piątek, 30 kwietnia 2010

Najpiękniejszy miesiąc nadchodzi



Mój Pan po Komiksowej Warszawie zrobił sobie przerwę od blogowania - przecież trzeba przeczytać to całe dobro, zakupione za ciężką kasę ;-)
Zatem biorę bloga w swoje łapki i już niedługo zamierzam zaprosić Was na wspólne zwiedzanie Wielkiej Brytanii, z której niedawno z przygodami wróciłem. Dodatkowo zaprezentuję jedno z polskich miast i prawdopodobnie pohasamy po kwiecistych lasach i łąkach.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Uratować od zapomnienia - Starzy Państwo Młodzi

Chociaż elektroniki i wszystkiego co jest z nią związane nienawidzę okrutnie (zawsze powtarzam, że jestem analogowy), to jednak są chwile iż mimo wszystko jestem wdzięczny za istnienie tego tałatajstwa.
Jakiś miesiąc temu spłonęły oryginalne zdjęcia po moich dziadkach. Na szczęście trochę wcześniej poskanowałem to co było ;) Więc jakby jeszcze mój komputer i inne nośniki miały ulec zniszczeniu, niech się dodatkowo błąkają te foteczki w sieci.

Jak widać babcia Lotka (zdrobnienie od Leokadii) była kobietą przecudnej urody. Dziadek Ludwik wiedział co robi, gdy brał sobie za żonę taką sztukę i do tego 10 lat młodszą ;-)

Goście weselni wraz z orkiestrą przed stodołą, w której odbywały się harce.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Qltury week 5

Abstrahując na dzień dobry od tematyki cyklicznego odcinka, oto co mi pierwsze wywaliło jak uruchomiłem internet.
No comments ;/

Zatem do rzeczy.

1. Komiks
Kolejny raz z rzędu piszę o Komiksowej Warszawie, która chyba odbędzie w przyszły weekend. Po licznym kombinowaniu w grafiku, uda mi się jednak tam dotrzeć, a jadę głównie dla Jeff'a Lemire, którego "Opowieści z hrabstwa Essex" są rewelacyjne!
Ciekawi mnie również koncepcja wychodzenia z komiksem do "szarego Warszawiaka", która jest jednym z założeń tego nowego festiwalu.
Niech się naród edukuje, że komiks to nie jest tylko medium dla dzieciaków, tylko pełnoprawna muza kultury ;)

2. Film
Tutaj kompletna posucha ;/
Interesująca może być ewentualnie "Furia" z Melem Gibsonem w roli głównej. Ekranizacja popularnego onegdaj angielskiego serialu, opowiadającego historię podstarzałego policjanta, walczącego z wszechmocną korporacją, której macki oplatają cały świat.

Dla fascynatów portalu plotkarskiego Pudelek, "Ondine" będzie jak znalazł. To na planie tego filmu Colin Farrell zadurzył się w Ali Bachledzie-Curuś.

Natomiast 24-29.04.2010 odbędzie się piąta edycja festiwalu filmowego Never seen in Bydgoszcz. Trochę niefortunnie z powodu kolidujących terminów z Komiksową Warszawą ;/

3. W środę 21.04.2010., w bydgoskiej Łucznicce, będzie występowała rosyjska grupa baletowa "Bieriozka", a supporować będzie Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk".


Więcej ciekawostek nie znalazłem, ale z powodu ogólnego zmęczenia pracą (pozamieniałem się przecież dyżurami) i monstrualnie długą żałobą, nie miałem siły na grzebaninę w necie.

sobota, 17 kwietnia 2010

Saturday Zbok Fever 4

Czas na kolejny odcinek cyklu „SZF”.
Z jednej strony żałoba trwa, więc pohamuję trochę świńskie zapędy, z drugiej mam już jej serdecznie dość, więc odrobinę popastwię się nad tym fenomenem.

Rozumiem, że w ten smutny czas należy ciemny lud odpowiednio stymulować do właściwego nastroju. Impez – niet, w TV szaro-buro i msza, w radiu same nostalgiczne melodie, jednak DJ stacji której przez chwilę nieopatrznie słuchałem, wykazał się sporą dawką czarnego humoru lub głupoty, puszczając tą piosenkę:

Przepraszam za nietakt, lecz popłakałem się… ze śmiechu.

Akcje typu „Santo subito 2”, „Bohaterska śmierć” czy „Wawel” litościwie przemilczę, chociaż krew momentami we mnie wrzała.
Nadchodzi czas przedwyborczej szopki, gdzie PiSiory pojadą na tych hasłach jak na rączej kobyłce, a polityczni przeciwnicy będą sobie w brody pluli, że jaj im zabrakło, żeby zachować się bardziej racjonalnie.

Póki co, jedynym plusem tej bezsensownej, zbiorowej śmierci jest fakt nagłego zainteresowania świata historią Katynia, tak skrzętnie dotychczas tuszowanej przez Rosjan, czyli ś.p. Prezydent osiągnął pośmiertnie, jeden ze swoich celów.
Może również paradoksalnie dzięki temu, ocieplą się nasze relacje ze wschodnim sąsiadem, tak przecież znienawidzonym przez pana K.
W kwestii złudnych nadziei, pozostaje też możliwość zmiany dialogu politycznego w naszym zaścianku, na bardziej rzeczowy i wyważony.

W ramach martyrologiczno-spiskowej teorii dziejów, nie wiem czy ktokolwiek, gdziekolwiek już wpadł i ogłosił to, o czym teraz przez chwilę popiszę, czyli chwila bełkotu o znakach z nieba ;)

Gdzieś tam w Islandii, na krańcu Europy, Bozia odpaliła wulkan Eyjafjallajokull

i funduje Europejczykom zbiorową zajobę (to takie śliczne określenie żałoby, które znalazłem na jednym z blogów) posypując ich głowy popiołem.
A żal jest straszny, bo nic na niebie nie lata i nawet mój pies Fafik utknął na wyludnionym w chwili obecnej Heathrow. Poleciał na tygodniową konferencję do Cambridge, przez co łaskawie ominął go krajowy szum i pewnie jak wróci zda relację z pobytu na Wyspach.
Wystawiłem więc na balkon własną, jeszcze nieużywaną urnę i chwytam w nią skrzętnie czarny pył na wypadek, gdyby zdarzył się wypadek i nie daj Boże, któregoś z Możnych trafił szlag na uroczystościach pogrzebowych w Krakowie. Przerobię to sobie na prywatne krzyżmo, którym będę nacierał ciało, żeby sumiennie umartwiać się podczas dalszej żałoby. Obiecuję wtedy nie myć się do letniego przesilenia.

Kocham Raczkowskiego

Nie jestem do końca pewien, czy to co zbiera się na dnie urny, jest pyłem wulkanicznym, czy może osadem z komina sąsiadującej z moim blokiem gorzelni ;/

Liczy się jednak zbożny cel…

Sama chmura popiołu, gdy przedwczoraj oglądałem zdjęcia w necie, wyglądała jak olbrzymi Wacek unoszący się nad kontynentem, gdzie trzon biegł od Lodowej Wyspy aż po Francję, prawe jajo dyndało nad środkowo-północną częścią kontynentu, a lewe grzało się w południowym słońcu.

Wracając jeszcze do wulkanu uważam, że doskonale łączy w sobie pierwiastek żeński i męski. No bo sam stożek i do tego w stanie erupcji, to wiadomo, a jeżeli spojrzymy tylko na krater, to też wiadomo. Chyba że moja chora wyobraźnia, jak zwykle zbyt wiele się doszukuje ;)

Tyle bełkotu na dzisiaj, jeszcze tylko seksowny taniec na rozluźnienie,

a ja lecę wylizywać truskawkowy kisiel z metalowego kubeczka.


Po małym lizanku ;-P

czwartek, 15 kwietnia 2010

Starcie Tytanów

Jestem swieżo po seansie tego filmu, więc dzielę się wrażeniami na gorąco ;)

Takiego miszmaszu i umysłowego kociokwiku już dawno w kinie nie widziałem, ale od początku.
Jest to kolejna opowiastka o tym, jak to szary ludek okazuje się synem boga, wyrusza w podróż, by dojrzeć, zmężnieć i uratować swiat, wobec czego film powinien mieć raczej tytuł "Quest of the Titans", bo z Clash'u to jest w nim sporo klisz.
Z mitologii greckiej wzięte są postacie i różne mity, wrzucono to do melaksera z telezakupów Mango i oto DANIE DANIA.
Oglądając go ma się permanentne wrażenie - "ale to już było". Wiadać że "Władca Pierscieni" odcisnął na współczesnej kinematografii ogromne wizualne piętno. Tylko z tego filmu mamy wariacje na tematy: walka Froda z Pajęczycą, malownicze wędrówki w górach, Minas Tirith, podróże na Mumakilach itd. itp.
Zapożyczeń z innych filmów również jest sporo: wiedźmy jak stwór z "Labiryntu Fauna", Kraken jak krzyżówka imiennika z "Piratów z Karaibów" oraz godzilli.

Główną rolę Perseusza gra buła, która robi teraz w Hollywood niezłą karierę.
Swoją drogą z łóżka bym go nie wywalił ;D
Do tego są aktorzy z najnowszych częsci Bonda: jego laska i przeciwnik.
Oni też mogą wpasć do mojej alkowy ;))))))))))))))
Czarny charakter, czyli Hadesa od którego zaczerpnąłem swój malutki pseudonimek, gra (który to już raz) ten Pan. O ile on sam wszędzie jest taki sam - nijaki, o tyle sama postać została dosć miło zaprojektowana i zefektowana ;)

No własnie - EFEKTY - fajnie się to ogląda, choć odniosłem wrażenie że 3D, do którego naprędce film ten został przystosowany po sukcesie Avatara (dlatego przesunięto premierę), odrobinę się rozmywa i widać, że nie pod tym kontem został on nakręcony. Dech w piersiach zapiera może ze trzy razy ;)

Podsumowując: totalnie odprężające, efektowne odmóżdżenie na popołudnie - chłonąć głupotę i wizulane rozpasanie, wyłączając korę mózgową.
Ocena: 6/10 przy zastosowaniu powyższych zaleceń.

środa, 14 kwietnia 2010

Jan Bzdawka


Mamy w naszej gminie jednego aktora. Nazywa się Jan Bzdawka. Mieszka w Laskowicach. Jest to młody (23 lata), przystojny (co widać) i sympatyczny (słowo) mężczyzna. Znam go bardzo długo, bo był kiedyś moim bardzo dobrym uczniem. Wtedy zwracałam się do niego po prostu Jasiu. Osiem lat temu nie sądziłam, że kiedyś będę z nim przeprowadzać wywiad i … prosić o autograf.
Jedno i drugie sprawia mi ogromną przyjemność. Ale do rzeczy, bo rozmowa była długa.

Tak zaczyna się wywiad pt. "ZAPOMNIAŁEM ZEJŚĆ ZE SCENY", przeprowadzony przez Jolantę Smeję dla gminnej gazetki "Wieści" nr 4(19)/1994

- Jaka droga wiodła Cię do teatru?

- Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Laskowicach, postanowiłem pójść do Wojskowego Liceum Muzycznego. Kochałem muzykę… Tymczasem w tej szkole było głównie wojsko – koszary, mundury… Uciekłem po dwóch miesiącach. Zrobiłem normalną maturę w LO w Grudziądzu. Równolegle kończyłem szkołę muzyczna w klasie puzonu. Potem złożyłem dokumenty do Akademii Muzycznej w Poznaniu. Jednakże Żaneta, pierwsza dziewczyna, w której się zakochałem, dowiedziała się o takiej szkole jak Studio Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. W ostatniej chwili złożyłem tam papiery. Egzaminy do Studia były wcześniej, niż do Akademii. Pojechałem „uzbrojony” tylko w swoje piosenki i wyuczone wiersze i …zdałem! Ja, Jasiu z Laskowic, będę uczniem samego Jerzego Gruzy, największego – wtedy – autorytetu. Szczęście moje było niewyobrażalne. Kiedyś, bodajże w I klasie ogólniaka, byłem w Gdyni. Dostrzegłem wielki napis na Teatrze Muzycznym „Jesus Christ Super Star”. Moje marzenie ograniczało się wówczas do tego, by móc ten spektakl obejrzeć… Wtedy marzyłem by być widzem. Z chwilą, gdy przyjęto mnie do Studia zrozumiałem, że mogę w przyszłości stanąć nawet na scenie.
Jednak zanim ten szczęśliwy moment nastąpił, wyjechałem najpierw w czasie wakacji do Niemiec. Tam mieszkała Żaneta. Przyznaję, że bardziej myślałem o swojej miłości, niż o szkole. Wróciłem jednak na rozpoczęcie roku szkolnego. Tyle tylko, że przez cały semestr myślami byłem daleko od szkoły.
Podczas pobytu w Niemczech w czasie Świąt Bożego Narodzenia, zastanawiałem się nawet, czy nie zostać tam na zawsze… Wróciłem, ale pierwszy semestr totalnie zaniedbałem, wręcz zmarnowałem. Drugi semestr był już inny. Pracowałem. Głównie nad sobą. Pokochałem aktorstwo, chociaż wcześniej ważniejsza była muzyka.

- Pamiętasz dzień, kiedy po raz pierwszy stanąłeś na deskach teatru?

- Doskonale. To była rola żołnierza w … „Jesus Christ Super Star”. Właściwie „rola” to za duże słowo, to był po prostu epizod. Byłem jednak występem szalenie przejęty, miałem wrażenie, że cała widownia patrzy wyłącznie na mnie (jakby nie było innych aktorów). Raz nawet „zagrałem się” do tego stopnia, że zapomniałem zejść ze sceny. Widownia ryknęła śmiechem. To był dla mnie taki zimny prysznic.

- Jakie role uważasz za znaczące w Twojej karierze?

- Dwie są takie najważniejsze.
Pierwsza to rola Raya Strattona, kolegi Oliviera w „Love Story” w reżyserii Tomasza A. Dutkiewicza. Jest to spektakl kameralny, gra 10 aktorów – 9 dobrych, profesjonalnych z Teatru Muzycznego i ja, jedyny adept. Czuję się wyróżniony.
Druga rola to Arab z gangu Rakiet w „West Side Story”, również w reżyserii Tomasza A. Dutkiewicza. Może warto dodać, że w tym spektaklu grałem na początku znacznie mniejszą rolę. Teraz awansowałem. Podobna propozycję objęcia większej roli mam w „Skrzypku na dachu”.

- Nie żal Ci tych poprzednich ról?

- Żal, ale przyjmuję nowe propozycje chętnie, bo stwarzają mi nowe możliwości. Takich szans nie wolno przegapić.

- Wspomnieliśmy już tytuły 4 spektakli, w których grasz. Wymień dla porządku pozostałe role.

- Żebrak w „Operze za trzy grosze” – Jerzego Gruzy, anarchista w „Zemście nietoperza” Roberta Skolimowskiego, Ciamajda w „Smurfowisko, czyli Gargamel złapany”… A w minioną sobotę była premiera „Piaf”, gdzie też gram.

- Dużo tego, zważywszy, że jeszcze się uczysz.

- Jestem na ostatnim, czwartym roku. Przygotowujemy już spektakl dyplomowy „Fircyka w zalotach” do muzyki J. Trzcińskiego.
Trzeba przyznać, że w szkole naprawdę dużo się nauczyłem. Zarówno dzięki wykładowcom – aktorom Teatru Muzycznego, jak i zapraszanym na występy i zajęcia znakomitościom. W sposób szczególny wspominam pracę z Jerzym Stuhrem. Reżyserował „Kabaret”, gdzie ja grałem kelnera. Stuhr to fajny człowiek, dobry pedagog, świetny w kontakcie. Taki kumpel, wręcz „równiacha”. Nie ma w nim żadnego szpanu, żadnego gwiazdorstwa. To jest bardzo istotne w pracy z reżyserem.
Sympatycznie wspominam też zajęcia sceniczne z Jerzym Gruzą.

