Konkurs był kilkuetapowy, a cały z nim problem polegał na tym, że chciałem dotrzeć do finału, podczas którego starałem się żeby nie zdobyć żadnego tytułu, który kompletnie nie był mi potrzebny, a właściwie byłby tylko kulą u nogi. Po prostu traktowałem udział w tym przedsięwzięciu w ramach rozrywki oraz chęci odśrodkowego poznania tego rodzaju imprezy.
Wybory regionalne odbywały się w kilku większych, polskich miastach.
Zamiast do najbliższego Sopotu trafiłem do Katowic, bo akurat ten termin pasował mi najbardziej.
Zdobyłem zaszczytny tytuł ViceMistera, nie mając najmniejszych szans z faworytem.
Z tej euforii oraz nadmiaru procentów śmigających we krwi, zapomniałem zabrać z klubu pakiet nagród.
Pal licho!
Cel został osiągnięty, czyli zakwalifikowałem się do ligi ogólnopolskich finalistów, reprezentując tym samym Śląsk, a nie Kujawy.
Kolejnym, nieobowiązkowym etapem, jak się dopiero na koniec całej przygody okazało, była warszawska
Parada Równości.
Przyznaję bez bicia, że gdyby nie presja ze strony organizatora, prawdopodobnie nadal byłbym biernym, internetowym obserwatorem tego rodzaju aktywności środowiska LGBTQ w przestrzeni publicznej, uważając że niczego pozytywnego to nie przynosi.
Myliłem się ogromnie!!!
Przymus bycia na tej imprezie był dla mnie dość trudny logistycznie, co skutkowało sporą kilometrówką zaliczoną w krótkim czasie.
W czwartek wieczorem jechałem do Michałowic, żeby
zrealizować umówioną jakąś pół roku wcześniej sesję. Kolejna noc w pociągu, by od rana zapieprzać w paradowym ferworze, co wyjaśnia "lekko" nieświeży wygląd, wonz i liczne tatuaże, których celowo nie zmywałem.
Przed marszem mieliśmy zorganizowaną sesję wizerunkową.
W trakcie parady, biegałem z koszyczkiem wśród tłumu, rozdając ludziom prezerwatywy oraz zbierając buziaki od drag queens.
Wieczorem prezentacja kandydatów na scenie głównej oraz wybory mistera parady.
Ogólnopolski finał był dwudniowy i odbywał się w Poznaniu.
Zgodnie z deklaracjami organizatora, który powtarzał jak mantrę, że to
nie jest konkurs piękności, mieliśmy do zaliczenia kilka zadań: test z
wiedzy LGBTQ, znajomość języka angielskiego, rozmowa z komisją,
autoprezentacja w "reklamie".
Do tego wizyta w poznańskim schronisku dla
zwierząt, spotkanie w siedzibie
Grupy Stonewall, wspólny
obiad, zbieranie punkcików w internetowym głosowaniu na mistera foto czy
publisi.
Na koniec właściwa szopka, czyli sceniczne wygibasy.
Podczas tych wszystkich konkurencji wspiąłem się na wyżyny psychologiczno-fizycznej jogi, żeby zaprezentować się w miarę wyględnie oraz inteligentnie (vice zobowiązywało), jednak na tyle przeciętnie żeby przypadkiem nie wyjebać się na podium. Stąd te "dziwaczne", niepokojące miny do zdjęć promocyjnych, zaplamiona koszulka na foto do konkursu mr foto, delikatnie lekceważący, ironiczny ton podczas pogadanki z komisją oraz potknięcia wiedzowe.
Przygoda - Świetna
Wspomnienia - Kolorowe
Znajomości - Wiele
Organizacja - Przemilczę