Kartka Noworoczna inspirowana pracą Zofii Kulik "Gotyk Między-Narodowy".
Nie lubię planować, ani robić podsumowań.
Tym bardziej nie ma to większego sensu, przy widmie końca świata.
Zatem cieszmy się życiem i niech szampan leje się strumieniami.
Co
do charakterystycznego ruchu scenicznego, prezentowanego w refrenie
piosenki, to mam ogromną prośbę do Wielkanocnego Zajączka ;>
Niech mi jajko podaruje.
Przynajmniej skonam wielokrotnie usatysfakcjonowany ;DDD
P.s. Ostatnio w pracy, dostałem dedykację muzyczną od kuraków.
Słowa "... kundel bury, penetruje wszystkie dziury" odśpiewały chóralnie.
To się nazywa cięta i trafna krytyka ;]
Chociaż wolę pierwszą i ostatnią zwrotkę, czyli tą o smutnym wyglądzie i zasłużonym medalu ;DDD
sobota, 31 grudnia 2011
środa, 28 grudnia 2011
Blogo(vs)Kazik 12 - Abiekt
Wojtka Szota vel Abiekta, poznałem dzięki komiksom.
W 2009 roku pojawił się na ostatniej Komiksowej Warszawie, promować swoją drugą książkę.
W małej, ciasnej klitce, sugestywnie opowiadał garstce zainteresowanych, o homicznych komiksach i jego planach zagospodarowania tej niszy, polskiego ryneczku.
Zacząłem zaglądać na stronę wydawnictwa, a poprzez nią skontaktowałem się z Wojtkiem i gdzieś na początku lata umówiliśmy się... na spotkanie w stolicy.
Moje wrażenia i spostrzeżenia po godzinnej rozmowie:
- spóźnił się, ale uprzedził telefonicznie o tym fakcie;
- trajkocze jak najęty, właściwie bez przerwy;
- pali jak lokomotywa;
- uwielbia opowiadać anegdoty, o mieście w którym mieszka;
- przy okazji porównuje Warszawę do ulubionego (wtedy) Berlina;
- ma ogrom pomysłów do zrealizowania;
- młody szczyl, a gada jakby wszystkie rozumy pozjadał i miał przynajmniej pięćdziesiątkę na karku.
Z czasem okazało się, że moje pobieżne obserwacje, mają przełożenie na rzeczywistość:
- wydał homoprzewodnik po Warszawie i organizuje takież wycieczki;
- zainicjował jedną z najciekawszych i najbardziej przemyślanych akcji;
- złośliwie ;> łaja, ocenia, poucza, prowokuje, komentuje homoświatek;
- czasem w tym słowotoku, zdarzy mu się napisać coś mądrego ;)
- tylko końca wydawnictwa żal.
Abiektowi zawdzięczam dwie rzeczy.
Po pierwsze, dzięki niemu założyłem konto na Bloggerze, żeby wygodniej obserwować jego bloga.
Po drugie, jego średnio udany wykład na pierwszej Ligaturze, zainspirował mnie do stworzenia Tęczowego KomiX BOXu, który niezmiennie cieszy się wysoką poczytnością i cały czas jest aktualizowany.
Ostatnio został nominowany do prestiżowej nagrody "Stołka".
Swoim wiecznym ADHD chyba zasłużył na niego, zatem macie jeszcze dwa dni na oddanie głosu.
Zapraszam do zajrzenia na jego bloga i wyrobienia sobie własnej opinii.
W 2009 roku pojawił się na ostatniej Komiksowej Warszawie, promować swoją drugą książkę.
W małej, ciasnej klitce, sugestywnie opowiadał garstce zainteresowanych, o homicznych komiksach i jego planach zagospodarowania tej niszy, polskiego ryneczku.
Zacząłem zaglądać na stronę wydawnictwa, a poprzez nią skontaktowałem się z Wojtkiem i gdzieś na początku lata umówiliśmy się... na spotkanie w stolicy.
Moje wrażenia i spostrzeżenia po godzinnej rozmowie:
- spóźnił się, ale uprzedził telefonicznie o tym fakcie;
- trajkocze jak najęty, właściwie bez przerwy;
- pali jak lokomotywa;
- uwielbia opowiadać anegdoty, o mieście w którym mieszka;
- przy okazji porównuje Warszawę do ulubionego (wtedy) Berlina;
- ma ogrom pomysłów do zrealizowania;
- młody szczyl, a gada jakby wszystkie rozumy pozjadał i miał przynajmniej pięćdziesiątkę na karku.
Z czasem okazało się, że moje pobieżne obserwacje, mają przełożenie na rzeczywistość:
- wydał homoprzewodnik po Warszawie i organizuje takież wycieczki;
- zainicjował jedną z najciekawszych i najbardziej przemyślanych akcji;
- złośliwie ;> łaja, ocenia, poucza, prowokuje, komentuje homoświatek;
- czasem w tym słowotoku, zdarzy mu się napisać coś mądrego ;)
- tylko końca wydawnictwa żal.
Abiektowi zawdzięczam dwie rzeczy.
Po pierwsze, dzięki niemu założyłem konto na Bloggerze, żeby wygodniej obserwować jego bloga.
Po drugie, jego średnio udany wykład na pierwszej Ligaturze, zainspirował mnie do stworzenia Tęczowego KomiX BOXu, który niezmiennie cieszy się wysoką poczytnością i cały czas jest aktualizowany.
Ostatnio został nominowany do prestiżowej nagrody "Stołka".
Swoim wiecznym ADHD chyba zasłużył na niego, zatem macie jeszcze dwa dni na oddanie głosu.
Zapraszam do zajrzenia na jego bloga i wyrobienia sobie własnej opinii.
poniedziałek, 26 grudnia 2011
Gryzące problemy - Chrzest z wody
Koniec końców, przyznałem się do mojej podstawowej profesji.
W związku z tym, że blog typowo zawodowy, jest w fazie mocno projektowej, nie pozostaje mi nic innego, jak omawianie tych pomniejszych (to nie jest żart) problemów tutaj, rozpoczynając nowy (sporadyczny) cykl.
Wraz z wejściem w sejmowe progi, środowisk które nie boją się zadawać trudnych pytań, od razu rozgorzała dyskusja, na temat obecności symboli religijnych w instytucjach państwowych.
Moje zdanie jest zbieżne z tymi, którzy odważyli się tknąć ten kał. Choć od razu pragnę zaznaczyć, że w ostatnich wyborach, krzyżyka na nich nie postawiłem ;)
Kościół(ek) powagą swego majestatu, grzmi z ambon o zmasowanym ataku na wiarę, którą sam wyznaję.
Tym sposobem (nie po raz pierwszy w życiu), znalazłem się między młotem, a kowadłem ;D
Ehhh... Być tylko owcą w stadzie, albo wilkiem w lesie, a nie czarną owcą lub wilkiem w owczej skórze ;)))
Prrrrrrrrrr...... Zaraz, zaraz... ja nie o tym...
W związku z tą "krzyżową" dyskusją, zacząłem w pracy wałkować temat chrztu.
Generalnie przyjęło się w polskich szpitalach, a także na naszym oddziale, udzielać tego sakramentu wcześniakom i noworodkom w stanie krytycznym, niejako z zasady.
Dzieciak jest umierający, matka leży ścięta, po "cesarce" w innym szpitalu, ojciec siedzi przy niej, reszty rodziny nie ma, zatem żeby przyszła (niewinna) duszyczka, nie błąkała się po limbo, miłosiernie trzeba go chronić od zguby! W obecności świadków, bierze się delikwenta, polewa zwykła wodą i powtarzając "magiczne" formuły, imię nadaje, przyjmując do Grona ;]
Szatan już dostępu nie ma, a chrzczona duszka, hasa radośnie wśród innych aniołków.
Tyle praktyka...
Czas na wątpliwości, z którymi zacząłem dzielić się ze współpracowniczkami, wzbudzając małą burzę.
Nie chrzciłem, nie chrzczę i nie mam zamiaru chrzcić umierających dzieci.
Why!???
Czy w związku z tym jestem okrutnikiem bez krzty współczucia i sumienia?
Przecież skazuję te niewinne stworzenia na wieczne potępienie?
Powód jest prozaiczny i samolubny.
Najzwyczajniej w świecie, chronię swoje cztery litery, przed ewentualnymi konsekwencjami w świecie doczesnym.
Przyjmując pacjenta w trybie nagłym, nie mamy kompletnie żadnej wiedzy, na temat wiary wyznawanej przez rodziców!
Przykładowo ochrzczę muzułmańskie dziecko.
Prawnikiem nie jestem, ale zastanawiam się jak polskie, dziurawe prawo, rozpatruje taką ewentualność?
Są spore szanse, że skończę w sądzie albo z prywatnym dżihadem na głowie.
O dziwo, moje sumienie i duszę potępioną, ratuje apologetyka ;D
Odrobina zabaw z wujciem Góglem i znajduję tekst rzymskokatolickiego Kodeksu Prawa Kanonicznego, rozważający możliwe przeszkody, odnośnie uznania chrztu :
Odrobinę spokojniejszy o własną przyszłość, mogę zacząć planować misję humanitarnego spławienia krzyży z oddziału, gdyż szpital z założenia jest instytucją leczącą ciało, a nie zbawiającą ducha.
W związku z tym, że blog typowo zawodowy, jest w fazie mocno projektowej, nie pozostaje mi nic innego, jak omawianie tych pomniejszych (to nie jest żart) problemów tutaj, rozpoczynając nowy (sporadyczny) cykl.
Wraz z wejściem w sejmowe progi, środowisk które nie boją się zadawać trudnych pytań, od razu rozgorzała dyskusja, na temat obecności symboli religijnych w instytucjach państwowych.
Moje zdanie jest zbieżne z tymi, którzy odważyli się tknąć ten kał. Choć od razu pragnę zaznaczyć, że w ostatnich wyborach, krzyżyka na nich nie postawiłem ;)
Kościół(ek) powagą swego majestatu, grzmi z ambon o zmasowanym ataku na wiarę, którą sam wyznaję.
Tym sposobem (nie po raz pierwszy w życiu), znalazłem się między młotem, a kowadłem ;D
Ehhh... Być tylko owcą w stadzie, albo wilkiem w lesie, a nie czarną owcą lub wilkiem w owczej skórze ;)))
Prrrrrrrrrr...... Zaraz, zaraz... ja nie o tym...
W związku z tą "krzyżową" dyskusją, zacząłem w pracy wałkować temat chrztu.
Generalnie przyjęło się w polskich szpitalach, a także na naszym oddziale, udzielać tego sakramentu wcześniakom i noworodkom w stanie krytycznym, niejako z zasady.
Dzieciak jest umierający, matka leży ścięta, po "cesarce" w innym szpitalu, ojciec siedzi przy niej, reszty rodziny nie ma, zatem żeby przyszła (niewinna) duszyczka, nie błąkała się po limbo, miłosiernie trzeba go chronić od zguby! W obecności świadków, bierze się delikwenta, polewa zwykła wodą i powtarzając "magiczne" formuły, imię nadaje, przyjmując do Grona ;]
Szatan już dostępu nie ma, a chrzczona duszka, hasa radośnie wśród innych aniołków.
Tyle praktyka...
Czas na wątpliwości, z którymi zacząłem dzielić się ze współpracowniczkami, wzbudzając małą burzę.
Nie chrzciłem, nie chrzczę i nie mam zamiaru chrzcić umierających dzieci.
Why!???
Czy w związku z tym jestem okrutnikiem bez krzty współczucia i sumienia?
Przecież skazuję te niewinne stworzenia na wieczne potępienie?
Powód jest prozaiczny i samolubny.
Najzwyczajniej w świecie, chronię swoje cztery litery, przed ewentualnymi konsekwencjami w świecie doczesnym.
Przyjmując pacjenta w trybie nagłym, nie mamy kompletnie żadnej wiedzy, na temat wiary wyznawanej przez rodziców!
Przykładowo ochrzczę muzułmańskie dziecko.
Prawnikiem nie jestem, ale zastanawiam się jak polskie, dziurawe prawo, rozpatruje taką ewentualność?
Są spore szanse, że skończę w sądzie albo z prywatnym dżihadem na głowie.
O dziwo, moje sumienie i duszę potępioną, ratuje apologetyka ;D
Odrobina zabaw z wujciem Góglem i znajduję tekst rzymskokatolickiego Kodeksu Prawa Kanonicznego, rozważający możliwe przeszkody, odnośnie uznania chrztu :
Kan. 868 § 1To dopiero początek rozważań na ten temat, a całość bardzo interesującego tekstu, do przeczytania tutaj.
Do godziwego ochrzczenia dziecka wymaga się:
1° aby zgodzili się rodzice lub przynajmniej jedno z nich, lub ci, którzy prawnie ich zastępują;
2° aby istniała uzasadniona nadzieja, że dziecko będzie wychowane po katolicku; jeśli jej zupełnie nie ma, chrzest należy odłożyć zgodnie z postanowieniami prawa partykularnego, powiadamiając rodziców o przyczynie.
Odrobinę spokojniejszy o własną przyszłość, mogę zacząć planować misję humanitarnego spławienia krzyży z oddziału, gdyż szpital z założenia jest instytucją leczącą ciało, a nie zbawiającą ducha.
niedziela, 25 grudnia 2011
Qltury week 75
Chóry anielskie już odtrąbiły nadejście Jezuska, a za oknem pogoda jak w Palestynie i można owce wypasać na trawniku.
Szklana choineczka, z paciorkowymi bombkami, spoczęła na zielonym bohaterze komiksowym.
Stara maszyna do szycia, po babci "mieczowej", przykryta serwetą, wyszywaną przez babcię "kądzielową", posłużyła za postument dla stroika (zamiast choinki).
Szklana choineczka, z paciorkowymi bombkami, spoczęła na zielonym bohaterze komiksowym.
Stara maszyna do szycia, po babci "mieczowej", przykryta serwetą, wyszywaną przez babcię "kądzielową", posłużyła za postument dla stroika (zamiast choinki).
Na nim zawisły gwiazdkowe cudeńka...
Dziękuję Święty Mikołaju ;-*
"Tymczasem" zaraz po Świętach, muszę na chwilkę skoczyć do Piernikowa ;D
"Tymczasem" zaraz po Świętach, muszę na chwilkę skoczyć do Piernikowa ;D
sobota, 24 grudnia 2011
Saturday Zbok Fever 75
Jakem Frywolna Śnieżynka, życzę Wam udanej oraz bomb(k)owej Gwiazdki, chociażby takiej jakie tworzy PJ Reptilehouse.
No i żeby było tak kolorowo, wybuchowo i multikulturowo jak w teledysku.
środa, 21 grudnia 2011
Pracownicza wigilia
... czyli haikupodobny przedsmak planowanego bloga.
Lekko spóźnieni z koleżanką, wpadamy na wigilię w lokalu, prosto ze skończonego dyżuru.
Jaśnie Szef, dopada nas ze świeżutkim opłatkiem w dłoni, na co wypaliłem:
- O! Waflem nas Szef częstuje!
Ledwo skubnięta reszta, ląduje razem z kartami kredytowymi w kieszeni.
Chwaląc Pana pod niebiosa, obficie dzielimy się płynnym chlebem.
Lekko spóźnieni z koleżanką, wpadamy na wigilię w lokalu, prosto ze skończonego dyżuru.
Jaśnie Szef, dopada nas ze świeżutkim opłatkiem w dłoni, na co wypaliłem:
- O! Waflem nas Szef częstuje!
Ledwo skubnięta reszta, ląduje razem z kartami kredytowymi w kieszeni.
Chwaląc Pana pod niebiosa, obficie dzielimy się płynnym chlebem.
poniedziałek, 19 grudnia 2011
Obokuri Eeumi
Stawiam nowy dom,
Na ziemi odnalezionej.
Dach pokrywam źdźbłami trzciny,
Starannie związanymi w snopy.
Przy kamiennym murze,
Uczcijmy to złote gniazdo,
Który uwiły setki
Czarnych kań skrzydlatych.
Niedługo nadejdzie ósmy miesiąc,
A ja nie mam żadnego stroju.
Użycz mi bracie choć jeden rękaw,
Bo chcę założyć coś radosnego.
Pragnę odziać dzieci oraz bliskich,
W ostatnie kimono, które posiadam.
Sama okryję się winoroślami,
Zebranymi wysoko w górach.
Księżyca pełni blask w dół spływa
I oświetla ziemię boskim lśnieniem.
Pragnę, by chmury go odrobinę przyćmiły,
Kiedy wkrada się mój ukochany.
niedziela, 18 grudnia 2011
Qltury week 74
Idą Święta...
Najgorszy okres, jaki mogę sobie wyobrazić.
Czas prezentów, kolęd i pastorałek, wymuszanej dobroci, choinek, zimy bez śniegu, obżarstwa oraz wiecznie tych samych powtórek.
Autentycznie, z wiekiem, upodabniam się do wujcia Ebenezera.
Zgadnijcie zatem jakim byłem dzieckiem...
Byle dotrwać do Wielkanocy, czyli połowy kwietnia ;]
Najgorszy okres, jaki mogę sobie wyobrazić.
Czas prezentów, kolęd i pastorałek, wymuszanej dobroci, choinek, zimy bez śniegu, obżarstwa oraz wiecznie tych samych powtórek.
Autentycznie, z wiekiem, upodabniam się do wujcia Ebenezera.
Zgadnijcie zatem jakim byłem dzieckiem...
Byle dotrwać do Wielkanocy, czyli połowy kwietnia ;]
sobota, 17 grudnia 2011
Saturday Zbok Fever 74
czwartek, 15 grudnia 2011
Stutysięczne Candy
Nadejszła kolejna, wiekopomna chwila tego zacnego bloga.
Z okazji stutysięcznego (100000) kliknięcia, ogłaszam wszem i wobec, pierwsze CANDY!
Czy tyle zajrzeń, to dużo, czy mało? Nie mnie oceniać. Choć myślę, że jak na blogowy, przysłowiowy groch z kapustą, czyli pisanie o wszystkim i o niczym, 100000 odsłon, w niecałe dwa lata, jest wynikiem zadowalającym.
Zabawa pod tytułem "Candy", zapewne jest znana stałym bywalcom Bloggera.
Oczywiście w moim wykonaniu, nastąpią niewielkie modyfikacje.
Zatem najpierw podam regulamin, a na sam koniec zdradzę jaką słodycz zaserwuję.
Osoby mające profil w środowisku Bloggera, z przyczyn oczywistych podpisywać się nie muszą.
Osoby wyrażające chęć uczestnictwa, zaglądające tutaj z portali społecznościowych (Fejzbuk & n-k), najlepiej jeżeli podpiszą się jakąś znaną mi ksywką lub imieniem i nazwiskiem (jeśli im to nie przeszkadza).
Generalnie spełnienie tego punktu, upoważnia uczestnika do wzięcia udziału w losowaniu.
2. Tutaj już zaczynają się logistyczno-łamigłówkowe schody ;D
Chcąc niejako zwiększyć swoje szanse na ewentualną wygraną, nie polecajcie (reklamujcie) tego Candy dalej ;D
Sprawa oczywista - Mniej potencjalnych uczestników, większe szanse na zwycięstwo.
Jeżeli ktoś chce jednak otrzymać drugi gratis, musi zrobić temu blogu dodatkową reklamę.
Posiadacze innych blogów, umieszczają u siebie aktywny link do tego wpisu, czyli banerek, którym jest zdjęcie, otwierające tą publikację (to z lizakami).
Użytkownicy społecznościówek, również linkują ten wpis (nie link z moich własnych profili), ze swojej "tablicy ogłoszeń".
Na wszelki wypadek wspomnę, żeby nie było niedomówień. Wstawiając banerek (informację), proszę nie podawać moich danych osobowych! To tak dla uściślenia, dla mentalnych blondynek ;D
3. Dotyczy tylko posiadaczy kont na Bloggerze.
Chcąc otrzymać trzeci gratis, należy zacząć publicznie obserwować tego bloga.
Ludzie którzy już to czynią, jeżeli będą mieli szczęście w losowaniu, dostaną trójkę automatycznie ;)
4. Okres trwania zabawy, liczy miesiąc.
Zatem losowanie i ogłoszenie zwycięzcy, nastąpi w poniedziałek 16.01.2012.
Próbkę moich rzemieślniczych możliwości, można zobaczyć tutaj.
Zwycięzca sam wymyśla sobie, co mam dla niego zrobić!
Oczywiście należy brać pod uwagę fakt, czy zdołam ten wymysł wykonać ;]
Wszystko będzie dogadywane po ewentualnej wygranej.
Jeżeli ktoś ma ochotę, pomysły może od razu wypisywać w zgłoszeniu. Ułatwiłoby to znacznie, późniejsze negocjacje ;D
Rezerwuję sobie prawo, do późniejszego zaprezentowania wykonanego przedmiotu, na tym blogu!