- Porozmawiajmy o filmie, bo i tu miałeś już swój debiut.

- W ubiegłym roku na pokazie piosenek Georges’a Brassens’a wypatrzył mnie reżyser Maciej Dejczer i zaproponował zagranie w teledysku „Chłopcy z Placu Broni”. Piosenka nosiła tytuł „Kocham Cię”, a całość realizowana była dla „Muzycznej Jedynki”. Zagrałem. Zresztą wspólnie z moja dziewczyną, modelką i zarazem studentką Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych Agnieszką Jasieniecką. Piosenka wygrała konkurs na „piosenkę września”. Pewnie by się na tym skończyło, gdyby nie Nina Terentiew. Zobaczyła teledysk i postanowiła sfinalizować realizację filmu muzycznego Pt. „To musisz być ty” do piosenek „Chłopców z Placu Broni”. Jednocześnie zdecydowała, że razem z Agnieszką gramy główne role. Zdjęcia odbywały się w Warszawie i trwały 2 tygodnie. Przez ten czas zdążyłem poznać smak „gwiazdorstwa”. Mieszkaliśmy w dobrym hotelu, na plan zawoził nas samochód, dbano o nas w przerwach między zajęciami, a na koniec zapłacono konkretne pieniążki. Mówię uczciwie – spodobało mi się to…
Bardzo się bałem natomiast przed premierą, ale opinie o filmie były budujące. Film wysłano zresztą do Cannes na festiwal filmów muzycznych.
Myślę, że moje role teatralne, teledysk i ten film to niezły początek…

- Sam powiedziałeś, że to początek, a mimo to, już zostałeś „zaszufladkowany”?

- No tak, właściwie tak jest. Miałem propozycje zagrania w teledysku Kory. Jednak sama Kora nie zgodziła się, gdyż kojarzę się podobno z zespołem „Chłopcy z Placu Broni”. W sumie cieszę się, że się już komuś z czymś kojarzę.

- Dzięki Ci, Jasiu, za rozmowę i życzę ogromnych sukcesów na scenie i w filmie.

Nie znam Jasia osobiście, ale pamiętam go jako brzdąc chodzący do kościoła na adwentowe roraty, gdy w mikołajkowy dzień był przebrany za diabła i straszył dzieciarnię ;-) Biegało tam sporo szatanów, ale jakimś dziwnym trafem tylko on utkwił mi w pamięci.
Robił w tym kościele za ministranta, więc chłopak w albie, z burzą loków na głowie, gdzieś tam również świta w odmętach wspomnień.
Może nie jest pierwszoligowym aktorem i nie zagrał w wielu filmach, mimo wszystko zawsze to jest nasz wiejski celebryta, którego czasem widzę latem na plaży nad jeziorem ;-)

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

AAArghhhhhhh!!!!!!

Chwila przerwy w pracy,
przeglądam strony w necie
i szlag mnie jasny trafil!

Prawie krew mi z nosa poleciala, a z pewnoscią para z uszu. Koleżanki zaswiadczą, bo przed chwilą mialy niezly ubaw z mojego wkurwia.

Kombinuję z dyżurami jak koń pod górę, a tu prawdopodobnie odwolali Komiksową Warszawę w związku z żalobą narodową. Takie info podano na Gildii oraz Alei Komiksu, przy resztkach nadziei trzyma mnie Komiksomania, która dodaje że oficjalnego stanowiska organizatorów w tej sprawie jeszcze nie ma.

Do tego jeszcze bloguję na jakims zabytku, który z jakiegos powodu nie pisze niektórych polskich liter i nie daje się z niego podlinkować stron...

wrrrrrrrrrrrr

niedziela, 11 kwietnia 2010

Qltury week 4

komiks, Komiks, KOMIKS!!!

1. Co prawda przez żałobę narodową nie będzie aż tak wesoło, ale grunt że nie odwołano Komiksowej Warszawy.
Festiwal z jednej strony pod względem gości skromniejszy niż poprzednie WSKi, a z drugiej wychodzący w teren, do przeciętnego zjadacza chleba.
Już odliczam dni do wyjazdu lol

W kinie:
2.

Ekranizacja komiksu opowiadającego o grupce ludzi, którzy postanawiają wymierzać sprawiedliwość w trykocie, nie posiadając żadnych supermocy. Totalna jazda bez trzymanki!!!


Zwiastun zapowiada przednie widowisko i oby to co najlepsze, nie zostało pokazane tylko w nim, a w filmie dno ;/
Hit-Girl wymiata i może safandułowaty Nicky nie będzie taki drewniany jak zwykle.


3. Na dokładkę zbierająca dobre recenzje animacja "Fantastyczny Pan Lis", której zajawka mówi mi, że tematycznie blisko jej do rewelacyjnych "Szopów w natarciu".

4.
Miałem też zrobić sobie sprawdzian fizycznych możliwości na Harpaganie i nawet się zapisałem, niestety termin z Komiksową Warszawą koliduje ;-(
No cóż, przy kolejnej edycji może się uda ;)

sobota, 10 kwietnia 2010

Katastroficzne uczucia i odczucia

W związku z zaistniałą sytuacją, czeka nas tydzień żałoby narodowej.
Tyle samo trwała po śmierci JP2, myślałem że pod koniec żałoby zniosę jajo od tych smętnych melodii w radiu, łopoczących flag z czarnym kirem.

Po dość spodziewanej śmierci papieża, uczuciem towarzyszącym smutkowi była olbrzymia ulga, że wreszcie przestał się chłopak męczyć, choć koszulki z napisem „Nie płakałem po papieżu” założyć nie mogę.

Obecnemu smutkowi wywołanemu niespodziewaną tragedią, towarzyszą zażenowanie i niepokój.
Samoloty spadały, spadają i spadać będą, ale nadal w ich katastrofach ginie mniej ludzi niż na drogach. Jednak ogromowi tragedii można było zapobiec. Zginęła głowa państwa z małżonką (jej żal mi w szczególności), szefowie najważniejszych instytucji w państwie, armijna wierchuszka, gros parlamentarzystów.

Nasuwają się pytania:
Czy wszyscy powinni znajdować się w tym samym środku transportu?
Po co były te jałowe przepychanki – kto, gdzie, z kim i jak jedzie?
Dlaczego, pomimo fatalnego stanu rządowej floty powietrznej, o czym alarmowano już po śmigłowcowej katastrofie Millera (a nawet wcześniej), nie wymieniono jej na nowocześniejszą?
Pytań jest naprawdę wiele…

Niepokój wiąże się z tym, co teraz?
Sporo zależy od partii rządzącej i jej reakcji na bezlitosną i często bezmyślną w takich przypadkach opinię publiczną, bo ludzie w obliczu tragedii tracą zdolność do racjonalnego myślenia ;/
Pośrednią odpowiedzialnością za to wszystko, o co pytam wyżej, zostanie obarczony rząd, który tak jak poprzednie, nie robił nic w tej kwestii, skoro jakoś się kulało, a raczej kulawiło.
Poparcie spadnie.
Ciekawe, kogo powsadzają na opustoszałe stołki? Jeżeli kolesiów – poparcie dalej spadnie. Mam nadzieję, że będą to ludzie z odpowiednimi kwalifikacjami, a nie jak zwykle z nadania.
Wbrew pozorom to, co się wydarzyło, jest wspaniałym prezentem dla PiSu. Zginął skompromitowany prezydent, dla którego poparcie sondażowe było miażdżąco niskie. W takich przypadkach mamy zwyczaj miłosiernie zapominać o złych rzeczach, a staramy się pamiętać i przywoływać tylko te chwalebne. Słupki w sondażach rosną - wystarczy wystawić do wyścigu o fotel prezydencki, brata bliźniaka, który dokończy tak brutalnie przerwane dzieło. Nauczyłem się już, że w tym kraju wszystko jest możliwe ;)

Na takie okazje przydałby się dziennikarz Spider Jerusalem, ze świetnej komiksowej serii „Transmetropolitan”, który pewnie łyknąłby whisky, wciągnął krechę, zapalił jointa, walnął bezlitosny komentarz w mediach (nie taką żałobną laurkę jaką zwykle się daje), a na koniec odlał się na to wszystko z tarasu swojego apartamentu.

W ramach cotygodniowego "Saturday Zbok Fever" mogę wstawić co najwyżej świeczkę, która de facto też mi się fajnie kojarzy... Zresztą mi z jednym wszystko się kojarzy ;D

Przespałem katastrofę...

... ale myślę, że przy weekendzie nie tylko ja.

Zginął polski prezydent z całą obstawą, w tym PiSowy kwiat...


Nie chcę oceniać jacy byli to ludzie... zweryfikuje ich historia.

Mam nadzieję, że jak zwykle w takich przypadkach, sprawdzi się staropolskie powiedzenie "Mądry Polak po szkodzie" i wreszcie władza wymieni sobie te zabytki jakimi lata.
Może też, dorobią się porządnej procedury, podróży najważniejszych ludzi w państwie - przecież rozjebało całą administrację prezydencką. Tak nie powinno być!!!
Tymczasem chwilę po katastrofie, Premier! z Marszałkiem Sejmu! (obecną głową państwa) wsiadają w ten sam samolot w Gdańsku i lecą do stolicy. No Ludzie!!!

SZOK!!!

A linie telefoniczne zapchane jak w Nowy Rok, tuż po północy...

...

piątek, 9 kwietnia 2010

Akcja "Ryba" c.d.

Dziś dotarły do mnie zdjęcia dowodu zbrodni, jaką popełniono u mnie w pracy, a pisałem o tym tutaj.
Z radością dzielę się nimi z czytelnikami ;D

UWAGA DRASTYCZNE FOTKI!!!



SMACZNEGO!!!

czwartek, 8 kwietnia 2010

Szczeniã Swiãców

Mam taki komiksowy zwyczaj, zupełnie inny niż w jedzeniu, że najpierw czytam te prawdopodobnie lepsze, na koniec zostawiając sobie te najgorsze. Od czasu do czasu trafi się "kwiatek" zupełnie odbiegający od moich przypuszczeń.
Z ostatniej paczki takim komiksem jest "Szczenia Swiaców".

Okładka zachęcająca nie jest:


Ot stado koni, ludzie z pochodniami, ognisko na szczycie wzgórza, a całość zatopiona w krwistej czerwieni. Tytuł oraz autorzy wypisane najzwyklejszą czcionką.
Nic specjalnego.

