poniedziałek, 30 czerwca 2025

Gentle passion

O tej sesji wspomniałem w poprzednim poście, więc żeby dopełnić obrazu całości, choć powinno być w odwrotnej kolejności, rzutem na taśmę zamykam tymi zdjęciami tegoroczny, czerwcowy Pride Month.
Model - Piotr Kern
Czas - 18.01.2025.

sobota, 28 czerwca 2025

pościeLOVE

Pięć lat temu z okazji Miesiąca Dumy wspominałem, że bardzo zapragnąłem mieć w swoim portfolio klasyczne, sensualne przytulańce męsko-męskie. Pierwsza świadoma próba pokazana właśnie w tamtym poście wyszła raczej komicznie, więc szukałem dalej. Dużo wcześniej konsumowałem tęczowe śniadanie, a później zrealizowałem teatralne pozy z Tomkiem i Renatą, które nadal nie były dla mnie zadowalające, więc u Izy w Holandii, szarpałem się w łóżku z Wido. Choć nie do końca usatysfakcjonowany, uznałem temat za zamknięty, myśląc że nie mam szans na znalezienie podobnie myślących i czujących temat ludzi.

Podczas zimowej edycji Sanatorium zagadała do mnie Martyna Antczak, że chciałaby zrobić romantyczne uniesienia dwóch mężczyzn, jako portrety robione przez szybę okna. Wcześniej nie znałem jej prac, więc zaglądam ukradkiem na jej instagramowe konto i oczy autentycznie wyszły mi z orbit!!!
Partnerowałem do tej sesji z Piotrem Kernem, którego również poznałem dopiero wtedy, a na co dzień zajmuje się malowaniem ludzkich ciał. Chemia podczas tamtej sesji była doskonała i zdjęcia wyszły świetnie, więc odpaliłem wrotki i siłą rozpędu zaproponowałem jeszcze te łóżkowe przytulańce. Zgodzili się bez chwili wahania!!!
Nareszcie poczułem się spełniony i zaspokojony w tym temacie!!!
Dziękuję!!!

czwartek, 26 czerwca 2025

Stabilnie chujowo


Powyższy obrazek Maxa Atlanty idealnie obrazuje mój aktualny stan życiowo-duchowo-psychiczny, z czego ostatni kadr wbrew pozorom wprowadza optymistyczny akcent. Minęły już prawie 3 tygodnie odkąd zmarł tato. Psycholodzy wyróżniają kilka etapów żałoby, które niekoniecznie muszą następować po sobie i trwać w różnym czasie. Z racji tego, że nie miałem bezpośredniej styczności z ciałem ojca, a wraz z rodziną pochowaliśmy w niewielkim, cmentarnym dołeczku tylko urnę z prochami sprowadzonymi z Belgii, do teraz myślę że już za chwilę Henio wróci do Albertówki, a życie będzie toczyło się jak dawniej. 
Jeszcze na początku czerwca, we wpisie z okazji Dnia Dziecka, jak i w mowie pogrzebowej, wspominałem o tym, że do tej pory miałem miłe żyćko. Zresztą to dorosłe również starałem się tak ułożyć, żeby płynęło umiarkowanie, ale przynajmniej bez raf koralowych, lodowych gór czy wodogrzmotów. Po tym nagłym zgonie przeżywam prawdziwy rollercoaster. Okazuje się, że rodziciel skrywał przed najbliższymi sporo tajemnic, które dopiero teraz wychodzą na światło dzienne. Wywaliło mnie to daleko z dotychczasowej strefy komfortu, więc naprzemiennie dopadają mnie napady paniki, smutku, żalu, czy gniewu. Życie toczy się dalej swoim rytmem, a podświadomość funduje fikołki, nad którymi racjonalny umysł przestaje panować. 
Najważniejsze, że w tych trudnych chwilach mogę liczyć na wsparcie najbliższych oraz różnych znajomych.

sobota, 21 czerwca 2025

amor et mors

Mniej więcej od roku nie mam (odpukać) nawrotów depresji. Mam wrażenie, że wreszcie wrócił huncwot hds, który zakładał tego bloga. Ciut krejzi, niepoprawny optymista, z różnymi pomysłami oraz przemyśleniami. Co prawda już kilka razy zdarzało mi się otrąbić sukces (chociażby tutaj), a potem znowu wracała znicha. Kiedy zaczynało się pierwsze konkretne szorowanie po dnie, założyłem jeszcze jeden (prywatny) blog w formie pamiętnika, zatytułowany jak ten post, bo dojrzałem do tego, żeby upublicznić te słowa oraz emocje.

Dwoje w jednym ciele

06-09-2012 22:24

Eros oraz Tanatos.
Dwa greckie bóstwa, które tutaj jednym się stają.
Rok temu rozpalił me zmysły pierwszy z nich, a dzisiaj drugi pieści mrocznymi skrzydłami.
Traktuję tego bloga jak zawór bezpieczeństwa, gdzie będę opisywał swoje intymności i zapisywał to co mi teraz w duszy gra.

Amor

07-09-2012 17:27

Wszystko zaczęło się na początku 2011 roku.
Najpierw internetowe zaczepki, później dłuuugie rozmowy na gg, pierwsze spotkanie i kolejne, na którym już zaczęło poważnie iskrzyć.
Powinienem powiedzieć basta i nie pozwolić na rozwinięcie się kiełkującego uczucia w coś więcej.
Z tego wyjazdu pamiętam głównie wspólną jazdę na torze saneczkowym oraz pocałunek ponad miastem.
Pod koniec wakacji wizyta u mnie. Wędrówki po lasach. Drżące ciało w wodach jeziora i moich objęciach (zimno?, strach?, podniecenie?). Napad śmiechu w miejscu kultu. Nocne zwierzenia w domku nad wodą, na podłodze, wśród "miliona" świec, w cieple kominka.
Zwierzyliśmy się z najgłębszych tajemnic, choć jak się później okazało, jeszcze kilka trupów w szafie było pochowanych.
Właśnie wtedy moja miłość eksplodowała na maksa.
Właśnie wtedy zaczęło się bujanie.

Tak blisko

08-09-2012 20:33

Ostatnio prześladuje mnie ta piosenka.
Wydaje mi się, że właśnie tak było.
Z jednej strony byliśmy sobie niezwykle bliscy.
Z drugiej praktycznie wszystko nas różniło.
Wiek (10 lat).
Wykształcenie.
Doświadczenie życiowe.
Odległość (około 600 km).
Mentalność (lód-wrzątek).

Mam wrażenie, że z czasem problemem nie stały się te różnice, tylko bliskość właśnie i to ona będzie przeszkodą w dalszym funkcjonowaniu. Oby znalazł się ktoś, kto przyjdzie na moje miejsce, stał się równie albo jeszcze bardziej bliski, rozumiejąc i akceptując cały bagaż wspomnień, doświadczeń, cech charakteru itd...

Winny

09-09-2012 11:15

Kolejna piosenka prześladująca mnie na każdym kroku.
Nie czuję się winny w sensie dosłownym, że się nie udało, ponieważ od samego początku, od rozmów na gg byłem całkowicie szczery w tym co mówiłem i robiłem, nie kryjąc żadnych tajemnic za piękną fasadą.
A jednak w momentach zwątpienia pojawiają się pytania, czy uczyniłem absolutnie wszystko żeby było dobrze?
To prawda, że "nie da w dłoni zamknąć się dwóch dzikich serc".

Odwrócenie

11-09-2012 15:43

Często była mowa o "wspinaczce na górę Hades".
Czy aby na pewno była to wędrówka w górę?
Wszak Hades jest bóstwem podziemi, zatem było to staczanie się...
Nie ma mowy u upadku ze szczytu, tylko wycofanie z dołu. Próba wyrwania się z czeluści bagna.
Choć bardzo chciałbym to nie mogę przeszkadzać w odwrocie, mam nadzieję że udanym.
Mroki Tartaru są przeznaczone tylko dla mnie.

Wahadło

12-09-2012 21:03

W tym związku pierwszy raz dotknęła mnie huśtawka skrajnych emocji (od euforii po melancholię).
Zupełnie inaczej funkcjonuję, zatem ta nowość jest dla mnie dyskomfortowa.
Pierwsze duże bujnięcie było pod koniec października i jako tako udało mi się je przetrwać bez szwanku.
Drugie czerwcowe było o wiele gorsze. Byłem bez przerwy przygnębiony, często płakałem, wyżywałem się na otoczeniu, chudłem i nikłem w oczach. Właściwie wtedy już coś we mnie pękło i zdałem sobie sprawę, że to co najlepsze bezpowrotnie zostało zaprzepaszczone, a moje miłosne deklaracje wyewoluowały w kierunku czystej przyjaźni.
Trzecie (obecne) właściwie nie jest zaskoczeniem, choć jest prawie tak ciężko jak wcześniej, jednak jakby nie patrzeć to pisanie tutaj, trochę pozwala mi się oswoić z rzeczywistością.
Problem tkwi gdzie indziej. Drugi upadek pchnął mnie tak mocno w objęcia rozpaczy, że każdy kolejny powrót do światła, choć wydaje się stanem euforycznym, tak naprawdę jest tylko zwyczajną normalnością. Gdzie deprecha to 0, norma 5, a euforia 10. Zatem moja euforia obecnie przesunęła się w pobliże piątki.
Tak bardzo chciałbym cieszyć się z niczego (że słońce świeci, wiatr wieje i deszcz leje) jak dawniej, tym bardziej już nie potrafię.
Mam nadzieję, że to stan przejściowy...

19.09.2012.

28-09-2012 13:27

Wyjechałem w daleką podróż. Gdy przejeżdżałem przez miasto, w którym mieszka czułem niepokój. Co się stanie jak mnie spotka, zobaczy w oknie pociągu...?
Głupie...
Nieprawdopodobne...
Niemożliwe przy takiej ilości mieszkańców i czasie jakim tam spędziłem.
Później dotarłem do miasta jeszcze bardziej związanego.
Wróciły wspomnienia poprzedniego pobytu. Łzy napłynęły do oczu. Do tego przyszedł niespodziewany sms.
Telepatia? Bliska więź? Przypadek?
Jeszcze nie dotarłem do punktu docelowego, a już zaczynam żałować...

20.09.2012.

28-09-2012 13:30

Wędrówka szlakiem.
Góry, doliny, polany, lasy, deszcz, mgła, wiatr, ból pleców, nóg, kołatanie myśli, łzy.
Wczoraj odpowiedziałem , że nie jestem gotowy na spotkanie w cztery oczy, dziś byłem w stanie błagać na kolanach o chwilę rozmowy, wyjaśnienia, ustalenia wielu kwestii, przytulenie.
Już dawno nie miałem takiego chujowego dnia.

21.09.2012.

28-09-2012 13:35

Przynajmniej pogoda się poprawiała. Co prawda zimno i pochmurno, ale popołudniu przynajmniej słońce zaczęło niemrawo wychodzić z grubej warstwy chmur. Wraz z jego promieniami przyszedł trochę lepszy humor. Przyszedł też jakiś pomysł na kolejne dni.
Muszę poprosić o spotkanie.
Muszę wreszcie spróbować znaleźć sens.
Dotychczas byłem raczej bierny w tym co się działo. Jak było powiedziane, tak się stawało. Raz słońce, raz deszcz.
Czas wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce i ostatecznie zdecydować.
Wóz albo przewóz!!!

22.09.2012.

28-09-2012 13:38

Skoro wczoraj podjąłem jakąś decyzję, to przynajmniej dzisiaj nie miałem gonitwy myśli, która prześladowała mnie przez kilka ostatnich dni. Wreszcie mogłem skupić się na otoczeniu i starać cieszyć się otaczającym pięknem.

23.09.2012.

28-09-2012 13:44

Powrót.
Choć jeszcze nie do domu, bo przecież chcę się spotkać i porozmawiać.
Wysłałem sms... Zero odzewu.
W mieście spotkania zaczynam w tempie lawinowym popadać w obłęd.
Wieczorem idę do ich mieszkania, a tam pustka.
Współlokator mówi, że wróci jutro wieczorem.
Zastanawiam się, czy się nie włamać i zostawić tylko jakiś ślad po sobie.
Wracam do schroniska i zalewam się łzami jak nigdy w życiu.
Koszmar...

After

30-09-2012 14:48

Jednak udało nam się spotkać i porozmawiać.
Kolejne długie rozmowy, zapewnienia, deklaracje...
Wróciła nadzieja, tym razem podszyta lękiem.
Powiedziałem, że to ostatni raz gdy pozwoliłem tak sobą bujać. Kolejnego razu nie będzie. Będzie bezwzględny koniec, bezgraniczny ból i żal. Pierwszy raz w życiu będę żałował, że kogoś znałem. Ba!!! Że mu zaufałem...
Mimo tego wracam z krainy cieni w nadziei, że od teraz będzie tylko lepiej.

Czas mija

05-11-2012 09:12

Minął kolejny miesiąc.
Po ostatnich bolesnych, szczerych i długich wyjaśnieniach (które z poprzednich takie nie były?), póki co jest... dobrze.
Po każdej kolejnej huśtawce żyłem nadzieją, że już od teraz będzie dobrze.
Tym razem jest inaczej.
Coś we mnie pękło, a pod skórą nadal czai się lęk przed kolejnym załamaniem, które będzie ostatnim.
Lęk spowodowany brakiem zaufania, które wcześniej było bezgraniczne, a w rzeczywistości okazało się nie być studnią bez dna.
Na chwilę obecną stałem się strasznie melancholijny. W życiu bym nie pomyślał, że mógłbym taki być. Ruszają mnie ckliwe piosneczki o miłości, wzruszam się na romantycznych filmach...
Masakra!!!

Okruszek

06-12-2012 01:16

Kolejny miesiąc mija...

Udaję...
Przed sobą, przed bliskimi, przed światem, że jest dobrze.
Muszę brutalnie zabić tą miłość w sobie...
Destrukcja postępuje...

"... kiedy powiesz, że chcesz odejść
ja poproszę mleczną drogę,
żeby prowadziła dzielnie
Ciebie tam gdzie mnie nie będzie.
...
Zostanie koniec naszym początkiem
...
tylko nie budź mnie
Okruszku"
...

Apokalipsa weekendowa była minęła

10-12-2012 11:38

...

Odpowiedź na list

11-12-2012 18:38

...

Inwalida
20-01-2013 13:28

Czuję się o 10 lat starszy niż rok temu i patrząc na siebie w lustrze oraz na zdjęciach, chyba też tak wyglądam.
Po emocjonalnych huśtawkach (odpukać) nie ma śladu. Albo przeszły rzeczywiście, albo są tak dobrze maskowane?
Niby wszystko jest w porządku, często za sobą rozmawiamy, wymieniamy się smsami, za niecały tydzień widzimy się w realu, a ja jednak mam poczucie znacznej straty. Jakby mi nogę urwało i zastąpiono protezą. Generalnie nie mam na co narzekać, chodzić się da, choć czasem występują bóle fantomowe, a proteza się zacina, ale najważniejsze że funkcjonuje.
Z jednej strony widzę, że miniony okres przyniósł wiele pozytywnych zmian, z drugiej mam żal, że z tej przemiany korzysta ktoś inny i w ogóle nie potrafi tego docenić.
Z jednej strony jest tęsknota za tym co było, z drugiej nie pozwalam na nowo wybuchnąć uczuciom, chociaż mógłbym. Szarpię tą ranę nie pozwalając się zabliźnić, bo wolę ranić sam siebie, niż znowu zostać zranionym.

Syndrom ucieczki
23-01-2013 21:37

Miałem dzisiaj "syndrom ucieczki".
Coś co mnie tak poprzednio wkurwiało.
Role się jednak odwróciły i teraz ja jestem tym słabszym ogniwem, które czuje się jakby wcinało się między wódkę i zakąskę.
Różnica między wtedy a teraz jest taka, że rozwiązuję problem rozmową, zanim nie wybuchnie.
Chwilowo obawy zostały rozwiane...

SMS, którego nie wysłałem
21-03-2013 16:46

Raz mówisz o bliskości, kiedy indziej o przepaści. Raz o przyjaźni, potem sugerujesz co innego. Chcesz być dorosły, a zachowujesz się jak dziecko. Gdy wreszcie harujesz jak rzemieślnik, narzekasz że nie masz czasu na bycie artystą. ZDECYDUJ SIĘ! Miałeś nie bujać gałęzią, a co robisz?

Minął rok i trochę
14-10-2013 10:01

Przeczytałem te kilka wpisów, które dotychczas popełniłem.
Wszystko co napisałem cały czas się zgadza i choć wiele z tych rzeczy pisane były pod wpływem skrajnych emocji, to nic nie zostało wypaczone.
Przez rok trochę się zmieniło.
Głównie partner u boku K. Był M. teraz jest Ł. i wizja plecenia wspólnego gniazdka w G. [sic!].
Pojawił się nagle, niczym pacynka wyskakująca na sprężynce z pudełka i po raz kolejny pokazał gdzie jest moje miejsce.
Jak nikogo aktualnie nie ma jest miło, fantastycznie i bajkowo, a jak ktoś się pojawia to jedź Pan na bocznicę i grzej kotły, bo nie znasz dnia, ani godziny, gdy znów pohasamy radośnie w dalszą drogę. Czyli powiedzonko: Byłem. Jestem. Będę. Cały czas ma rację bytu. Tylko, że już jestem tym cholernie zmęczony. Bycie świadkiem kolejnej próby i dobrym tatuśkiem, który podniesie i utuli po kolejnym upadku, mówiącym do porzygu "A nie mówiłem..."
W związku z emigracją na północ zaproponowałem alternatywę, zamieszkania tutaj, stworzenia wspólnej pracowni i budowania czegoś realnego, wreszcie razem, ale obawiam się, że były to tylko moje pobożne życzenia.
Chyba znów czas ustalić jakieś granice i zasady dalszego funkcjonowania, żeby znów nie skończyć w paszczy szaleństwa.

Nowy Rok, nowe nadzieje
05-01-2014 01:24

... chyba jakoś tak to szło...
Tia...
Przez ostatni rok "uśmiercałem" siebie dzień po dniu, dokumentując wszystko fotograficznie.
Taki drugi, dodatkowy wentyl bezpieczeństwa (obok tego bloga pisanego).
Ofelia tonąca w imię miłości.
amor et mors
Chyba już nie mam więcej słów i czynów do zaoferowania?

Po latach
12-04-2018 16:29

Minęły cztery lata od ostatniego wpisu.
Tak wiele się wydarzyło.
Odbiłem się od dna, znalazłem nową miłość, choć z całych sił stopuję serce, żeby nie wybuchło pełnym spektrum uczuć.
W ostatni weekend spotkaliśmy się i emocje zwariowały.
Radość z ponownego spotkania, fascynacja i podziw tym co obecnie robi, smutek że tak się rozlazło, wspomnienie najgorszych chwil, pomieszane z nostalgią.
Fascynujące przeżycie.

Na poczet tego wpisu odrobinę przeredagowałem te archiwalne posty, natomiast dwa zostały świadomie ocenzurowane, ponieważ były zapisem prywatnej, bardzo intymnej korespondencji. Być może kiedyś doczekają się opublikowania w osobnych wpisach.

wtorek, 17 czerwca 2025

Heniek Elektryk pseudonim Chudy, czyli pogrzebowa laudacja

Chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim przybyłym za to, że postanowiliście towarzyszyć mojemu tacie w jego ostatniej drodze. Byłby szczęśliwy, gdyby Was tu teraz zobaczył w tak licznym gronie. Dziękuję za ogrom wsparcia, jakie nasza Rodzina otrzymała w tych trudnych chwilach.

Tato był niezwykle pracowity. W jego warsztacie wisiała sentencja: „Rzeczy niemożliwe robię od ręki, a na cuda trzeba chwilę poczekać”. Był człowiekiem renesansu oraz niezastąpionym majsterklepką. Potrafił zrobić wiele i naprawić praktycznie wszystko…, tylko funkcjonował w wiecznym niedoczasie, bo nikomu nie odmawiał pomocy, więc choć planów czy pomysłów miał multum, to długo czekały one na zrealizowanie.

Urodził się i wychował w małej gliniano-słomianej chacie, w niedalekim i swojskim Czersku Świeckim. Tam, zajmując się klejeniem kartonowych modeli różnych pojazdów mechanicznych, dość szybko zaczął rozwijać swoją wielką życiową pasję, czyli modelarstwo lotnicze. Pokochał samoloty miłością absolutną! Wyspecjalizował się w budowaniu od podstaw samolotów rolniczych, a w zdobywaniu dokumentacji do nich pomagał mu starszy brat Edek, mechanik takich maszyn. Doszedł w tym do perfekcyjnego poziomu, zdobywając zasłużony tytuł Mistrza Polski, został także uznanym sędzią zawodów w tej dziedzinie! Często spotykał się z modelarską bracią, która jest niezwykle wspierającą się, a także zgraną paczką przyjaciół.

Oprócz pracy zawodowej (był elektrykiem) i wspomnianego klejenia modeli, miał bardzo dużo zróżnicowanych pasji oraz zainteresowań. Odkąd pamiętam, robił mnóstwo zdjęć. Najpierw analogowych, które wywoływał we własnej ciemni, by potem przerzucić się na cyfrę. Filmował również sceny z życia rodziny i znajomych. Dużo jeździł rowerem i przez 20 lat regularnie pielgrzymował nim na Jasną Górę. Własnoręcznie zbudował łódkę, którą pływał z nami po Stelchnie, choć samodzielnie pływać nie potrafił i czuł respekt przed wodą, a gdy zdarzało mu się zanurzyć głowę, to zatykał uszy, a nie nos, bo nie lubił, jak mu się tam płyn wlewał. Świetnie gotował. Uwielbiał eksperymentować w kuchni oraz poznawać egzotyczne smaki i ciekawostki kulinarne. Tworzył rękodzieła z drewna, szkła, rogów, poroży czy kurzych jajek, którymi obdarowywał bliskie osoby, bo w przyjaźni był wierny, a jako sąsiad życzliwy i lubiany.

Nie przepadał za mieszkaniem w betonowym bloku, więc na co dzień realizował traperskie fascynacje w Albertówce nad jeziorem, w otoczeniu ulubionych piesków: Fionki, Żabci i Szreka oraz kotki Agaty. Pod domek podchodziły dzikie zwierzęta, a ptaki od świtu do nocy dawały koncerty.

Ojciec zwykł mawiać o sobie, że jest nadzwyczaj spokojnym człowiekiem!!! Było w tym sporo prawdy! Mieliśmy z bratem bardzo spokojne i przyjemne dzieciństwo oraz młodość, a w domu czuliśmy się bezpiecznie. Nigdy na mnie nie nakrzyczał i nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek się z nim poważnie pokłócił. Wydawać by się mogło, że wziął na siebie jedynie obowiązek utrzymania rodziny, a po pracy oddawał się tylko swoim pasjom. Ale to nieprawda!!! Tato bezgranicznie zaufał mamie w kwestii naszego wychowania, uznając, że jest dla nas najlepszą, mądrze kochającą, ciepłą, ale i wymagającą opiekunką i nauczycielką. Uważam, że docenił ją tym w sposób szczególny, nie wtrącając się nazbyt w nasze wychowanie. Gdy mama potrzebowała czegokolwiek, to natychmiast ruszał jej ze wsparciem, bo rodzice zawsze dbali o siebie.

Tato żył tak jak chciał i był szczęśliwy!

Ósmego czerwca zrobił rzecz niemożliwą!

Odszedł! Nagle… Cicho… Bez pożegnania…

Będzie nam brak żeberek po chińsku, tysięcy zdjęć, czewapciczi, opowieści podróżnych, kiszonych cytryn, psiego patrolu znanego w całej okolicy i uśmiechu…

Tego Twojego uśmiechu z krainy łagodności, którym pewnie nas teraz obdarzasz , spoglądając ze swojej niebiańskiej modelarni…

A my na cuda musimy chwilę poczekać.

sobota, 14 czerwca 2025

Nago-Głośno-Dumnie, czyli jak uczestniczyć i być nieobecnym

Pod koniec pandemicznego roku 2020, ni z gruchy ni z pietruchy odezwała się do mnie Kaśka, z propozycją wystąpienia w dokumentalnym serialu o życiu polskiego kłirowa, gdzie jedną ze śledzonych postaci miła być ta wariatka. Dzieło gdzieś od roku było w trakcie nagrań, zbliżając się do finiszu i Kimiuszka postanowiła dodać jeszcze HamKid'owy wątek, jako ważny etap w jej życiu.

Przyznam się, że nie byłem zachwycony tym pomysłem, ale ostatecznie wyraziłem zgodę, bo takiego doświadczenia w CV jeszcze nie posiadałem.

Dellfina Dellert
Na początku grudnia na fromdomskich włościach zawitała Maupa, żeby ogarnąć mieszkaniowy syf, bo ja nie zamierzałem. Była mocno zdziwiona, że po latach niebytu praktycznie nic się w tym mieszkaniu nie zmieniło.

Agnieszka Mazanek
W Mikołajki przyjechała ekipa realizatorska, czyli dwie reżyserki (Agnieszka i Delfina), operatorka Wera wraz z ostrzycielem, dźwiękowiec Bartek oraz producentka. Obczaili teren, wstępnie zaplanowaliśmy działania, zostawili sprzęt, by dzień później zacząć kręcić.

