czwartek, 23 stycznia 2025

Siedzący gapiszon


W przedświątecznym opętańczym szale, w pewnym dość regularnie czytanym periodyku, opublikowano felietony których sedno brzmi ZWOLNIJ!!! Prawda stara jak świat, a ludzkość i tak pędzi na skręcenie karku.

Zastanawiałem się nad przemijającym czasem, który pomimo aktualnie kontemplacyjnego żywota, przecieka gdzieś między palcami, chociaż adekwatniej trzeba określić, że nie jest z gumy. W ciężkim okresie psychicznym kompulsywnie zasypywałem ten czas różnymi zajęciami. Na kontrakcie miałem większą ilość godzin do wyrobienia, niż na zwykłej umowie o pracę, a po lub przed nią siedziałem na siłowni. Dłuższe wolne wykorzystywałem głównie na plenery fotograficzne, gdzie ciągle coś się działo od rana do nocy. Życie w permanentnym biegu, bo w chwilach pauzy dopełzało pragnienie śmierci. Po kilku latach funkcjonowania na maksymalnych obrotach organizm krzyknął basta, a ślimaka marazmu trzeba było zniechęcać chemicznie.

Usiadłem już jakiś czas temu i dobrze mi z tym. Najbardziej lubię letnie dni spędzane leniwie nad jeziorem, gdy nawet jak pracuję, to w powolnym tempie, a wypoczynek z lekturą urozmaicam orzeźwiającą kąpielą lub spokojnym spacerem. W mieście bieganie na siłownię, zamieniłem na oglądanie filmów w kinie, choć czasem odzywają się jeszcze tęsknoty o cielesnej potędze. Jedynie domowe pielesze niezmiennie prezentują się jak wysypisko śmieci po przejściu trąby powietrznej. Staram się tylko raz na kilka miesięcy odgruzować przejścia między pomieszczeniami.

Moja wirtualna rzeczywistość ma rozdwojenie jaźni, więc w soszialach korzystam z dwóch kont. Facebook stał się jakimś generycznym osiedlem i bardziej pasuje do niego określenie FejkZbuk, a Insta(nt)Gram to taka ekspresowa, tania zupka. Prawdziwe konto służy głównie do kontaktowania się ze znajomymi, których mam posortowanych w różne grupy toksyczności. Największe oszołomy po prostu wylecieli z grona, tych bardziej drażniących przestałem obserwować, zakładając też niewidoczną blokadę w drugą stronę, a i tak spora większość po prostu drażni zmysły dzieląc się swoim nieciekawym żywotem, więc jak sporadycznie zdarzy mi się tam wejść, to mam takie... MEH... albo BLEH i szybko stamtąd uciekam na drugie konto, gdzie prym wiodą ceramika, przyroda, architektura, pieski, ciut komiksów, kolei oraz kultura. Era Snapchata, TikToka czy X, to już dla mnie zbyt wiele. Jest jeszcze taki modelingowy portal MaxModels, na którym swego czasu wrzucałem regularnie zdjęcia sesyjne, ale tym też się zniechęciłem. Więc czas najwyższy tutaj odkurzyć starocie i hojniej dzielić się też nowościami, bo przecież nie robię tego do szuflady. Najlepiej czuję i odnajduję się w wirtualnej rzeczywistości Bloggera. Mogę (jeszcze) publikować treści jakie chcę, bez cenzorskich ingerencji wszechmocnego admina. Nikomu się z tym nie narzucam, bo sporadycznie wchodzący tutaj ludzie, robią to z własnej, nieprzymuszonej woli. Bardzo lubię, że każdy wpis posiada tytuł, nadaję mu odpowiednią formę, linkuję stąd bezpośrednio inne strony, taguję posty w różny sposób, co później ułatwia mi odnajdywać stare wpisy w szybszy sposób. Chyba największą zaletą jest możliwość stworzenia wielu szkiców roboczych na raz, które później szlifuję do zadowalającej formy oraz z góry zaplanować dokładny czas publikacji.

środa, 22 stycznia 2025

Sanatoryjna fotografia natychmiastowa

Siedmioletnia miłość do polaroidów nadal trwa, chociaż instaxy są o wiele szybsze i dokładniejsze.
Skoro obracam się w obrębie fotografii natychmiastowej, to z aparatem oraz osobą pozującą lubię działać szybko, a jako fotograf zazwyczaj nie mam przemyślanych koncepcji na dane zdjęcie. Najczęściej działa to na zasadzie freestyle'owego strumienia świadomości, który przedstawiam przy okazji prezentacji najświeższych zdjęć, które porobiłem w miniony weekend na zimowej edycji pleneru Sanatorium.
Pojechałem tam pod warunkiem, że będzie  panowała aura pogodowa adekwatna do pory roku, czyli mroźnie, śnieżnie, lód na jeziorach, kra na rzekach itd. Było IDEALNIE!!! Temperatury utrzymywały się w okolicach zera, dzięki czemu wcześniej napadany śnieg jeszcze się nie stopił, było słonecznie i bezwietrznie. 
W piątkowy poranek na pierwszy ogień poszła Ewa, która nie boi się brzydkich zdjęć, a że jest posiadaczką dość obfitego biustu postanowiłem dołożyć do niego akcesoria Cancel Arii, czyli tanie, dmuchane cyce (skojarzenie z prostytutką w filmie Pamięć absolutna jak najbardziej prawidłowe). Poszliśmy parę kroków do ogrodu, jeszcze bańki mydlane puszczane przez asystującą nam Martę, przez co w tych emocjach złapania ich w kadrze, obiektyw minimalnie poszedł do góry i mamy to.
Jadąc na plener w Karkonosze, postanowiłem zintensyfikować wyjazd i przed eventem pójść w wyższe partie gór, gdzie bez raczków mogło być ciężko. Natchnienie przyszło podczas wyciągania z szafy balonów, gdy rzucony na ziemi leżał górski sprzęt. Szybki ich montaż na Oli torsie za pomocą wstążek, do tego pożyczony, żarówiasty tiul robiący za welon, wypad do ogrodu pod inne krzaki i zaliczone rakocyce.
Potem pomyślałem, że warto mieć piersiasty tryptyk, a skoro Kasia niedawno zoperowała swoje walory i dłonie ozdobiła imponującymi pazurami, to bez innych dodatków połączymy je razem.
Staram się na jednym plenerze robić tylko jedno zdjęcie jednej osobie, żeby mieć przed obiektywem jak najwięcej ludzi. Tym razem zrobiłem wyjątek, gdyż Kasia ma ksywkę Wrona, a podczas minionej imprezy maskowej wystylizowałem się na krukowatego, zatem użyczyłem jej ten gadżet.
Reszta dnia minęła na realizowaniu się jako model, zatem z pozostałymi zdjęciami z zabranego wkładu poczekałem do soboty. Kamila podczas pierwszego sanatoryjnego turnusu wcieliła się w Gaję. To jeden z niewielu projektów, które są konceptualnie przemyślane pod kątem ilości kadrów, wcześniej przygotowanych stylizacji oraz póz. Gdy Pani Organizatorka wieczorem poprosiła mnie, żebym na tej edycji również zrobił jej jakieś zdjęcie, to lekko spanikowałem, bo chociaż miałem na nią jakiś pomysł, to bałem się zaproponować, gdyż dość często fotografowie wykorzystują ją w tej roli. Wielokrotnie zachęcany wreszcie wydusiłem z siebie, że "chciałbym Ciebie zbrylić". Na szczęście rękawica została podjęcia, ponieważ jak rzekła "bryłą na śniegu jeszcze nie była". Potrzebowałem jeszcze śnieżne grudy jako dopełnienie kadru, które znalazłem niedaleko naszego domu.

Potem Julita porwała mnie do szybkiego instaxa, dorabiając mi holograficzną aureolę przy ścianie, gdzie robiliśmy fotki z Kaśką. Chciałem mieć ten materiał również na polaroidzie, więc poprosiłem Piotrka żeby wyłożył się razem z tym na śniegu, dołożyłem szklane pryzmaty oraz kryształy i uznajmy, że plagiatu nie ma.

Szymon ma taką urodę, którą określiłbym że jest równocześnie męska i eteryczna, no powiedzmy taki elf. Był akurat wolny, gdy wracałem z poprzedniego pstryknięcia, a przy wyjściu stał dzban z więdnącymi tulipanami. To była chyba najszybsza piłka tego pleneru.
Tymczasem Ewa przez dzień cały maltretowała melona oraz inne owoce podczas innych sesji. Gdy już słońce zachodziło rzuciła, że chce totalnie wykorzystać wspomnianą roślinę, robiąc jakieś pojebane hore gunwo. Założyła maskę, dołożyliśmy szklane dildo, kilkudniowy bałagan pasował idealnie, odsłoniłem na maksa zasłony, zapaliłem wszystkie światła, dojebałem flashem z aparatu i rzutem na taśmę udało się!!!
Idąc tym tropem, spontanicznie postanowiłem dopozować do dyptyku, ale to już historia na inną opowieść, bo formalnie nie jestem autorem tego polaroida.

środa, 15 stycznia 2025

Za długi

Taki tytuł miałby mój recenzencki fanpage filmowy, gdybym taki założył. Odkąd jestem posiadaczem karty Unlimited Cinema City, kino stało się moim czwartym domem, zaraz po fordońskim mieszkaniu, rodzinnej wieśce i pracy. Chodząc dość często na różne filmy, bardzo wyostrzył mi się krytycyzm w stosunku do długości oglądanych dzieł i pierwszy zarzut do większości z nich brzmi właśnie, że są zbyt rozwlekłe. Sporo scen jest kompletnie niepotrzebnych dla fabuły i często autorów łapię na wizualnej masturbacji, bo przecież obrazek taki piękny i szkoda go wywalić lub chociażby skrócić.

The Outrun również jest długaśny, bo trwa niecałe dwie godziny, ale póki co to najlepszy film jaki widziałem w tym roku, a było ich już osiem. Jedynie trzecia część Sonic'a nie marnowała czasu, ale czego się spodziewać po ekranizacji przygód najszybszego jeża na świecie. Swoją drogą bawiłem się świetnie, więc powtórzyłem seans w formacie 4DX. Wracając do wspomnianego wcześniej filmu, być może moja ocena nie jest obiektywna, bo od początku utożsamiłem się z główną bohaterką i całą opowieścią na kilku poziomach. Rona jest biolożką, pochodzi i mieszka na wietrznych Orkadach, choć studiowała w Londynie, często farbuje włosy, rodzice mieszkają osobno, mama w kamienicy, tata w domku holenderskim (zupełnie takim samym jaki zjarał się mojemu ojcu), żeby poradzić sobie z alkoholizmem, ucieka na przysłowiowy koniec świata. Podobały mi się rozwlekłe kadry pokazujące surowy krajobraz, muzyka słuchana przez bohaterkę, hektolitry przewalającej się z hukiem oceanicznej wody, a w niej foki baraszkujące wśród wodorostów, nawet miejskie lokacje miały swój urok, gra aktorska Saoirose również bez zastrzeżeń.

niedziela, 12 stycznia 2025

Ceterinfanodium

Ostatnio wyszukuję sobie różne zaburzenia rzeczywiste oraz urojone, na które cierpię. No więc wyszło mi, że NIE CIERPIĘ... dzieci, a szczególnie tych posiadanych przez znajomych. Guglam w necie czy jest na tą przypadłość jakaś fachowa nazwa, ale wychodzi mi jeno dziwacznie nazwany lęk. Problem w tym, że nie boję się bombelków, tylko zwyczajnie się nimi brzydzę, stąd wziął się tytułowy neologizm. Choć jak tak głębiej pogrzebać, to nie czuję odrazy do samych gówniaków, bo te są nawet akceptowalne w granicach zdrowego rozsądku, bo właśnie o niego się rozbija.
Gdy ludzie nawiązują nowe znajomości oraz przyjaźnie, to główną siłą napędową dalszego funkcjonowania razem są jakieś wspólne zajawki, dobry flow, podobne poczucie humoru itp. Moje bliskie grono nigdy nie było duże, a ludzie którzy w nim się znajdują, pochodzą z różnych środowisk. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że ci co wypadli z horyzontu zdarzeń (kuzynka, współzałożycielki Uniwersytetu Kiciarstwa, wiejski kumpel z przyrodniczą pasją, koleżanki z pracy, współlokatorki, etc.), dorobili się własnego potomstwa. Tematem wiodącym ich życia staje się DZIDZIA, co mnie już jakoś niespecjalnie interere. Może to jest w jakiś sposób egoistyczne, ale wpisuje się we wspominaną niedawno potrzebę wolności oraz bunt przeciw pośredniemu tacierzyństwu pracownianemu. Efekt jest taki, że w robocie jestem głównie na emigracji wewnętrznej, a z dzieciatymi znajomymi spotykam się... przez przypadek.

piątek, 3 stycznia 2025

Folie a deux

Opowieść o chujowym żywocie Artura Flecka, wzbudzała spore kontrowersje już od początku ogłoszenia pomysłu jej powstania, bo reżyser nie ten, aktor totalnie niepasujący do roli, postać odegrana perfekcyjnie przez inną osobę... Generalnie NIE!!! Film ostatecznie trafił do kin, zachwycił większość recenzentów, widzowie też tłumnie ruszyli przed ekrany, przyniósł spore zyski, czyli SUKCES. Kibicowałem temu projektowi odkąd się o nim dowiedziałem, co zaowocowało projektem Mr J, który jest w zdecydowanej topce rzeczy, które poczyniłem fotograficznie. Philips jak amen w pacierzu powtarzał, że dzieło jest skończone i nie ma już zamiaru cokolwiek dopowiadać, natomiast Phoenix zarzekał się, że rola tak go wymemłała psychicznie i fizycznie, że nie zamierza drugi raz w nią wchodzić. Właściciele marki rozochoceni wynikami finansowymi Jokera, prawdopodobnie postanowili przyjechać do tych osób śmieciarką kasy, a ta jak wiadomo nie śmierdzi oraz dali im totalną wolność twórczą, więc ci ostatecznie dali się skusić. Psychofani najpierw gromko krzyknęli HURRRA, do czasu gdy twórcy ogłosili, że tym razem będzie to musical, a rolę ukochanej przyjęła... Lady Gaga. Znowu zaczęło się kręcenie nosem, aż nadszedł dzień premiery i... mówiąc kolokwialnie NIE PYKŁO, bo twórcy zagrali wszystkim na nosie i stworzyli film, który jest niczym rewers do awersu tej samej monety. Niby kontynuacja, ale nie na zasadzie, bardziej, więcej, mocniej, tylko totalna dekonstrukcja stworzonego mitu. Osobiście to kupuję, natomiast jako osoba empatyczna, współczuję ten ogromny ból pękających dup fanatyków części pierwszej. Premierę oglądałem w formacie IMAX (po raz pierwszy w życiu), wracając z Sanatorium.

Napisałbym coś więcej od siebie, ale nie widzę potrzeby, skoro o wiele lepsze recenzje przeczytałem na fejsbukowych fanpejdżach Komiks On oraz Magazyn Kreski, które pozwoliłem sobie tutaj skompilować i zredagować, bo po latach blogowania nauczyłem się, że żywot stron internetowych jest krótki, przez co często znikają z domeny publicznej, a linki do nich są martwe i kontekst wielu napisanych tutaj zdań traci sens.

„Joker: Folie à deux" to WIELKIE KINO, które jednocześnie ma w sobie chyba wszystko, żeby wzbudzać masową niechęć. To właściwie anty-sequel, anty-blockbuster z blockbusterowym budżetem, manifest Philipsa zmęczonego widzeniem Arthura Flecka na koszulkach,  jako kostium halloweenowy czy tatuaż. Sposób w jaki druga część wchodzi w dialog z pierwszą jest przeciwny, hermetyczny, odrzucający i kompletnie niezgodny z oczekiwaniami widzów co do tego, jak miałaby wyglądać kontynuacja tej historii. Ten film olewa wszelkie komiksowe konotacje, chociaż bazuje na postaciach z komiksów. To właściwie eksperyment społeczny, w którym oczekiwania prawdziwej widowni w kinach odzwierciedlają oczekiwania ekranowego tłumu, zalewającego swoimi protestami brudne ulice Gotham City. Wszyscy bowiem chcą swojego Jokera. Wszyscy oprócz Arthura Flecka, który powołał go do życia. Pierwsze co przyszło mi na myśl po seansie to... czwarty Matrix, bo i tam reżyserka wykorzystała swoją okazję do rozliczenia się z filmu, który zrodził jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek. Dzieło jest rozczarowaniem fanów pierwszego filmu, którzy zamiast porcji rozrywki dostają opowieść brutalnie smutną, powolną i trudną, pokrywa się to z reakcją fanów Jokera w filmie, których idol nie chce już patrzeć, jak świat płonie. Wszyscy są na niego wściekli. 

Jestem pod ogromnym wrażeniem kierunku, jaki wybrano dla tej kontynuacji oraz tytułowej postaci, której wspomniani wcześniej fani zdążyli już postawić pomnik, podobny do tych, jakie stawiano dla Tylera Durdena, Patricka Batemana, Tony'ego Montany, Rorschacha i wielu innych niebezpiecznych toksyków z rzekomym "sigma-power" mającym rozgrzeszać ich antyspołeczność i ogólne fiksum-dyrdum w bani. Nie wiem, czy to realne uwielbienie ludzi dla Jokera w prawdziwym świecie sprawiło, że reżyser postanowił zburzyć wszelką wcześniejszą symbolikę tej postaci. Myślę jednak, że wspólnie z głównymi aktorami sprawili, że nieco trudniej będzie teraz studiu Warner Bros. monetyzować Jokera/Arthura Flecka.

Kocham wszystkie sceny nagłego zatrzymania czasu i śpiewania dawnych szlagierów, jestem pod wrażeniem aktorskiej kreacji Gagi i przede wszystkim pod wrażeniem Philipsa, który na przekór wszystkim dość słusznie zarzucającym jedynce zbyt duże zapożyczanie z klasyki kina, robi coś kompletnie autorskiego, kompletnie oderwanego od tego, czym współcześnie sequel w teorii powinien być. Czytałem sporo zarzutów o nietrafiony pomysł musicalowych wstawek, które wpleciono, by współgrały z obecnością Gagi w filmie. Dla mnie były one raczej kwintesencją fantazji o miłości Lee Quinzel i Artura, ich intymnego sposobu komunikacji, wspólnego urojenia (patrzcie tytuł produkcji). Czy część z tych piosenek brzmiało dziwnie, nienaturalnie? Owszem. Fałsz jest wpisany w relację opartą na toksycznych fundamentach.

Odważna decyzja, która skończyła się finansową klapą, bo widownia nie polubiła drugiego Jokera chyba jeszcze bardziej niż krytycy, ale której nie umiem nie uszanować i która kupiła mnie swoją szczerością. Nie zmienia to faktu, że świadomy sprzeciw wobec oczekiwań i przyzwyczajeń mainstreamowej widowni, którą od dekad hoduje się na recyklingu tych samych historii, brzmi jak jakieś szaleństwo. 

Zagrywka godna Jokera. Brawo!!!

Tekst ilustrowany jest polaroidami poczynionymi podczas wspomnianego pleneru i trochę pokazuje w odwrotnym kierunku coś za co pokochałem polaroida, a zapomniałem chcąc zadowolić współtwórców. Chodzi mianowicie o niedoskonałości wywołane głównie ograniczeniami sprzętowymi, bo w tym wypadku pierwsze zdjęcie wyszło moim zdaniem zajebiście, natomiast widząc niezadowoloną minę Kariny, zrobiłem drugie modelem 600, żeby wyszło ostro. Dopiero obecny tam Arek Akki w kilku prostych (samolubnych) słowach przywołał mnie do porządku, że jako twórca nie mam zadowalać innych (nawet tych współtworzących) tylko SIEBIE!