No właśnie.
Tytuł.
Sugeruje jakąś dziwną, niezrozumiałą polszczyznę. I rzeczywiście, tekst napisano w języku kaszubskim, gdyż komiks został stworzony jako pomoc do nauki tego języka i większość nakładu rozprowadzono po szkołach, a tylko część rzucono na rynek.

Opowiadana historia do odkrywczych nie należy.
Mieszanina faktów i fikcji osadzonych na Pomorzu z przełomu XIII i XIV wieku. Komiks przedstawia losy małego Chocimierza z rodu Święców (obecnego patrona Tuchomia), który podróżuje po Kaszubach, co jest pretekstem do pokazania różnych ciekawych miejsc tamtych czasów. Przy okazji przedstawione są stare zwyczaje i wierzenia.

Dlaczego jednak komiks ten pozytywnie mnie zaskoczył?
Głównie przez szatę graficzną.
Oglądając go miałem wrażenie, że wpadła mi w ręce jakaś zaginiona część serii "Legendarna Historia Polski" w wykonaniu Grzegorza Rosińskiego. Kreska Romana Kucharskiego jest ewidentnie inspirowana dokonaniami miszcza Grzesia.
Znalazł się tutaj jeden całostronicowy panel oraz kilka kadrów na 3/4 planszy. Największe wrażenie zrobił na mnie widok z lotu ptaka na średniowieczne Chmielno.
Dodatkowo kadry przedstawiające legendy, stylizowane są na średniowieczne ryciny, w monochromatycznej, brunatnej szacie.
Po strojach, sprzęcie, przedstawieniu osad i życia w nich, widać że autorzy przekopali się przez mnóstwo dokumentacji z tego okresu.

Odrobinę problemu stanowi czytanie tej historii w języku kaszubskim, ale przy odrobinie wysiłku, jak się człowiek przestawi, nawet może sprawiać frajdę rozszyfrowywanie znaczenia niektórych słów ;-)

Jeśli ktoś lubi historyczne opowieści oraz rysunki twórcy Thorgala, może z czystym sumieniem wydać 20 złociszy - tanioszka jak za 64 kolorowe strony i okładkę ze skrzydełkami ;-)

Poczytać o nim można jeszcze tu i tu.
Filmiki z promocji tego komiksu: tutaj oraz tutaj.
I jeszcze dwie szybkie wypowiedzi autorów:


środa, 7 kwietnia 2010

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Wczesna wiosna

Czas świąteczny, piękna pogoda, brak pracy, można wybrać się na spacer w poszukiwaniu wiosny.



Wczoraj auto, którym jechałem "zaatakowała" czwórka małych warchlaczków dzika, pewnie im się coś pochrzaniło z maciorą, której nigdzie w okolicy nie było widać... i dobrze bo potrafi nieźle pogonić w takich przypadkach ;-)


Warchlaki z okna samochodu

Dzisiaj była dłuższa wyprawa.
Najpierw z mijanej kępy zeschniętej trawy wybiegła samica bażanta, prawdopodobnie miała tam ukryte gniazdo, bo uciekała dość niemrawo.
W pobliskim lesie, wśród drzew odkryłem kompletnie zarośnięte schody... do nieba ;D


Leśne schody do nieba

Natomiast na skraju tego lasu na żółto kwitły podbiały, które niewprawny obserwator przyrody może pomylić z pospolitym mniszkiem, bardziej znanym jako mlecz lub "dmuchawiec".


Podbiał pospolity

Na stokach doliny Wdy, kwitną na różowo krzewy Wawrzynka wilczełyko, o wdzięcznej, łacińskiej nazwie Daphne mezereum. Roślina jest pod ścisłą ochroną, poza tym potrafi obronić się nieźle sama, gdyż jest silnie trująca, a w szczególności jej krwistoczerwone owoce.


Wawrzynek wilczełyko

Dno lasu momentami było fioletowo-niebieskie, dzięki kwitnącej Przylaszczce pospolitej, która również jest pod ochroną. Położyłem się wśród niej, by chwilę odsapnąć, popatrzeć na chmury płynące po błękitnym niebie i wygrzać trochę w słońcu.


Przylaszczka pospolita

W miejscach bardziej wilgotnych i zacienionych, z ziemi wystawały szkarłatne kielichy jadalnego lecz chronionego grzyba - Czarki szkarłatnej.


Czarka szkarłatna

Nad rzeką wszedłem na pochyloną nad nurtem brzozę, obrośniętą mchem wypuszczającym świeże sporofity, a nad moją głową zwisały olszowe gałęzie z młodymi "kotkami".
Chwilę pomoczyłem w chłodnej wodzie łapki i wróciłem do domu.


Wda

Pod wieczór pojechałem jeszcze nad jezioro, gdzie samotnie pływał samiec gągoła, czyli taka czarno-biała kaczka-dziwaczka, która w odróżnieniu od swoich kuzynek gnieździ się wysoko na drzewach, w dziuplach. Oczywiście sama ich nie wykuwa, tylko korzysta z tych opuszczonych przez duże dzięcioły (czarnego lub zielonego).


Gągoł

Zupełnie niedaleko gągoła, tokowały perkozy dwuczube.


Perkozy dwuczube

W ramach "wspierania" przyrody, posadziłem jeszcze wirtualną jodłę ;))))))))))))

niedziela, 4 kwietnia 2010

Qltury week 3

KOMIKS

W nadchodzącym tygodniu nie zapowiada się absolutnie nic ciekawego w tym zakresie. Wszyscy zbierają siły na Festiwal Komiksowa Warszawa - Artyści ćwiczą podpisy, zbierają markery, wymyślają dowcipasy do rozmów; Wydawcy dopieszczają premierowe albumy; Fani gromadzą kasę na to wszelakie dobro jakie na nich spłynie.