2. Gratisy drugi i trzeci, stanowią wielką niewiadomą.
Równie dobrze, może to być kot w worku, a znając mój czarny humor, jest to wielce prawdopodobne ;)
Także dobrze przemyślcie, czy aby na pewno chcecie posiadać więcej ;DDD
Ot, taka sobie Candy Rosyjska Ruletka ;D
Koleżanka Doro, ma do zaoferowania Magiczne Pudełko.
Znając jej możliwości, zawartość będzie oszałamiająca, olśniewająca, czarująca i niebanalna ;)))
Z okazji stutysięcznego (100000) kliknięcia, ogłaszam wszem i wobec, pierwsze CANDY!
Czy tyle zajrzeń, to dużo, czy mało? Nie mnie oceniać. Choć myślę, że jak na blogowy, przysłowiowy groch z kapustą, czyli pisanie o wszystkim i o niczym, 100000 odsłon, w niecałe dwa lata, jest wynikiem zadowalającym.
Zabawa pod tytułem "Candy", zapewne jest znana stałym bywalcom Bloggera.
Oczywiście w moim wykonaniu, nastąpią niewielkie modyfikacje.
Zatem najpierw podam regulamin, a na sam koniec zdradzę jaką słodycz zaserwuję.
REGULAMIN
1. Podstawowym warunkiem wzięcia udziału w zabawie, jest osobiste zgłoszenie się do niej, wpisując komentarz do tego wpisu.Osoby mające profil w środowisku Bloggera, z przyczyn oczywistych podpisywać się nie muszą.
Osoby wyrażające chęć uczestnictwa, zaglądające tutaj z portali społecznościowych (Fejzbuk & n-k), najlepiej jeżeli podpiszą się jakąś znaną mi ksywką lub imieniem i nazwiskiem (jeśli im to nie przeszkadza).
Generalnie spełnienie tego punktu, upoważnia uczestnika do wzięcia udziału w losowaniu.
2. Tutaj już zaczynają się logistyczno-łamigłówkowe schody ;D
Chcąc niejako zwiększyć swoje szanse na ewentualną wygraną, nie polecajcie (reklamujcie) tego Candy dalej ;D
Sprawa oczywista - Mniej potencjalnych uczestników, większe szanse na zwycięstwo.
Jeżeli ktoś chce jednak otrzymać drugi gratis, musi zrobić temu blogu dodatkową reklamę.
Posiadacze innych blogów, umieszczają u siebie aktywny link do tego wpisu, czyli banerek, którym jest zdjęcie, otwierające tą publikację (to z lizakami).
Użytkownicy społecznościówek, również linkują ten wpis (nie link z moich własnych profili), ze swojej "tablicy ogłoszeń".
Na wszelki wypadek wspomnę, żeby nie było niedomówień. Wstawiając banerek (informację), proszę nie podawać moich danych osobowych! To tak dla uściślenia, dla mentalnych blondynek ;D
3. Dotyczy tylko posiadaczy kont na Bloggerze.
Chcąc otrzymać trzeci gratis, należy zacząć publicznie obserwować tego bloga.
Ludzie którzy już to czynią, jeżeli będą mieli szczęście w losowaniu, dostaną trójkę automatycznie ;)
4. Okres trwania zabawy, liczy miesiąc.
Zatem losowanie i ogłoszenie zwycięzcy, nastąpi w poniedziałek 16.01.2012.
UPOMINKI
1. Zasadniczym Candy, będzie przedmiot z kości, drewna lub poroża, który wykonam własnoręcznie.Próbkę moich rzemieślniczych możliwości, można zobaczyć tutaj.
Zwycięzca sam wymyśla sobie, co mam dla niego zrobić!
Oczywiście należy brać pod uwagę fakt, czy zdołam ten wymysł wykonać ;]
Wszystko będzie dogadywane po ewentualnej wygranej.
Jeżeli ktoś ma ochotę, pomysły może od razu wypisywać w zgłoszeniu. Ułatwiłoby to znacznie, późniejsze negocjacje ;D
Rezerwuję sobie prawo, do późniejszego zaprezentowania wykonanego przedmiotu, na tym blogu!
2. Gratisy drugi i trzeci, stanowią wielką niewiadomą.
Równie dobrze, może to być kot w worku, a znając mój czarny humor, jest to wielce prawdopodobne ;)
Także dobrze przemyślcie, czy aby na pewno chcecie posiadać więcej ;DDD
Ot, taka sobie Candy Rosyjska Ruletka ;D
REKLAMY
Korzystając z ogłoszenia własnego Candy, zapraszam do udziału w sąsiedzkich zabawach.Koleżanka Doro, ma do zaoferowania Magiczne Pudełko.
Znając jej możliwości, zawartość będzie oszałamiająca, olśniewająca, czarująca i niebanalna ;)))
Kolega Kimonek, tym razem zrobi szkic na zamówienie.
O jego candytalencie, można było się przekonać stosunkowo niedawno ;D
Tylko dlaczego obecny banerek jest taki obleśny ;>
Niech Was porwie słodki wir ;DDD
Powodzenia i smacznego!!!
Byłbym zapomniał.
Jest jeszcze ANKIETA, kompletnie nie związana z żadnym Candy, bo dotycząca ustawy o związkach partnerskich.
Zapraszam do bezbolesnego wypełnienia ;)
Powodzenia i smacznego!!!
Byłbym zapomniał.
Jest jeszcze ANKIETA, kompletnie nie związana z żadnym Candy, bo dotycząca ustawy o związkach partnerskich.
Zapraszam do bezbolesnego wypełnienia ;)
środa, 14 grudnia 2011
Wieśniacki artycha - Kościany pseudonim
Stali obserwatorzy bloga wiedzą, że ten symbol jest moim oryginalnym podpisem.
Zatem pewnie nikogo nie dziwi, iż oprócz tatuażu w tym kształcie, zrobiłem sobie również malusieńką (około 1 centymetr) zawieszkę z kości.
W podstawowej koncepcji, za literkę H, robią dwie zwrócone w przeciwnym kierunku ryby, przebite szablą. Jednak zanim dorobiłem do symbolu całe ideolo, powstała właśnie ta zawieszka. Dlatego tutaj, zaszczytną H-rolę, grają kości z kości ;)
Wcześniej nie pokazywałem tego wytworu, bo najzupełniej w świecie o nim zapomniałem, gdyż uległ nieodwracalnemu zniszczeniu.
Na powyższym przykładzie widać, jak delikatnym (wbrew pozorom) i kruchym materiałem jest kość.
Wystarczy chwila nieuwagi, uderzenia kościanym przedmiotem w coś twardego i przedmiot pęka, najczęściej w najcieńszym miejscu.
Dobrze, jeżeli to cienkie jest w miarę grube, to można jakoś spróbować skleić. Niestety tej zawieszki już się nie da zreanimować, a jedynie ładnie złożyć do zdjęcia ;D
Zatem pewnie nikogo nie dziwi, iż oprócz tatuażu w tym kształcie, zrobiłem sobie również malusieńką (około 1 centymetr) zawieszkę z kości.
W podstawowej koncepcji, za literkę H, robią dwie zwrócone w przeciwnym kierunku ryby, przebite szablą. Jednak zanim dorobiłem do symbolu całe ideolo, powstała właśnie ta zawieszka. Dlatego tutaj, zaszczytną H-rolę, grają kości z kości ;)
Wcześniej nie pokazywałem tego wytworu, bo najzupełniej w świecie o nim zapomniałem, gdyż uległ nieodwracalnemu zniszczeniu.
Na powyższym przykładzie widać, jak delikatnym (wbrew pozorom) i kruchym materiałem jest kość.
Wystarczy chwila nieuwagi, uderzenia kościanym przedmiotem w coś twardego i przedmiot pęka, najczęściej w najcieńszym miejscu.
Dobrze, jeżeli to cienkie jest w miarę grube, to można jakoś spróbować skleić. Niestety tej zawieszki już się nie da zreanimować, a jedynie ładnie złożyć do zdjęcia ;D
wtorek, 13 grudnia 2011
Stan wojenny ze sputnikowej perspektywy
Trzydzieści lat temu, jako zaledwie kilkuletni brzdąc, czekałem na emisję "Teleranka".
Zamiast ulubionego programu, z telewizyjnego ekranu przynudzał jakiś mlaskający Pan, ogłaszając wprowadzenie stanu wojennego.
Z tego co pamiętam oraz wspomnień rodziców, wynika że okres ten niewiele różnił się od reszty PRLowskiej smuty. Było ciężko, ale wieśniaki zawsze sobie jakoś radzili, a wielka polityka, demonstracje i pacyfikacje, tutaj nie miały racji bytu.
Zatem, choć żyłem w tamtych czasach, stan wojenny, powody jego wprowadzenia, ocena historyczna i moralna są mi kompletnie OBOJĘTNE. Tak jak Bitwa pod Grunwaldem, Konstytucja 3 Maja, Rozbiory, wszystkie Powstania, czy dwie Wojny Światowe.
Od badania tych rzeczy są historycy, a politycy od ideologicznych przepychanek.
Być może wynika to z tego, że oprócz II Wojny Światowej, tzw. Wielka Historia omijała szerokim łukiem naszą rodzinę.
Dla mnie liczy się tylko TU i TERAZ. Nie oglądam się specjalnie wstecz, choć uwielbiam wspomnienia (szczególnie te uwiecznione). Nie planuję też zbyt wiele do przodu, bo nie wiem kiedy trafi mnie i wszystkie plany szlag.
Cel dzisiejszego wpisu był zupełnie inny.
Otóż z okazji okrągłej rocznicy, miałem dzisiaj zaprezentować "Malinowego sputnika", którego fragment pojawił się w niedzielę.
Niestety prezentacji nie będzie, bo Kimon spierdolił (pierwszy raz) realizację pomysłu.
Autentycznie wstyd coś takiego ludziom pokazywać, mimo że miał to być tylko "niewinny" żart.
Czy mu się nie chciało, z racji skończonej współpracy, czy zabrakło czasu lub weny? Nie wiem.
Całość poszła do poprawki, więc jest nikła nadzieja, że jednak kiedyś Sputnik, ujrzy światło księżyca.
Zamiast ulubionego programu, z telewizyjnego ekranu przynudzał jakiś mlaskający Pan, ogłaszając wprowadzenie stanu wojennego.
Z tego co pamiętam oraz wspomnień rodziców, wynika że okres ten niewiele różnił się od reszty PRLowskiej smuty. Było ciężko, ale wieśniaki zawsze sobie jakoś radzili, a wielka polityka, demonstracje i pacyfikacje, tutaj nie miały racji bytu.
Zatem, choć żyłem w tamtych czasach, stan wojenny, powody jego wprowadzenia, ocena historyczna i moralna są mi kompletnie OBOJĘTNE. Tak jak Bitwa pod Grunwaldem, Konstytucja 3 Maja, Rozbiory, wszystkie Powstania, czy dwie Wojny Światowe.
Od badania tych rzeczy są historycy, a politycy od ideologicznych przepychanek.
Być może wynika to z tego, że oprócz II Wojny Światowej, tzw. Wielka Historia omijała szerokim łukiem naszą rodzinę.
Dla mnie liczy się tylko TU i TERAZ. Nie oglądam się specjalnie wstecz, choć uwielbiam wspomnienia (szczególnie te uwiecznione). Nie planuję też zbyt wiele do przodu, bo nie wiem kiedy trafi mnie i wszystkie plany szlag.
Cel dzisiejszego wpisu był zupełnie inny.
Otóż z okazji okrągłej rocznicy, miałem dzisiaj zaprezentować "Malinowego sputnika", którego fragment pojawił się w niedzielę.
Niestety prezentacji nie będzie, bo Kimon spierdolił (pierwszy raz) realizację pomysłu.
Autentycznie wstyd coś takiego ludziom pokazywać, mimo że miał to być tylko "niewinny" żart.
Czy mu się nie chciało, z racji skończonej współpracy, czy zabrakło czasu lub weny? Nie wiem.
Całość poszła do poprawki, więc jest nikła nadzieja, że jednak kiedyś Sputnik, ujrzy światło księżyca.
niedziela, 11 grudnia 2011
Qltury week 73
1. W nadchodzący piątek, w stolycy, przy okazji Komiksowej Wigilii odbędzie się premiera magazynu "Triceps" oraz ostatniego numeru "Kartona".
Widać, że umięśnione chłopaki, powielają dobre wzorce, czyli idą śladem Produkt Crew ;)
Dodatkowo, dwa dni wcześniej (w środę), wychodzi kolejny komiks historyczny od Zin Zin Press.
Tym razem o górnikach strajkujących pod ziemię, na początku stanu wojennego.
No i jeszcze ekipa lubelskiego Ziniola, nie zasypuje gruszek w popiele, bez przerwy animując tubylczą kulturę. Zatem w rocznicę Stanu W., wydaje broszurkę "Lublin w powieści graficznej".
2. Tymczasem do kin zawita prequel horroru, który w dzieciństwie spowodował traumę do tego gatunku (szczególnie ta scena) , trwającą do teraz ;]
Może tym razem odważę zmierzyć się z paskudą i zmuszę się do obejrzenia ;D
3. Tak poza tym, to w nadchodzącym tygodniu będę mocno podgrzewał atmosferę na blogu, bo szykuje się kilka słitaśnych niespodzianek ;D
Widać, że umięśnione chłopaki, powielają dobre wzorce, czyli idą śladem Produkt Crew ;)
Dodatkowo, dwa dni wcześniej (w środę), wychodzi kolejny komiks historyczny od Zin Zin Press.
Tym razem o górnikach strajkujących pod ziemię, na początku stanu wojennego.
No i jeszcze ekipa lubelskiego Ziniola, nie zasypuje gruszek w popiele, bez przerwy animując tubylczą kulturę. Zatem w rocznicę Stanu W., wydaje broszurkę "Lublin w powieści graficznej".
2. Tymczasem do kin zawita prequel horroru, który w dzieciństwie spowodował traumę do tego gatunku (szczególnie ta scena) , trwającą do teraz ;]
Może tym razem odważę zmierzyć się z paskudą i zmuszę się do obejrzenia ;D
3. Tak poza tym, to w nadchodzącym tygodniu będę mocno podgrzewał atmosferę na blogu, bo szykuje się kilka słitaśnych niespodzianek ;D
sobota, 10 grudnia 2011
czwartek, 8 grudnia 2011
Przodownik pracy - Pielęgniarz
Nadszedł czas, żeby wreszcie opisać zawód, który jest moim głównym źródłem utrzymania.
Pewien znaczący trop, znalazł się w tym wpisie, gdzie dałem upust frustracji, związanej współpracą z samymi kobitkami.
Jak napisałem w odcinku dotyczącym leśniczego, zaraz po ukończeniu liceum, startowałem na dwie uczelnie.
Pomimo zdanych egzaminów wstępnych, nie dostałem się z braku miejsc. Żeby mieć jakąś alternatywę ucieczki przed wojskiem, postanowiłem zgłosić się do Medycznego Studium Zawodowego, gdzie na rozmowie kwalifikacyjnej, zostałem zapytany wprost, czy jestem tutaj w ramach antytrepowego przechowania.
Wcale nie kryłem, że jest inaczej.
Jak to tak? Facet? Pielęgniarką!? NEVER! ;DDD
W męskim wykonaniu, zawód ten kojarzył mi się jedynie z takimi komicznymi fikołkami ;)
I chociaż jesienią okazało się, że jednak na ukochaną biologię wstęp mam, postanowiłem te półtora roku jakoś przewaletować w kobiecym gronie ;)
Śmiechu było co niemiara, szczególnie na ćwiczeniach praktycznych z technik iniekcyjnych
(w fotograficznej kolekcji, posiadam spory zbiór krągłych, kobiecych tyłeczków, z tkwiącymi w nich igłami) oraz na praktykach w szpitalu (miło wspominam pobyt w psychiatryku, gdzie od jednego pacjenta, podróżującego po krańcach przestrzeni kosmicznej, dowiedziałem się, że moje okulary są z Andromedy).
Edukacja medyczna dobiegła końca, jednak nie podjąłem pracy w zawodzie, skupiając się na dokańczaniu studiów z biologii oraz leśnictwa. Po studiach nadal nie miałem zamiaru pielęgnować pacjentów. Dopiero pięć lat po skończonych naukach, gdy mijała ustawowa ważność prawa wykonywania zawodu, do akcji wkroczyła niezastąpiona Mamuśka. Wyszukała ogłoszenie w gazecie, że w jakimś szpitalu trwa nabór i mówiąc "Weź się wreszcie nierobie do roboty!" (odrobinę podkoloryzowałem tą wypowiedź), wykopała mnie z chawiry.
Cóż miałem zrobić? Z włosami farbowanymi na jasny blond, mocno opuchniętym (pożądlenie przez pszczoły) ryjem, udałem się przed najjaśniejsze oblicze Naczelnej, która przyjęła mnie w poczet Służby Zdrowia.
Wytrwałem w tej pracy rok i pół.
Trafiłem na toksyczną Oddziałową. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że spotkałem się z klasycznym mobbingiem, bo wszystkie rzeczy, które robiłem zupełnie tak samo, jak moje szanowne koleżanki, spotykały się z ewidentną krytyką i krzykami. Chyba kobitka nie przepadała za mężczyznami-pielęgniarzami ;]
Przeszedłem do innego szpitala, na zupełnie inny oddział i z końcem tego roku stuknie ósemka w tym miejscu.
Pracuję ze specyficznym pacjentem, którego wiek waha się w przedziale 0-18 lat, a waga od 500 gram do 100 kilogramów.
Na chwilę obecną, nie wyobrażam sobie innej pracy, chociaż już dawno jestem wypalony zawodowo.
Tutaj mógłbym wylać na Was potok żółci, ale od tego będzie (być może) drugi blog, do którego przymierzam się od dłuższego czasu. Byłoby o pułapkach oraz ślepych uliczkach współczesnej medycyny, głupich pielęgniarkach, debilnych lekarzach, pretensjonalnych rodzicach, bezduszności systemu, fatalnym systemie nauczania nowej kadry, nieumiejętności w zarządzaniu, zasypywaniu przepaści lekarsko-pielęgniarskiej, błędach medycznych, śmieszno i straszno zarazem.
Spytacie zatem, co mnie jeszcze trzyma w znienawidzonej robocie, skoro mam tyle hipotetycznych alternatyw?
Po pierwsze, wrodzone lenistwo, gdyż nie chce mi się szukać czegoś innego.
Po drugie, sporadyczne światełka nadziei (wyzdrowienia), dające pozór sensowności naszych działań.
Po trzecie (paradoksalne), pensja (chociaż nasz szpital płaci najmniej w mieście).
Po czwarte, tani hotel (jeszcze).
Po piąte, kryzys ekonomiczny (na chwilę obecną lepiej trzymać się tego, co się ma).
Po szóste, ładnych parę lat temu, siłę oraz inspirację dała mi pozornie głupia komedia romantyczna, której bohater jest dumny ze swojego zawodu.
Po siódme (najważniejsze), wyrazy uznania (werbalne i niewerbalne) za wykonywaną pracę, płynące od rodzin, współpracowników (są tacy, którzy chcieliby mnie na stanowisku Oddziałowego hahaha) oraz przełożonych.
Komplement w wykonaniu Ordynatora, brzmi następująco - "Mogę nie akceptować Pańskiego stylu bycia (zapewne chodziło mu o częste i głośne wyrażanie opinii, odnośnie rodzaju zastosowanego procesu leczniczego, bo przecież idealna pielęgniarka, ślepo wykonuje rozkazy Pana Dohtorka), natomiast nie mam żadnych zastrzeżeń do Pana profesjonalizmu".
Z drugiej strony, do końca nie rozumiem tych zachwytów, gdyż bardzo blisko mi do takiego uprawiania zawodu.
Grunt to zachować spokój, nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Tiaaaaaaa... ;DDD
Był jeszcze punkt ósmy, czyli wzorcowa (niczym z Sevres) Oddziałowa.
Odeszła. Nie zdzierżyła wszechobecnego syfu i degrengolady.
Kończąc, pozwolę sobie na małą dygresję.
Pamiętacie sprawę dwóch pielęgniarek, fotografujących się z wcześniakami upychanymi po kieszeniach (2005 rok). Społeczeństwo oraz środowisko wrzało świętym oburzeniem. Sprawa (moim zdaniem) była sztucznie rozdmuchana przez żądnych sensacji dziennikarzy, coś podobnego odbyło się przy okazji Chopingate.
Nie przeczę, że piguły wykazały się skrajną głupotą, natomiast już wtedy nie widziałem zagrożenia dla dzieci. Moi drodzy, wbrew utartym przekonaniom, takie dzieci wyjmuje się z inkubatorów, żeby wykonać chociażby porządną toaletę! Trochę przekornie zapytam, skoro bachor jest już poza swoim "domkiem", to nie można strzelić mu fotki, żeby pokazać znajomym na n-k, czy fejsie, jakie "skarbeńka" mamy w pracy? Owszem laski przegięły z kieszenią, owszem zapomniały o poszanowaniu godności pacjenta i ochronie danych osobowych (w tym wypadku chodzi o wizerunek), jednakże ich zdrowie i życie nie było zagrożone! Cieszę się, że sąd doszedł do takich samych wniosków, a dostateczną karą było społeczne napiętnowanie.
Nie obędzie się bez muzycznej dedykacji.
Taką muzyką jarałem się w czasach medycznej edukacji ;) Mix gitarowych riffów z elektronicznym brzmieniem i jeszcze ten oszałamiający germański język ;D
Wszystkim wrednym pacjentom, życzę takiego końca, jaki został pokazany w teledysku ;P
Pewien znaczący trop, znalazł się w tym wpisie, gdzie dałem upust frustracji, związanej współpracą z samymi kobitkami.
Jak napisałem w odcinku dotyczącym leśniczego, zaraz po ukończeniu liceum, startowałem na dwie uczelnie.
Pomimo zdanych egzaminów wstępnych, nie dostałem się z braku miejsc. Żeby mieć jakąś alternatywę ucieczki przed wojskiem, postanowiłem zgłosić się do Medycznego Studium Zawodowego, gdzie na rozmowie kwalifikacyjnej, zostałem zapytany wprost, czy jestem tutaj w ramach antytrepowego przechowania.
Wcale nie kryłem, że jest inaczej.
Jak to tak? Facet? Pielęgniarką!? NEVER! ;DDD
W męskim wykonaniu, zawód ten kojarzył mi się jedynie z takimi komicznymi fikołkami ;)
I chociaż jesienią okazało się, że jednak na ukochaną biologię wstęp mam, postanowiłem te półtora roku jakoś przewaletować w kobiecym gronie ;)
Śmiechu było co niemiara, szczególnie na ćwiczeniach praktycznych z technik iniekcyjnych
(w fotograficznej kolekcji, posiadam spory zbiór krągłych, kobiecych tyłeczków, z tkwiącymi w nich igłami) oraz na praktykach w szpitalu (miło wspominam pobyt w psychiatryku, gdzie od jednego pacjenta, podróżującego po krańcach przestrzeni kosmicznej, dowiedziałem się, że moje okulary są z Andromedy).
Edukacja medyczna dobiegła końca, jednak nie podjąłem pracy w zawodzie, skupiając się na dokańczaniu studiów z biologii oraz leśnictwa. Po studiach nadal nie miałem zamiaru pielęgnować pacjentów. Dopiero pięć lat po skończonych naukach, gdy mijała ustawowa ważność prawa wykonywania zawodu, do akcji wkroczyła niezastąpiona Mamuśka. Wyszukała ogłoszenie w gazecie, że w jakimś szpitalu trwa nabór i mówiąc "Weź się wreszcie nierobie do roboty!" (odrobinę podkoloryzowałem tą wypowiedź), wykopała mnie z chawiry.
Cóż miałem zrobić? Z włosami farbowanymi na jasny blond, mocno opuchniętym (pożądlenie przez pszczoły) ryjem, udałem się przed najjaśniejsze oblicze Naczelnej, która przyjęła mnie w poczet Służby Zdrowia.
Wytrwałem w tej pracy rok i pół.
Trafiłem na toksyczną Oddziałową. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że spotkałem się z klasycznym mobbingiem, bo wszystkie rzeczy, które robiłem zupełnie tak samo, jak moje szanowne koleżanki, spotykały się z ewidentną krytyką i krzykami. Chyba kobitka nie przepadała za mężczyznami-pielęgniarzami ;]
Przeszedłem do innego szpitala, na zupełnie inny oddział i z końcem tego roku stuknie ósemka w tym miejscu.
Pracuję ze specyficznym pacjentem, którego wiek waha się w przedziale 0-18 lat, a waga od 500 gram do 100 kilogramów.
Na chwilę obecną, nie wyobrażam sobie innej pracy, chociaż już dawno jestem wypalony zawodowo.
Tutaj mógłbym wylać na Was potok żółci, ale od tego będzie (być może) drugi blog, do którego przymierzam się od dłuższego czasu. Byłoby o pułapkach oraz ślepych uliczkach współczesnej medycyny, głupich pielęgniarkach, debilnych lekarzach, pretensjonalnych rodzicach, bezduszności systemu, fatalnym systemie nauczania nowej kadry, nieumiejętności w zarządzaniu, zasypywaniu przepaści lekarsko-pielęgniarskiej, błędach medycznych, śmieszno i straszno zarazem.
Spytacie zatem, co mnie jeszcze trzyma w znienawidzonej robocie, skoro mam tyle hipotetycznych alternatyw?
Po pierwsze, wrodzone lenistwo, gdyż nie chce mi się szukać czegoś innego.
Po drugie, sporadyczne światełka nadziei (wyzdrowienia), dające pozór sensowności naszych działań.
Po trzecie (paradoksalne), pensja (chociaż nasz szpital płaci najmniej w mieście).
Po czwarte, tani hotel (jeszcze).
Po piąte, kryzys ekonomiczny (na chwilę obecną lepiej trzymać się tego, co się ma).
Po szóste, ładnych parę lat temu, siłę oraz inspirację dała mi pozornie głupia komedia romantyczna, której bohater jest dumny ze swojego zawodu.
Po siódme (najważniejsze), wyrazy uznania (werbalne i niewerbalne) za wykonywaną pracę, płynące od rodzin, współpracowników (są tacy, którzy chcieliby mnie na stanowisku Oddziałowego hahaha) oraz przełożonych.
Komplement w wykonaniu Ordynatora, brzmi następująco - "Mogę nie akceptować Pańskiego stylu bycia (zapewne chodziło mu o częste i głośne wyrażanie opinii, odnośnie rodzaju zastosowanego procesu leczniczego, bo przecież idealna pielęgniarka, ślepo wykonuje rozkazy Pana Dohtorka), natomiast nie mam żadnych zastrzeżeń do Pana profesjonalizmu".
Z drugiej strony, do końca nie rozumiem tych zachwytów, gdyż bardzo blisko mi do takiego uprawiania zawodu.
Grunt to zachować spokój, nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Tiaaaaaaa... ;DDD
Był jeszcze punkt ósmy, czyli wzorcowa (niczym z Sevres) Oddziałowa.
Odeszła. Nie zdzierżyła wszechobecnego syfu i degrengolady.
Kończąc, pozwolę sobie na małą dygresję.
Pamiętacie sprawę dwóch pielęgniarek, fotografujących się z wcześniakami upychanymi po kieszeniach (2005 rok). Społeczeństwo oraz środowisko wrzało świętym oburzeniem. Sprawa (moim zdaniem) była sztucznie rozdmuchana przez żądnych sensacji dziennikarzy, coś podobnego odbyło się przy okazji Chopingate.
Nie przeczę, że piguły wykazały się skrajną głupotą, natomiast już wtedy nie widziałem zagrożenia dla dzieci. Moi drodzy, wbrew utartym przekonaniom, takie dzieci wyjmuje się z inkubatorów, żeby wykonać chociażby porządną toaletę! Trochę przekornie zapytam, skoro bachor jest już poza swoim "domkiem", to nie można strzelić mu fotki, żeby pokazać znajomym na n-k, czy fejsie, jakie "skarbeńka" mamy w pracy? Owszem laski przegięły z kieszenią, owszem zapomniały o poszanowaniu godności pacjenta i ochronie danych osobowych (w tym wypadku chodzi o wizerunek), jednakże ich zdrowie i życie nie było zagrożone! Cieszę się, że sąd doszedł do takich samych wniosków, a dostateczną karą było społeczne napiętnowanie.
Nie obędzie się bez muzycznej dedykacji.
Taką muzyką jarałem się w czasach medycznej edukacji ;) Mix gitarowych riffów z elektronicznym brzmieniem i jeszcze ten oszałamiający germański język ;D
Wszystkim wrednym pacjentom, życzę takiego końca, jaki został pokazany w teledysku ;P
wtorek, 6 grudnia 2011
Gentleman z pieskiem
Dziewięć miesięcy!
Standardowa samica Homo sapiens, chodzi tyle w stanie błogosławionym.
Tyle też trzeba było czekać na Candy od Kimonka, do którego zgłosiłem się, buńczucznie dodając, że każdemu lepię się do rąk, nawet jako los na loterii oraz zaznaczając (będąc pewnym wygranej), jak ma wyglądać ten obraz.
W tym czasie było dość głośno, na temat najnowszego odkrycia, dotyczącego najsłynniejszego obrazu Leosia da Vi, jakoby modelką pozującą do niego był... ON, czyli domniemany kochanek artysty. Stąd krótka droga do tego, żeby jedyny obraz mistrza, będący w polskim posiadaniu, niemiłosiernie poniewierany (podróżujący) po świecie, został współcześnie sparafrazowany (model-modelka; podróże Fafika, w kontekście wędrówek obrazu, strój renesansowy-współczesny).
Jakież było wszystkich zaskoczenie (organizatora, "maszyny losującej", moje, innych uczestników oraz biernych obserwatorów), gdy żartobliwe słowa okazały się prorocze.
Właściwie ten moment można traktować, jako narodziny naszej (jeszcze nie nazwanej kooperacji HamKid), gdzie jedno stanowiło nieustannie inspirujące tworzywo, a drugie było stworzycielem.
Tego samego dnia, udałem się na jeszcze zamarznięte jezioro i korzystając z pięknej pogody, wykąpałem się w nim, a przy okazji wykonałem dokumentację fotograficzną, w różnych pozach oraz naświetleniu.
Kimon wykonał kilka szkiców, z których każdemu podobał się inny.
Spontanicznie ogłosiliśmy konkurs, w którym czytelnicy obu blogów wybierali lepszą opcję.
Bonusem do zabawy, była możliwość współtworzenia "dzieła", poprzez wymyślenie jakiegoś dodatku oraz tła.
Żeby było jasno, przejrzyście oraz sprawiedliwie, arbitrem została, poproszona o to Doro, która wybrała propozycję Anety - Sznur pereł proponuję - dla podkreślenia watku "trans".
Pozwolę sobie zacytować uzasadnienie werdyktu, ponieważ idealnie opisuje skończony już obraz:
Najbardziej przemawia do mnie sznur pereł, może być fantazyjnie zawiązany lub analogicznie do "Damy z łasiczką" - swobodny.
Bujność znaczeniowa postaci; jej mocny charakter, monumentalizacja, ukłon w stronę klasyki ["Dama z gronostajem/łasiczką"] jest strzałem w dziesiątkę.
Zwierzątkiem definiującym skojarzenie jest tu Fafik. Przychylam się wszystkimi czterema rękami do tego, aby lepiej go wyeksponować.
Współczesne ubranie bohatera odsyła nas i więzi w teraźniejszości, pozostawiając jednak pole do popisu wyobraźni temporalnej - "co by było gdyby był Jej współczesnym? Jak namalowałby Hadesa Sam Mistrz?", "puszczając oko" w stronę widza strojem i kapturem.
Ciekawym uzupełnieniem i przypomnieniem, że Hades bawi się własnym wizerunkiem bez lęku i z pełną swobodą, byłyby właśnie perły - za całym bagażem znaczeń i skojarzeń.
Bez żalu odrzucam inne, ciekawe propozycje --- absolutne minimum zastosowanych środków jest tu wyznacznikiem smaku - to ukłon w stronę inteligencji widza, czyli Waszą!
Na zakończenie zabawy, wyraziłem ubolewanie, że niestety jurorka nie zdecydowała się na żadne, freakowe tło ;(
Po dzisiejszym ujrzeniu skończonego obrazu, muszę powiedzieć, że WARTO BYŁO CZEKAĆ tyle dni oraz ZWRÓCIĆ HONOR MĄDRZEJSZEJ!
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie pomarudził ;D
Wydaje mi się, że Kimon wbrew zaleceniom Doro, nie wyeksponował odrobinę bardziej Fafika.
Tak wiem, że jest on właśnie takiej wielkości.
Po drugie, brak na bluzie, omawianego zakulisowo motywu.
Choć obecnie mam już duże wątpliwości, czy rzeczywiście powinien się na niej znaleźć, nie psując całości? To pytanie skierowane jest do Was, w ramach wieńczącej zabawy ;>
Na zakończenie, pewne dodatkowe uściślenia oraz informacje, odnośnie zakończenia projektu HamKid.
Większości z Was, fakt ten jest zupełnie obojętny, część ubolewa nad końcem, część z radością zaciera łapki.
Jak informowałem w pożegnalnym wpisie u @, chociaż wzajemne nakręcanie dobiegło końca, to dopiero teraz będziecie oglądali tego ostateczne owoce, takie jak dzisiaj lub w piątek.
Zatem niebawem światło dzienne ujrzy finalny, orgiastyczny Szatan, którego fragment prezentował się tak. Natomiast w blasku księżyca, zalśni "Malinowy sputnik" i jeszcze wiele, wiele innych chrabąszczy.
Dedykacja muzyczna, wyjątkowo nie będzie wrzucona bezpośrednio na bloga, bo akurat ten teledysk ma złośliwie wyłączoną opcję prezentacji filmu na stronach ;(
Słowa piosenki są piękne, obrazy w teledysku również, a niedoceniana wykonawczyni, właśnie zaliczyła zgon.
Standardowa samica Homo sapiens, chodzi tyle w stanie błogosławionym.
Tyle też trzeba było czekać na Candy od Kimonka, do którego zgłosiłem się, buńczucznie dodając, że każdemu lepię się do rąk, nawet jako los na loterii oraz zaznaczając (będąc pewnym wygranej), jak ma wyglądać ten obraz.
W tym czasie było dość głośno, na temat najnowszego odkrycia, dotyczącego najsłynniejszego obrazu Leosia da Vi, jakoby modelką pozującą do niego był... ON, czyli domniemany kochanek artysty. Stąd krótka droga do tego, żeby jedyny obraz mistrza, będący w polskim posiadaniu, niemiłosiernie poniewierany (podróżujący) po świecie, został współcześnie sparafrazowany (model-modelka; podróże Fafika, w kontekście wędrówek obrazu, strój renesansowy-współczesny).
Jakież było wszystkich zaskoczenie (organizatora, "maszyny losującej", moje, innych uczestników oraz biernych obserwatorów), gdy żartobliwe słowa okazały się prorocze.
Właściwie ten moment można traktować, jako narodziny naszej (jeszcze nie nazwanej kooperacji HamKid), gdzie jedno stanowiło nieustannie inspirujące tworzywo, a drugie było stworzycielem.
Tego samego dnia, udałem się na jeszcze zamarznięte jezioro i korzystając z pięknej pogody, wykąpałem się w nim, a przy okazji wykonałem dokumentację fotograficzną, w różnych pozach oraz naświetleniu.
Kimon wykonał kilka szkiców, z których każdemu podobał się inny.
Spontanicznie ogłosiliśmy konkurs, w którym czytelnicy obu blogów wybierali lepszą opcję.
Bonusem do zabawy, była możliwość współtworzenia "dzieła", poprzez wymyślenie jakiegoś dodatku oraz tła.
Żeby było jasno, przejrzyście oraz sprawiedliwie, arbitrem została, poproszona o to Doro, która wybrała propozycję Anety - Sznur pereł proponuję - dla podkreślenia watku "trans".
Pozwolę sobie zacytować uzasadnienie werdyktu, ponieważ idealnie opisuje skończony już obraz:
Najbardziej przemawia do mnie sznur pereł, może być fantazyjnie zawiązany lub analogicznie do "Damy z łasiczką" - swobodny.
Bujność znaczeniowa postaci; jej mocny charakter, monumentalizacja, ukłon w stronę klasyki ["Dama z gronostajem/łasiczką"] jest strzałem w dziesiątkę.
Zwierzątkiem definiującym skojarzenie jest tu Fafik. Przychylam się wszystkimi czterema rękami do tego, aby lepiej go wyeksponować.
Współczesne ubranie bohatera odsyła nas i więzi w teraźniejszości, pozostawiając jednak pole do popisu wyobraźni temporalnej - "co by było gdyby był Jej współczesnym? Jak namalowałby Hadesa Sam Mistrz?", "puszczając oko" w stronę widza strojem i kapturem.
Ciekawym uzupełnieniem i przypomnieniem, że Hades bawi się własnym wizerunkiem bez lęku i z pełną swobodą, byłyby właśnie perły - za całym bagażem znaczeń i skojarzeń.
Bez żalu odrzucam inne, ciekawe propozycje --- absolutne minimum zastosowanych środków jest tu wyznacznikiem smaku - to ukłon w stronę inteligencji widza, czyli Waszą!
Na zakończenie zabawy, wyraziłem ubolewanie, że niestety jurorka nie zdecydowała się na żadne, freakowe tło ;(
Po dzisiejszym ujrzeniu skończonego obrazu, muszę powiedzieć, że WARTO BYŁO CZEKAĆ tyle dni oraz ZWRÓCIĆ HONOR MĄDRZEJSZEJ!
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie pomarudził ;D
Wydaje mi się, że Kimon wbrew zaleceniom Doro, nie wyeksponował odrobinę bardziej Fafika.
Tak wiem, że jest on właśnie takiej wielkości.
Po drugie, brak na bluzie, omawianego zakulisowo motywu.
Choć obecnie mam już duże wątpliwości, czy rzeczywiście powinien się na niej znaleźć, nie psując całości? To pytanie skierowane jest do Was, w ramach wieńczącej zabawy ;>
Na zakończenie, pewne dodatkowe uściślenia oraz informacje, odnośnie zakończenia projektu HamKid.
Większości z Was, fakt ten jest zupełnie obojętny, część ubolewa nad końcem, część z radością zaciera łapki.
Jak informowałem w pożegnalnym wpisie u @, chociaż wzajemne nakręcanie dobiegło końca, to dopiero teraz będziecie oglądali tego ostateczne owoce, takie jak dzisiaj lub w piątek.
Zatem niebawem światło dzienne ujrzy finalny, orgiastyczny Szatan, którego fragment prezentował się tak. Natomiast w blasku księżyca, zalśni "Malinowy sputnik" i jeszcze wiele, wiele innych chrabąszczy.
Dedykacja muzyczna, wyjątkowo nie będzie wrzucona bezpośrednio na bloga, bo akurat ten teledysk ma złośliwie wyłączoną opcję prezentacji filmu na stronach ;(
Słowa piosenki są piękne, obrazy w teledysku również, a niedoceniana wykonawczyni, właśnie zaliczyła zgon.
niedziela, 4 grudnia 2011
Qltury week 72
1. W nadchodzącym tygodniu, odbędzie się premiera kompletnie dwóch
różnych komiksów (jak ogień i woda, jak dwie strony monety, jak dzień i
noc).
Jeden jest do bólu logiczny, gdyż opowiada historię Bertranda Russella, a jego tytuł brzmi "Logikomiks".
Drugi jest kompletną jazdą bez trzymanki, wbrew jakimkolwiek prawom logiki, czyli drugie, zbiorcze, pokolorowane wydanie przygód kultowego "Wilq".
Biere obydwa!!! Oraz całą masę zaległości lol
2. Równo za tydzień (10 i 11 grudzień) przyleci pierwsza KaFKa, czyli Krakowski Festiwal Komiksu.
Wielka szkoda, że jakoś wcześniej o tym fakcie nie wiedziałem (a niby tak pilnie śledzę strony poświęcone temu medium), bo akurat wtedy jestem zarobiony po uszy, bez możliwości zamiany.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że impreza utrzyma się w kalendarzu oraz rozwinie skrzydła.
Zatem do zobaczenia za rok!
Teraz to może chociaż skorzysta sobie pewien osobnik, deklarujący chęć tworzenia historii obrazkowych, tym bardziej że w obydwa dni będą warsztaty ;>
Jeden jest do bólu logiczny, gdyż opowiada historię Bertranda Russella, a jego tytuł brzmi "Logikomiks".
Drugi jest kompletną jazdą bez trzymanki, wbrew jakimkolwiek prawom logiki, czyli drugie, zbiorcze, pokolorowane wydanie przygód kultowego "Wilq".
Biere obydwa!!! Oraz całą masę zaległości lol
2. Równo za tydzień (10 i 11 grudzień) przyleci pierwsza KaFKa, czyli Krakowski Festiwal Komiksu.
Wielka szkoda, że jakoś wcześniej o tym fakcie nie wiedziałem (a niby tak pilnie śledzę strony poświęcone temu medium), bo akurat wtedy jestem zarobiony po uszy, bez możliwości zamiany.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że impreza utrzyma się w kalendarzu oraz rozwinie skrzydła.
Zatem do zobaczenia za rok!
Teraz to może chociaż skorzysta sobie pewien osobnik, deklarujący chęć tworzenia historii obrazkowych, tym bardziej że w obydwa dni będą warsztaty ;>
sobota, 3 grudnia 2011
Saturday Zbok Fever 72
Praca Grzegorza Szczerbaciuka, przypomina mi ostatnią płytę Smolika.
Jak niewiele środków potrzeba, żeby zrobić fajny klip ;)
Jadą laski samochodem, w ruch idą lizaki, mineralka, prezerwatywy i jest zabawa ;DDD
Jak niewiele środków potrzeba, żeby zrobić fajny klip ;)
Jadą laski samochodem, w ruch idą lizaki, mineralka, prezerwatywy i jest zabawa ;DDD
piątek, 2 grudnia 2011
Seahds czyli pożegnanie z różowymi piątkami
Dzisiaj standardowo miał być gościnny występ Małpki, jednak już nie figuruje fizycznie na tym blogu, choć duchowo pewnie czasem się pojawi.
Zamiast jego rozhasanego, radosnego pląsu, chciałbym pokazać Wam szarą rzeczywistość, czyli hard job.
Gdy internetowo poznaliśmy się bliżej (gdzieś w okolicach kwietnia), zamówiłem u niego obraz, który miał być prezentem urodzinowym, wręczonym właśnie dzisiaj.
Kimonek nie ma zwyczaju pokazywać swoich prac, robionych na zamówienie, a ja podczas zlecania prosiłem, żeby przed wręczeniem go, nie pokazywał na blogu.
Jednak po fakcie, chciałbym go (za pozwoleniem wykonawcy) zaprezentować publicznie, w celach czysto reklamowych ;DDD
Podczas zamawiania, miałem tylko jedną prośbę, żeby był namalowany
farbami olejnymi, z którymi KIM wcześniej nie pracował. Zatem obraz
ten jest absolutnie pierwszym "olejem", z jego wadami i zaletami, który
wyszedł spod jego czarnej łapki ;)
Punktem wyjścia był najpiękniejszy portret jaki posiadam, wykonany przez Ryśka Łucyszyna, podczas naszego pierwszego spotkania.
Wracając do portretu, to strasznie podobają mi się kolory, użyte do namalowania... brwi ;D
Zastanawia mnie, czy prawa, dolna część obrazu,
przypomina mi pewien symbol celowo, czy przypadkowo ;>
Jeżeli chcielibyście miło połechtać swoje lub czyjeś ego, to śmiało piszcie do Kimonka, który coraz śmielej rozwija artystyczne skrzydła.
Uważam że warto!!!
Na zakończenie chciałbym coś zadeklarować.
Z racji pustki, którą odczuwam po naszym rozejściu, wpis ten jest ostatnim, piątkowym wpisem na tym blogu.
Od dzisiaj piątek, ustanawia się dniem wolnym od pisania ;)))
Zamiast jego rozhasanego, radosnego pląsu, chciałbym pokazać Wam szarą rzeczywistość, czyli hard job.
Gdy internetowo poznaliśmy się bliżej (gdzieś w okolicach kwietnia), zamówiłem u niego obraz, który miał być prezentem urodzinowym, wręczonym właśnie dzisiaj.
Kimonek nie ma zwyczaju pokazywać swoich prac, robionych na zamówienie, a ja podczas zlecania prosiłem, żeby przed wręczeniem go, nie pokazywał na blogu.
Jednak po fakcie, chciałbym go (za pozwoleniem wykonawcy) zaprezentować publicznie, w celach czysto reklamowych ;DDD
"Nadmorski hds"
Punktem wyjścia był najpiękniejszy portret jaki posiadam, wykonany przez Ryśka Łucyszyna, podczas naszego pierwszego spotkania.
Wracając do portretu, to strasznie podobają mi się kolory, użyte do namalowania... brwi ;D
Zastanawia mnie, czy prawa, dolna część obrazu,
przypomina mi pewien symbol celowo, czy przypadkowo ;>
Jeżeli chcielibyście miło połechtać swoje lub czyjeś ego, to śmiało piszcie do Kimonka, który coraz śmielej rozwija artystyczne skrzydła.
Uważam że warto!!!
Na zakończenie chciałbym coś zadeklarować.
Z racji pustki, którą odczuwam po naszym rozejściu, wpis ten jest ostatnim, piątkowym wpisem na tym blogu.
Od dzisiaj piątek, ustanawia się dniem wolnym od pisania ;)))
czwartek, 1 grudnia 2011
Bizarre Bite 6 - Marchewkowy cymes
Święta Bożego Narodzenia tuż, tuż i znowu zacznie się upominkowo-kuchenne szaleństwo.
Chciałbym zaproponować Wam na wigilijny stół, coś prawie że klasycznego, tylko nie wywodzące się z katolickiej tradycji.
Cymes!

W żydowskiej kuchni jest prawie tak niezbędny, jak polska micha kaszy lub kartofli.
Pierwszy raz jadłem rozgotowaną marchewkę z rodzynkami w Knajpie u Fryzjera. Danie proste jak drut, a ja autentycznie ujrzałem gwiazdy.

Właściwie jest to mój najpierwszy, samodzielny przepis, który udoskonalałem do obecnej formy przez ładnych kilka lat i właśnie dla tej potrawy powstał ten kulinarny, blogowy kącik. W eksperymentowaniu z gotowanym korzeniem marchwi, sięgałem po takie dziwne dodatki, jak czosnek, czy imbir, jednak kompletnie się nie sprawdziły, choć i tak nie byłbym sobą, gdybym nie dodał nic od siebie.
Przejdźmy do meritum!
MARCHEWKOWY CYMES
Składniki:
1 kg marchewki (dodatkowo biorę dwa korzenie więcej, żeby po oskrobaniu było kilograma),
1 cytryna,
spora garść rodzynek,
tyle samo suszonych śliwek,
łyżeczka miodu,
oliwa,
pół szklanki wody,
chili oraz cynamon.
Czas przygotowania: 1 godzina.
Sposób przygotowania:
Obraną marchewkę kroimy na dość grube (około 0,5 cm krążki), wrzucamy do dużego garnka (im szerszy spód, tym lepiej), podlewamy obficie oliwą i smażymy około 5 minut, aż marchewka puści soczek.

Wlewamy wodę, dodajemy miód i na najmniejszym ogniu dusimy pod przykryciem, mieszając od czasu do czasu.
Drogą na skróty jest całkowite zalanie marchewki i gotowanie aż zmięknie.
W mojej wersji chodzi o to, żeby marchewka nie była rozgotowana prawie na papkę, tylko żeby będąc miękką, delikatnie chrupała, a także żeby nie wygotować cennych mikroskładników.
Gdy marchew się dusi, z porządnie wyszorowanej cytryny cienko odkrawamy skórkę i kroimy w cienkie paseczki. Śliwki przekrawamy na pół, a rodzynki zostawiamy w spokoju.

Posiekaną skórkę wrzucamy do naczynia.
Gdy marchewka zaczyna mięknąć, dolewamy cały sok, wyciśnięty z oskórowanej cytryny.
Nie dajemy go na samym początku, gdyż warzywo będzie dłużej twarde.
Gotujemy jeszcze jakieś 10 minut. Następnie równomiernie obsypujemy chili (tylko tyle, żeby było czuć pikantną nutę) oraz cynamonem (dwa razy bardziej niż chili).
Na koniec dodajemy rodzynki oraz śliwki, które wchłoną pozostałą wodę.
Oczywiście gdyby woda odparowała wcześniej, to dolewamy żeby się nie przypaliło.
Gotujemy jeszcze 5 minut i danie jest gotowe do konsumowania, choć o niebo lepsze jest na drugi dzień.

Wszyscy którym dawałem do spróbowania marchew na słodko, najpierw ze zdziwieniem kręcili nosem, a później ci najmniej otwarci na kulinarne eksperymenty mówili, że owszem smaczne, ale wolą golonkę, ziemniaki, schabowy, itd., natomiast cała reszta była absolutnie zachwycona.
Dlatego jest to moje popisowe danie i uważam, że idealnie może pasować do wigilijnej kolacji, jako dodatek lub danie główne.
Chciałbym zaproponować Wam na wigilijny stół, coś prawie że klasycznego, tylko nie wywodzące się z katolickiej tradycji.
Cymes!
W żydowskiej kuchni jest prawie tak niezbędny, jak polska micha kaszy lub kartofli.
Pierwszy raz jadłem rozgotowaną marchewkę z rodzynkami w Knajpie u Fryzjera. Danie proste jak drut, a ja autentycznie ujrzałem gwiazdy.
Właściwie jest to mój najpierwszy, samodzielny przepis, który udoskonalałem do obecnej formy przez ładnych kilka lat i właśnie dla tej potrawy powstał ten kulinarny, blogowy kącik. W eksperymentowaniu z gotowanym korzeniem marchwi, sięgałem po takie dziwne dodatki, jak czosnek, czy imbir, jednak kompletnie się nie sprawdziły, choć i tak nie byłbym sobą, gdybym nie dodał nic od siebie.
Przejdźmy do meritum!
MARCHEWKOWY CYMES
Składniki:
1 kg marchewki (dodatkowo biorę dwa korzenie więcej, żeby po oskrobaniu było kilograma),
1 cytryna,
spora garść rodzynek,
tyle samo suszonych śliwek,
łyżeczka miodu,
oliwa,
pół szklanki wody,
chili oraz cynamon.
Czas przygotowania: 1 godzina.
Sposób przygotowania:
Obraną marchewkę kroimy na dość grube (około 0,5 cm krążki), wrzucamy do dużego garnka (im szerszy spód, tym lepiej), podlewamy obficie oliwą i smażymy około 5 minut, aż marchewka puści soczek.
Wlewamy wodę, dodajemy miód i na najmniejszym ogniu dusimy pod przykryciem, mieszając od czasu do czasu.
Drogą na skróty jest całkowite zalanie marchewki i gotowanie aż zmięknie.
W mojej wersji chodzi o to, żeby marchewka nie była rozgotowana prawie na papkę, tylko żeby będąc miękką, delikatnie chrupała, a także żeby nie wygotować cennych mikroskładników.
Gdy marchew się dusi, z porządnie wyszorowanej cytryny cienko odkrawamy skórkę i kroimy w cienkie paseczki. Śliwki przekrawamy na pół, a rodzynki zostawiamy w spokoju.
Posiekaną skórkę wrzucamy do naczynia.
Gdy marchewka zaczyna mięknąć, dolewamy cały sok, wyciśnięty z oskórowanej cytryny.
Nie dajemy go na samym początku, gdyż warzywo będzie dłużej twarde.
Gotujemy jeszcze jakieś 10 minut. Następnie równomiernie obsypujemy chili (tylko tyle, żeby było czuć pikantną nutę) oraz cynamonem (dwa razy bardziej niż chili).
Na koniec dodajemy rodzynki oraz śliwki, które wchłoną pozostałą wodę.
Oczywiście gdyby woda odparowała wcześniej, to dolewamy żeby się nie przypaliło.
Gotujemy jeszcze 5 minut i danie jest gotowe do konsumowania, choć o niebo lepsze jest na drugi dzień.
Wszyscy którym dawałem do spróbowania marchew na słodko, najpierw ze zdziwieniem kręcili nosem, a później ci najmniej otwarci na kulinarne eksperymenty mówili, że owszem smaczne, ale wolą golonkę, ziemniaki, schabowy, itd., natomiast cała reszta była absolutnie zachwycona.
Dlatego jest to moje popisowe danie i uważam, że idealnie może pasować do wigilijnej kolacji, jako dodatek lub danie główne.
wtorek, 29 listopada 2011
Ekonomiczna analiza polskiego rynku komiksowego 2011
Tak jak w zeszłym roku, nadszedł czas na suchą, nieprofesjonalną, króciutką analizę polskiego komiksowa, na podstawie własnych zakupów.
W tym roku nie ukazała się Giełda Komiksowa, zatem zabraknie podsumowania zysków i strat.
Drastyczna zmiana nastąpiła w ilości zakupów. Jak wcześniej wspominałem, nabywałem średnio poniżej jednego egzemplarza na dzień, to obecnie wynosi prawie DWIE (sic!) sztuki.
Dzieje się tak dlatego, gdyż z racji sporej recesji w oficjalnym obiegu, mocno ożywił się rynek zinowy, gdzie ceny wahają się w granicach 1-10 zł. Po drugie mocno skupiłem się na uzupełnianiu zeszytowych (tmsemicowych) braków.
Świetnie to widać w średniej cenie jednostkowej. W poprzednim sezonie płaciłem około 31,44 zł za sztukę, teraz wydawałem 11,30 złotych mniej.
Niestety nie jestem w stanie określić ze zwykłych wyliczeń, jak wprowadzenie VATu wpłynęło na wzrost cen, bo średnia cena egzemplarza w CAŁOŚCI kolekcji, wzrosła o całe 5 groszy i wynosi teraz 19,85 zł.
Podsumowując:
- ograniczanie nałogu spełzło na niczym, a właściwie uzależnienie pogłębiło się;
- oficjalne wydawnictwa mocno ograniczyły swoją ofertę, ledwo dysząc i kwicząc cichutko;
- w związku z tym wydawcy dokładniej wybierają publikowane pozycje;
- nastąpił rozkwit sceny DIY, co sprzyja procesowi twórczemu i artystycznemu rozwojowi;
- wróciła moda na pozornie tańsze "zeszytówki".
Dziękuję za uwagę.
W tym roku nie ukazała się Giełda Komiksowa, zatem zabraknie podsumowania zysków i strat.
Drastyczna zmiana nastąpiła w ilości zakupów. Jak wcześniej wspominałem, nabywałem średnio poniżej jednego egzemplarza na dzień, to obecnie wynosi prawie DWIE (sic!) sztuki.
Dzieje się tak dlatego, gdyż z racji sporej recesji w oficjalnym obiegu, mocno ożywił się rynek zinowy, gdzie ceny wahają się w granicach 1-10 zł. Po drugie mocno skupiłem się na uzupełnianiu zeszytowych (tmsemicowych) braków.
Świetnie to widać w średniej cenie jednostkowej. W poprzednim sezonie płaciłem około 31,44 zł za sztukę, teraz wydawałem 11,30 złotych mniej.
Niestety nie jestem w stanie określić ze zwykłych wyliczeń, jak wprowadzenie VATu wpłynęło na wzrost cen, bo średnia cena egzemplarza w CAŁOŚCI kolekcji, wzrosła o całe 5 groszy i wynosi teraz 19,85 zł.
Podsumowując:
- ograniczanie nałogu spełzło na niczym, a właściwie uzależnienie pogłębiło się;
- oficjalne wydawnictwa mocno ograniczyły swoją ofertę, ledwo dysząc i kwicząc cichutko;
- w związku z tym wydawcy dokładniej wybierają publikowane pozycje;
- nastąpił rozkwit sceny DIY, co sprzyja procesowi twórczemu i artystycznemu rozwojowi;
- wróciła moda na pozornie tańsze "zeszytówki".
Dziękuję za uwagę.
poniedziałek, 28 listopada 2011
piątek, 25 listopada 2011
Pink Friday/ Black Friday
O rozpadzie naszej działalności, mogliście wyczytać najpierw u mnie w ,,Hasajacym...", no i w późniejszych wpisach- czy tu czy tam...
W
zeszłym tygodniu starałem się coś naskrobać, ale wszystko było dla mnie
zbyt świeże by wyrzucić to w eter publiczny, a na pewno zostałoby to
ocenzurowany w jakiś tam sposób przez samego hds'a- bo język to ja mam
długi, a emocje i słowa ,,chwilami" nieokiełznane.
Jak
już kilka razy sam wspomniał, że nie ważne dlaczego, po co, jak- ale
jednak ciągle wspominał i wspomina- i chyba to jest bardzo dotykające,
ponieważ nie ułatwia to (przynajmniej mi) tego faktu...
Stało się i decyzja zapadła w spokojnej (melancholijnej i dość smutnej),
długiej rozmowie- mimo, że przez cały tydzień drążyliśmy ten temat pod
jednym dachem. Jednak wytwór naszej relacji, nie pozwolił nam na
zerwaniu ze sobą kontaktu całkowicie- we wrogim nastroju- jest to chyba
niemożliwe- pozytyw vs pozytyw. Wiele z Was bacznie obserwowało naszą HamKid'ową
kooperacje, czekając jaki skutek i owoce przyniesie ta znajomość oprócz
rysunków i obrazów, która chwilami kipiała dwuznacznymi stwierdzeniami,
dając czytelnikowi do myślenia, (a na pewno do tego fantazyjnego).
Nasze pierwsze kooperacyjne (wspólne, uwiecznione zdjęcie)- zatem mamy prędszy koniec, niż początek...
Nie
raz wspomniałem, jak ważna dla mnie była ta relacja- połączona nie
tylko z artystycznymi dokonaniami, ale przede wszystkim z przyjacielską,
partnerska relacją, która podniosła mnie na nogi w okresie kiedy tego
potrzebowałem, znajdując kawał pozytywnej energii, wsparcia, która dała
się poznać również z innej strony- tej prawdziwej- bliskiej- ciepłej- namacalnej-
dojrzałej- którą na łamach Pinka starłem się krok po kroku, kawałek po
kawałeczku, doznaniem za doznaniem przedstawić (odkrywając prawdziwa
twarz hds'a), mimo, że w sposób bardzo infantylny- by nie zakłócić
sposobu prowadzenia tego bloga- czyli dystans, śmiech, subiektywne, czasami uszczypliwe i zaczepkowe oko szpilkowe.
gdzie pojawiał się Freak- tam pojawiałem się ja- i działało to na odwrót...
akceptacja, szacunek, współpraca, szczerość i wolność-
to sobie chcieliśmy dać...
Dzięki
Freak'owi zacząłem inaczej patrzeć na swoje prace, na to co mogę zrobić
i zdziałać... Uwierzyłem dzięki Niemu, że mam potencjał, ze mogę coś
więcej wycisnąć, mimo, że wielu nie wierzyło... Podsycał atmosferę,
motywował, stawiał do pionu, opierdolił kiedy trzeba, że leże ptakiem
do góry, rzucał pomysłami i nigdy nie wyraził sprzeciwu do żadnego
projektu, ewentualnie go urozmaicając dając wiele od siebie- dlatego
powstał HamKid- ponieważ była to działalność wspólna, która dopiero
teraz zacznie ujawniać materiały, nad którymi pracowaliśmy całe wakacje i
nie tylko.
Lubiłem
tutaj pisywać i chyba będzie mi tego brakowało- tym wpisem również
tracimy wgląd do naszych blogów, tracąc statusy członków bloga- czyli
wszystko wraca do normy- jak z przed kilku miesięcy- gdzie zaczęliśmy po
raz pierwszy (tu i u mnie) robić zamieszanie swoimi osobami. Ale czy wszystko będzie wyglądało tak samo? Tak jak było wcześniej? Czas wszystko wyjawi.
Jednak
w głębi serducha czuje, że nasze drogi prędzej czy później jeszcze się
zejdą- mimo, że chyba tylko ja jeszcze mam jakąś iskrę nadziei co do tej
kooperacji... Nigdy nie mówię nigdy, a tym bardziej nie tracę nadziei w
,,coś" co smakuje ,,ponad".
Jeszcze raz dziękuje, że chcieliście czytać moje emocjonalne wywody i infantylne wpisy :)
było to ciekawe i miłe doświadczenie.
Dzisiaj
zostawiłem dla Was szkice, które wcześniej nie były nigdzie publikowane
(jest ich jeszcze więcej- szybciaki naprędce (min. do ,,Descent Into Hades...") oraz początkowe preludia do ,,Piety..." & ,,Bewaling..."), miało ukazać się również Candy, które Freak wygrał,
co dało początek naszej prywaty- ale stwierdziłem, że uczynię to na
swoim poletku w poniedziałek, wraz z drugim obrazem, który wygrała
również Agul- by było fair wobec Niej....
muzycznie miała być inna dedykacja muzyczna, będąca kontrą dla ,,Bad Romance", ale stwierdziłem, że to nie w moim stylu...
zatem niech moja emocjonalność, emocjonalnością zostanie- a Jednak hds, był dla mnie niczym mój prywatny ,,Bodyguard"...
zatem niech moja emocjonalność, emocjonalnością zostanie- a Jednak hds, był dla mnie niczym mój prywatny ,,Bodyguard"...
pozdrawiam jak zawsze ciepło
K.I.M.
P.S.
...zawsze wolał się witać, niż żegnać...
uroniłem łezkę pisząc ten wpis...
P.S.
...zawsze wolał się witać, niż żegnać...
uroniłem łezkę pisząc ten wpis...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)




































