![]() |
| foto Grzegorz Maksymiuk |
Jakiś rok temu, w pewnym (wydawać by się mogło otwartym) towarzystwie, gadaliśmy sobie o szeroko pojętej prostytucji oraz sprzedawaniu swojego ciała, czy to w formie wirtualnej, czy bezpośrednio. Postanowiłem wtedy podzielić się swoją historią, gdy właśnie w ramach czysto doświadczalnych, przy nadarzającej się okazji, oddałem się do cielesnej dyspozycji totalnie obcej osobie, która nie pociągała mnie kompletnie w żaden sposób, pobierając jeszcze opłatę za tą usługę. Reakcją słuchaczy była w większości konsternacja. No bo JAK?!!! Biedny nie jestem, do brzydkich raczej też nie należę, chyba niegłupi... Jaki jest sens kupczyć świątynią swojego ciała? Tu już pole do interpretacji jest szerokie. Dla mnie była to głównie chęć zaspokojenia ciekawości, czy byłbym zdolny przekroczyć taką granicę. No właśnie! Dlaczego to jest jakaś granica, skoro w każdej pracy oddaję część siebie (fizycznie lub umysłowo), zatem sexworking to również praca, którą też należy jakoś wycenić, a to już z kolei jest zależne od wielkości usługi oraz naszej ceny rynkowej. Skurwiłem się za średnią równowartość siedmiu bochenków chleba lub 0,7 litra wódki lub dwa komiksy lub niecałe dwa bilety do kina. Porównując tą sumę do "Niemoralnej propozycji", złożonej ponad 30 lat temu pewnemu młodemu małżeństwu, przez amerykańskiego miliardera, to jakby rzucił się szczerbaty na suchary. Zdziwienie słuchaczy jeszcze większe!!!
Czy żałuję? Czego? Zrobiłem to w pełni świadomie, według wcześniej ustalonych zasad oraz wyceny, nikt mnie do tego nie zmusił, a żaden pieniądz (podobno) nie śmierdzi, a do tego jeszcze jestem bogatszy o kolejne doświadczenie.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz