Z Eweliną Słowińską poznaliśmy się na jednym z plenerów w Michałowicach, który w fotoziutkowie, czyli środowisku fotografii artystycznej tfp, uważany jest za najwyższą półkę jakościową. Modelki zdejmują majtki przez głowę i powiewają nimi radośnie, niczym sztandarem zwycięstwa, fotografowie rozbijają obiektywy ze szczęścia, a wizażystki trzaskają pędzle na pół, gdy otrzymają zaproszenie na ten event.
Na swoje pierwsze Michauo, które do tego był moim pierwszym plenerem w karierze, jechałem z nastawieniem zwiedzania Karkonoszy, a nie robienia jakichkolwiek zdjęć. W swojej ignorancji nie miałem kompletnego pojęcia jaki zaszczyt mnie kopnął.
Ewelinę spotkałem na drugim wyjeździe i odniosłem wrażenie, że ma podobny stosunek do tej instytucji, czyli bez bałwochwalczych pokłonów.
Powyższą sesję poczyniliśmy w kuchni tego kilkusetletniego domu, w asyście jej męża.
Parę miesięcy później, przy okazji wizyty w Krakowie, popełniliśmy szybką sesyjkę na byłym, zniszczonym stadionie Korony na Krzemionkach.
Jej zdjęcia kojarzą mi się z mistrzowskim światłocieniem baroku.






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz