
Ostatnio (chyba z racji końcowo-rocznych podsumowań) odkryłem, że jestem okropnym nudziarzem, a moje życie jest niezmierzonym bajorem nudy, czyli sam muł, dno i bąble. Większość ludzi o czymś marzy, czegoś pragnie, realizuje kolejne cele, ogólnie COŚ się ciągle dzieje. Tymczasem u mnie od dłuższego czasu, nie wydarzyło się nic spektakularnego, zmieniającego znacząco żywot, choć ponad 10 lat temu, tak jakichkolwiek zmian wypatrywałem. Ostatnia "poważna" zmiana była ponad 20 lat temu, gdy zatrudniłem się w Juraszu. Od tego czasu ciągle ta sama praca, te same obowiązki oraz stanowisko. Jeżeli blok w którym mieszkam, traktować jako dom, to ten również nie uległ zmianie. Owszem, byłem przenoszony z mieszkania do mieszkania, ale to raczej z przymusu, niż z wyboru. Nawet ostatnie mieszkanie, w którym aktualnie wegetuję, nie zostało poddane radykalnym zmianom, oprócz kosmetycznego remontu przeprowadzonego przez właściciela, a te same meble (nie moje), stoją w tych samych miejscach. Zakończyłem edukację na etapie studiów i od tego czasu również nie pogłębiałem wiedzy w żadnym kierunku. Nie zainwestowałem w żadne dobra osobiste typu samochód, telewizor, lodówka, kuchenka czy pralka. Nie zmieniłem stanu cywilnego, choć byłem w trzech długich związkach. Nie dorobiłem się też potomstwa. Nie jeżdżę regularnie na zagraniczne wycieczki, a ostatni raz byłem jeszcze przed pandemią na Korfu i to tylko dlatego, że praktycznie w większości miałem ten wyjazd fundowany, bo to był mały plener fotograficzny, gdzie fotografowie płacą za siebie oraz modelkę / modela. Życie jak życie! Raz górka, raz dołek, jakiś zakręt, jednak bez przepaści, czy wiraży, albo gwałtownych zrywów i hamowań. Jak się ludzie pytają co u mnie, zazwyczaj odpowiadam krótko i na temat - "Dziękuję. W porządku. Bez zmian." Z racji tego, że w Mikołajki otrzymałem od koleżanki wielokolorowy długopis, wpadłem na pomysł, że od początku grudnia będę opisywał dzień po dniu, nudne jak flaki z olejem życie. Zatem pierwszy tydzień to retrospektywa, a dopiero potem zaczyna się reportaż. 01.12.2023. (piątek) Wróciłem rano z nocki, na której nad ranem przyjęliśmy na oddział nastolatkę po próbie samobójczej. Poszedłem spać, wstałem po południu, by szybciej pojechać do miasta, odebrać obraz dla sąsiadki ojca (tej co hoduje kwiaty). Wypatrzyła go gdzieś na OLX, ale z odbiorem osobistym, a przedstawia podobno Bory Tucholskie. Potem jeszcze za resztki kasy zjadłem obiad w barze mlecznym i poszedłem na kolejną nockę. Tam oprócz niedoszłej samobójczyni, kolejna nastolatka po wypadku komunikacyjnym, leżąca u nas od miesiąca (efekt zbiorowego jeżdżenia na rodzinne groby w święto zmarłych). Dodatkowo dziewczynka z MPD, która trafiła do nas jeszcze dawniej z zapaleniem płuc, bo niestety takie dzieci bardzo trudno leczą się z "głupich" przeziębień. Czwarte dziecko na izolatce, z ogólną sepsą, po białaczce, generalnie z zerowymi rokowaniami. 02.12.2023. (sobota) Po południu osiemnastka mojej córki chrzestnej, która jest dzieckiem mojej byłej współlokatorki. Jak zaszła w ciążę musiałem zmienić mieszkanie, żeby w komfortowych warunkach wychowywała latorośl. Kontakt mam z nimi sporadyczny (do lata mieszkali w tym samym bloku), do tego stopnia, że Iga mówi mi dzień dobry. Impreza typowa jak u cioci na imieninach. Prezenty, tort, wyżerka, chlanie i polackie pierdololo na każdy temat. 03.12.2023. (niedziela) Zaspałem do roboty! Obudziłem się akurat gdy zaczynaliśmy dyżur, więc zadzwoniłem tylko do pracy, że się spóźnię, wsiadłem na rower (w nocy ładnie śniegu napadało) i godzinę później byłem już w szpitalu. W przydziale dostałem tego dzieciaka z izolatki, w stanie agonalnym, ciśnienie "na podłodze", bez diurezy, krwawiący z każdej dziury, czyli czekanie aż w końcu się określi, czego niestety nie uczynił. W pewnym momencie dopadł mnie taki kac gigant, że na kilka godzin skończyłem pod kroplówką. Wieczorem chciałem iść do kina na włoską obyczajówkę, ale z racji "zmęczenia materiału" wolałem wrócić do łóżka. 04.12.2023. (poniedziałek) Pospałem ciut dłużej, ogarnąłem najgorszy syf, bo na resztę od dłuższego czasu mam totalnie wywalone, więc nora jest fest zapuszczona, zresztą ja znowu też, bo odpuściłem siłkę, skoro nie widać efektów. Wieczorem nocka, stan pacjentów bez zmian, gdyż izolatka ciągle trzyma się życia. Nad ranem z nudów wszedłem na grindra, ale szybko stamtąd zjebałem, skoro i tak jebać mi się nie chce, a ludzie mnie wkurwiają, szczególnie w adwencie. Powrót rowerem do domu był przyjemny, lekki mróz, bezchmurny wschód słońca, jechało się aż miło. 05.12.2023. (wtorek) Na 17.00 pojechałem tramwajem (z lenistwa i żeby poczytać komiks) do Multikina, bo Cinema City akurat tego filmu nie dystrybuuje. Chodzi o japoński remake "Godzilla Zero One". W sieci zbiera entuzjastyczne recenzje, więc postanowiłem wydać ostatnie oszczędności (zostawiłem już tylko hajs na czwartkowy pociąg na wieśkę). Wysokie oceny słuszne, bo ładnie to opowiedziane, zagrane i zrealizowane, dobre efekty specjalne oraz bohaterowie, do których widz się przywiązuje, więc pod koniec wzrusz w kosmosie i zalewałem się łzami jak bóbr. Warto! 06.12.2023. (środa) Mikołajki w robocie, gdzie otrzymałem wspomniany długopis (podoba mi się ten efekt tęczowych dni, choć niektóre kolory wkurwiają podczas pisania i czytania). Wczoraj wieczorem izolatka wreszcie zasiliła rzeszę aniołków. Szczerze mówiąc był to jeden z najpodlejszych zgonów w mojej karierze, gdy każdego kolejnego dnia kibicujesz z całego serca, żeby pacjent już odszedł, a ten uparcie trwa, zmieniając się w żywego trupa, z milionem wybroczyn i plam opadowych. Dopomóc takiemu delikwentowi nie możesz, bo prawo zjebane zabrania! Do psychiatryka wypisaliśmy też "trutkę". Jak wyjeżdżała to wyła jak syrena, na przemian odgrażając się, że znowu to zrobi, albo obiecując że nigdy nie powtórzy. Z wiekiem zacząłem współczuć takim ludziom, bo są zjebani (to fakt), ale ta spierdolina z powietrza się nie bierze, a pomoc dla takich ludzi w Polsce słabiutka. Zostaliśmy z dwoma pacjentkami, zatem laba, aaaaale od kilku dni jest afera, bo w naszym socjalnym dziewczyny wytropiły hasające karaluchy. Pani jaśnienampanująca oddziałowa orzekła, że je wyhodowaliśmy na nadmiernych zapasach, zarządziła wypieprzenie wszystkiego z pomieszczenia i dezynsekcję tegoż. Słowem się nie zająknęła, że parę tygodni wcześniej robali pozbywano się w całym pionie, tylko nie u nas. Wina jest nasza i chuj i gnieździmy się z tobołami bez pokoju socjalnego. Dwa dni później najbardziej zjebany lekarz poskarżył się rano, że został dotkliwie pokąsany przez karaluchy (sic!), więc atmosfera jeszcze bardziej zgęstniała. Kolejnego dnia "intensywnego" Auschwitz w naszym pokoiku, kolejna zwierzyna została zabita w kuchni oddziałowej, a dzisiaj popołudniu, kolejnego delikwenta ukatrupiłem już na sali pacjentów. Wojna trwa! Po dyżurze spontanicznie poszedłem na polską obyczajówkę do kina, opowiadającą o "radosnym" życiu na Śląsku, pod tytułem "Jedna dusza", więc od razu człowiekowi zrobiło się lepiej, patrząc jaka patologia może być za przysłowiową ścianą.

07.12.2023. (czwartek) Tydzień wolnego! Po dłuższym czasie wpadł w odwiedziny Szymon i zawiózł mnie autem na wieśkę. Miło z jego strony, bo trochę tobołów się uzbierało, razem z tym nieszczęsnym bohomazem z początku miesiąca. Przy okazji pogadaliśmy sobie długo, co tam u nas nowego, a jak napisałem wcześniej, u mnie constans, natomiast u niego sporo zmian na plus. Dzięki temu, że jechałem autem, przyżydziłem całe 13 zet na ciapong. Pod wieczór przyszła wyczekiwana wypłata. 08.12.2023. (piątek) Wieśkowa sielanka czas start! Rano pojechaliśmy z mamą na zakupy do Świecia, a popołudniu wylądowałem w przeręblu wyrąbanym w Stelchnie. Ojciec za moją radą jednak przeniósł się do nowego domku. Standardowo jebłem z jego prowizorycznego udogodnienia, jak z dumą zaprezentował szczalnik, czyli kawałek rynny wyprowadzony wprost z tarasu na dół, także ten... golden-shower jak nic. 09.12.2023. (sobota) Typowy lazy day. Wstałem, śniadanie, skoczyłem do paczkomatu po zamówiony impregnat do butów, morsowanie, obiad, prasa, TV, kolacja, książka, spanie. Lato oferuje więcej atrakcji! 10.12.2023. (niedziela). "Pamiętaj, abyś dzień święty święcił", czyli trzecie przykazanie. Dawno temu pewnie z rana poszedłbym do kościoła, a później organizował dzień wolny w rodzinnym lub własnym zakresie. Od dłuższego czasu moją świątynią jest szeroko rozumiana natura, a kontakt z nią staram się celebrować niezależnie od dnia tygodnia, czy pory roku. Dzisiaj akurat przepiękna zima tej jesieni, może nie jest słonecznie, ale prószy delikatny śnieg, mróz lekko poniżej zera oraz delikatny wiaterek. Do wyboru długi spacer nad rzekę albo krótszy do ojca nad jezioro, a że ciężko było mi zdecydować, to standardowo rzuciłem moim "losowym" euro. Wypadł "człowiek witruwiański", czyli "do ludzi". Ubrałem się ciepło i na przełaj, przez zaśnieżone pola, poszedłem nad Stelchno. Tateł akurat miał gości z Krąplewic, więc po paru godzinach wróciłem z nimi samochodem. Zaprosili mnie jeszcze na chwilę do siebie, z czego z ochotą skorzystałem, bo mieszkają w mieszkaniu, w którym spędziłem dzieciństwo. Wspomnień czar. Wieczór przy lekturze. Parę lat temu wypracowałem metodę, że komiksy czytam w Bydgoszczy, bo musiałbym ich dużo wozić, aby starczyły na cały pobyt, natomiast na wyjazdach (w tym na wieśkę), czytam prasę oraz książki. Aktualnie na tapecie "Saga Puszczy Białowieskiej", napisana przez Simonę Kossak. To bardzo ciekawa persona, pochodząca ze słynnej familii malarskich Kossaków, która wbrew rodzinnej tradycji, nie poszła artystycznym tropem, tylko podjęła studia biologiczne, a na długie lata, aż do śmierci, zamieszkała w Białowieży, w leśniczówce Dziedzinka, poświęcając się ochronie puszczy oraz zamieszkującej ją fauny i flory. Tutaj smutna konkluzja. Jednym z największych życiowych błędów jakie popełniłem, jest fakt że choć mogłem, to nie pracuję i nie mieszkam w lesie. Sama książka bardzo fajna, przedstawiająca historię tytułowej puszczy, od czasów pradawnych, do współczesności.

11.12.2023. (poniedziałek) Pogoda diametralnie różna od wczorajszej. Odwilż, pada deszcz, miał być spacer (tym razem nad rzekę), były długie godziny spędzone przed telewizorem, bo historyczna chwila, kiedy w końcu podziękowaliśmy rządom ***, których oczywiście należy ***** aż po grób, a powitaliśmy rządy koalicji, przez co przez chwilę mieliśmy w Sejmie dwóch premierów. Jako stary dziad, mogę powiedzieć, że chwila prawie tak doniosła, jak koniec komunizmu w Polsce, które siłą rzeczy pamiętam, bo byłem już dorosły i w tamtych historycznych wyborach również brałem udział. 12.12.2023. (wtorek) Sejmowa (chujowa) aura utrzymuje się nadal , zatem z szybkim wypadem nad jezioro, kolejny dzień spędzony przed TV. 13.12.2023. (środa) Ciut ładniej, niż w ostatnie dni. Wsiadłem na rower i pojechałem pod Żur, zaliczyć kąpiel w rzece. Mam tutaj drugą ulubioną miejscówkę nad Wdą, razem z tą między Leosią, a Bedlenkami. 14.12.2023. (czwartek) Powrót do Bydzi, ale po drodze do Fordonu poszedłem na dwa filmy do kina. Na pierwszy ogień familijny musical "Wonka", czyli kolejna odsłona czekoladowej baśni, którą bardzo miło się oglądało. Następnie film, który odpuściłem sobie na początku miesiąca, czyli ten film obyczajowy, który okazał się hiszpańską, a nie włoską produkcją. Tytuł "20000 gatunków pszczół", który opowiadał o budzeniu się tożsamości płciowej 10-letniego chłopca. Wzruszyłem się. 15.12.2023. (piątek) W pracy dostałem dzisiaj przydział na znieczulenia. Najpierw dzieciaki hematoonkologiczne, później okulistyka. Ponieważ od tygodnia nakurwia mnie ząb, w trybie pilnym umówiłem się do dentystki, która niestety zwyrokowała, że nie ma co doić kasy i ratować, bo nie ma już czego, a że ona zębów nie usuwa, to szukam konowała, który to zrobi na NFZ, a w ostateczności za miliony monet prywatnie. Tak się kończy kilkuletnie olewanie stomatologa, bo ostatni raz byłem na krześle przed pandemią. 16.12.2023. (sobota) W lumpie kupiłem kolejny, świąteczny sweterek do kolekcji, tym razem trafił mi się połamany Ciastek z hasłem "Oh Snap!", zatem adekwatnie trafione w stan samopoczucia. Po południu umówiłem się z jednym typem na... kawę (bo ząb). Godzina sympatycznych pogaduch szybko zleciała, by potem chyżo pomknąć do Heliosa (Cinema znowu olała temat), na zremasterowaną, 35-letnią anime "Akira". Pierwszy raz oglądałem ją na wielkim ekranie, nadal rozwala umysł, choć widziałem ją kilka razy na telewizorze, a w tym formacie wbija wręcz w fotel! Zresztą manga, na podstawie której została zrealizowana, również cieszy oczy. Rozważałem przez chwilę, czy by nie iść, wygrzać stare kości, jednak sezonowa niechęć do ludzi, brak kasy oraz ząb zwyciężyły, zatem wróciłem do domu czytać komiksy przy gorącej herbacie i muzyce z Pana Kleksa, a przed spaniem długie SPA przy świecach w wannie. 17.12.2023. (niedziela) Dzień lenia (prawie). Standardowo prokrastynowałem jakiekolwiek czynności związane ze sprzątaniem, skupiając się na czytaniu komiksów. Jeden był wyjątkowo wartościowy - "Wiele śmierci Laili Starr", apoteoza życia przez pryzmat tytułowej śmierci. Wieczorem śmignąłem na nockę, gdzie prawie nic się nie działo, oprócz dwóch pilnych znieczuleń. Nastolatka zjadła żyletki, więc je bez skutku szukaliśmy w gastroskopii, natomiast chłopiec połamał fest udo na trampolinach i trzeba było śrubować. 18.12.2023. (poniedziałek) Przespałem wizytę u dentysty! Znaczy nie świadomie. Znajoma załatwiła mi wizytę, no i pech chciał, gdy próbowała się do mnie dodzwonić z informacją, że na 15.00 jestem umówiony, to smacznie spałem i obudziłem się zbyt późno żeby zdążyć. Wkurwiłem się!!! 19.12.2023. (wtorek) Pieska pogoda nie powstrzymała mnie przed krótkim spacerem po Fordonie. Tereny nadwiślane, które latem były jeszcze w budowie, aktualnie już są w pełni funkcjonalne i jest pięknie, a stan wody Wisły wysoki.

20.12.2023. (środa) Dniówka w szpitalu. Dwójka pacjentów. Na kilka znieczuleń podmieniłem koleżankę na gastroskopiach. Reszta dyżuru nudna jak flaki z olejem. Z pracy zabrałem się z koleżanką i pojechaliśmy do niej oglądać nowy serial "1670", będący historycznym sitcomem, dziejącym się w pewnej szlacheckiej wsi o nazwie Adamczycha. Bardzo dobra produkcja!
21.12.2023. (czwartek) Powinienem już jechać na wieśkę, ale zostaję do piątku, żeby zająć się zębami. Dzisiaj leczenie prawej, dolnej siódemki. Potem poszedłem do kina na drugą i ostatnią część (będą restartować filmowe uniwersum DC) Aquamana. Wyszedł przeciętny odmóżdżacz. Wysłałem też list, ale wątpię żeby dotarł przed świętami. 22.12.2023. (piątek) Pierwszy dzień zimy, a tu pizga jakimś huraganem z deszczem. Wyprawa do dentysty na 16.00 w stresie, bo mimo tego, że wyszedłem wcześniej na przystanek, to akurat ten autobus nie raczył jechać, więc biegiem na tramwaj, z przesiadką w biegu na inny autobus i na miejscu byłem 5 minut po czasie. Na szczęście ktoś jeszcze był w gabinecie. Samo rwanie pierwszego w życiu zęba, przebiegło szybko i bez komplikacji. Znieczulenie, potem wyłamanie korony i wyłuszczenie dwóch korzeni. Zatem oficjalnie zostałem dziadkiem-szczerbatkiem. Od dentysty przeszedłem się zupełnie inną niż zwykle trasą na pociąg i fruuu na wieśkę. 23.12.2023. (sobota) Przygotowania do świąt. Najpierw pojechałem nad jezioro po świerkowe gałęzie do stroików (od lat w naszym domu nie stroimy już choinki). Przy okazji oczywiście zaliczona kąpiel w Stelchnie. Po powrocie układanie tych chabaździ w dwóch wazonach, potem zdobienie(sosnowa na złoto, świerkowa na srebrno). Jedne stare lampki w trakcie sprawdzania "wybuchły" i wywaliły korki. Później jeszcze robienie wigilijnego żarcia i laba. 
24.12.2023. (niedziela) Wigilia! Jak wspomniałem nie cierpię świąt, ale to już kumulacja, jeszcze dwa dni i święty spokój. W zeszłym roku, na całe święta zamieszkałem (dosłownie) w pracy. W jednej z izolatek urządziłem sobie pokoik, więc kończąc dyżur, przebierałem się w ciuchy cywilne, wypijałem kawę / herbatę z kolejną zmianą, szedłem spać i zaczynałem kolejny dyżur bez starty czasu na bezsensowne dojazdy. Wychowałem się w rodzinie, która (mam wrażenie) pokoleniowo nie potrafi w small talk, więc jak się sporadycznie spotykamy w większym gronie, gadka klei się średnio na jeża, zatem wigilijne wieczerze również nie wyglądają jakoś spektakularnie jak w familijnych filmach. Zanim jednak nastał wieczór, to pojechałem tym razem wykąpać się nad rzekę, skąd wytaszczyłem z lasu ładnie powyginany konar sosny, który posłuży do ozdobienia domku nad jeziorem. Po drodze natknąłem się na wyjedzony szkielet łani. Po kolacji towarzystwo się rozeszło, tata wrócił do siebie, bratanek do Świecia, mama na pasterkę, ja na kanapę. The end! Kurtyna!!!
25.12.2023. (poniedziałek) Przyjazd na nockę, poprzedziłem seansem nowej odsłony Pana Kleksa. Opisywanie wrażeń sobie odpuszczę, bo były przeciętne. Praca zapowiadała się spokojnie, ale chuj bombki strzelił, bo przyjęliśmy dzieciaka i było wokół niego chodzone do pierwszej w nocy. 26.12.2023. (wtorek) Praktycznie cały dzień przespałem, bo wieczorem druga nocka. 27.12.2023. (środa) Dzień loda. Wieczorem odwiedził mnie kumpel, z którym nie widzieliśmy się od trzech lat, bo wyemigrował do Niemiec. Wszystkie możliwe atrakcje zaliczone: pogadane, popite, poruchane. Został na noc. 28.12.2023. (czwartek) Razem z dwoma koleżankami pojechaliśmy do kina na... Kleksa, więc mając tym razem dostęp przed seansem do mojej bogatej garderoby, przebrałem się za Ambrożego i chyba wyszło nawet w miarę podobnie. Ubrałem czarne szarawary, kwiecistą koszulę, cekinową marynarkę, całość dopełniały kolorowe skarpety, niebieska kokarda w motyle, okrągłe okulary, ozdobna spinka do włosów oraz brązowe sztyblety. 29.12.2023. (piątek). Dniówka. Generalnie nic specjalnego się nie wydarzyło. Ot przeciętny dzień w pracy, bez wzlotów i upadków. Po dyżurze kino. Tym razem padło na biografię pana Ferrari. Powrót rowerem bardzo przyjemny, księżycowa noc po ulewie. Pojechałem odrobinę inną trasą niż zwykle, żeby obejrzeć miasto nocą, 30.12.2023. (sobota) Przygotowania do noworocznego wyjazdu z mamą do brata w Belgii. Entuzjazmem jakoś mocno nie tryskam, ale skoro przelot i pobyt fundowany, to nie będę darowanemu koniowi w te zęby zaglądał. W międzyczasie wyskoczyłem ostatni raz w tym roku do kina. Tym razem padło na "Pieśń wielorybów", czyli przepiękny dokument o tych waleniach, zajebista muzyka, ciekawe kadry, niewiele tekstu czytanego przez Margaret. Człowiek mógłby się wiele dobrego nauczyć od tych zjawiskowych ssaków morskich. Miłe zwieńczenie filmowego roku! Wieczorem ostatni dyżur w 2023 roku.
31.12.2023. (niedziela) SYLWESTER!!! Po nocce pociąg na wieśkę, odsypianie dyżuru, popołudniu rzutem na taśmę kąpiel jeziorna w starym roku, potem już tylko czekanie na wyjazd. W ramach tego oczekiwania, krótkie podsumowanie mijającego roku, który był totalnie nijaki, bez wielkich wzlotów i upadków, ani wydarzeń. Niczego nie osiągnąłem, niczego nie zmieniłem, niczego się nie nauczyłem. Chuj z rozwojem, ważne że nie jebło!!! Przejechałem rowerem 3444 kilometry, co jest najlepszym wynikiem, odkąd zacząłem dokładnie liczyć w 2020 roku. Nigdy jeszcze nie zszedłem poniżej trzech tysi, jeżdżąc głównie na trasach dom-praca-kino-spontaniczne jebanie, nie uskuteczniając wypraw dłuższych niż 30 km jednorazowo. Dzięki karcie Cinema City, obejrzałem na dużym ekranie ponad 100 filmów, ale za to nie widziałem nic w streamingu, bo po prostu już czasu nie starcza. Ten pamiętnikolist miał trwać równy miesiąc, ale z racji sporego nadmiaru miejsca do zapisania, jestem zmuszony jeszcze trochę przynudzać. Jedyną zmianą w pisaniu od jutra, będzie rezygnacja z kilku kolorów, bo są mało czytelne albo źle się nimi pisze. 01.01.2024. (poniedziałek) Koniec roku oraz powitanie nowego spędziliśmy z mamą na dworcu w Laskowicach. Tak jeszcze nie obchodziłem tej okazji. Kwadrans po północy pociąg planowo jechał do Poznania gdzie dojechaliśmy na 2:30. Mama stwierdziła, że nie będzie czekać na autobus, który miał jechać za godzinę, a zapas czasu do samolotu był duży, więc wzięła taryfę za podwójną, sylwestrową stawkę (stówka pękła). Na lotnisku zaspany cieć otwierał nam drzwi, bo jeszcze żywej duszy nie było, a nasz lot po piątej był jako pierwszy tego dnia. Pasażerowie dopiero zaczynali się schodzić. Odprawa poszła szybko i gładko, tak jak i szybki dwugodzinny lot do Charleroi, które powitało nas deszczem. Brat już czekał, więc jeszcze godzinka w aucie, by wreszcie dotrzeć do Vrasene. Śniadanie, potem spacer po nudnej mieścinie, obiad i wyjazd do najbliższej Antwerpii, Miasto jak miasto... Wielka katedra, drewniane (sic!) schody ruchome, imponujący dworzec kolejowy, kamienice, pomniki... Trochę mało to wszystko rejestrowałem, z racji zmęczenia podróżą głównie marzyłem o łóżku, zatem o 21 już spanko. 02.01.2024. (wtorek) Brachol poszedł na rano do pracy, zostaliśmy razem z bratową w domu. Za oknem pada, między jedną a drugą chmurą, poszedłem na szybki spacer. Po południu pojechaliśmy na wycieczkę po wysiedlonej miejscowości Doel, Niedaleko elektrownia atomowa oraz port w Antwerpii, klimat mocno apokaliptyczny, puste ulice, domy opustoszałe, wymalowane grafitti, kilkoro turystów, bo pogoda chujowa. Wieczór spędzony na typowym, polackim pierdololo. 03.01.2024. (środa) Bratowa z rana zabrała nas do miasta na szoping. WOW!!! Czuć ten entuzjazm w wypowiedzi?! Sklep za sklepem i kolejny sklep. Łałałiła! Po obiedzie na mieście, brat z kolei zabrał nas na saunę, gdzie przeżyłem szok kulturowy. Myślałem, że Polacy nie potrafią korzystać z tej dobroci. Pomijam fakt włażenia tam w bieliźnie i siadania bez ręcznika na dechach. Weszło dwóch typów i zaczęli się smarować jakimś smalcem, gadają jakby byli na targowisku, kolejni łażą w klapkach po siedziskach, a już totalnie wymiękłem jak gostek postawił gołe stopy na podgłówku, bo miał za krótki nogi. Jedyny plus to naturalny staw, w którym można się schłodzić, natomiast przy kolejnej kąpieli wyczaił mnie tam ratownik i przyszedł grzecznie zwrócić uwagę, że to nie jest strefa nagości, bo przecież śmigałem na golasa, zawinięty w ręcznik. Wieczorem popijawa. 04.01.2024. (czwartek) Obudziłem się z potężnym kacem... moralnym, gdyż nocne Polaków rozmowy, z niewinnych wspominek dzieciństwa, skończyły się praniem rodzinnych brudów. Nie żebym się nie spodziewał, jednak niesmak pozostał. W południe pojechaliśmy do Brugii, czyli malowniczego, średniowiecznego miasteczka z kanałami, które w latach świetności spokojnie konkurowało z Wenecją. 05.01.2024. (piątek) Wycieczka do Brukseli. Najpierw słynne, wybudowane w latach 50tych, na wystawę EXPO - Atomium. Później mój warunek przyjazdu do Belgii, czyli Belgijskie Centrum Komiksu. Mekka komiksomaniaków! Historia, plansze, gadżety, kilka sal wystawowych. Przepięknie! OH i AH!!! A najważniejsze... nie dokonałem żadnego zakupu, bo nie zbieram tego komiksowego badziewia w języku innym niż polski, bo nie było żadnej ciekawej pamiątki, związanej stricte z tym miejscem, a bibeloty aż tak mnie nie kręcą.

