niedziela, 27 czerwca 2010

Bałtycki Festiwal Komiksowy 2010

Właśnie wróciłem z Gdańska, gdzie odbywał się drugi Bałtycki Festiwal Komiksowy, choć idea organizowania, tego typu festiwali w 3mieście jest dłuższa.

Odniosłem wrażenie, że było skromniej (szczególnie frekwencyjnie), niż w zeszłym roku.
Podejrzewam, że głównie nad tym faktem, zaważyli zaproszeni goście.
Rutu Modan i debiutujący w Polsce Oliwier Schrauwen, to chyba nie ta liga, co zeszłoroczni Guy Delisle oraz David Lloyd.
Dodatkowo z Polaków, w ostatniej chwili swoja wizytę odwołał Śledziu, czyli jasno świecąca gwiazda, wśród postproduktywnej "mafii psk", do której korci mnie coraz bardziej, żeby się zapisać i zniszczyć ją od wewnątrz, zanim do końca popsuje ledwo dychające, polskie, komiksowe piekiełko ;)
Do tego nałożył się pewnie koniec roku szkolnego, ładna pogoda, inne interesujące festiwale w Polsce itp.

Dla mnie osobiście taka kameralność, to nie jest minus, a wręcz przeciwnie, bo kontakt z medium i tym co około, jest bardziej bardziej ;)
Jest sposobność, żeby wybrać się na interesujące prelekcje, kolejki po autografy są minimalne lub żadne, brak sporej ilości oszołomów i zawsze można skoczyć nad morze, bo blisko ;D

Na koniec garść wysępionych graficzek:


Rutu Modan


Oliwier Schrauwen


Marcin Podolec


January Misiak


Daniel Chmielewski


Olga Wróbel i jej fotorelacja z BFK

Tygodnik Powszechny nr 26 (3181)

Proszę, proszę...
W miniony poniedziałek wyszedł kolejny numer tygodnika dla umiarkowanych "katoli", do którego normalnie bym nie zajrzał, ale posiadał wielce interesujący dodatek - "Magazyn Literacki", poświęcony komiksowi.
Zamieszczono tutaj spory artykuł Jerzego Szyłaka "Świat w słowach i obrazach", zakończony bardzo mądrą puentą:

"Kiedy w 1978 roku Will Eisner zabiegał o to, by jego komiks wydano w formacie książkowym, a na okładce umieszczono informację, że jest to powieść graficzna, dążył do tego, by komiksy podzielić na lepsze i gorsze, a swój utwór umieścić pomiędzy tymi lepszymi. Po upływie czterdziestu lat wszystkie komiksy upodobniły się do książek, a większość z nich posiada na okładce adnotację 'powieść graficzna'. Nie oznacza to wcale, że teraz wszystkie komiksy są lepsze. Tak samo jak kiedyś, można i trzeba je dzielić na dobre i złe, ale żeby odróżnić jedne od drugich, trzeba zapoznać się z tym, co ukrywają pod okładką."

Jest też wywiad z twórcą Thorgala, Grzesiem Rosińskim, a Łukasz Orbitowski poleca i recenzuje 4 komiksy.


Jak już kupiłem całość, to nie wypadało przeczytać całej reszty.
Tematami głównymi, którym poświęcono kilka dość sensownych artykułów są: Wybory Prezydenckie i nierozwiązana sprawa Paetza.
Jest też felieton, zamieszczony w związku z Dniem Ojca i drugi obszerny dodatek, poświęcony zmarłemu dziesięć lat temu, księdzu Tischnerowi, gdzie wśród kilku artykułów, wyszukałem bardzo szczere stwierdzenie:

"W niespełna pół wieku po Vaticanum Secundum pod względem języka stanęliśmy na głowie - liturgię sprawujemy wprawdzie po polsku, za to kazania jakby wracały do łaciny (...) ksiądz stoi do nas przodem, a mówi tyłem."


