poniedziałek, 24 lutego 2025

Diva

Czy można recenzować film, jeżeli nie obejrzało się go do końca? Myślę, że w pewnych przypadkach TAK!!! Chodząc tak często do kina doszedłem do etapu, w którym zacząłem szanować swój czas, a jeśli widzę, że twórcy jakiegoś dzieła ewidentnie go marnują, to nie ma sensu dalej w to brnąć.

Wczoraj po pracy postanowiłem obejrzeć biografię największej operowej diwy i już pierwsza scena, gdzie widzimy piękny salon, a w nim ludzie krzątający się wokół ciała, nie napawała optymizmem, bo trwa i trwa i trwa i zaczyna się pierwszy akt. No i to akurat było spoko, bo stwierdziłem "dam temu czemuś kredyt zaufania, na czas trwania tejże odsłony".
Marię Callas gra tutaj Angelina Jolie i nawet znośnie odnajduje się w tej roli, choć w momentach śpiewanych widać, że to nie ona wydaje te dźwięki. Gwiazda snuje się po apartamencie, Paryżu, operze, kawiarniach i gwiazdorzy, choć jej blask już mocno przygasł.
Olśniewające kostiumy, śliczna scenografia, ładne kadry, a ja cały czas odnoszę wrażenie, że to wszystko poklejone na ślinę i rozłazi się w szwach. Emocje zerowe, żadnego zaangażowania, a wata fabularna wyłazi z każdej strony.

Z niecierpliwością czekam aż ta tortura się skończy, tym bardziej że baba obok świeci smartwatchem non stop po oczach, zatem wraz z pojawieniem się planszy Akt 2, opuszczam kinową salę bez żalu.

Fotograficzną oprawę i zarazem zapchajdziurę tej krótkiej recenzji, stanowią kadry poczynione przez Joe Zawadę, a makijaż został wykonany przez Hannę Piotrowską.

niedziela, 23 lutego 2025

Życzenie śmierci

foto Albert Zięba
MUA Monika Stradomska
Sylwestrową noc spędzałem radośnie na dyżurze w pracy. Gdy przyszło do składania życzeń, to jedna z koleżanek życzyła mi dużo szczęścia (niech będzie), druga bogactwa (przydasie ale bez spiny), a trzecia o zgrozo miłości [sic!]. I tak pół żartem, pół serio żadna nie wstrzeliła się w dziesiątkę, bo przecież jak tak można komuś życzyć śmierci i to jeszcze szczerze i od serca. 

Śmierć jest tematem tabu, choć zupełnie oczywista i czeka na każdego, to jednak wzbudza lęk i lepiej nie wywoływać jej z otchłani wyparcia. Zamiast oswajać się z nieuniknionym, to boimy się jej przeokrutnie. Kiedy będąc młodym człowiekiem, założyłem sobie dożycia chrystusowych 33 lat i odejście spełnionym oraz w chwale. Co chciałem (a było tego niewiele) to osiągnąłem. Pech chciał, że wegetuję dalej, bez dalszego pomysłu na żyćko i może dlatego wydaje mi się ono takie jałowe, choć przecież tak wiele wydarzyło się przez te dodatkowe lata. Pomysł był dobry, bo z własną anihilacją jestem zupełnie pogodzony, ale teraz tkwię w takim dziwnym zawieszeniu, bo strach cokolwiek dalej planować, skoro nie znam dnia ani godziny. Trochę się w tym marudzeniu oczywiście droczę, ale lubię prowokować i obserwować reakcje ludzi, gdy tak sobie "radośnie" dworuję z Kostuchy.

sobota, 22 lutego 2025

Ostentatio Genitalium

Zupełnie niedawno dowiedziałem się o pewnym wstydliwym epizodzie sztuki sakralnej. Otóż w koncepcie chodziło o to, żeby uczłowieczyć Jezusa poprzez eksponowanie jego siusiaka. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, niestety zaorano go podczas soboru trydenckiego. Teraz można już tylko sobie pogdybać, czy jakby trend nadal funkcjonował, to nagość byłaby takim tabu? Ten blog jest swoistym gabinetem terapeutycznym dla samego autora oraz czytelników, służącym oswajaniem tego tematu, choć pewnie ktoś inny może stwierdzić, że to celowe epatowanie oraz szokowanie.

Wiosną 2011 roku zaproponowałem Kaśce wyzwanie artystyczne, podczas realizacji którego musieliśmy daleko wyjść ze strefy komfortu. Ona zmierzyć się z wielkim formatem dzieła oraz olejną techniką, ja z pełną nagością w stanie podniecenia. Dopiero po niecałych dwóch latach Kaśka chwyciła za ten... miecz i śmiało zaczęła się chwalić postępami nad pracą, okraszając to oczywiście swoim bełkotem, potem prezentując detale szczegółowego szkicu oraz cały szkic w pełnej krasie.

Ten projekt jest dla mnie bardzo ważny oraz osobisty, czemu dałem wyraz w dedykowanym jemu wpisie. Swoim zwyczajem już wcześniej zostawiałem na blogu tropy, że coś ważnego się rodzi, a pochwalenie się tym dzieciątkiem, zostało czasowo dopasowane pod premierę filmu, który totalnie mnie zmiażdżył. Film oraz projekt były profetyczne, bo okazało się, że tytułowym wstydem nie są okazywane emocje, tylko depresja dopadająca mnie chwilę później na parę długich, mrocznych lat, a rozrzucone gdzieniegdzie ziarenka w postaci tagu (to blogowa wersja współczesnego hasztagu) WSTYD, zostały tutaj na dłużej i kiełkowały w kolejne wpisy i niechlubne rocznice.

Z racji tego, że blog Kimonka jest martwy jak jego/jej deadname, olbrzymia ilość linków w starych wpisach prowadzi w próżnię. Na szczęście przed kasacją swoich wypocin, udało mi się ubłagać Kaśkę, żeby wspólne rzeczy HamKidowe eksportować na dedykowanego bloga. Co prawda nie aktualizowałem archiwalnych linków (za dużo roboty), ale przynajmniej teraz mogę odsyłać zainteresowanych do odpowiednich wpisów. Jednym z nich jest całościowa prezentacja obrazu oraz jego szczegółów.

Do teraz zachodzę w głowę, skąd wziął się ten zielony maziaj? Natomiast w tej opowieści dochodzę do smutnego finału, ponieważ nigdy nie ujrzałem w realu ani szkicu, ani tym bardziej obrazu, który choć jest zaliczany do radosnej twórczości hamkidowej, to jednak był robiony na zamówienie! Zatem Artystka nie wywiązała się ze zobowiązań wobec Klienta, gdzie kasę za wykonane dzieło miała otrzymać podczas jego przekazania. Coś tam mataczyła, że nie jest zadowolona z końcowego efektu, choć ja byłem, malunek przeleżał długie lata, zwinięty w rulon na przemyskiej prerii i podobno zaginął w pomroce dziejów.
WALIĆ TO!!!

Wody w Wiśle tyle upłynęło, że już na spokojnie oraz bez zbędnej egzaltacji mogę opublikować jedno zdjęcie, które można traktować jako post scriptum całej historii. Wiedząc, że nie ma najmniejszych szans na otrzymanie od Kaśki zamówionego obrazu, postanowiłem powtórzyć ten sam motyw przed obiektywem fotograficznym. Siedząc już od dłuższego czasu w środowisku fotografii artystycznej, rozglądałem się za osobą, z którą mógłbym się podzielić tym projektem. Żeby koncept był zbliżony do malarskiego pierwowzoru, chciałem aby obraz utrwalić analogowo w wielkim formacie. Dodatkowo fotograf powinien nie bać się męskiej nagości, jeszcze w wersji bardzo erotycznej, a ja musiałem tej osobie bardzo ufać, wierząc że nie zrobi ona żadnych niemiłych rzeczy z gotową fotografią (publikować w dziwnych miejscach, pokazywać osobom postronnym czy sprzedawać odbitki bez wcześniejszego uzgodnienia). Ostatecznie padło na Renatę Młynarczyk, z którą poznaliśmy się na moim pierwszym plenerze w Michałowicach i już od tamtego momentu bardzo między nami zaiskrzyło, a każde kolejne spotkanie owocowało rewelacyjnymi kadrami. Zapodałem temat, który oczywiście został podchwycony bez mrugnięcia okiem, bo jest między nami autentyczna chemia i rewelacyjny flow. Wiedząc w jakim medium będziemy pracować, zaproponowałem żeby zdjęcie zostało zrobione w potrójnej ekspozycji, czyli en face (jak w oryginale) oraz z dwóch profili. Oczywiście była to transakcja wiązana, czyli ona realizuje mój pomysł, a ja dla niej zabawiam się fetyszowymi zabawkami oraz fristajlujemy w jej olbrzymim studiu.