06.01.2024. (sobota) Kierunek Gandawa, czyli standardowo średniowieczno-renesansowe kościoły, kamienice, zamek, ratusz itp. Wieczorem spontanicznie wziąłem rower i zrobiłem sobie trip do najbliższego miasteczka Sint-Niklas, dzięki czemu przeżyłem drugi szok kulturowy w tym kraju. Jadąc po zmroku, nieznaną trasą, czułem się na drodze bardziej bezpiecznie, niż w Polsce na znanych ścieżkach za dnia. Kultura jazdy rowerowej, nieporównywalna z Polską! Rowerzysta korzysta ze szlaków rowerowych, specjalnie wytyczonych, a nie często domyślnych jak w kraju, żadnych dziur czy wyboi, kierowcy aut traktują cyklistów jak święte krowy. Rowerowy raj!

07.01.2024. (niedziela) Ostatni dzień w Belgii. Rodzinka poszła do kościoła na mszę, ja w tym czasie szlajałem się po Antwerpii, po ulicach bocznych, bez ruchu i zgiełku, z dala od ludzi. Później byliśmy umówieni na obiad przy jednym z placów. Niestety jak tam doszedłem, zdechła mi bateria w telefonie, więc nie mogłem ich znaleźć. Nic to! Dalsze szlajando nieuczęszczanymi szlakami. Jak się wychodziłem, w międzyczasie zaliczyłem szybki numerek na zasadzie: wchodzisz, dupa wypięta, ruchasz, wychodzisz. Potem polazłem do baru dla lokalsów, niedaleko którego mieliśmy zaparkowane auto. Zostawiłem informację za wycieraczką gdzie jestem i poszedłem na piwerko, pod koniec którego wróciła rodzinka z obiadu. Wieczorem pakowanie bagaży i lulu.
08.01.2024. (poniedziałek) Wcześnie rano brachol odwiózł nas na lotnisko, odprawa bezproblemowa, lot szybki, Polska powitała nas słonecznie oraz mroźnie. Dwie godziny czekania na pociąg, który na szczęście nie był opóźniony i po 14.00 byłem już w Fordonie, a tutaj... Kaśka!!! Pogadaliśmy sobie do wieczora przy kuchennym stole. Postawiła mi tarota noworocznego... Wyszedł mi Diabeł oraz Wieża w cieniu, co podobno oznacza, że ogólnie powinno być dobrze oraz intensywnie. 09.01.2024. (wtorek) Z Kaśką zaliczyliśmy spacer po górkach fordońskich, Świat delikatnie przyprószony śniegiem, mróz w okolicach -10 stopni oraz słońce i błękit nieba. 10.01.2024. (środa) Ząbi, ząbi, ząbi, czyli kolejna wizyta u dentystki. Czas nadrobić kilkuletnie zaległości w leczeniu stomatologicznym. Grunt, że miejsce po rwaniu prawie się wygoiło oraz przestało napierdalać. 11.01.2024. (czwartek) Pierwszy dzień w pracy po urlopie. Trafiłem tam gdzie lubię, czyli na blok operacyjny. Wyjątkowo wszystkie prowokacje, chyba z racji wypoczęcia, zbywałem żartem lub zajebistością. Z kolei po robocie, pierwszy kinowy seans w nowym roku. "Biedne istoty"... Jaki to jest zajebisty film! Za kostiumy to się Oskar należy jak pieskowi sucharki. Ciężko coś opowiedzieć o fabule, ponieważ to była filozoficzna przypowieść o poznawaniu życia, odkrywaniu świata, mówieniu prawdy prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, poszerzaniu horyzontów oraz doświadczeń, nawet wbrew "zdrowemu rozsądkowi", ale żeby nie krzywdzić w tym innych, a także poczuciu wolności. Chyba jeszcze powtórzę sobie ten film. 12.01.2024. (piątek) Spanie do południa, bo nocka, potem weekendowe zakupy w Kerfie i bezsensowna sprzeczka z Kaśką. Na wejście do roboty totalna rzeźnia i zgon na bloku operacyjnym. Laska prawdopodobnie szła w słuchawkach, wgapiona w telefon i na czerwonym wjebała się pod tramwaj, zatem ręka, noga, mózg na ścianie... Nie było co ratować, choć próbowano. Reszta dyżuru zleciała spokojnie. 13.01.2024. (sobota) Odsypianie do 13tej, bo potem pojechałem do kina na maraton polskich premier. Najpierw hagiografia księdza - powstańca styczniowego, pod jakże zagadkowym tytułem - "Powstaniec". Następnie film o trudnej młodzieży i jeszcze trudniejszym ich wychowaniu, czyli "Pieprzyć Mickiewicza". Na sam koniec polska odpowiedź na filmy Tarantino, taki niby western o... Kościuszce. Średnio to wyszło, albo spodziewałem się więcej po "Kosie" (od kosa, a nie od kosy, a może miało być dwuznacznie). Chciałem jeszcze iść na saunę, jednak godzina 23 oraz zmęczenie materiału, skutecznie zweryfikowało te plany, zatem grzecznie wróciłem do domeczku.
14.01.2024. (niedziela) Totalnie leniwy dzień! Siedzenie w internecie, czytanie komiksów, przeplatane załatwianiem potrzeb fizjologicznych. 15.01.2024. (poniedziałek) Dyżur w szpitalu. Zajmowałem się prawie 20-letnim facetem z MPD, bo dziwnym trafem jest u nas, zamiast na oddziale dla dorosłych. Po pracy znowu kino, tym razem padło na sympatyczną komedię opartą na faktach p.t. "Pierwszy gol". 16.01.2024. (wtorek) Korzystając z pięknej aury (lekki mróz i słońce), poszedłem na spacer po Starym Fordonie. Na Wiśle śryż, a bulwary bezludne. Do kina wybrałem się rowerem, co przy tym stopniu oblodzenia było niezłym wyzwaniem. "Pszczelarz", bo taki tytuł miało to dzieło kinematografii, miał być zwykłą, "odmóżdżoną kopanką, ale nawet przy takim nastawieniu, przerósł on najśmielsze oczekiwania. Nockę zacząłem od razu od przejęcia sali operacyjnej, w trakcie znieczulenia, a w międzyczasie dziewczyny na intensywnej przyjmowały kolejnego "empedziaka". Potem następne znieczulenie i kolejne. Jak wreszcie rozprostowaliśmy kopyta, trzeba było lecieć znieczulać nastolatkę z wypadku komunikacyjnego (mamy czarną serię), do zabiegu kardiochirurgicznego, bo oprócz złamań miała też tamponadę serca. To było niesamowite! Przypomnieć sobie anestezję przez duże A, a nie jakąś pypciologię, którą uprawiamy od lat! Nad ranem o 6.00 znowu znieczulenie, ale do gastroskopii, bo dzieciakowi utkwiła kość w przełyku. Jaki kurwa pojeb, żre kości po nocy?!!! To był fajny dyżur! Urobiony po pachy, ale nadal niezmiennie lubię nocki. Rowerem w drodze powrotnej nie ujechałem kilometra, bo spodziewałem się wywrotki, a złapałem gumę. JPRDL!!! Gdyby mi przy jebaniu tyle razy guma pękała, jak podczas jazdy jednośladem, to bym kurwa został medalowym dzieciorobem, pomijając oczywisty fakt, że ładuję w pedalskie dupy, choć z drugiej strony, komfort jazdy zupełnie inny. 17.01.2024. (środa) Odsypianie dyżuru. Pod wieczór wpadł Szymon, bo akurat załatwiał sprawy w Bydgoszczy. Pogadaliśmy trochę i zawiózł mnie na drugą nockę. Dla odmiany błogi spokój. 18.01.2024. (czwartek) Ponockowe zamulanie, wszystko leci z rąk, nic się nie chce. Poszedłem drzemać do 17.00, wstałem, zrobiłem pranie, wymieniłem dętkę, zrobiłem żarcie na jutro do roboty, przeczytałem dwa komiksy i poszedłem spać. 19.01.2024. (piątek) Dość intensywny dyżur, sporo się działo, ale nie aż tak, że urwanie głowy. Wykorzystując dobry humor, rzucałem bez przerwy siarczyste sarkazmy, momentami to mnie samego skóra piekła od nich, ale wychodziły zazwyczaj inteligentnie i z polotem. Skoro nie da się w tej robocie licznych bareizmów zmienić, to chociaż je obśmieję. Wyszedłem z pracy godzinę wcześniej, bo... kino, czyli najnowsza produkcja anime ze studia Ghibli, które bardzo lubię. Film miał tytuł "Chłopiec i czapla", kilka łez w trakcie seansu pociekło. 20.01.2024. (sobota) W sumie to nic specjalnego się nie działo. Zakupy weekendowe w Kerfie, , niema animacja w Cinema oraz nocka w Juraszu. Bajka była fajna, miała tytuł "Pies i robot".