środa, 1 stycznia 2025

Krótki bilans 2024

W dzienniczku rozpoczętym jeszcze w zeszłym roku, w dzień sylwestrowy zamieściłem króciutkie podsumowanie mijającego 2023, bo z racji pozornego marazmu, nie było zbytnio czego wyliczać. Nie wiem czy to skutek tamtej pisaniny, czy zadziałały inne czynniki, ale tegoroczny bilans zysków (straty pomińmy milczeniem) będzie ciut dłuższy.

Przejechałem rowerem najwięcej odkąd zacząłem szczegółowo liczyć, czyli od 2020 roku. Stuknęło 3826,4 km, więc jak tak dalej pójdzie, być może niedługo przekroczę 4000 km rocznie!

Korzystając z karty Cinema Unlimited, wyciskam z niej MAX!!! Chyba ogranicza mnie tylko czas, który nie jest z gumy. Na wielkim ekranie zobaczyłem 134 seanse, z czego jeden to była sztuka teatralna w kinowym formacie, raz byłem na maratonie filmów Studia Ghibli, więc za jednym zamachem zaliczyłem 4 filmy, kilka filmów obejrzałem po dwa razy, a trzy przeżyłem w formacie 4DX, płatnym dodatkowo. Dwanaście dzieł (tyle co miesięcy w roku) jakie zrobiły na mnie największe wrażenie, to w kolejności pojawiania się na dużym ekranie. Biedne istoty, Przesilenie zimowe, Anatomia upadku, Challengers, Deadpool & Wolverine, Wredne liściki, Bulion, Substancja, Smok Diplodok, Joker 2, Kąpiel diabła oraz Perfect days, który zachwycił mnie najbardziej.

Miało być tak ambitnie z ograniczaniem kompulsywnego kupowania komiksów, a z rachunkowości wychodzi, że cały plan poszedł się jebać i wydałem więcej niż w roku poprzednim. Prawdopodobnie wynika to z tego (tutaj mogę tylko pogdybać, bo nie prowadzę bilansu ilościowego), że choć wydawało mi się iż kupuję mniej komiksów (dlatego kłuły w serduszko te, z których świadomie rezygnowałem), to pewnie wybierałem te droższe, więc pewnie ilość była faktycznie mniejsza, a finalnie wydatek wyszedł większy. Cóż... W przyszłym roku dalsze próby samoograniczania, które mam nadzieję będą bardziej skuteczne. 

Powody większego pilnowania budżetu są dwa. Po pierwsze zapisałem się na specjalizację z pielęgniarstwa anestezjologicznego, która niestety jest odpłatna. Pierwszy zjazd był zupełnie bezbolesny, bo odbywał się online, czyli odpalałem prezentacje danego dnia i zajmowałem się swoimi sprawami. Drugi powód to pożyczka jaką wziąłem od pracodawcy i przez najbliższe trzy lata będę ją spłacał. Nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań finansowych, ale niestety sytuacja mnie do tego zmusiła. Może kiedyś będę mógł podzielić się tą historią bardziej otwarcie.

Będąc przy rodzicielskiej działce w tym roku prowadziłem intensywne, ziemno-wodne prace inżynieryjne. Postanowiłem ucywilizować brzeg jeziora, machając szpadlem (2 złamane) od wiosny do jesieni. Zejście do wody od zawsze funkcjonowało tylko poprzez stalowo-drewniany pomost, który po wielu latach i niszczycielskiej sile lodu, totalnie chylił się ku upadkowi, a wielu desek brakowało. Wykarczowałem więc sporą połać trzcin, ale w taki sposób żeby od brzegu mieć zaciszną zatokę, osłoniętą od strony jeziora resztą trzcin, zostawiając tylko wąski przesmyk dla ludzi i łodzi. Pozyskany dzięki temu materiał roślinno-ziemny, wykorzystałem do wyrównania terenu przy samym brzegu, żeby stworzyć wygodne miejsce pod namiot oraz na rozłożenie kocyków. Jednak najwięcej pracy kosztowało zbudowanie grobli w miejsce zdemontowanego pomostu. Jestem baaardzo dumny z tej pracy!!! "Trochę" też pomagałem przy budowie nowego domku taty oraz ogarnianiu infrastruktury wokół. Szpadel, piła i sekator to moje ulubione narzędzia, choć nadal uważam, że jestem majsterkowym melepetą.