Plan był ambitny, napięty i rozłożony na dwa dni zdjęciowe, a że byłem w trakcie robienia rocznego, polaroidowego projektu ofelionowego, to on również został uwzględniony w harmonogramie. 
Weronika Bilska
Pierwszego dnia pojechaliśmy na spacer po Ostromecku, by na powrocie machnąć w Wiśle, specjalnie przygotowanego na tą okazję Ofeliona, w stylizacji dedykowanej jednemu z kaśkowych dzieci housowych - Johnny'emu d'Arc, który parę lat później "zasłynął" jako Pani Joanna z Krakowa.
W mieszkaniu zaaranżowaliśmy "romantyczny" obiad, a gdy po nim pojechałem do pracy na nockę, Kaśka w ramach show dziarała sobie nogę.
Rano zaliczyłem ponockową drzemkę, a jak filmowcy znowu przyjechali i się zainstalowali, to odegraliśmy wspólne śniadanie, połączone z ploteczkami na temat innych uczestników dokumentu. Następnie przystąpiliśmy do robienia tzw. setek, czyli odpowiadania na różne pytania dotyczące naszej znajomości. Muszę przyznać, że z jednej strony starałem się być boleśnie szczery, ale sprzedawałem tą prawdę grając lekko zestresowanego. Popołudniu nagrania jak transka szlaja się po fordońskich chaszczach.
Na wieczór przygotowaliśmy kolejny perfomance, polegający na goleniu mnie na łysą pałę oraz malowaniu ryjca przez Kaśkę, podczas którego spontanicznie wpadłem na pomysł, aby działa posthamkidowe nazwać KAtastrOFa.
Działania te miały na celu ucharakteryzowania mnie na kaśkowe podobieństwo do kolejnego Ofeliona.
Wieczorem wyciągnęliśmy teczki ze starymi pracami Arka, żeby powspominać przy nich wspólną, radosną tfurczość. Wzruszeń i ataków śmiechu było przy tym co niemiara.
Na tym skończyła się moja praca nad tym wiekopomnym dziełem, choć przygoda trwała dalej. Gdzieś w drugiej połowie kolejnego roku, przyjechał tutaj ubrany na pomarańczowo, brodaty freak, który był jednym z montażystów, ewidentnie zafascynowanym osobą Kaśki, ponieważ parę miesięcy później oficjalnie wyoutował się jako transpłciowa kobieta, a rok temu wzięła udział w programie "Pytanie na śniadanie", o tym jak rozmawiać o transpłciowości.
Klaudia Kowalska
Rok po nagraniach, odwiedziłem Kimiuszkę oraz Klaudię w podwarszawskiej Podkowie Leśnej, gdzie zamieszkały razem tworząc queerowy, patchworkowy dom otwarty w stylu "Pełnej chaty". Jednego wieczora urządzono imprezę, na której pojawiła się prawie cała ekipa realizatorska, dzięki czemu mogłem zrobić im polaroidowe portrety.
Tymczasem produkcja zaliczała kolejne opóźnienia, zmiany producenta (miał być Netflix, ostatecznie został HBO Max), z tego co wiem, wielokrotnie modyfikowano koncepcję serialu, a w związku z tym bez przerwy był on cięty i montowany od nowa. Początkowy zamysł był taki (przynajmniej taki mi przedstawiono), że poznajemy dziesiątkę postaci z polskiego świata burleski oraz dragu, których losy wzajemnie się przeplatają, bo to stosunkowo mikrych rozmiarów bagienko, a każdej osobie poświęcono jeden odcinek. Ostatecznie narracja mocno ewoluowała i została podporządkowana queerowej transformacji chłopaka jednego z głównych bohaterów, gdzie pozostałe postaci stają się pewnego rodzaju mentorami tejże przemiany.
Czy takie podejście jest lepsze dla tego serialu? Uważam, że TAK!!! Czy to jest sprawiedliwe i fair wobec wszystkich występujących? Absolutnie NIE!!! Czy jest mi przykro, że mój występ został totalnie wycięty? Wręcz się cieszę, że tak się stało!!! Wygibasy te w tak zaserwowanej formule, nie wnosiłyby do fabuły niczego sensownego. Od początku byłem nastawiony raczej sceptycznie i zrobiłem to tylko na prośbę Kaśki. Przeżyłem dzięki temu fajną przygodę, nabrałem kolejnych doświadczeń, poznałem ciekawych ludzi, a w szczególności odnowiłem przyjaźń z Kaśką, z którą chociażby w okresie nagrywania serialu, zarejestrowaliśmy miłosne uniesienia obcych, zaliczyłyśmy nocne ekscesy dragusek, cyknęliśmy kolejny ofelionowy duet oraz wybłagałem malowanego Farfocla co jest moim osobistym NAGO! GŁOŚNO! DUMNIE!