21.01.2024. (niedziela) W trzecią rocznicę zrobienia przez Kaśkę tatuażu na farfoclu, namówiłem ją na dorobienie kolejnych kresek, bo jakoś tak mało ich było, choć miejsca i tak za wiele nie ma. O ile za pierwszym razem poszło bez jakiś większych traum, to teraz prawie padłem w trakcie dziarania. Zbladłem, spociłem się i fest zakręciło mi się we łbie, a na to wszystko jeszcze miałem mdłości, to jednak było warto! Teraz to jest maoryski ptak!!! heh... W nocy od tych emocji śniło mi się, że chuja mi ujebało i krew lała się jak ze strażackiej sikawki. 22.01.2024. (poniedziałek) Rano musiałem jechać do roboty, bo mi się badania okresowe kończą. Teraz robiłem krew i okulistę, a w środę będzie EKG i medycyna pracy. Dogryzdałem sobie na skierowaniu do badania krwi, HCV, HBS i HIV, ale pani z laboratorium była czujna, więc zadzwoniła z reklamacją, że nie zrobi tych badań. Wróciłem do Fordonu i Kaśka dorobiła mi jeszcze jedną kreskę na kutasie, wieńcząc tym samym dzieło. 23.01.2024. (środa) Ranek w szpitalu. Oddziałowa non stop się czegoś czepiała i wkurwiała ludzi, z racji niewielkiego natężenia robotą, wypuściła mnie godzinę szybciej. Dziewczyny nic nie wiedziały o tym fakcie, zatem zrobiłem im psikusa. Gdy zajęte były ploteczkami, zerwałem się nagle z krzesła, wykrzyczałem że mnie nikt tutaj nie szanuje, jebłem teatralnego focha i wyszedłem trzaskając drzwiami. Potem powiedziałem szefowej, żeby poszła do nich i udawała że mnie szuka. Podobno wiły się jak piskorze, żeby kryć mi dupę (kochane), ale w końcu powiedziały prawdę, że wyszedłem i nie wiedzą gdzie jestem, więc ta udała, że się jeszcze bardziej wściekła. Wieczorem opijaliśmy magisterkę kumpeli. Było milo. 24.01.2024. (czwartek) Dokańczałem medycynę pracy. No niestety... Nadal jestem zdrowy i dostałem kolejne dwa lata. Wieczorem nocka, na oddziale spokój, co dziwne, bo pełnia. 25.01.2024. (czwartek) Tak się tym dziaraniem oraz badaniem zestresowałem, że z wrażenia dni tygodnia podczas zapisu pojebałem. Dzień ponockowy, czyli fizjologia oraz domowa krzątanina. 26.01.2024. (piątek) W nocy zjarała się Fabryka Lloyda, a miałem tam w marcu iść na koncert Nosowskiej, a że dzisiaj jadę do katowickiego NOSPR, na koncert muzyki z filmu "Chłopi", to jeszcze przed pociągiem zdążyłem porobić parę zdjęć spalonego budynku. W Toruniu dosiadł się Szymon i dalsza podróż minęła wspólnie, Na miejscu najpierw poszliśmy rozładować bambetle do hotelu, potem na obiadokolację do restauracji, a o 20tej na wspomniany występ. Bilety kupowaliśmy bardzo szybko, więc mieliśmy miejsca blisko sceny. Miała być sama kapela, "dyrygowana" przez LUC'a, jednak w ramach niespodzianki, swoje utwory odśpiewali Kayah oraz Ralph Kamiński. To był chyba pierwszy raz, gdy muzyka na żywo, podobała mi się bardziej, niż z odtwarzacza, a przy jednym utworze wpadłem w stan bliski transowemu. Po koncercie poszliśmy jeszcze na szybki spacer po mieście, choć pogoda podła, bo wiatr z deszczem. 
27.01.2024. (sobota) Szymon wyjechał z samego rana do Warszawy, a ja do południa garowałem w łóżku, bo wspomniana chujowa aura. O 13.00 pociąg powrotny do Bydgoszczy, a w mieszkaniu byłem koło 20. Szybki ogarnięcie, przepakowanie i łóżko, bo jutro kolejna wycieczka. 28.01.2024. (niedziela) OH!!! Cóż to był za wspaniały dzień! Czuć zmęczenie, ale takie pozytywne. Z okazji kolejnej edycji WOŚP, z Torunia wyjechał specjalny, zabytkowy skład kolejowy "Drwęca". W grudniu dokonałem zakupu vip-owskiego biletu za 220 zet, na przejazd tym cudeńkiem, w przedziale pierwszej klasy wraz z wyżerką w vintage'owym wagonie WARS. Na tą okazję wystylizowałem się też zgodnie z epoką, czyli na jakieś lata 70te. Przed dziewiątą Regio do Piernikowa, potem prawie dwie godziny kiblowania na dworcu, by punkt 11.00 ruszyć w trasę po pętli, odwiedzając m.in. Wąbrzeźno, Brodnicę, Sierpc i Lipno. W wagonie restauracyjnym miło muzyczka z tamtych czasów rżnie, na powitanie pączek z kawą, na obiad klasyczny schaboszczak z dodatkami, a podwieczorkiem wybór ciast, no i za pazuchą piersiówka z nalewką. Skład pełen ludzi, na kolejnych stacjach dosiedli się najpierw babcia z dwoma wnuczkami, którzy głównie spędzili czas w telefonach, a później kolejna babcia z wnuczkiem, który był bardziej zainteresowany drogą. Wagony faktycznie wiekowe, bo wraz ze zmrokiem okazało się, że gdy pociąg jechał to światło gasło, a jak stawał to się zapalało, a w WARSie brakło energii gdy lokomotywa zwalniała tempo, zatem powrót do przeszłości wszedł na pełnej, a do Torunia o 18.00, tylko niestety do dworca Wschodniego, więc jeszcze zaliczyłem klasyczną polkę galopkę, żeby sprawnie i w czasie przemieścić się z jednego dworca na drugi, by zdążyć na pociąg powrotny do Bydzi. Ten dzień długo pozostanie w mojej pamięci. To właśnie kwintesencja stylu życia jaki wiodę, czyli nie cisnąć żeby bez przerwy było zajebiście, bo z czasem staje się to nudną codziennością, tylko odwrotnie... wieść szary żywot, ciesząc się z drobiazgów, a okazyjnie celebrować rzeczy większe!