Największym jednak zaskoczeniem, jest recenzja wystawy "Ars Homo Erotica".
Po pierwsze, że znalazła się w takiej gazecie, po drugie, że w moim odczuciu, recenzentowi wystawa się podobała, ale że była pisana dla "TP", to stara się być dość obojętna, przez co nijaka, a jedynie ostatni akapit wskazuje, jaką gazetę czytamy:

"Krytycy wystawy - jeszcze przed jej otwarciem - zasadnie podejrzewali, że może pomóc w legitymizacji homoseksualizmu, uczynić z niego jeden z równoprawnych wątków współczesnej kultury. Nie należy bagatelizować tych krytycznych głosów, a tym bardziej wykpiwać. W ten sposób nie uniknie się sporu. Być może - paradoksalnie - te wypowiedzi przypominają, że sztuka nie jest tylko eskapistyczną rozrywką i nadal może być społecznie nośna, a nawet niebezpieczna."

SZF & QW 13 razem

Dopiero co wróciłem z Bałtyckiego Festiwalu Komiksowego i teraz nadrabiam blogowe zaległości.
Żeby poszło szybciej i sprawniej, Saturday Zbok Fever i Qltury Week, wyjątkowo w jednym poście.

Jest czarowny czas, gdy gorące dni są bardzo długie, a noce ciepłe i krótkie.
Podobno wtedy nasila się działalność czarownic i innych straszydeł.
W związku z tym, przez mojego bloga przelatuje baba na miotle (autor, modelka i źródło nieznani).


Mijający tydzień był wyjątkowo bogaty kulturowo, więc siłą rzeczy, w nadchodzącym będzie odpoczynek.

1. Komiksowo skupię się na czytaniu tego co wyszło, a nic więcej oprócz czwartego tomu, pulpowego Fantasy Komiks, się nie szykuje.

2. Kinomaniactwo również pozostanie niezaspokojone.
Ewentualnie mogę się wybrać na izraelski film "Oczy szeroko otwarte", jeżeli wejdzie do szerokiej dystrybucji (szczerze wątpię), a jak nie to poczekam aż pojawi się w moim, "wiejskim" kinie studyjnym.
Przynajmniej będzie możliwość nadrobienia sporych zaległości w filmach na DVD.

3. Na Open'er Festival już nie starczy mi kasy i siły, tym bardziej że będę w tym czasie organizował swój własną, doroczną Noc Okołoświętojańską.

4. Za tydzień obowiązkowo trzeba spełnić swój obywatelski obowiązek, postawić krzyżyk i skorzystać z urny.
Brzmi cmentarnie, bo i wybór upiorny, między "Naleśnikiem z wąsem" a "Kurduplem z kotem".
Jednak żeby później móc się cieszyć lub narzekać, należałoby poświęcić chwilę dla kraju.

Jako że lato i wypoczynek i wczasy i wycieczki, będzie na blogu więcej Fafika i jego pieskich wynaturzeń ;-)

czwartek, 24 czerwca 2010

RC - making off

Pisałem tutaj o maleńkiej fuszce, którą robiłem w stolycy.

Działo się to w wielkim, zimnym hangarze, z wybudowaną wewnątrz scenografią.
Gdyby nie pewien spory rekwizyt od sponsora sesji, który mogliśmy spożytkować na koniec zdjęć, to byłyby szanse że zamarzłbym na kość ;-)

Jak realizacja wyglądała od kulis, można obejrzeć na tym filmiku.

Po nocnie

Najkrótsza noc za nami, a dzień zaczyna się wyjątkowo ładnie.

Niebo bazchmurne i ma tak być aż do niedzieli!!!
Przynajmniej taką mam nadzieję.
Robię sobie weekendowy wypad do Gdańska na Bałtycki Festiwal Komiksowy, więc może na dzień skoczę do Chałup spalić dupsko.

wtorek, 22 czerwca 2010

Fafik's travels 4 - Rosja: Petersburskie Białe Noce


Wczorajsza noc była słowiańską Nocą Kupały, czyli najkrótszą w roku, którą chrześcijanie zaadoptowali do swoich potrzeb i przemianowali na Noc Świętojańską, obchodzoną jutro ;)
W związku z tym ostatnia relacja z Petersburga, traktuje o słynnych Białych Nocach, gdy Słońce przemyka tuż za widnokręgiem i doba dzieli się na dzień oraz wieczór, płynnie przechodzący w poranek.
Sezon na ich podziwianie trwa od połowy kwietnia do połowy sierpnia.
Generalnie zjawisko to opisać łatwo, ale najlepiej je zobaczyć na własne oczy, żeby poczuć o co kaman.
A jest naprawdę... dziwnie ;-)
Postaram się zademonstrować to na zdjęciach.
Fota otwierająca posta, trochę przekłamuje rzeczywistość, bo akurat wtedy było pochmurno i padało, a poza tym zrobione w stronę "ciemnej" strony nieba, więc wydaje się, że jest ciemno.

Godzina 21:00

Godzina 22:00

Godzina 23:00

Godzina 24:00

Godzina 02:00 - Zdjęcie robione w kierunku przemykającego za widnokręgiem słońca.

Godzina 03.00 - Na tych dwóch zdjęciach, robionych jedno po drugim, ładnie widać, że nieboskłon dzieli się na jaśniejszy i ciemniejszy, w zależności w którym kierunku patrzymy.


Godzina 04:00

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Fafik's travels 4 - Rosja: Wielkie żarcie w Petersburgu


Chodząc po mieście można porządnie zgłodnieć, więc trzeba czasem coś zjeść.
Jestem zwolennikiem idei, która mówi że jeśli wlazłeś między wrony, musisz szamać tak jak one, dlatego w Petersburgu starałem się spożywać tylko regionalne dania.

Jedzenie rozpoczęło się już w samolocie, gdzie mój Pan dostał zwykłą kanapkę, tak jak reszta pasażerów, natomiast ja podczas rezerwacji biletu, zamówiłem sobie jedzenie żydowskie.

Otrzymałem coś sałatkopodobnego z tuńczyka, podane z macą i listem od rabina, że to co spożywam na 100% jest koszerne ;)
Wyglądało i smakowało toto jak karma dla psa, więc chyba nikt się nie dziwi, że smakowało mi bardziej niż pańska buła ;-)

W Hotelu postanowiłem zasięgnąć języka u tubylca (w końcu zazwyczaj wie najlepiej o takich sprawach), czyli recepcjonistki, gdzie tutaj najlepiej zjeść ruskie żarcie, w miarę przyzwoitej cenie.
Miła Pani poleciła dwie restauracje: Czechow

oraz Idiot.

Generalnie obydwie są w podobnym klimacie, stylizowanym na dziewiętnasty wiek, jednak ta pierwsza odrobinę bardziej mi się spodobała, może dlatego że poszedłem do niej najpierw.

W jednym z okien, przerobionych na klatkę, fruwają śliczne kanarki.
Odrobinę było mi ich żal, bo w większości rosyjskich knajp nie ma wydzielonego miejsca dla palaczy, więc dusiłem się razem z nimi w tytoniowych kłębach dymu.

Absolutnym rosyjskim klasykiem kulinarnym są bliny z kawiorem.
Podane z gęstą śmietaną, siekaną cebulką, koperkiem i plasterkiem cytryny do skropienia rybich jajek.
Chłopskie danie, które słusznie trafiło na salony.
NIEBO W PASZCZY!!!
Może wyjdę na prościucha, ale zdecydowanie bardziej wolę czerwoną ikrę (uwielbiam gdy duże jajeczka pękają między zębami, rozlewając gęstą, słonawą zawartość na języku), od klasycznego, czarnego, maleńkiego, o wiele droższego, jesiotrowego kawioru.

Kolejne proste danie to plastry podwędzanej, grubej słoniny (w Polsce już chyba zapomniano jak się świniaki tuczy), serwowane z selerem naciowym, buraczkami, słodką papryką, szczypiorem, koperkiem, a jakże i kawałkami ciemnego pieczywa.
Ślinka mi kapie na wspomnienie rozpływającego się w ustach tłuszczyku.

W "Idiocie" robili deser, który również jest rewelacyjny w swej prostocie.
Syrniczki, czyli coś w rodzaju naszych racuchów, robionych z twarogu, rodzynek i pomarańczowej skórki, odrobinę posypane cukrem pudrem, na talerzu pojawia się też gęsta śmietana i miód.
PYSZOZA!!!

Będąc tutaj, znów niestety potwierdziła się zasada, że słynny z jakiegoś powodu lokal, niekoniecznie jest dobry.
Zazwyczaj jedzie on na swojej zamierzchłej sławie, serwując klientom jakieś obrzydliwe, małe i drogie paskudztwa.
Tak było przy okazji Kawiarni Literaturnoje, w której kawy nie zdołałem dopić do końca, a leguminopodobny deser, jakby mógł to sam zawyłby do księżyca nad swoją miernością.
Nie dziwi mnie zatem, że wychodzący stąd Puszkin, dał się chwilę później zabić w pojedynku.

Jeżeli komuś, z jakiegoś powodu nie pasują rosyjskie, proste dania, może iść do lokalnej, świetnej susharni, o swojsko brzmiącej nazwie "Dwie pałeczki".
Właściciele żeby jakoś wyróżnić ją w tłumie podobnych knajp, znaleźli dość oryginalny sposób:
- wszyscy kelnerzy mają wypisane na czerwonych koszulkach, własne sentencje;
- w lokalu bez przerwy lecą przyrodnicze filmy o ptakach;
- na zakąskę serwują zielone jabłka;
- kabiny WC są dwuosobowe ;D

Nie omieszkałem też popróbować tutejszych nalewek jak i zwykłych wódek.
Najbardziej smakowały mi te na bazie chrzanu i czerwonych borówek.
Niestety wszystkie miały jeden spory mankament, gdyż były solidnie "chrzczone" wodą. Czyżby Rosjanie uważali, że przyjezdni mają aż tak słabe głowy ;>

Obsługa w restauracjach jest bardzo miła i mniej więcej zna język angielski, a nawet jeśli ktoś na dzień dobry nie kumał engliszu, to zaraz przysyłał kompetentniejszą osobę.
Zwyczajowo zostawia się 5% napiwki, jednak gdy nie ma się odliczonej kasy, to jeżeli chce się zwrot nadwyżki, nie powinno się dziękować przy oddawaniu rachunku. Dziękując daje się kelnerowi do zrozumienia, że cała reszta jest jego napiwkiem.

Generalnie żywienie w restauracjach jest drogie, a w Petersburgu wyjątkowo, dlatego warto pójść sobie do lokalu jednorazowo w ramach poznawczych.
O wiele tańsze i równie smacznie jest pójście do zwykłego spożywczaka czy marketu, zakup bochenka chleba, puszki kawioru, kubeczka śmietany i flaszki wódki.
Koszt całości, to jedzenie jednej osoby w restauracji, a w tym przypadku objedzą i upiją się dwie lol

QW12 update

Bardzo przepraszam, że zapomniałem o bardzo ważnej imprezie, która rozpocznie się 25 czerwca i potrwa aż 9 dni.
Stało się tak, gdyż z miastem w którym się ona odbywa od dwudziestu lat, przestałem mieć styczność w momencie skończenia studiów.
Mowa oczywiście o teatralnym Festiwalu Malta, organizowanym w pięknym choć cholernie drogim mieście, stolicy Pyrlandii - Poznaniu.

Pomimo, że Panowie z tej kultowej grupy już dawno kopnęli w kalendarz, prześliczna Izabella Skrybant, zapowiedziała na festiwal koncert p.t. "Dyskretny urok trójkątów, czyli namiętny show Tercetu Egzotycznego". Wszyscy mają zwałę z tej grupy, ale nikt nie chce się przyznać, że potrafi zanucić chociaż jedną ich melodię ;)

Jak widać, nadchodzący tydzień jest wyjątkowo obfity w różnego rodzaju imprezy, aż ciężko zdecydować do jakiego miasta się wybrać.
Ja już wybrałem (choć było ciężko), dobrze byłoby gdyby jeszcze pogoda dopisała, to przez jeden dzień poleżę do góry brzuchem nad morzem.

niedziela, 20 czerwca 2010

Qltury week 12

1. Już kilka razy wspominałem o BFK w Gdańsku, które odbędzie się za tydzień.
W związku z tym wydawnictwa przyszykowały dość bogatą ofertę.
Organizator, wydawnictwo Hanami zaprezentuje dwie publikacje.
Egmont - bardzo bogato, z czego najbardziej chyba czekam na przekładany kilkakrotnie "Incognegro".
Kultura Gniewu wydaje cztery komiksy, a od Timofa będą dwa, z czego jeden wydany z okazji wizyty gościa zagranicznego.

