Jestem zmęczony Ofelionami!
Zresztą wydaje mi się, że nie jestem w tym odosobniony.
Ile można wałkować ten sam temat, żeby nadal był twórczy i świeży?
Nadal mam jednak olbrzymią frajdę z samego procesu twórczego i kilka ofelionowych marzeń do zrealizowania, o czym
pisałem tutaj.
Na początku października niewątpliwie spory fun "kąpielowy" zapewniła mi
Iza Dusińska, zapraszając mnie na tydzień do Holandii gdzie mieszka od lat.
Poprosiłem ją żebym w trakcie pobytu u niej, miał możliwość spełnienia obywatelskiego obowiązku, czyli oddania głosu w wyborach parlamentarnych. Z racji tego, że najbliższy punkt wyborczy znajdował się w Amsterdamie, specjalnie wyjechaliśmy o piątej rano, żeby dotrzeć na miejsce, gdy o siódmej otworzą lokal. Była to doskonała strategia, bo jak się później okazało, kolejka zrobiła się przeogromna.
Mianowicie Iza znając moje nietypowe, fotograficzne priorytety postanowiła zabrać nas na wodną wycieczkę po kanałach, razem z
Kapitanem Amsterdamem.
Serce mi prawie z piersi wyskoczyło na samą perspektywę, a później jeszcze w trakcie realizacji, gdy adrenalina buzowała we krwi w bardzo wysokim stężeniu.
Nieznane warunki w miejscu topienia (temperatura wody, rodzaj dna, ewentualne wiry rzeczne), oficjalny zakaz kąpieli w kanałach (perspektywa otrzymania mandatu), trudne warunki pogodowe (było dość zimno, wiał wiatr, padał deszcz i grad), chybotliwa łódka nie ułatwiała odpowiedniej pozycji i stabilizacji dla fotografa, a poza tym nie miałem kontroli nad tym jak daleko odpłyną, a do tego postronne tłumy gapiów.
Stres z tym wszystkim związany działał niezwykle pobudzająco i motywująco!
Pierwsze zdjęcie robiliśmy w nurcie rzeki Ij, gdzie bez przerwy kursowały statki, promy, motorówki, żaglówki, kajaki i inne pojazdy wodne. Z powodu tych wszystkich zmiennych byłem tak podekscytowany, że kompletnie nie mogłem nad sobą zapanować, przez co zepsułem Izie umyślony przez nią kadr, który jest na pierwszym zdjęciu ilustrującym ten wpis. Zamiast spokojnie i długo leżeć na wodzie, udając topielca, bez przerwy wynurzałem głowę z wody, panicznie sprawdzając co się dzieje wokół.
Logistyka zdjęć wyglądała następująco.
Rozebrany do naga, okryty tylko szlafrokiem, siedziałem ukryty przed postronną widownią, w ciasnym schowku na dziobie łodzi. Gdy dopływaliśmy do kolejnej lokalizacji, zostawałem wypuszczany stamtąd niczym pies z łańcucha, wskakiwałem szybko do wody, udawałem trupa czekając na hasło powrotu, wdrapywałem się na pokład, chowałem do kanciapy, a motorówka pospiesznie oddalała się z miejsca zdarzenia, pozostawiając w dali zszokowanych gapiów. Jedynie przy Dworcu Centralnym zrezygnowaliśmy z pełnej nagości, z racji zbyt dużego prawdopodobieństwa wpadki.
Kolejne kąpiele poszły już bardziej spokojnie, wiedząc że fotograf oraz sternik dbają o rzeczy, które i tak były niezależne ode mnie, a zamiast zakładanych trzech lokalizacji, w twórczym amoku wyszło pięć!
Jak widać na załączonych obrazkach, radość twórcza przeogromna.
Zmodyfikowaliśmy nasz wieczorny plan na Amsterdam i zamiast zostać tam aż do zmroku, pojechaliśmy nad Morze Północne, żebym po raz szósty tego dnia zamoczył się w wodzie, ale to już opowieść na inną okazję.