29.01.2024. (poniedziałek) Przy tym całym zachwycie wczorajszymi wojażami, zapomniałem wspomnieć o krajobrazie za oknem. Teoretycznie środek zimy, a wygląda jak przednówek. Szaro, buro, mgliście, z resztkami śniegu i poroztopowymi rozlewiskami. Łąki, pola, lasy, a tam zwierz wszelaki: łosie, jelenie, sarny, lisy, zające, bażanty, klucze gęsi oraz żurawi. Zamiast standardowo zajmować się lekturą podczas podróży, gapiłem się w okno, chłonąc mijane obrazy. Odespawszy weekendowe eskapady prawie do południa, poszliśmy z Kaśką na długi spacer do Brdyujścia. Natomiast wieczorem laba komiksowa. 30.01.2024. (wtorek) Przednockowy wypad do kina i zupełnie niespodziewanie strzał w dziesiątkę! "Zimowe przesilenie" to cieplutki film o dwóch zgredach, którzy zrządzeniem losu zostali na siebie skazani na czas świąt. Opowieść dzieje się w moich ulubionych latach 70tych, w amerykańskiej szkole z internatem, dla bogatych chłopców. Obleśny, wredny, wypalony zawodowo belfer (jakże się z nim utożsamiałem), dostaje pod opiekę, wiecznie wkurwionego nastolatka. Katastrofa murowana, a jednak oglądałem z uśmiechem przez łzy. Na oddziale cztery "romety". 31.01.2024. (środa) Międzynockowy marazm, a w kinie piąta część "Kogla mogla", wymęczona tak bardzo, że nawet z nastawieniem XD nie śmieszy. 01.02.2024. (czwartek) W drodze powrotnej z pracy, zboczyłem na bulwary wiślane, które już prawie całe zostały zalane przez wzbierającą wciąż rzekę. Reszta dnia w łóżku, obłożony komiksami. 02.02.2024. (piątek) Duma! Zrobiłem porządek w szafie swetrowej! Czy wspominałem już jak bardzo nienawidzę sprzątać? Znaczy doceniam jak jest czysto, ładnie i równo, ale układanie, wycieranie, odkurzanie... dramat! Przy okazji policzyłem adwentowo-świąteczno-karnawałowe swetry i okazało się, że aktualnie mam ich trzydzieści! Reszta dnia - opierdalando... 03.02.2024. (sobota) Na oddziale taki spokój, że oglądaliśmy jakieś nowe reality show z patoinfluencerkami, które w dżungli walczą o "życie" i kasę. Po pracy kino. "Cudowny chłopak. Biały ptak" - miałem to obejrzeć już wcześniej, przedpremierowo, ale z różnych powodów przełożyłem seans na teraz. Szedłem z nastawieniem, że to będzie wyciskacz łez, opowieść dzieje się podczas drugiej wojny światowej i jest dość przewidywalna, co nie zmienia faktu, że ryczałem jak bóbr, a łzy ciekły mi po policzkach strumieniami. Plusem depresji jest fakt, iż otworzyła mnie na emocje, znaczy odczuwałem je zawsze, natomiast przestałem hamować (czasami trzeba) ich okazywanie. Wracając do opowieści, to mówi o prawdzie starej jak ludzkość, że większość ludzi jest wobec siebie obojętna (świadomie bądź nie), jednostki są zwyrolami, a garstka stara się być serdeczna, miła i przyzwoita, a najczęściej to oni najbardziej dostają po dupie, choć są doceniani... historycznie.
04.02.2024. (niedziela) W środku nocy wybudziłem się z koszmaru, zalany łzami, zasmarkany, roztrzęsiony, w pół krzyku... Śnił mi się tęczowy holokaust. Brzmi durnie i bez sensu, ale zasnąć ponownie było ciężko, a i tak ciągle się wybudzałem już do rana, by znowu przed świtem śmigać do kieratu. No dobra... z tym kieratem to przeginam, bo laba taka jak wczoraj, ale tym razem bez durnot w internetach. Po pracy znowu Cinema, miał być kolejny płaczkofilm, tym razem jakaś gejowizna, a było... dziwnie, ale chociaż ścieżka dźwiękowa z lat 80tych oraz aktorstwo były spoko w "Dobrych nieznajomych". 05.02.2024. (poniedziałek) Wpadła z wizytą znajoma z instagrama i przywiozła dwie książki z przeceny w Empiku. Później jechaliśmy razem do miasta tramwajem. Ona do domu, ja do kina na "Obsesję", czyli film inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, jak nauczycielka zmolestowała swojego 13-letniego ucznia. Niezły, choć dupy nie urwał. Potem leciałem spóźniony na nockę, ale uprzedziłem "kury" o tym fakcie. Na oddziale cisza i spokój. 06.02.2024. (wtorek) Po nocce pośmigałem na wieśkę. Pogoda taka chujowa, że zamiast korzystać na maksa z pobytu tutaj, poszedłem spać do obiadu, a potem też łóżko z książką. 07.02.2024. (środa) Ciut się rozpogodziło, więc wpadłem nad jezioro zażyć kąpieli oraz skontrolować jak idzie wykańczanie domku. Póki co kuchnia na tapecie, czyli pierwsze pomieszczenie. Po południu wracałem do Bydzi, bo niestety więcej czasu w lutym brak na wioseczkę, a po drodze do Fordonu znów kino, tym razem lekkie i przyjemne, czyli totalnie przerysowany film szpiegowski "Argylle". Bawiłem się świetnie. 08.02.2024 (czwartek) Dzień w trasie, czyli wyprawa na imprezę weekendową na Mazury. Najpierw tramwaj na dworzec, następnie pociąg do Inowrocławia, stamtąd kolejny do Olsztyna i autobusowa komunikacja zastępcza do Giżycka, a stamtąd inni imprezowicze zabrali mnie do miejsca docelowego - Róg Pierkunowski. Totalne zadupie, półwysep nad jeziorem, dom z bali, sauna, jacuzzi, sala imprezowa oraz kinowa. Koleżanka organizuje co roku swoje urodziny, zazwyczaj w jakimś wynajętym domu na pojezierzu lub pod Warszawą. Dojechała tylko część gości, bo właściwa balanga jutro. Kameralna posiadówka z finałem na saunie. 09.02.2024. (piątek) Wsiadłem na rower, bo mają tutaj i pośmigałem do Giżycka, które okazuje się pięknym miasteczkiem, a zabite dechami kino "Fala", autentycznie urwało mi dupę. Umówiłem się na szybki seks ze sparaliżowanym od pasa w dół typem. Dziwne doświadczenie. Po powrocie poszedłem wykąpać się w jeziorze, gdzie musiałem wyrąbać przerębel. Pod wieczór dojechała reszta towarzystwa i zaczęliśmy właściwą imprezę. W ramach dodatkowego prezentu, odjebałem zwałowy striptiz. 10.02.2024. (sobota) Pojechałem na krótką wycieczkę rowerem. Strzeliłem polaska malowniczo pogiętej wierzbie nad jeziorem. Po powrocie zrobiłem też zdjęcie koleżance, na tle ślicznej ruinki, a w ramach własnego pozowania, poprosiłem jednego fotografa o Ofeliona w bajorku. Wieczorem powtórka z rozrywki.
11.02.2024. (niedziela) Analogiczny powrót jak wyjazd w czwartek. Dojechałem do Bydgoszczy wypoczęty psychicznie oraz wykończony fizycznie. 12.02.2024. (poniedziałek) W robocie młyn, ale wymiksowałem się na znieczulenia, więc miałem ciut lżej. Po robo film biograficzny "Priscilla" o żonie Elvisa. Nudne fhój i kiepsko zagrane oraz przerażająco smutny, znaczy się nie żebym się wzruszył, czy łezkę uronił, raczej dlatego że opowiadał o życiu (na własne życzenie), jakiego za żadne skarby świata nie chciałbym wieść. Zamknięta w złotej klatce, zaborczym, toksycznym, na wyłączność związku, gdzie toniesz w luksusie, który daje Tobie chwilowe podniety, ale żadnej radości, pod ciągłą obserwacją najbliższych, obcych ludzi oraz mediów. Koszmar! 13.02.2024. (wtorek) Na 13.30 pojechałem do dentysty na usuwanie kamienia, więc teraz krwawię z dziąseł jak jakiś wampir. Po powrocie poskanowałem polaroidy (zaległe z Belgii) oraz dwa cyknięte na Mazurach. Miałem jechać wieczorem z Kaśką (ona nadal siedzi w Fordonie i truje dupę), na jakieś artystyczne spotkanie. W zamian wpadł na chwilę Szymon, bo akurat załatwiał biznesy w Bydzi. Wszystko było OK dopóki Kaśka nie wróciła, bo jest fest atencjuszką, a Szym z kolei ciekawskim jajem, z mentalnością wiejskiej plotkary, która wszystko chce wiedzieć, choć ta wiedza na nic jest potrzebna. Wytrzymałem takie pierdolenie jakieś pół godziny, czując jak rośnie we mnie irytacja, więc w końcu dosadnie, acz grzecznie dałem do zrozumienia, że czas kończyć i na szczęście wszyscy zrozumieli aluzję, zatem grzecznie się rozeszliśmy. 14.02.2024. (środa) Potrójne święto! Popielec, Walentynki oraz środa dzień loda. Idealna okazja żeby potarzać się w pyle (kurzu czy popiele), ojebując gałę. Nawet próbowałem się na takie atrakcje umówić, no ale za mało konkretów w sieci, a ci bardziej zdecydowani i już znani, mieli już co innego zaplanowane. Zresztą wolne i tak miałem dopiero po pracy, a tam nastąpił cud (sic!). Mamy teraz takiego jednego umarlaka, co to powinien już do piachu pójść, ale od kilku dni się nie wybiera, bujając się z saturacją 75-80. Z zasady takimi pacjentami staram się nie zajmować i jeśli mogę to nawet do nich nie podchodzę. Pech chciał, że koleżanka zawołała mnie, żebym jej pomógł, polazłem i pacjent wskoczył na poziom 95-100, choć nic nie zrobiłem, więc w sumie nie wiemy co się stało. Dostałem ksywę Jezus... Chcieliśmy jeszcze po robocie sprawdzić czy będę chodził po wodzie, bo się rozpadało i w sumie byłem zmuszony chodzić, ale nie po takiej głębokiej, bo znowu zjebało powietrze z opony, więc może nastąpiła wymiana tlenu między kołem, a pacjentem. Wróciłem tramwajem i poszedłem grzecznie spać. 15.02.2024. (czwartek) Dzień praktycznie nie warty zapamiętania. Godzinę wcześniej wyszedłem z mieszkania na nockę, żeby sobie w mżawce zrobić spacer przez cały Fordon, by w Decathlonie dokonać zakupu dętek. Po drodze podrzucałem krukowatym orzechy włoskie na torowisko tramwajowe. W pracy nuda. 16.02.2024. (piątek) Po powrocie ogarnąłem weekendowe zakupy w Kerfie, potem parę godzin spania, a na 16.00 pośmigałem na "Bob Marley" do kina. Taka ciut hagiografia z tego wyszła, ale aktor piękny i chyba wrzucę na jakiś czas, aż do znudzenia reggae. Na kolejnej nocy nadal bez zmian. 17.02.2024. (sobota) Wróciłem z kumpelą do Fordonu. Zrobiłem śniadanie, ogarnąłem rachunkowość oraz pranie, a przed południem pojechałem z lekkimi obawami na prequel "Samych swoich". Niestety uzasadnionymi, ponieważ Polacy nie potrafią w odgrzewane kotlety. Kleks wyszedł blado, Kogel Mogel niestrawny, a to coś udawało swojactwo. Znaczy się z tych trzech dań, to było najbardziej zjadliwe, ale nadal niesmaczne. Później historia pewnej wrestlingowej rodzinki, oparta na faktach - "Bracia ze stali", jednak montażyście zabrakło twardych jaj, żeby fest przyciąć, aby tak się nie dłużyło, choć historia ciekawa, no i półnadzy, przypakowani faceci, udający prawdziwą nawalankę. Szybki powrót z wiatrem na rowerze, ogarnięcie pierdół i do spanka!
