Na początku lata 2015 roku pojechałem na długo wcześniej umówioną sesję zdjęciową, której tematem przewodnim mieli być wikingowie, bo wtedy akurat dysponowałem lookiem na
Ragnara.
Gdy napisała do mnie
Monika Cieślar w kwestii ewentualnej współpracy pomyślałem sobie, że to będzie taka pitupitu sesyjka, zarzucą mi na ramiona baranią skórę, do ręki dadzą jakiś toporek czy szabelkę, zrobię parę groźnych min i wiśta wio, przynajmniej sobie
Cieszyn zwiedzę, bo to niedaleko.
Pojawiłem się w studio, za mejkap zabiera się
Ania Fryzowicz, a moje mocno przechodzone już warkocze, zaplecione przez kuzynkę Martę (przetrzymałem je specjalnie do te sesji), układa
Beata Król.
Wtem pod budynek zajeżdża furgon, z którego wysypują się goście poprzebierani za wikingów i z auta zaczynają wyładowywać wyposażenie rodem z norweskiego dworu.
Kopara mi opadła, ale nie dałem nic po sobie poznać.
Znoszą do studia te sprzęty, omawiają coś z fotografką, a dyskusja staje się coraz bardziej gorąca, więc zaczynam się przysłuchiwać.
Ania z Beatą ogarniają laski, które przyjechały razem z wojownikami, herszt bandy chodzi coraz bardziej wkurzony, świecąc przy okazji gołą klatą, żeby chyba podkreślić swoją męskość i wodzowskość.
Jak się okazało, coś na etapie umawiania nie pykło, bo wódz myślał, że to będzie ichnia sesja, gdzie on będzie królowcem, a nagle się okazało, że mają robić za statystów, a to ja mam błyszczeć na tronie.
W sumie nie moja brocha, bo i tak przyjechałem zobaczyć Cieszyn, a hajs za przejazd w kieszeni się zgadza, jednak atmosfera autentycznie robi się gęsta i napięta.
Przyjeżdża nawet policja wezwana przez kolesia, ale w sumie nie wiadomo, czy na widok tych wszystkich dzid, mieczy, toporów oraz innego żelastwa, czy nie widząc znamion przestępstwa oraz innego wykroczenia, po jakimś czasie wycofuje się z "pola bitwy".
Ostatecznie gostek niczym rasowa diwa strzela spektakularnego focha, reszta drużyny i tak wykonuje jego rozkazy, zwijają cały dobytek i odjeżdżają w siną dal, a mi tak jak reszcie ekipy, po raz drugi opadła kopara.
Monia ma płacz na końcu nosa, zaczyna mnie przepraszać i proponuje normalną sesję portretowo-aktową. Asystuje jej partner Waldek Fujcik, ustawiający światło.
PEŁNA PROFESKA mimo tej gorzkiej pigułki!!!
Na drugi dzień pojechaliśmy zwiedzać ten Cieszyn, gdzie zaprowadzili mnie na degustację najpyszniejszych kanapek... śledziowych. Jeszcze piwko i knedle po stronie czeskiej, a potem tour de okolice, aż do Bielska Białej.
Czy było warto?
Z punktu widzenia wzbogacania portfolio, pewnie nie zdecydowałbym się na podróż przez cały kraj, żeby strzelić sobie poprawną sesję studyjną.
Gdyby umawiany temat został zrealizowany, śmiem podejrzewać, że te zdjęcia byłyby perełkami w mojej szufladzie.
Przeżyłem fajną przygodę, poznałem fajnych ludzi, z którymi do teraz utrzymuję kontakt, zatem pytanie było czysto retoryczne
PEWNIE, ŻE BYŁO WARTO!
Pomijając ten chamski, mało estetyczny podpis na zdjęciach