2. W krainie filmu, niestety nic nie mogę polecić.

3. Międzynarodowy Festiwal Orkiestr Dętych w Świeciu odbędzie się 25–27 czerwca, tym razem z okazji roku chopinowskiego, impreza ma tytuł „NaDęty Chopin”.
Niestety z okazji wyjazdu nad morze, tym razem nie będę mógł podziwiać zgrabnych mażuretek, wywijających pięknie nogami, buławkami i innymi gadżetami ;-)

4. Natomiast w Toruniu od 26 czerwca, rusza tygodniowy Tofifest, czyli kinomaniacka uczta.
Mam nadzieję, że uda mi się wyrwać w przyszłym tygodniu na parę seansów.

Fafik's travels 4 - Rosja: Petersburskie świątynie


Cokolwiek by można było powiedzieć o instytucji Kościoła, obojętnie jakiej religii, to nie można zaprzeczyć, że potrafi świetnie wysysać kasę z ludzi na budowanie i ozdabianie miejsc kultu, takich że gały z orbit wychodzą.

W Petersburgu różnorakich świątyń jest multum.
Wspominałem już o najdalej na północ położonym meczecie na świecie, łączącym elementy skandynawskie ze środkowoazjatyckimi.

Najpiękniejszą bodajże świątynią jest Cerkiew Chrystusa Zmartwychwstałego (Spas-na-Krowi), nawiązująca do bogatego, rusko-bizantyjskiego stylu, z którym car Piotrek tak bardzo chciał zerwać.

Powstała na cześć zabitego w tym miejscu Aleksandra II.
Wybudowana na początku poprzedniego wieku, wygląda jak wyjęta z rycin starych, rosyjskich bajek.
Do jej ozdobienia wykorzystano różne rodzaje kolorowych kamieni - granit i wapień na zewnątrz, marmur, jaspis, porfir i rodenit wewnątrz.

Największe wrażenie robią kolorowe mozaiki, zajmujące powierzchnię 6500 metrów kwadratowych. Są dosłownie wszędzie i kłują oczy tęczą barw.


Z centralnej kopuły spogląda na nas Chrystus Pantokrator.

Oczywiście jak to u ruskich, a szczególnie petersburżan bywa, cerkiew osiągająca wysokość 81 metrów, jest najwyższym osiągnięciem techniki mozaikowej w Rosji.

W tym samym czasie i stylu, w innym miejscu miasta, postawiono Cerkiew Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.
To że do jej budowy wykorzystano beton, dzięki czemu wnętrze pozbawione jest lasu filarów, okazało się jej nieszczęściem, ponieważ władza radziecka urządziła tutaj lodowisko (sic!). Obecnie przywraca się jej pierwotną funkcję i wygląd.

Pozłacaną kopułę Soboru św. Izaaka widać z bardzo daleka.
Olbrzymi gmach znajduje się na światowej liście największych architektonicznych wspaniałości XIX wieku.

Przy jego budowie pracowało ponad 400000 robotników, którzy ginęli setkami. Całkowity koszt świątyni, był sześciokrotnie większy od nakładów poniesionych na Pałac Zimowy.
Z galerii znajdującej się nad bębnem kopuły, roztacza się wspaniała panorama miasta.

Sobór Kazański wybudowany w stylu empire, naśladuje rzymską bazylikę św. Piotra w Rzymie.

Do końca 1999 roku, istniało tutaj Muzeum Historii Religii i Ateizmu, a w 2001 roku powróciła tutaj słynąca z cudów ikona Matki Boskiej Kazańskiej.
Modlitwa przed jej obliczem, odbywa się zupełnie inaczej, niż przed naszą Czarną Madonną na Jasnej Górze.
Tam krótka kolejeczka i podejście przed samiusieńki obraz, u nas chwila spędzona w tłoku, ścisku i smrodzie ;/

Na wschód od centrum miasta, na terenie byłej osady Smolnej (mieścił się tutaj skład smoły), caryca Elżbieta zleciła swojemu nadwornemu architektowi, wspominanemu już F.B. Rastrellemu, wybudowanie monastyru (klasztoru), w którym władczyni chciała "skromnie" spędzić jesień życia.
Centralnie usytuowany Sobór Zmartwychwstania Pańskiego (Woskriesienija Słowuszczego) sprawia wrażenie jakby piął się ku niebiosom, dzięki usytuowanym ukośnie narożnym dzwonnicom i umieszczeniem białych kolumn na tle lazurowej elewacji.
Cały kompleks klasztorny miał optycznie maleć w stosunku do wielkiej (141 metrowej!) bramy-dzwonnicy. Niestety Elka nie dożyła końca budowy, a dopływ kasy na dokończenie, wstrzymała wojna siedmioletnia i niechęć Katarzyny II.