KINO

"Starcie Tytanów"
Szykuje się kolejne superwidowsko, rzecz o bohaterach greckiej mitologii. Po sukcesie "Avatara" przesunięto jego premierę, żeby przerobić go na 3D. Dużo gwiazd filmowych, efektów specjalnych, a i tak prawdopodobnie wyjdzie efektowna kupa, czyli niezobowiązujący odmóżdżacz na jedno popołudnie.


Animacja 3D o wikingach mających odwieczny problem ze smokami. Zagorzali fani Thorgala pewnie obejrzą ;-)

Bardziej melancholijnie i nastrojowo w hiszpańskim "Ja, też" opowiadającym o miłości pewnej dziewczyny i mężczyzny z zespołem Downa oraz szwedzkim "Burrowing" czyli życie na osiedlu domków jednorodzinnych widziane oczami małego chłopca.

DVD

Kompletna posucha.
Ostatecznie można wypożyczyć lub nabyć film "Biała wstążka", przegranego faworyta do tegorocznego Oscara w kategorii film obcojęzyczny. Niemiecki film próbujący przedstawić genezę faszyzmu. Wciągający, dość długi i niespiesznie opowiedziany, z niestety rozczarowującym finałem (reżyser pozostawił kilka otwartych wątków, które moim zdaniem niepotrzebnie zaczął). Genialny jest chłopczyk z ptaszkiem ;-)

KONCERTY

09.04.2010. w bydgoskim klubie Moralist koncertuje Novika.

Piosenka która ostatnio za mną chodzi, a w szczególności pedałuje na rowerze ;-)

After Jastrë



Świt nad Wdą

Sarna się spasła

Wschód nad wsią

sobota, 3 kwietnia 2010

Ostern wasser czyli Jastrowe wody

Zejdź jasna jutrznio! rozlej światła strumień
Po ziemi życia nowego spragnionej!
Złotym promieniem do dna ludzkich sumień
Sięgnij i blask im nadaj nieskażony!
"Sonet" El...y
W mojej rodzinie panuje wielkanocny zwyczaj obmywania ciała wodą z bieżącego cieku wodnego (źródło, strumień, rzeka) tuż przed wschodem słońca.
Po wodę jeździł mój dziadek i ojciec, lecz odkąd sam zająłem się kultywowaniem wiejskiego zabobonu stwierdziłem, dlaczego mam płukać tylko buźkę, uszka i oczka, skoro mogę wskoczyć cały do rzeki. Godzinę przed wschodem słońca wsiadam na rower lub w auto (zależy od pogody) i śmigam nad Czarną Wodę. Nad polami unosi się mgła, ptaki zaczynają niemrawo świergolić, gdzieś wśród drzew przemknie spłoszona sarna lub dzik, z nurtem czasem spływa kra. W tak pięknych okolicznościach przyrody rozbieram się do naga i zanurzam w lodowatą toń… nurkuję w ciemność, by chwilę później wynurzyć się i zaczerpnąć w płuca leśne powietrze.
Czuję się jak nowonarodzony…

Jastrowa woda
Poza obrzędem ognia Wielka Sobota w ludowej tradycji wyznaczała właściwe miejsce symbolowi wody. O północy dziewczęta wybierały się do najbliższego strumienia, by się w wodzie zanurzyć i nabrać jej do dzbana. Wracając do domu należało zachować całkowitą ciszę i nie było wolno się rozglądać. Wodzie takiej przypisywano lecznicze właściwości. Po umyciu nią twarzy zapewniała piękną cerę, usuwała piegi, a po wypłukaniu ust gwarantowała zanik bólu zębów. Wierzono w to na całym Pomorzu, szczególnie na Kociewiu. Na Kaszubach zażywano oczyszczających kąpieli w rzekach i strumieniach przed przygotowaniem się do wyjścia na rezurekcyjną mszę. Jastrową wodą obmywano się tutaj przed wschodem słońca, kiedy jej uzdrowieńcza moc była ponoć największa. O brzasku pędzono konie i bydło do najbliższego strumienia, bo o tej porze wielkanocna woda najskuteczniej chroniła żywy inwentarz przed chorobami całego roku.
Lud wiedział, że woda to rzecz święta, pierwsza po chlebie, w tym pojęciu dosłownym jak i symbolicznym - to źródło cielesnej, psychicznej i duchowej siły oczyszczenia i odnowy. Jak ten dzień Zmartwychwstania Pańskiego.

