pory wodę i mydło starali się omijać szerokim łukiem, a alkohol stosowali tylko wewnętrznie. Wszakże słynny krytyk filmowy powiadał "Częste mycie skraca życie, skóra się ściera i człowiek umiera." oraz "Brud grubości jednego centymetra odpada sam."

Maseczki na twarz. Dzięki antymaseczkowcom dowiedziałem się, że znieczulając na sali operacyjnej czy pracując z pacjentami po chemioterapii (czyli z zerową odpornością), od lat używam maseczki kompletnie bezzasadnie i bezsensu, bo przecież nie działają, a wręcz szkodzą. Według tych teorii powinienem już dawno zdechnąć na grzybicę płuc, niedotlenienie mózgu czy wstrząs anafilaktyczny spowodowany gównianą jakością maseczek, kupowanych przez szpital po taniości. Oczywiście to jest kompletna bzdura, wymyślona i powtarzana przez zwykłych EGOISTÓW, którzy nawet nie starają się zrozumieć, że ten skrawek materiału, zakrywający usta i nos, ma w znacznym (nie pełnym) stopniu ograniczać emisję naszych wyziewów na innych, a nie odwrotnie. W zaleceniach państwowych nie ma dokładnej specyfikacji takiego ustrojstwa, więc zamiast dodać do swojego stroju kolejny, ciekawy element garderoby (chustka, bandana, maska wenecka, chirurgiczna, antypyłowa itd.), tacy delikwenci podnoszą larum, że to zamach na ich wolność i zdrowie. Serio cieszmy się, że musimy tylko czymkolwiek zasłaniać zewnętrzny aparat oddechowy, a nie jesteśmy zobligowani do zakładania maksymalnie szczelnych skafandrów.

Dystans społeczny oraz ograniczenie wojaży. Jako intrawertyk stosuję od lat, bo średnio toleruję nadmierną egzaltację oraz spoufalanie się, a większych zgromadzeń ludzkich wręcz się boję. Na koncerty chodziłem sporadycznie, a jak już się wybrałem, to na te kameralne, okupując stanowiska blisko wyjść ewakuacyjnych. Klubowy nie jestem, choć od święta bywałem. Zagraniczne podróże bywały, ale w kwestii wydatków na przyjemności ustępują pierwszeństwa komiksom, zatem ostatni raz byłem rok temu w Holandii i to tylko dlatego, że przejazd i pobyt miałem opłacone. Współczuję jednak ludziom, dla których clubbing czy podróże małe i duże, stanowiły sens ich istnienia, bo tu ewidentnie degradacja ich dotychczasowego żywota jest znaczna. Z drugiej strony Ziemi jest zdecydowanie lżej, co było widoczne chociażby po minionym lecie, które w tym roku było po prostu NORMALNE, a nie tak jak się przyzwyczailiśmy, że głównie słoneczne oraz upalne i chuj z suszą.

Wiosenny LOCKDOWN, był faktycznie mocno upierdliwy społecznie i gospodarczo, choć znowu z punktu widzenia ekosystemu wręcz odwrotnie. Ze względów zawodowych, znowu mnie dotyczył trochę mniej, bo z domu do pracy musiałem się przemieszczać, często wydłużając trasę, żeby ofelionowo zahaczyć o jakąś wodę.

Z mojej prywatnej perspektywy, życie w czasach pandemii nie zmieniło się jakoś diametralnie i w praktyce doszło mi tylko zasłanianie twarzy "na ulicy", co staram się robić wyjątkowo kreatywnie. Ze zdobyczy cywilizacyjnych brak mi jedynie oglądania filmów na wielkim ekranie.

Pochylę się jeszcze na faktach i mitach, które postaram się wymienić i zdementować, według mojej (subiektywnej oczywiście) wiedzy.

Po pierwsze, czy mamy pandemię koronawirusa i czy ta choroba w ogóle istnieje? Uważam, że jak najbardziej TAK, choć reakcja na niego jest mocno przesadzona. Uznając, że jest to choroba przypominająca w przebiegu grypę, z której pandemią zmagamy się od wieków, spanikowaliśmy jako ludzkość, bo jest czymś kompletnie nowym. Wirus charakteryzuje się wysoką zaraźliwością, natomiast niewielką śmiertelnością. Owszem COVID zabija! Tak jak wspomniana grypa, nowotwory czy wypadki komunikacyjne, z którymi jesteśmy po prostu oswojeni.