Po czterech latach od publikacji kaśkowego obrazu, mamy luty 2016 roku, pojawiłem się w krakowskich włościach Renaty. Ona rozkłada swój wielki aparat, ja rozbieram do rosołu i jedziemy z tym koksem!!! Okazało się, że była to najtrudniejsza (do tej pory) sesja zdjęciowa, w jakiej brałem udział, bo mnie stres zjadł. Najpierw zaczynamy klasycznie. Staję w wyznaczonym miejscu, Renia ustawia kadr, ostrzy, stawiam farfocla do pionu, ona znowu ostrzy, bo wyjść z głębi ostrości przy tym obiektywie bardzo łatwo, a mi w tym czasie faja więdnie, no to zaczynamy od nowa. Chuja nam nie idzie, a kadry trzeba pstyknąć TRZY!!! Zmieniamy zasady! Renia ustawia ostrość i odchodzi od aparatu żeby mnie nie stresować, ja przy porno z telefonu, mozolnie walę konia, starając się nie ruszyć z miejsca, gdy ten jest gotowy wołam JUŻ!!! Ona dobiega, wyzwala migawkę, pierwszy kadr zrobiony, a w kroku znowu flak. Powtarzamy cały scenariusz jeszcze dwa razy. Upociłem się jak Łysek w kopalni! Jedno zdjęcie, w potrójnej ekspozycji robiliśmy prawie godzinę!!! Przynajmniej wiem, że do pornoli (pomijając mikre warunki) kompletnie się nie nadaję.

Podczas kolejnej wizyty u Renaty, podarowała mi wywołane, wielkoformatowe fotografie!!! WOW!!!
Tym wpisem reaktywuję cykl Saturday Zbok Fever, w którym postaram się w miarę regularnie, co sobotę wrzucić jakąś aktową sesję, w której występuję jako model albo fotograf.

poniedziałek, 10 lutego 2025

Indecent Proposal

Uważam, że aby wziąć udział w dyskusji, należy mieć jakieś pojęcie na dany temat. Natomiast większość ludzi wychodzi z założenia, iż wystarczy ich "widzimisie" czyli gówno wiem, ale i tak się wypowiem. Pewnie stąd wynikają te jałowe dysputy, które nie prowadzą do żadnych wniosków. Minimum wejścia do rozmowy, to wiedza teoretyczna uzyskana z wiarygodnych źródeł. Natomiast najlepiej jakby te informacje podparte były praktyką. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma w sobie chęć ciągłego poszerzania swojej wiedzy oraz doświadczeń.
foto Grzegorz Maksymiuk
Jakiś rok temu, w pewnym (wydawać by się mogło otwartym) towarzystwie, gadaliśmy sobie o szeroko pojętej prostytucji oraz sprzedawaniu swojego ciała, czy to w formie wirtualnej, czy bezpośrednio. Postanowiłem wtedy podzielić się swoją historią, gdy właśnie w ramach czysto doświadczalnych, przy nadarzającej się okazji, oddałem się do cielesnej dyspozycji totalnie obcej osobie, która nie pociągała mnie kompletnie w żaden sposób, pobierając jeszcze opłatę za tą usługę. Reakcją słuchaczy była w większości konsternacja. No bo JAK?!!! Biedny nie jestem, do brzydkich raczej też nie należę, chyba niegłupi... Jaki jest sens kupczyć świątynią swojego ciała? Tu już pole do interpretacji jest szerokie. Dla mnie była to głównie chęć zaspokojenia ciekawości, czy byłbym zdolny przekroczyć taką granicę. No właśnie! Dlaczego to jest jakaś granica, skoro w każdej pracy oddaję część siebie (fizycznie lub umysłowo), zatem sexworking to również praca, którą też należy jakoś wycenić, a to już z kolei jest zależne od wielkości usługi oraz naszej ceny rynkowej. Skurwiłem się za średnią równowartość siedmiu bochenków chleba lub 0,7 litra wódki lub dwa komiksy lub niecałe dwa bilety do kina. Porównując tą sumę do "Niemoralnej propozycji", złożonej ponad 30 lat temu pewnemu młodemu małżeństwu, przez amerykańskiego miliardera, to jakby rzucił się szczerbaty na suchary. Zdziwienie słuchaczy jeszcze większe!!!

Czy żałuję? Czego? Zrobiłem to w pełni świadomie, według wcześniej ustalonych zasad oraz wyceny, nikt mnie do tego nie zmusił, a żaden pieniądz (podobno) nie śmierdzi, a do tego jeszcze jestem bogatszy o kolejne doświadczenie.