18.02.2024. (niedziela) W robocie stagnacja. Totalnie nic się nie dzieje. Potem seans z dziewczynami. Jakiś polski film z Gierszałem, dziejący się na Szetlandach. Kameralnie (2 aktorów), wielkie, puste przestrzenie, owce, ptaki, ocean oraz wiatr... Nuuuuuuuuuuda!!! GIT! "Ultima thule". 19.02.2024. (poniedziałek) Zafundowałem sobie luksus w postaci wizyty u barbera. Do tej pory tylko raz w życiu skorzystałem z takiej instytucji, jak mi znajomi zrobili urodzinową niespodziankę i jakieś 10 lat temu wywieźli w tym celu do Warszawy. To było przyjemne uczucie oddać w czyjeś ręce (wtedy oraz teraz) zarost do wypielęgnowania, a zapuszczałem się od września. Już wyglądam trochę mniej bezdomnie. Nocka w pracy przebiegła pod hasłem robienia tostów, bo wśród pacjentów bez zmian. 20.02.2024. (wtorek) Po powrocie do domu, zafarbowałem tą pięknie przystrzyżoną brodę na blond, resztą kosmetyku który został mi jeszcze z lata gdy wąsy i głowę malowałem. Szybka kąpiel, drzemka, a po południu pakowanie stylówek na plener fotograficzny, który ma odbyć się między Jelenią Górą a Wałbrzychem. Stwierdziłem, że tym razem nie będę się ograniczać, więc w największą walizkę władowałem dużo kolorowego ścierwa. Nocka w robocie stabilna. 21.02.2024. (środa) Jeszcze przed skończeniem dyżuru, o 6.55 pociąg do Wałbrzycha. Plener zaczyna się jutro, ale skoro znam się z organizatorką, która tutaj mieszka, to zacznę trip już dzisiaj. Podróż minęła szybko i bez komplikacji. Na miejscu namówiłem ją na eksplorowanie poniemieckiego mauzoleum, które aktualnie robi za miejscową żulernię. Fajny, krótki urbex, po którym wróciliśmy do mieszkania na obiad. Dojechał jeszcze znajomy fotograf, a wieczorem pojechaliśmy do Wrocławia pociągiem na fotograficzne spotkanie (pogadankę) z jednym takim gostkiem z Białegostoku. Jeszcze nocny powrót i wreszcie w łóżku. 22.02.2024. (czwartek) Czas zacząć plenerowanie... fotograficzne, ale wcześniej namówiłem ekipę, żeby podjechać do Jaworzyny Śląskiej, gdzie właśnie jakiś tydzień temu upadła ostatnia fabryka porcelany na Dolnym Śląsku, który kiedyś był zagłębiem produkcji "białego złota". Zatem trzeba było wpaść do "Karoliny" i zakupić filiżankę na pamiątkę. Stamtąd już pośmigaliśmy do Wieściszowic, gdzie przez najbliższe cztery dni, jakaś trzydziestka fotograficznych pojebów będzie się doskonale bawić, przy okazji robiąc zdjęcia. Miejscówka jest rzut beretem od Kolorowych Jeziorek, zatem nie byłbym sobą, gdybym nie poszedł na rekonesansowy spacer. Zeszło mi jakieś dwie godziny na wędrówce w pięknych okolicznościach przyrody. Powoli zaczęli zjeżdżać się ludziska. Wspólny obiad o 18tej, a potem już balanga, jedna pojebana sesja w złocie oraz ukochana sauenka, gdzie ostatecznie zostałem do 3.00. Jak wróciłem do głównego domu, to wszyscy już smacznie spali. 23.02.2024. (piątek) Nie było sensu kłaść się spać, zatem leżakowałem do rana w salonie aż powoli zaczęli schodzić się ludzie. Po śniadaniu zamiast robić zdjęcia, wsiadłem na rower i pojechałem do sąsiedniej miejscowości wysłać kartkę pocztową. W drodze powrotnej zaliczyłem urbex w jakimś opuszczonym domu. Na miejscówie twórczy ferment, ludziska zdjęcia robią, więc też coś tam podziałałem, no i obowiązkowo sauna. 
24.02.2024. (sobota) Piękna, słoneczna aura, zatem w przerwach od leżakowania i opalania, porywałem modelki na szybkie... polaski albo samemu pozowałem. Wspaniały, twórczy dzień! Dużo dobrych oraz złych kadrów i sesji. Ofelionowo wylądowałem w stawie, strumyku oraz jaskiniowym przesmyku między wspomnianymi jeziorkami, miała być jeszcze balia, ale zabrakło już sił. 25.02.2024. (niedziela) Skoro świt wsiadłem na rower, by przez góry i doliny pojechać do Miedzianki, czyli bardzo starej miejscowości, z której w wyniku historycznych zwirowań zostało niewiele budynków, ale już powstają nowe, jak chociażby "Szyb Miedzianka", będący kulturowym centrum, wybudowanym w kształcie surowej, betonowej wieży. Wykręciłem na bicyklu 16 km i przyjechałem akurat na śniadanie, po którym towarzystwo zaczęło się rozjeżdżać do domów. Po 13.00 pociąg z Wałbrzycha z przesiadką we Wrocławiu, więc w Fordonie byłem po 18tej. Kaśka na szczęście już pojechała, zostawiając po sobie syf oraz otwarte drzwi, czym mnie lekko zirytowała. Kąpusianie i spanko.
26.02.2024. (poniedziałek) Obudziłem się po 10tej. Rozpakowanie walizki, 2x pranie (ciemne i kolor), zakupy w Kerfie, rachunkowość excelowa, skanowanie polaroidów oraz wysyłanie ich do współtwórców, oblecenie miotłą mieszkania oraz ułożenie części ciuchów i stylówek w szafach. Przez cały dzień jakaś robota. 27.02.2024. (wtorek) Drama z rana, bo oddziałowa nie rozpisała kto ma pójść na znieczulenia, a że zabieg skomplikowany, to było nerwowe oczekiwanie na kogo padnie. Ubiegłem ten fakt, bo lubię pracować na sali operacyjnej, głównie dlatego że nie muszę słuchać tego wiecznego pierdolenia o dupie maryni oraz skomlenia jak jest źle i chujowo, choć nie jest. Operacja była zaplanowana na 3 godziny, a zeszło osiem! Gdy pod koniec zabiegu, ordynator rzucił lekceważące "Eeeee tam!" na hasło, że tyle trwało, nie wytrzymałem i powiedziałem, że mam nadzieję aby dziewczyna odleżyn nie dostała, bo jakbym znał faktyczny czas zabiegu, to bym inaczej przygotował ułożenie pacjentki na stole operacyjnym. Miny operatorów bezcenne i zero komentarza, a laska faktycznie miała pęcherze na piętach. Potem jeszcze usunięcie wyrostka i dyżur zleciał, po którym popędziłem do kina na anime "Demon Slayer", z dodatkowymi efektami 4DX! Ależ to było cudownie przegięte, tak po japońsku widowisko. Wytrzęsło w fotelach na maksa, emocje wszelakie podkręcone do oporu, krew lała się strumieniami. Wybawiłem się przednio. Do domu wróciłem rowerem w spacerowym tempie. 28.02.2024. (środa) Jakieś tam pranie i sprzątanie... Na 15 "Anatomia upadku" - długaśny kryminał z "gadającymi głowami". Większość akcji dzieje się w dialogach oraz emocjach malujących się na twarzach aktorów. Świetne to było, oglądało się w napięciu, a scena małżeńskiej kłótni to majstersztyk! Po seansie praca, a tutaj w końcu nowe rozdanie pacjentów, bo ile można zajmować się tymi samymi przypadkami. Ze starszych został tylko jeden empedziak, do tego nastolatka, którą wczoraj znieczulałem, typek który rozwalił się na motorze, jadąc pod wpływem substancji psychoaktywnych. Ma na całym ciele takie zabawne dziarki w więziennym stylu, jakby pierdolnięte długopisem, szczególnie spodobał mi się doberman z kwiatkiem w pysku. Na koniec dzieciak onkologiczny, u którego czekamy tylko na zgon, bo nic więcej nie mamy do zaoferowania. 29.02.2024. (czwartek) Dodatkowy dzień, raz na cztery lata. Chciałoby się go jakoś uczcić, a tu szybki zakupy, spanie, obiadokolacja i jazda na drugą nockę. Na oddziale czystka! Nastolatka wróciła na oddział macierzysty, nastolatek niespodziewanie odszedł razem ze spodziewanym zgonem izolatki. 01.03.2024. (piątek) Gdybyśmy z racji przestojów w pracy, nie robili sobie dzisiaj pazurów, ten dzień niczym innym by się nie wyróżniał. Jebłam se cielisty róż, nomenklaturowo nazwany przez producenta jaśminem, z maźnięciami złota. 02.03.2024. (sobota) Miałem już dzisiaj jechać na wieśkę, ale zostałem jeszcze w Bydzi, żeby zaliczyć dwa filmy. Najpierw drugą część Diuny. Trzeba przyznać, że Denis Villeneuve potrafi robić epickie kino z rozmachem. Ciary! Następnie "Strefa interesów" pokazująca sielankowe życie rodziny komendanta Auschwitz, w cieniu tegoż obozu koncentracyjnego.
03.03.2024. (niedziela) Z rana ogarnąłem jeszcze pranie, na pociąg pojechałem chwilę wcześniej, żeby jeszcze do roboty podrzucić kiszone warzywa, które obiecałem zrobić jednej koleżance. Pogoda przepiękna! Po szybkim ogarnięciu się w domu, ruszyłem nad jezioro. Wiosna już odpaliła wrotki. Na działce zostałem mile zaskoczony, bo myślałem że przebiśniegi, które w zeszłym roku przesadziłem z opuszczonego ogrodu, wpierdoliły nornice, a okazało się że jednak są i pięknie kwitną! Obowiązkowo kąpiel w jeziorze. Tata wykończył już sypialnię, więc przeniósł się tam z łazienki. Wieczorem głównie internety. 04.05.2023. (poniedziałek) Skoczyłem do Dino po bieżące zakupy, a w drodze powrotnej przejechałem się przez park. Od lat wizualizuję sobie, jak pięknie bym go zrewitalizował, gdybym miał miliony monet. Oczywiście wiem, że ta wizja jest mało prawdopodobna, mimo to miło sobie czasem pomarzyć. Natomiast wracając na ziemie, nad jeziorem montowałem dzisiaj schody i podesty, co wyszło bardzo zgrabnie, a jak funkcjonalnie to czas pokaże. 05.03.2024. (wtorek) Znowu podła pogoda. Mimo to wsiadłem na rower i najpierw pojechałem nad rzekę, a później nad jezioro. Posiedziałem z godzinkę, wyczochrałem pieski, wykąpałem w jeziorze, wróciłem do Krąplewic. Popołudnie z książką, telefonem oraz TV. Dziś są moje urodziny. 
Ćwierć roku minęło, jak z bicza strzelił! Planowałem pisać miesiąc, a wyszły trzy. Gdy na początku pochwaliłem się Szymonowi, że coś takiego robię, ten odpowiedział że to teraz takie modne, a ja nie wiedziałem o co mu chodzi, Wyjaśnił mi iż chodzi o mindfulness, czyli skupianie się na teraźniejszości, bez rozpamiętywania przeszłości oraz wybiegania w nieznaną przyszłość. Celebracja drobiazgów w życiu codziennym, zauważanie piękna w prozaicznych pierdołach. Nawet nie wiedziałem, że to co robię świadomie od wejścia w dorosłość, nagle stało się pożądanym stylem funkcjonowania. Jakoś tak kończąc nastolactwo, wymyśliłem sobie że niczym Chrystus dożyję do 33 lat i do grobu, a ten czas późniejszy (jeśli będzie mi dany), to wartość dodana, bo i tak to co chciałem i zaplanowałem, to zrealizowałem. Być może stąd wziął mi się brak parcia na zdobywanie dóbr doczesnych, bo przecież do grobu ich nie zabiorę. Nie znaczy to, jakobym nie miał żadnych marzeń. Jak najbardziej takie są, natomiast nie są to cele, do których dążę ze wszystkich sił albo zazdrościł ich innym. Z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że taka strategia jest jak swobodne płynięcie z nurtem rzeki. Im bardziej się miotasz i walczysz, tym więcej wysiłku oraz energii musisz w to wkładać, a ja jestem po prostu leniwy. Jak ciebie rzeka gdzieś na brzeg wywali, to go eksplorujesz, a potem płyniesz dalej, czasem zakręci tobą jakiś wir, czasem wciągnie pod wodę, a bywa że pierdolniesz w jakiś konar czy kamulec. Boli, ale płyniesz dalej. Im częściej zacząłem o tym opowiadać, tym więcej ludzi mówiło "o jak fajnie", "zazdroszczę", "ja tak nie potrafię". Fakt! Z jednej strony nie jest łatwo, bo widząc ile oferuje współczesny świat, ty świadomie się ograniczasz i możesz mieć wrażenie, że tyle cię w życiu omija, ale z drugiej strony im więcej masz, tym więcej chcesz, a jak tego nie zdobywasz, to odczuwasz porażkę. Niedawno ktoś mnie zapytał, co jest dla mnie najważniejsze w życiu, po krótkim zastanowieniu odpowiedziałem spokój. Jednak to nie była do końca prawda, ponieważ najważniejszą wartością dla mnie jest WOLNOŚĆ! Bardzo długo dochodziłem do tej konkluzji, świadomie zrzucając z siebie współczesne normy czy społeczne ograniczenia. Jednak nie chodzi o to, że "hulaj dusza, piekła nie ma" i odpierdalasz manianę niczym Gaweł, bo "wolnoć Tomku w swoim domku", ponieważ Twoja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiej osoby. No chyba że jesteś pieprzonym pustelnikiem! To również jeden z najważniejszych elementów bycia w związku, aby dawać sobie jak najwięcej wolności, przy jednoczesnym szacunku, akceptacji oraz zaufaniu. Żeby napisać jakoś składnie i ładnie tą puentę, przeczytałem sobie te wypociny całościowo. Faktycznie okrutnie to nudne, choć nie do końca monotonne. Bardzo często w tej opowieści przewija się kino oraz filmy. To pewna forma eskapizmu, bo każdy człowiek (biedny czy bogaty) potrzebuje jakiegoś rodzaju ucieczki od tej stałości w jakiej funkcjonuje. Bywa, że odskocznie są wyniszczające i stają się nałogami, czyli coś co miało być sporadycznym zastrzykiem "adrenaliny", staje się czymś, bez czego trudno jest funkcjonować. Filmy to takie bezpieczne spojrzenie na inny rodzaj funkcjonowania, potężna dawka emocji, które mogę odczuć mocno ale z dystansem, ponieważ nie dotyczą bezpośrednio mnie. Można wyciągnąć z takiego seansu jakiś sens, wnioski czy lekcje (pozytywne lub negatywne). Coś podobnego jest z książką czy komiksem. Właśnie! Komiks! Coś co kiedyś było właśnie fajną przygodą, pasją, rozrywką, niezauważenie stało się nałogiem. Chyba nawet jestem w stanie określić etap przejścia z jednego w drugie, a stało się to w momencie gdy zacząłem zarabiać więcej kasy, bo zmieniłem formę zatrudnienia z etatu na kontrakt. Zatem mogłem inwestować coraz więcej w tą pasję, choć czasu miałem mniej, z racji większej ilości godzin spędzonych w pracy. Tak zupełnie niezauważenie wpadłem w nałóg posiadania, który nie był jednoznaczny z przyjemnością obcowania. Na chwilę obecną świadomie zacząłem się samoograniczać w zakupach. Fakt. Boli! Jednak cel jest jasny oraz konkretny, żeby znowu komiks był przyjemną eskapadą, a nie nałogiem zbieractwa, który w jakiś sposób odbiera... wolność. Parę dni temu, koleżanka w pracy bardzo ładnie mnie opisała, że jestem prostym człowiekiem, bo wystarczy jak będzie słońce, woda oraz natura i jestem szczęśliwy. Faktycznie jesienią oraz zimą staję się ponurakiem i najchętniej zapadłbym wtedy w sen zimowy lub wyjechał do ciepłych krajów. Przychodzi wiosna i budzę się do życia!
