poniedziałek, 6 maja 2019

Hard work Ofelion

Patrząc na niektóre fotki ofelionowe, ktoś może sobie pomyśleć, że to kaszka z mleczkiem.
Część z nich była robiona z przyjemnością, na luzie i jakby od niechcenia, jednak najczęściej jest to ciężka praca.
Z racji wyeksploatowania tematu do granic możliwości, chyba ostatnim polem do popisu są ofeliony turystyczne, czyli w pewnym sensie kontynuowanie jednego z pierwotnych założeń projektu. W sumie stało się to moim kolejnym hobby, polegającym na rzucaniu się do wody, mając jakiś interesujący obiekt podróżniczy w tle.
W miniony długi weekend majowy znowu wędrowałem po ukochanym Podlasiu, a na przykładzie żartobliwego topielca z biebrzańskich bagien, zademonstruję proces powstawania kadru.
Jednego dnia wybraliśmy się na szlak "Barwik". Niestety wieloletnia susza daje się we znaki również na rozległych bagnach i zamiast brnięcia w błocie po pas i bardziej, w najgłębszym miejscu było raptem do połowy uda. 
Chciałem na ofelionowym zdjęciu wcielić w życie hasło
"Bagno wciąga!... dosłownie i w przenośni",
robiąc pocztówkę w stylu "Pozdrowienia z Biebrzy", czyli samą rękę wystającą z wody, w geście pozdrowienia/pomocy.
Pierwszym etapem robienia zdjęcia jest znalezienie odpowiedniego miejsca do utopienia. Należy wziąć pod uwagę względy malowniczości, dostępności, bezpieczeństwa, liczebności postronnych gapiów.
Kolejnym etapem jest sprawdzenie panujących warunków, uporządkowanie planu z przeszkadzających elementów lub dodanie jakichś easter egg'ów.
W przypadku omawianego zdjęcia jest nim mój but, który niby został wciągnięty przez błoto.
Zanurzenie. 
Nie zawsze miłe, bo woda zimna, brudna, śmierdzi itp.
Albo jest zbyt płytka, żeby efekt był zadowalający.
Więc trzeba zmienić ułożenie ciała, żeby stworzyć iluzję bardzo głębokiej wody.
Tutaj przezornie ustawiłem kadr pod światło, żeby niebo odbijające się w tafli wody, maskowało ciało prześwitujące spod mętnej brei.
W cyklu pierwotnym, najczęściej robiłem sobie selfiaki z opóźnionym zapłonem, co i tak było zbyt krótkim czasem od momentu zanurzenia, przez co często są widoczne kręgi na wodzie, niestety zdradzające prawdopodobną żywotność potencjalnego trupa. 
Mając do dyspozycji "migawkowego", najczęściej poinstruowanego w kwestii kadru i pożądanego efektu, staram się wytrzymać w nieruchomej pozycji jak najdłużej.
Wynurzenie zazwyczaj jest mniej problematycznie, chociaż w szybkim nurcie strumienia i rzeki, ciało zdołało się przemieścić, a dalej mogą na dnie czyhać szkła, ostre kamienie, gałęzie. Wychodząc z przerębla można się zranić o ostre krawędzie lodu lub zwyczajnie poślizgnąć, a w mulistym dnie po prostu zapadać.
Na koniec warto również się obmyć z nadmiaru syfu, co przy obecnie włochatym cielsku daje dużo "radości".
Na chwilę obecną mam dwa wielkie, ofelionowe marzenia turystyczne, które wiążą się z prawdopodobną karą pieniężną, więc zbieram na nie kasę.
Pierwszy to "kąpiel" w rzymskiej fontannie di Trevi.
Drugim jest zanurzenie się w wodach Morskiego Oka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz