Nie jest całkowicie tak, że bezgranicznie kocham wieś, a nienawidzę miasta.
Widzę plusy i minusy mieszkania w obu siedliskach, jednakże więcej pozytywów znajduję wśród pól, łąk i lasów.
Jest jedna rzecz, której mocno zazdroszczę mieszkańcom wielkich metropolii (nie zwykłych miast, tylko betonowych molochów w rodzaju Warszawy).
Chodzi o nieograniczony dostęp do wszelakiego rodzaju kultury masowej i niszowej.
Kina, galerie sztuki, plakaty, wernisaże, koncerty, uliczne performance, miejska prasa, ulotki, teatry, instalacje, festiwale...
Wybór olbrzymi.
Co z tego, skoro większość mieszkańców, zagoniona za zdobywaniem chleba, nie ma już czasu na kosztowanie manny?
To coś na zasadzie: "Tak, zarabiam sto tysięcy miesięcznie, ale co z tego(?) i tak nie mam czasu ich wydać".
OdpowiedzUsuńNie ma czego zazdrościć, do Wielkiego Miasta zawsze można dojechać:)
o, jestem mniejszością, fajnie x)) viva la zniżki studenckie hahaaha
OdpowiedzUsuńnie ma co zazdrościć - jest skąd czerpać!
To przewrotne, ale zawsze kiedy spędzam pół roku zaszyty głęboko w lasach, częściej chodzę do kina, teatru, na koncerty czerpiąc z kultury całymi garściami :)), dodatkowo sam staję się bardziej twórczy. Gdy tylko wracam do miasta właściwie zaczynam wegetować.
OdpowiedzUsuńPanie Wu, najbardziej żal mi tych darmowych magazynów ogólnokulturalnych ;D
OdpowiedzUsuńLafle, jak zdarza mi się wyjechać do wielkiego miasta (Bydzia się nie liczy), to czerpię jak nienasycony ;D
NordBerdzie, idealnie zdiagnozowałeś problem ;)
Też to ostatnimi dniami bardzo zauważam...
OdpowiedzUsuńMoże po prostu każdy nadmiar szkodzi?
Oj szkodzi ;]
OdpowiedzUsuńTylko jak to, żeby nie czerpać pełnymi garściami, aż do porzygu ;D
Podoba mi się ten wpis ;)
OdpowiedzUsuńo_O
OdpowiedzUsuń