Na końcu Newskiego Prospektu znajduje się Ławra Aleksandra Newskiego, ufundowana na cześć rosyjskiego bohatera i świętego.

Wewnątrz znajdują się jego relikwie, a tuż obok znajdują się cmentarze Tichwinski i Łazariewski, na którym pochowano wielu znanych Rosjan (Czajkowski, Dostojewski, Łomonosow).
Niestety nie mogłem tych atrakcji poznać, bo mój Pan ubrał się w krótkie spodenki!
Tutaj pozwolę sobie na buńczuczną dygresję, gdyż nie rozumiem, dlaczego Kościoły wydają różne nakazy i zakazy dotyczące wyglądu wiernych, wkraczających do świątyń.
Przecież Wszechwidzący Bóg i tak wie jak wyglądamy bez ciuchów, a wątpię że przed jego oblicze powędruję w fatałaszkach od D&G, więc po co ta hipokryzja. Że niby nie mam rozpraszać swoim wyglądem wiernych ;> To już ich problem, skoro nie potrafią skupić się na modlitwie.

sobota, 19 czerwca 2010

Fafik's travels 4 - Rosja: Petersburg - Peterhof



Patrząc z perspektywy szarego człowieka, Petersburg z jego pałacami, to w zasadzie jest zwykłe mieszkanie, a przecież trzeba mieć jeszcze miejsce, gdzie można złapać oddech i naładować akumulatory, czyli daczę nad jeziorem.
Wybór miejsca na pikniki, należał do żony Piotra, Katarzyny I - zwykłej wieśniaczki, która wpadła w oko carowi.
Jak na cara przystało, daczą jest zespół pałacowy, ze 1000-hektarowym parkiem i systemem niezliczonych fontann, rzeźb i pawilonów, wzorowany na francuskim Wersalu, natomiast jezioro to Bałtyk.

Lwia Kaskada, odbudowana dzięki wsparciu Polaków


Kaskada z widokiem na Pałacyk Marly i Bałtyk w tle


Fontanna Ewy


Obracająca się jak Słońce fontanna


Fontanna z jakimś morskim bóstwem


Fontanna w kształcie choinki


Fontanna Rzymska ze Smoczą Kaskadą w tle


Pałacyk Marly wzorowany na podparyskiej posiadłości Marly-le-Rois


Pawilon Ermitaż tuż nad brzegiem morza

Do posiadłości można dostać się na dwa sposoby: lądem oraz morzem (30 minutowa podróż wodolotem, wypływającym spod Pałacu Zimowego).

Główny Wielki Pałac jest dziełem J.-B. LeBlonde'a, jednak w jego radykalnej przebudowie, maczał łapki Rastrelli.
Rozległy park dzieli się na dwie części: Górny (do zwiedzania za dodatkową opłatą) i Dolny, którego największą atrakcją jest oszałamiająca Wielka Kaskada, spływająca w dół zdublowanymi schodami, uzupełnionymi 75 fontannami ze złoconymi posągami mitycznych bóstw i herosów,

zwieńczona 20-metrową fontanną z rzeźbą Samsona rozwierającego paszczę lwa (alegoria zwycięstwa Piotra nad Szwedami).

Od jej sadzawki aż do morza ciągnie się Kanał Morski, poprzecinany kilkoma mostkami.

Peterhof został drastycznie zniszczony podczas II wojny światowej (Oblężenie Leningradu). Jego odbudowa trwa do dzisiaj, co w niektórych miejscach jeszcze widać.
Przykładowo park z założenia jest typu francuskiego, czyli idealnie geometrycznego, z drzewami i krzewami ciętymi w fantazyjne wzory i perfekcyjnie przystrzyżoną trawą. Cóż z tego, skoro w głównych miejscach rośliny są mniej więcej równo ścięte, ale trawa wszędzie sięga ludziom do połowy łydki, a w niej kwitną przeróżne zioła.