niedziela, 3 stycznia 2016

Rok 2015...

foto by Marta Machej
... był okresem przejściowym.
Po poprzednim okresie smuty, marazmu i stuporu, trzeba było wreszcie zebrać się do kupy, przestać wgapiać się się w płynący sufit i zacząć coś robić, żeby do końca nie zwariować.
Oczywistym rozwiązaniem było rzucenie się w wir pracy, wręcz zatracenie się w niej.
Zawodowo po latach zapierania się, że nigdy tego nie zrobię, z własnej nieprzymuszonej woli przeszedłem ze zwykłej umowy o pracę na własny garnuszek, czyli założyłem działalność gospodarczą, jako jednoosobowa firma świadcząca usługi dotychczasowemu pracodawcy. Żeby jeszcze bardziej dowalić do pieca, nie dość że w macierzystym szpitalu zwiększyła mi się ilość godzin do wypracowania, to jeszcze brałem po kilka dodatkowych dyżurów w innej placówce. Na dokładkę dzięki uprzejmości OIPiP, miałem przyjemność dwukrotnie poprowadzić szkolenia z resuscytacji dzieciaków.
MAŁO?!
Na początku roku ważyłem 70 kg, byłem masakrycznie wychudzony i generalnie wyglądałem jak ludzki wrak.
Wróciłem na siłownię, zwróciłem się do profesjonalnego trenera personalnego, zacząłem intensywny trening, zmieniłem dietę (znaczy się jeść zacząłem) i na koniec roku ważę 83 kg.
MAŁO?!
W połowie 2014 roku założyłem profil na portalu maxmodels.
Po co? Żeby móc gdzieś publikować owoce sporadycznej współpracy z Michałem Buddabarem, którego poznałem dzięki Bloggerowi i poprosiłem do zrobienia dwóch ofelionowych zdjęć. Dodatkowo mogłem tam zamieszczać jakieś wcześniejsze zdjęcia, pozostałe z udzielania się w modelingowym świecie. Praktycznie nie działo się tam nic do momentu, gdy na początku roku zostałem zaproszony przez Piotra Pietrygę na pierwszy w życiu plener fotograficzny.
Co działo się później? Do teraz trudno mi to ogarnąć! Brak słów, żeby to opisać: dużo, intensywnie, spektakularnie, owocnie, imponująco, fantastycznie, ciekawie, kameralnie, inspirująco itd. Posypała się lawina zaproszeń do współpracy, poznałem masę świetnych ludzi, zrobiłem olbrzymią ilość zdjęć, a niektóre z nich zdobyły prestiżowe nagrody i wyróżnienia, nakręciłem dwa teledyski.
Ktoś się spyta, dlaczego nie skupię się tylko na tym i nie zostanę profesjonalnym modelę?
Odpowiem, że to nigdy nie był, nie jest i nie będzie cel w moim życiu. Dziesięć lat temu, gdy dość późno, jak na modelingowe standardy startowałem w tej branży, również świat stał przede mną otworem. Liznąłem trochę tematu, nie zasmakowałem, sporo się nauczyłem, również poznałem dużo ludzi i wycofałem się. Nie skorzystałem i nie żałuję. Mogę sobie teraz pogdybać, ale wydaje mi się, że trochę mogłem zwojować w tej materii. Nisza, którą obecnie zająłem, idealnie mi odpowiada. Jestem kompletnie niezależny, nie skrępowany restrykcyjnym kontraktem z agencją, mogę uczestniczyć w projektach odpowiadających mojemu, choremu poczuciu estetyki.

Miniony rok był baaardzo intensywny, momentami aż za bardzo, ale to był mój własny wybór. Zaniedbałem przez to moją ukochaną Wieśkę, więc w tym roku mam zamiar to sobie odbić.
Kontrakt ze szpitalem podpisany na trzy lata (pierwszy minął i nie narzekam), wreszcie ustabilizowałem się finansowo i stać mnie na różne fanaberie. Dyżurowanie w drugim szpitalu póki co odpuściłem, szkolenia w tym roku być może też poprowadzę.
Cieleśnie chciałbym wyżyłować na maxa to co obecnie posiadam do osiemdziesięciu kilogramów. Żeby nie zachwiać delikatnej równowagi, pomiędzy trzema elementami mojego pseudonimu scenicznego, chciałbym też odrobinę liznąć jakieś kursy i szkolenia.
Fotograficznie chyba odrobinę przystopuję, ciśnienia i parcia w tym kierunku nie posiadam, więc będę mógł bardziej skupić się na własnych projektach i wizjach.
Najważniejszy z nich to powrót do OFELIONA. Adres internetowy zostaje ten sam, zmienia się nazwa na "Ofelion Forever" oraz założenia, które pierwotnie brzmiały tak:
"Projekt zakłada publikację zdjęć robionych dzień po dniu przez okrągły rok, a ich niezmiennym motywem przewodnim ma być woda w różnych stanach skupienia oraz pełny akt. Dokumentalny zapis mijających dni, zmian cielesnych, miejsc, w których aktualnie byłem, bez artystycznego zacięcia, zbędnych stylizacji, upiększania, żmudnego ustawiania kadrów oraz światła. Fotografie robione przez rodzinę, przyjaciół, znajomych lub zwykłe łazienkowe samojebki (autor podpisany pod zdjęciem). Liczy się sam proces, a nie efekt finalny."
Pozostaje motyw przewodni, czyli woda w różnych stanach skupienia oraz akt... umierania. Inwencję twórczą pozostawiam w gestii fotografów, których na zasadzie dobrowolności mam zamiar zapraszać do współpracy. Nie ma ram czasowych, ograniczeń kadrowych i ilościowych, nie ma wymogów w kwestii stylizacji. Tym razem liczy się efekt finalny, a nie sam proces tworzenia.
Kilka sesji w tym temacie już udało mi się zrobić, więc na ponowny rozruch coś jest.
Na pierwszy ogień idą zdjęcia Weroniki Woźniak, której fotografia posłużyła również do zaprojektowania nowej winietki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz