Miesiąc po tym jak tato poleciał odwiedzić brata w Belgii, przyśnił mi się pierwszy raz odkąd zmarł (dzisiaj miesięcznica). Sen jak to sen, był dziwny ale pozytywny. Wrócił w nim jak gdyby nigdy nic z tej wycieczki i był mocno zaskoczony tym co zastał, czyli stanem rzeczywistym. Zasiana na drodze i podjeździe w ramach niespodzianki trawa, już mocno wzeszła, choć nie wszędzie i słabo, bo susza i nie ma kiedy oraz jak jej regularnie podlewać. Beztroskie do tej pory psy, z oporami uczą się nieznanych wcześniej komend oraz rytmu dnia wyznaczanego przez właściciela. Nie ma jego wysłużonego auta, ani większości już niepotrzebnych ubrań, a śmietnik prawie pełen tłuczonego szkła. Dom opróżniony z cennych rzeczy, żeby jakiś łasy na cudzą własność złodziej, nie czuł potrzeby wchodzenia do niego, widząc przez umyte okna, że szkoda jego fatygi, co i tak zarejestrowałyby czujne oczy kamer. Jego ukwiecony dziesiątkami wiązanek i wieńców grób skrywa urnę. Tylko czyje są w niej prochy skoro on stoi tu i teraz i się dziwi?!!! Wysłuchał co się stało i działo przez tą spontanicznie przeciągniętą do miesiąca podróż, spokojnie akceptując te wszystkie zmiany i wzruszony... obudziłem się.

To był bardzo trudny czas! Gdyby nie wsparcie bliskich oraz znajomych byłoby jeszcze ciężej. Wczorajsza wieczorna NIESPODZIANKA dała mi nadzieję na lepsze jutro. Otrzymałem od moich współpracowników, na których bez przerwy psioczę i narzekam... ROWER ELEKTRYCZNY!!!
Poczułem się dokładnie tak samo, gdy parę lat wcześniej, po spaleniu tatowego domu i prawie całego dobytku, ludzie (nawet obcy) gremialnie rzucili się z pomocą!
DZIĘKUJĘ!!! <3
Ktoś sobie może pomyśleć - Na chuj mu bicykl!? Wbrew pozorom bardzo ułatwi mi on funkcjonowanie, skoro świadomie postanowiłem żyć bez auta, a teraz zmuszony jestem dzielić tą egzystencję na dwa oddalone od siebie domy.