czwartek, 26 kwietnia 2018

I cóż, że ze Szwecji

Przy okazji wpisu o kampanii reklamowej Converse wspominałem, że czasami nadal robię komercyjne zlecenia, ale z racji tego iż nie obligują, ani nie ograniczają mnie umowy agencyjne, wybieram takie, które faktycznie interesują.
Latem zeszłego roku napisał do mnie Jacek Szopik, z propozycją udziału w nietypowej kampanii szwedzkiej firmy optycznej Vasuma. Nietypowej, bo robionej na kolodionie!!! Długo się nie zastanawiałem. W sierpniowy, upalny (asfalt się topił) dzień, pojechałem do studia Pawła Śmiałka, które zostało zaadaptowane w niewielkim mieszkanku warszawskiego bloku. Gorąc taki, że nie sposób się nie spocić leżąc, wewnątrz masa ludzi i wielce twórcza atmosfera. Za stylizacje odpowiadała Ewelina Gralak, która uznała ubraną przeze mnie koszulkę za dobrą, więc nic nie wybieraliśmy z jej obszernych wieszaków, potem dobór odpowiednich oprawek (padło na kanciate, przeciwsłoneczne), jeszcze mejkapnomejkap by Wilson oraz czesanie przez Michała Bieleckiego. Siad na zydelku w świetle jupiterów, kilka sekund bez ruchu i zrobione. Wszyscy zadowoleni. Sajonara.
Za to co się stało później, lubię tą freelancerską niezależność, bo robota została odwalona, jednak nie byłbym sobą, gdybym głośno, półżartem, półserio nie zauważył, że trochę bez sensu było fatygować z Bydgoszczu do reklamy okularów moje niebieskie oczęta, które dobrze wychodzą w kolodionie i zakryć je szkłami przeciwsłonecznymi. Wszyscy przyznali mi rację. 
Wcześniej miałem upatrzoną białą, "obciachową" marynarkę w stylu lat 90, więc zaproponowałem stylówę na polskiego mafiozę i choć początkowo entuzjazm do pomysłu był nikły, ostatecznie jednak propozycja została zaakceptowana.
No i teraz zamiast pierwszej, to wisi sobie druga fota na witrynie szwedzkiego salonu oraz w jego wnętrzu, na stoiskach targowych w różnych miastach, czy w branżowej prasie, natomiast w katalogu firmowym są obydwa kolodiony (na otwarcie i zamknięcie).












Powstał jeszcze spot autorstwa Artura Cieślakowskiego.

środa, 25 kwietnia 2018

Making of Ofelion Mariański Młyn

Zuzanna Czekaj
Ofeliona oddałem w ręce współtwórców, realizując ich wizje śmiertelno-wodnych opowieści, chociaż nadal sporadycznie jeszcze zdarza mi się jakaś własna idea, jak w przypadku Sielanki, czy zimowej, zasypanej śniegiem niesielanki.
Ewelina Maciocha-Pławska
Pomysł na prezentowaną wyskoczył spontanicznie, niczym Filip z konopii, podczas Zachodniopomorskiego Pleneru Fotograficznego, odbywającego się w Mariańskim Młynie. Po prostu podczas jednego wieczoru, stylistka Ewelina Maciocha-Pławska pokazała mi kostium kąpielowy, który zasiał ziarno konceptu.
Marcin Haczyk
Młyn wodny funkcjonuje dzięki spiętrzonej wodzie, zatem stoi tuż przy niej, a przerobiony na malowniczą agroturystykę posiada tarasy, z których rozpościera się piękny widok
Ewelina Idzi
Mając do dyspozycji tak seksowną stylizację, malowniczą miejscówkę oraz większą ilość ludzi, wymyśliłem tym razem fabularyzowanego Ofeliona performatywnego, tak jak w przypadku Narcyza, który byłby znakiem dzisiejszych zdigitalizowanych czasów, goniących za tanią sensacją oraz ekspresowymi newsami.
Marcin Haczyk
Rozstawiając na planie uczestników tego performansu, ogólnikowo wyjaśniłem im, że podczas jego trwania mają markować lub faktycznie robić zdjęcia aparatami lub telefonami, natomiast głównym "reporterem" została Zuzanna Czekaj, która rejestrowała całość z najwyższego piętra budynku, a chwilę wcześniej robiliśmy wspólnie jej ofelionową wizję.
Marcin Haczyk
Pokazana tutaj historia, mówi o nagłym zgonie pewnej dogasającej gwiazdki, która nastąpiła z niewiadomej przyczyny (nieszczęśliwy wypadek, samobójstwo, morderstwo), a jej ciało pośmiertnie rozbłysło w światłach fleszy aparatów gości hotelowych.
Alicja Czarnowska
Serdecznie dziękuję wszystkim ludziom, dzięki którym ofelionowe historie nadal są opowiadane!

środa, 18 kwietnia 2018

Polaroidowy zawrót głowy

Miesiąc temu odgrażałem się, że chwycę za aparat i zostanę FOTOziutkę.
Za słowami poszły czyny i na pożyczonym od Sławka Krali sprzęcie typu Polaroid 635CL, rozpocząłem dwa regularne cykle: Pol(a)skie Dragi oraz Travel Trophy (póki co do głębokiej szuflady). 
Wsiąkłem na maxa!!!
Pomimo kilkukrotnych rad, aby zainwestować w Instaxa, kompletnie je zignorowałem, bo nie podobają mi się same aparaty, chłodna kolorystyka odbitek, ani poziomy kształt ramki.
Niedawno zainwestowałem we własny sprzęt, czyli kultowy Polaroid SX70, na którym pierwszy (prawie cały) wkład wykorzystałem do sesji z moją ukochaną Julką Karoliną, czyli najlepszą prawielekarką wśród modelek i najlepszą modelką wśród prawielekarek. Zdjęcia robiliśmy na terenie byłego Zachemu.





W polaroidzie uwielbiam jego nieprzewidywalność, niepowtarzalność klatki, natychmiastowy efekt, srogie wymagania odnoście robienia zdjęć (niskie ISO = fhój dużo światła, ciepełko, przenośna ciemnia do "wołania"), paradoksalnie doceniam też wysoką cenę wkładów, która obliguje mnie do przemyślanych kadrów.
Na potrzeby nowej, fotograficznej roli przyjąłem pseudonim Vlad Ekmehdi, a tematycznie będę się poruszał w klimatach turpistyczno-postindustrialnych.
Strzeżcie się modelki, bo Vlad żywemu nie przepuści, szczególnie gdy jest zjawiskową kobietą.

wtorek, 17 kwietnia 2018

Converse by Andrzej Dragan

Wspominałem wielokrotnie, że zanim zostałem modelem "alternatywnym", jakiś czas lizałem polski świat high fashion. Luźno współpracując z agencją Mango Models, raz na jakiś czas wpadały mi komercyjne zlecenia, a jednym z nich była kampania reklamowa Converse, przy której fotografie robił Andrzej Dragan. Niestety wtedy nie zajmowałem sobie głowy tym, kto wykonywał makijaż, fryzurę, stylizował, asystował, czy robił zdjęcia. Ba! Zapomniałem nawet jak się nazywa modelka, która wcieliła się w rolę Panny Młodej! Wstyd i hańba. Pamiętam za to, że przygotowania do samej sesji trwały wtedy niewspółmiernie długo niż same zdjęcia, jednak od samego początku Andrzej był na planie, pilnując procesu twórczego.
Tutaj parę słów wspominkowych o nim. Jak napisałem, kompletnie nie orientowałem się kto to. Po prostu pojawił się w studio sympatyczny, niczym niewyróżniający się ziomek z lekkim adhd, wydający polecenia ekipie, konsultując je z producentem. W międzyczasie z kompa puszczał fajną muzykę oraz pokazywał na nim niedawno zrobione zdjęcia anorektycznej modelki i był strasznie nimi zajarany (zresztą słusznie), przy okazji również wspomniał, że z zawodu jest fizykiem. Po latach muszę stwierdzić pewne pokrewieństwo dusz, bo tak jak on definiuje się fizykiem kwantowym (skubaniec jest doktorem habilitowanym) robiącym fotografie, tak ja jestem pielęgniarzem, który czasem pozuje do zdjęć.
Wracając do zrobionej wspólnie kampanii, po długotrwałym procesie przygotowawczym - makijaż, fryzura, stylizacja, ustawianie światła, Andrzej wziął aparat, strzelił kilkanaście zdjęć, zajęło mu to kilka minut i podziękował wszystkim za współpracę. Licząc samo pozowanie przed obiektywem była to jedna z najkrótszych sesji. Później zaprosił mnie na swoją wystawę, niestety nie mogłem pojawić się na wernisażu, ale obejrzałem ją w innym terminie, a kontakt z czasem się urwał.
Kampania oczywiście łechtała próżne ego, bo fajnie było widzieć swój zakazany ryj wiszący na kamienicy przy Alejach Jerozolimskich, tuż przy samym Dworcu Centralnym, na plakatach w metrze, w witrynach sklepowych i czasopismach, których nie posiadam.


Komercyjnie nadal zdarza mi się sporadycznie podziałać, ale staram się dobierać projekty, w których mam odrobinę większy wkład twórczy, o czym pewnie kiedyś napiszę.

czwartek, 12 kwietnia 2018

Queer - Przemiana


Gregory Pin jest niezwykle skromnym człowiekiem, który mało wierzy w swoją prawdziwą wartość.
Pierwsze co zazwyczaj widzę na jego czarno-białych zdjęciach, to bezgraniczny spokój, miękkość obrazu oraz pewnego rodzaju nostalgia.
Zazwyczaj zabieram się z nim w drodze na Podlaski Plener. W jego aucie uwielbiam słuchać płyty Christiny Pluhar "Music for a while", czyli bardzo zgrabnego połączenia muzyki dawnej z jazzem.
Jadąc na ostatnią, zimową edycję pleneru, Greg nieśmiało zaproponował sesję, w której chciał pokazać kobiecy oraz męski pierwiastek człowieczeństwa, a wspólnym elementem ma być futro, które posiadała Monika.
Zachwycił mnie ten pomysł, do którego zaproponowałem dodanie etapu przejściowego, ponieważ i tak miałem zamiar na tym wyjeździe zgolić brodę.


Fizyczny wizerunek to najłatwiejsza część realizacji - męski zarost, kobiecy makijaż zrobiony przez Kasię (szczególne brawa za "półmakeup") oraz odpowiednie uczesanie wykonane przez Gaję
Do tego trzeba jeszcze dodać odpowiednie emocje malujące się na twarzy oraz mowę ciała.
Najtrudniejsza była jednak logistyka sesji, gdzie jeden fotograf chciał brody, drugi niekoniecznie, jeden światła dziennego, inny zadowalał się studyjnym, dlatego całość została rozbita na dwa dni.


Jakie było moje zaskoczenie, gdy po podczas wieczornych rozmów, Hanka zaproponowała ten sam temat, który miała zamiar wystylizować, zatem w trakcie jednej sesji powstała druga.
Nie jestem obiektywny, ale już teraz uważam tą sesję za jedną z najważniejszych w moim pf.
Dziękuję głównie Gregory'emu oraz pozostałym współtwórcom, za kawał fantastycznej roboty!
Na zakończenie muzyka kastratów, która wydaje mi się idealnie pasować do tego wpisu.

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Polish DQ

Papina McQueen
Ciąg dalszy cyku "Pol(a)skie Dragi".
Tym razem ustrzeliłem je po występie w Rewie Drag Queen.
Savanah Crystal

La Bibi Montes

Ka Katharsis

Istota
Do tego polaroida należy się wyjaśnienie, bo próbowałem tutaj uchwycić w kadrze samą Istotę, która jak się później dowiedziałem, pojawia się tylko w towarzystwie Ka Katharsis, ale chociaż namówiłem stwora do złożenia autografu.
Katharsis & Istota