Po drugie, pozostając w analogii do grypy, po prawie roku trwania pandemii, można uznać również ją za sezonową, czyli szczyt zachorowań będzie przypadać na okres jesienno-zimowy i prędzej czy później powinniśmy znaleźć na nią szczepionkę, choć tak jak w przypadku grypy, uważam że powinna być stosowana na zasadzie dobrowolności.

Po trzecie, dlaczego pomimo hucznego nazywania tej choroby pandemią, przeciętny obywatel do tej pory nie miał z chorobą bezpośredniej styczności, przez co po prostu w nią nie wierzy? No właśnie dzięki wspomnianej wyżej prewencji, zachorowań jest procentowo niewiele w skali ogółu.

Po czwarte, mimo wszystko jest to choroba jak każda inna, czyli dbając o siebie, własną odporność oraz stosując się do zaleceń, możliwość zakażenia przy styczności z patogenem jest znikoma.

Po piąte, czy polska ochrona zdrowia jest prawidłowo przygotowana na walkę z koronawirusem? AbsolutNIE!!! Personelu od dawna jest za mało, na co kolejne władze były ślepe i głuche. Odpowiedni sprzęt jeśli jakimś cudem jest, to znowu zbyt mało lub jakościowo byle jaki. Procedury są napisane na kolanie, bez przerwy zmieniane, a życie i tak toczy się gdzieś obok, bo papier wszystko przyjmie. Ludzie są przeszkoleni źle albo wcale, a przy jesiennej wzrastającej fali zachorowań, właśnie odbywa się przelewanie tych wybrakowanych zasobów z pustego w próżne.

Po szóste, czy jeszcze kiedyś będzie normalnie! OCZYWIŚCIE!!! Trzeba się tylko przyzwyczaić do nowej normy!

Powyższy wywód został zilustrowany zdjęciami, które powstały dokładnie dwa lata temu, na wyspie Korfu, czyli w pewnym sensie mogą być uznane za profetyczne.

W roli jasnowidzącej pomysłodawczyni oraz wykonawczyni tego pięknego tryptyku, a także organizatorki tegoż pleneru wystąpiła Iwona Aleksandrowicz.



piątek, 2 października 2020

WEROadeLOVE wariacje

Z Weroniką Woźniak poznałem się na mojej pierwszej Adeli, we wrześniu 2015 roku.

Jej Ofeliony były pierwszymi jakie opublikowałem po pierwotnym rocznym cyklu All Day Ophelion, który postanowiłem kontynuować pod nazwą Ophelion Forever

Wera jest  również autorką "ślubniaków" z Anią Piasecką.






czwartek, 1 października 2020

Lato pełne słońca, czyli przedostatni trymestr

Teoretycznie najmilszy trymestr zdjęciowy zaliczony, bo lato, ciepełko i ogólnie tańce, hulanki, swoboda, choć w praktyce tak różowo nie było. Z racji rozstania z partnerem, odpadł mi naturalny, dotychczasowy współautor projektu, co automatycznie rzutowało sporą ilością selfiaków, za którymi osobiście nie przepadam. Oczywiście cała ta sytuacja, wpłynęła na moją psyche, która zanurkowała mocno do dna. Jakby smuteczków było mi mało, na początku sierpnia utonął mój plażowy przyjaciel, co chyba stało się gwoździem do przysłowiowej trumny, więc w sumie mogłem od teraz robić same portrety tonącego we łzach, jednak zamiast tego tarzałem się w błocie, bo to taki miks dwóch żywiołów, czyli wody oraz ziemi.

W sumie na początku lipca wylądowałem też w kałuży, bo do tej pory również takiego foto nie było. Miesiąc później miałem drugie podejście do tego tematu, jednak z racji trudnych warunków kompletnie nie wyszło.

Sierpień był miesiącem prezentowania mojej sporej kolekcji okularów, stąd skupienie głównie na portretach. Podczas robienia jednego z nich, rozharatałem sobie palec w Wiśle, która momentalnie stała się czerwona, więc jakby żyły w niej piranie, mógłbym zostać bez nogi. Towarzysząca mi Julka na ten widok zaniemówiła i zbladła jak płótno, więc nie wiedziałem czy ratować ją, a może palec.

Padło na to drugie, szybko założyłem opaskę uciskową z kawałka udartego pareo, użytego jako tło zdjęcia. Skończyło się trzema szwami, co również mocno ograniczyło dotychczasową ekspresję w kwestii wchodzenia do wody.

Z Julcią popełniliśmy również bardzo ładne kombo księżniczkowe, gdzie ona mi jedno zdjęcie w cyklu, a ja jej całą sesję.

Bardzo lubię też zdjęcie w basenie, które zrobiła mi jak byliśmy na kilkudniowym wypadzie do Magdy Russockiej.

Podczas tego pobytu ofelionowałem w niesamowicie krystalicznym i zimnym źródle, a doświadczenie było tak fantastyczne, że na drugi dzień poszedłem tam na długi spacer, bo zrobiliśmy sobie wolne przedpołudnie i popełniłem autoportret.

Na przełomie sierpnia i września miałem urlop, którego część wykorzystałem na wypad pod namiot nad Bałtyk. Tradycyjnie wybrałem półwysep helski, gdzie zaplanowałem zrobienie zdjęć we wszystkich tamtejszych miejscowościach: Władysławowo, Chałupy, gdzie pierwszy raz aparat miał awarię i zrobił dwa wadliwe zdjęcia,

Kuźnica, Jastarnia, Jurata i Hel. Elementem wspólnym tego podcyklu są pasiaste kąpielówki. Po półwyspie poruszałem się rowerem i tak jeżdżąc w ta i wewta pokonałem około 150 km. Przy okazji straciłem również jednego zęba, którego na szybko udało mi się odtworzyć dzięki Gosi Żybińskiej, choć wiązało się to z nagłą wyprawą do Lęborka

Gośka oprócz poratowania mojego uzębienia, dosłownie parę dni temu spełniła moje ofelionowe marzenie, gdzie będąc nieformalnym królem cekinów i brokatu, dosłownie tonąłem w błyszczącej zupie. Sesja ta była już zaproponowana jakiś rok temu, jednak z braku okazji nie mogliśmy jej wcześniej zrealizować. Myślę, że to co wyjdzie z jej aparatu, rozerwie co poniektórym cztery litery z wrażenia, bo polaski (powstały dwa) są tylko backstagem tych wieczornych cudów.

Wracając jeszcze do pobytu nad morzem, po drugiej turze wyborów prezydenckich, którą również postanowiłem "uhonorować", rozkręcona podczas kampanii spirala nienawiści wobec ludzi LGBTQ+, zamiast zwolnić to eskalowała, co poskutkowało reakcją zwrotną w postaci ogólnopolskiej akcji "Tęcza nie obraża", czyli wieszaniem kolorowej flagi w różnych miejscach. Koniecznie chciałem dorzucić również swój kamyk do tego ogródka, więc w dniu i miejscu wybuchu drugiej wojny światowej, wcieliłem się w żołnierza, dzierżącego sztandar równości. Planowałem zrobić zdjęcie przy słynnym monumencie Obrońców Wybrzeża, niestety nie było tam nawet najmniejszej sadzawki, żeby to uczynić, zatem wykąpałem się na plaży tegoż półwyspu.

W przeciągu minionych miesięcy, zaakcentowałem jeszcze takie święta jak:

- rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, z wymalowanym na materacu symbolem Polski Walczącej,

- święto Wniebowzięcia NMP,

- dzień fotografii,

- w dniu chłopaka nawiązałem do pomnika Manneken Pis,

- natomiast w bezpośrednio mnie dotyczącym dniu widoczności osób biseksualnych, machałem odpowiednią chorągiewką.

Nadchodzi podwójnie trudny okres. Z jednej strony gnębi mnie utrzymujące się od paru miesięcy fatalne samopoczucie, które z braku słońca będzie tylko się pogłębiać. Z drugiej chłód i deszcze będą zmuszały mnie do częstych samodzielnych "łazienkowców", bo nie mając dostatecznej bazy "pstrykaczy", którzy niczym kwoki, grzali do tej pory zdjęcie pod pachą, nie jestem w stanie chronić wywołującej się chemii przed zamarznięciem. Mimo to liczę po cichu na bardziej srogie mrozy i śniegi, więc może mi się uda zrobić zdjęcia w zaspach i na krze.
P.s. Blogger namieszał coś w najnowszej edycji, przez co nie mogę na chwilę obecną ogarnąć zadowalającej dotychczas publikacji postów.