środa, 11 czerwca 2025

Białystok polaskiem malowany

Kościół św. Rocha

Pałac Branickich
Muzeum Rzeźby
bób homar włoszczyzna

niedziela, 8 czerwca 2025

R.I.P. Henryk Hemke

Dzisiaj zmarł mój tato...
23.01.1949.-08.06.2025.

sobota, 7 czerwca 2025

Moda Polska

Zaczął się Miesiąc Dumy, więc na początek dość nietypowo... gdzie dumnie prężę się niczym rasowy ekshibicjonista parkowy tylko, że zamysł tego aktu jest dość przewrotny. Otóż na zimową edycję michałowickiego eventu, przyjechała jedna z najbardziej topowych, polskich kostiumografek - Hanka Podraza i przywiozła "tony" obłędnych ciuchów, a wśród nich ten przepiękny prochowiec z kultowej marki Mody Polskiej. Robiąc to zdjęcie chodziło głównie o wyeksponowanie pięknej, kraciastej podszewki, a w szczególności metki produktu. 
Z tą fotografią wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia. Otóż swego czasu bardzo mocno udzielałem się na portalu Maxmodels, gdzie teoretycznie cenzura dotyczy treści stricte pornograficznych, a nie aktów. Opublikowałem to zdjęcie, uznając je jako zwyczajny akt i w dość szybkim tempie zostało ono usunięte przez wszechmogącą administrację, pod pretekstem łamania regulaminu. Jako, że jestem dość uparty i złośliwy, jeżeli wiem iż mam rację, opublikowałem je ponownie, znowu zostało usunięte, więc po raz kolejny zrobiłem to samo, przy okazji uzasadniając, że na portalu wisi od groma podobnych zdjęć, tylko w wykonaniu kobiecym. Dyskusji nie było! Otrzymałem tygodniowego bana, a dzień później mój profil otrzymał wyróżnienie jako Portfolio Tygodnia! Nijak nie mogłem się odnieść do spływających tam gratulacji, bo... BAN.

Fotografowała niezastąpiona Renata Młynarczyk!!!

niedziela, 1 czerwca 2025

Klawa adolescencja

Z perspektywy czasu oraz doświadczeń innych ludzi dochodzę do wniosku, że moje lata szczenięce były nad wyraz miodowe, choć okres (schyłkowy PRL) oraz miejsce (osiedle PGR) nie były zbyt korzystne. Jestem drugim dzieckiem przeciętnej rodziny inteligenckiej (mama nauczycielka, tata elektryk), urodzonym w gminnej porodówce. Odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie dotknęła mnie przemoc psychiczna czy fizyczna z ich strony, a jedynym wyjątkiem od tego stanu był moment gdy będąc pięcioletnim piromanem, postanowiłem rozpalić ognisko na pseudoperskim dywanie, z własnoręcznie ułożonego stosiku zapałek. Gdy kobierzec zaczynał się fest tlić wokół, rodzicielka wpadła z krzykiem do pokoju, zadeptując ten radosny fajerwerk oraz gasząc w afekcie mój entuzjazm w tym zakresie siarczystymi klapsami. To był JEDYNY raz, gdy dotknęła mnie karząca ręka sprawiedliwości. Zastanawiam się jakim cudem mamie (tato był nie wtrącającą się w proces wychowawczy jednostką, zarabiającą na utrzymanie rodziny) udało się prowadzić taki rozwój dziecka, bez stosowania kar cielesnych czy darcia mordy na pół osiedla?

Rodzice rodziców jako tako nie uczestniczyli w opiece, bo choć mieszkali blisko, to jednak na tyle daleko, żeby nie podrzucać im wnuków w sytuacjach awaryjnych, zatem byli obecni "od święta" oraz wakacyjnie. Tutaj również bardziej zaangażowane były babcie, a dziadkowie grali epizody (pszczelarstwo czy ogrodnictwo). W domu po kądzieli panował system hierarchiczny, gdzie faworyzowane były wnuki pierworodne, a cała reszta już bardziej po macoszemu, co było odczuwalne przy podziale słodyczy lub kieszonkowego. Czas tam mijał na pieczeniu ciast, szydełkowaniu oraz graniu w karty (królował remik). Chatę po mieczu odwiedzaliśmy rzadziej, choć był tak samo blisko i jako dzieciak niezbyt lubiłem tam jeździć, bo nie było rówieśników, typowa wieś wydawała się nudna, a do dziadka czułem respekt przez samo jego surowe jestestwo. Jako dorosły facet, trochę ubolewam nad tą dziecięcą ignorancją. Babcia przyrządzała najpyszniejszą kaczkę na świecie i do teraz jest to moje ulubione mięso. a podczas każdej wizyty ganiała ptactwo po podwórku, żeby narwać dla wnuczka kolorowe piórka z ogonów, które jako chorobliwy zbieracz mam do dzisiaj. W jednym i drugim domu uwielbiałem szperać po szufladach, szafach, schowkach, strychach i piwnicach.

Przeszedłem wszystkie możliwe etapy edukacji, zaczynając od niani Gosi. SERIO!!! Miałem nianię! Co prawda nie jakąś referencyjną, tylko/aż zwykła nastoletnią, wiejską dziewczochę z wielodzietnej rodziny, z którą chodziłem na spacery, podczas których uczyła mnie malować, śpiewać, recytować wierszyki. Gdzieś po drodze przewinął się też żłobek (sic!) urządzony w jednym z blokowych mieszkań. Później przedszkole w przedwojennym pałacu, otoczonym pięknym parkiem, w bezpośrednim sąsiedztwie Państwowego Gospodarstwa Rolnego, w którym hodowano bydło. Jako młodszak nienawidziłem leżakowania, gdy gówniaki były wkładane do kojców na drzemkę, a ja wyłem wtedy jak syrena, bo była to dla mnie strata czasu, co mi zostało do teraz i w ten rodzaj wypoczynku nie potrafię. Szkoła Podstawowa w sąsiedniej wiosce, otoczona uprawnymi polami oraz lasami.

Lubiłem się uczyć!!! Dla mnie to była przyjemność, a nie przymus edukacyjny. Może niezbyt przepadałem za naukami ścisłymi, ale te humanistyczne, a szczególnie przyrodnicze oraz artystyczne chłonąłem jak gąbka. W domu etap "miliona trudnych pytań do", został rozwiązany umiejętnie podsuwaną lekturą. Zamiast pytać o coś rodziców, kupowałem książkę na dany temat w księgarni, która była stałym punktem każdego wyjazdu do miasta. Podczas etapu podstawówkowego miałem rozłożony potrójny parasol ochronny. Rodzicielka pedagog nauczania początkowego w tejże szkole, działała jak straszak przeciw agresji rówieśniczej i jedyny raz jak biłem się na poważnie z klasowym kumplem, to przed ustawką musiałem mu obiecać, że nie pójdę później z płaczem do mamusi. Oczywiście z braku doświadczenia w zakresie bójek dostałem regularny wpierdol, ale honorowo słowa dotrzymałem. Starszy o pięć lat brat, również robił za bodyguarda, a kolejnym był kolega z ławki, z którym wypracowaliśmy symbiotyczny układ, gdzie on jako klasyczny osiłek zapewniał mi ochronę, a ja pozwalałem mu ściągać klasówki i podpowiadałem podczas odpytek.

Zamiast do wymarzonego pod koniec podstawówki technikum leśnego, poszedłem za radą mamy do liceum ogólnokształcącego, w oddalonym o 12 km mieście, gdzie dojeżdżałem PKSem. Tutaj pomimo wiejskiego pochodzenia, nie spotkałem się z jakąś formą wykluczenia z tego powodu. Oczywiście miastowi mieli swoje grupy, ale nie hejtowali czy nie wyśmiewali wieśniaków. Tak jak wcześniej skupiałem się głównie na edukacji, choć nie szło mi już tak fenomenalnie.

Okres dojrzewania minął wyjątkowo spokojnie, bez żadnych burzliwych okresów buntu. Nie strzelałem spektakularnych fochów, nie uciekałem z domu, nie chodziłem na imprezy (domówki jeszcze wtedy nie funkcjonowały, a remizowe dyskoteki z towarzyszącym folklorem totalnie mnie nie pociągały), nie wagarowałem, ani nie szlajałem się po nocy. Byłem książkowym przykładem kujona. Aktywność seksualną zaspokajałem głównie samogwałtem. Wśród bogatego księgozbioru miałem skitrane kilka "świerszczyków", wśród których były głównie Nowe Wampy i ze dwa Nowe Meny. Pewnego razu zapomniałem je schować i pędząc po nie już po powrocie rodziców do domu, ze zdziwieniem zastałem je ładnie złożone, bez żadnego słowa komentarza. Zatrzymam się na chwilę przy onaniźmie, ponieważ dość często zaspokajałem się w ten sposób w większym gronie. Mam wrażenie, że to był chyba dość niespotykany fenomen, albo po prostu przemilczany i wyparty. Nie jestem w stanie powiedzieć kto był w tych zabawach pierwszy, kuzynostwo czy rówieśnicy, natomiast było to zupełnie... naturalne, a przynajmniej tak to odbierałem i postrzegam po latach. Waliliśmy wszędzie!!! W polu, w lesie, nad wodą, pod namiotem, na strychach, w piwnicach, u siebie w mieszkaniach, w mniejszych lub większych grupach...! Chyba najbardziej ekstremalna sytuacja miała miejsce podczas długiej przerwy lekcyjnej, w szkolnej piwnicy, gdzie zgromadzili się rówieśnicy oraz chłopaki z klas starszych i młodszych i w jednym miejscu i zbliżonym czasie spuściło się kilkanaście młodocianych kutasów. Oprócz wspólnej masturbacji i porównywania siusiaków, nigdy nie zdarzyły się czynności oralne czy analne, czy obecność dziewczyn. Wszyscy dorośli, większość pozakładała rodziny i nic nie wskazuje na to, że z tego powodu moja wieś byłaby jakąś niespotykaną enklawą homoseksualizmu.

Podsumowując!!! Moja młodość była bardzo szczęśliwa i spokojna. Nigdy nie czułem się w jakikolwiek sposób odrzucony czy źle traktowany przez kogokolwiek. Nie jestem w żaden sposób straumatyzowany, co musiałbym teraz terapeutyzować. SZOK!!! Można powiedzieć, że najwyższym szczytem "biedy", było noszenie ciuchów po starszym bracie, co w sumie zostało mi do teraz, gdy ubieram się głównie w lumpeksach. Zostałem wychowany w poszanowaniu innych ludzi.