Fragment książki Romana Landowskiego „Dawnych obyczajów rok cały. Miedzy wiarą, tradycją i obrzędem” Wydawnictwo „Bernardinum” Pelplin 2000


Skąd wzięło się określenie Jastrë? Naukowcy upatrują pochodzenia tej nazwy w różnych źródłach. Niektórzy z nich cofają się do czasów pogańskich, wywodząc wymienioną nazwę od bożka czczonego w dawnych czasach przez Słowian, zwanego Jastrzebóg, Jutroboh lub Jutrzejbog. W tym samym czasie Anglosaksoni, na początku wiosny czcili boginię światła zwaną Eostra (Ostara) i zwali wiosenny miesiąc kwiecień – Ostarmenoth (Ostermonat). Stąd pochodzi niemiecka nazwa Ostern na określenie chrześcijańskiej Wielkanocy. Znany językoznawca prof. Jerzy Treder wspomina w swych pracach naukowych, że nazwa jaster pierwotne oznaczała tyle co: świetlisty, jasny. Według niego, właśnie od podstawy jaster pochodzi nazwa wiosennego święta. Wiosna to przecież czas, kiedy dzień staje się coraz dłuższy, a więc noc ustępuję miejsca jasności dnia. Patrząc z punktu religii chrześcijańskiej, Jastrë to także czas, kiedy poprzez zmartwychwstanie Jezusa następuję zwycięstwo światła nad mrokiem.

piątek, 2 kwietnia 2010

Saturday Zbok Fever 3

Dzień wcześniej.
Będzie mocno obrazoburczo, więc „moherowe” duszyczki przestrzegam przed mogącą obrażać ich uczucia treścią.
Piosenka na początek, jakby ktoś miał wątpliwości gdzie trafimy po śmierci;-) - odpalić i czytać dalej



Symbole chrześcijańskie na stałe wpisały się w popkulturę, a wizerunek Jezusa czy Matki Boski można spotkać wszędzie, jednakże raz na jakiś czas Kościół i jego poddani protestują przeciw „nadmiernej” eksploatacji tej symboliki.

Pierwszy raz z przekraczaniem tzw. norm zetknąłem się w przypadku „Piss Christ” A. Serrano.


Krótki artykuł i zdjęcie dzieła znalazło się w „Machinie”, którą czytałem relaksując się na daczy. Zdjęcie bardzo mi się spodobało i do teraz uważam, że jest to jeden z najładniejszych wizerunków krzyża.

Później przyszła „Pasja” Doroty Nieznalskiej.


Wspomniane dzieła jakoś specjalnie nie obrażają moich uczuć religijnych. Jeżeli już to jak płachta na byka działają na mnie „cudowne” objawienia na szybie okna, kominie czy ostatnio na patelni, o którym w jednym z tygodników napisano:
22-letniemu Toby’emu Ellesowi ukazał się Jezus. I nie byłby w tym w sumie nic dziwnego, gdyby nie to, że wizerunek pojawił się na patelni. Toby postanowił usmażyć bekon na kolację, ale znużony przysnął. Gdy się obudził, całe mieszkanie wypełniał dym, ale nad nim czuwała opatrzność. „Podniosłem z patelni spalony boczek. A tam Jezus Chrystus patrzył na mnie”. Dalsze losy boczku w przeciwieństwie do losów Jezusa, nie są znane.

Masowy wysyp objawień idealnie skomentował Śledziu w pierwszym odcinku „Osiedla Swoboda” pt. „Matka Boska Extra Mocna”.


Religijną tematykę dość mocno eksploatuje Madonna, od pseudonimu zaczynając, poprzez teledyski na koncertach kończąc.


W ramach Wielkanocnej rozrywki polecam prostą zabawę – Jesus Dressup, wykorzystującą pomysł wycinanych ubranek dla rysunkowych lalek. Z lewej strony są zakładki do różnych strojów (świątecznych, Star Wars, Halloween i moje ulubione BDSM).

Fotka na koniec.

Alleluja!!!

Scenariusz przez życie pisany

Zakładając tego bloga, obiecałem sobie, że nie będę pisał go w stylu – Drogi pamiętniku…
Jednak muszę złamać (dość szybko) to przyrzeczenie ;-)

Ostatnio w mojej pracy przeżywamy prawdziwy rollercoaster.
Jednego dnia zamykamy się, drugiego otwieramy i tak od października zeszłego roku. Generalnie chodzi o to, że konkurują ze sobą dwie placówki, a dokładniej pewna grupa pracowników, które z założenia powinny współpracować.
Notabene wszystko zaczęło się jak byłem na MFKiG w Łodzi.

Wczoraj w trakcie świątecznego „jajeczka” pojawiła się poczta kwiatowa z upominkiem. Wszyscy w szampańskich nastrojach ekscytowali się, któż był taki miły i pamiętał oraz co znajduje się w tajemniczej przesyłce?
Po rozpakowaniu, na świat wyjrzała śnięta RYBA, łypiąc złowrogo na zgromadzonych.


Szef zbladł.
Reszta towarzystwa spochmurniała.
Ktoś rzucił niemrawo, starając się robić dobrą minę do złej gry, że nadawca nie orientuje się w temacie, bo jeśli już, to powinien przesłać łeb konia.
P.S. – Szkoda konia!!! (takie jest moje skromne zdanie).
Został sporządzony protokół z Otrzymania RYBY.
Denatka została przekazana odpowiednim organom badawczym, natomiast inne instytucje zostały powiadomione o popełnionym przestępstwie…
Nikt w tym całym zamieszaniu nie pofatygował się o dogłębną analizę przesłania, jakie niesie ze sobą RYBA, a przecież zawiera ona w sobie obszerną symbolikę.
Ostatecznie można było RYBĘ potraktować jako oryginalny żart prima aprillisowy ;-)

W mojej pracy tyle się ciekawego dzieje, że spokojnie mógłbym z niej czerpać anegdoty do scenariuszy pewnej serii ukazującej się w nieodżałowanym „Produkcie”.

Drogi nadawco RYBY!!!
RYB Zapłać za udane Święta W.