wtorek, 29 listopada 2011

Ekonomiczna analiza polskiego rynku komiksowego 2011

Tak jak w zeszłym roku, nadszedł czas na suchą, nieprofesjonalną, króciutką analizę polskiego komiksowa, na podstawie własnych zakupów.
W tym roku nie ukazała się Giełda Komiksowa, zatem zabraknie podsumowania zysków i strat.

Drastyczna zmiana nastąpiła w ilości zakupów. Jak wcześniej wspominałem, nabywałem średnio poniżej jednego egzemplarza na dzień, to obecnie wynosi prawie DWIE (sic!) sztuki.
Dzieje się tak dlatego, gdyż z racji sporej recesji w oficjalnym obiegu, mocno ożywił się rynek zinowy, gdzie ceny wahają się w granicach 1-10 zł. Po drugie mocno skupiłem się na uzupełnianiu zeszytowych (tmsemicowych) braków.
Świetnie to widać w średniej cenie jednostkowej. W poprzednim sezonie płaciłem około 31,44 zł za sztukę, teraz wydawałem 11,30 złotych mniej.

Niestety nie jestem w stanie określić ze zwykłych wyliczeń, jak wprowadzenie VATu wpłynęło na wzrost cen, bo średnia cena egzemplarza w CAŁOŚCI kolekcji, wzrosła o całe 5 groszy i wynosi teraz 19,85 zł.

Podsumowując:
- ograniczanie nałogu spełzło na niczym, a właściwie uzależnienie pogłębiło się;
- oficjalne wydawnictwa mocno ograniczyły swoją ofertę, ledwo dysząc i kwicząc cichutko;
- w związku z tym wydawcy dokładniej wybierają publikowane pozycje;
- nastąpił rozkwit sceny DIY, co sprzyja procesowi twórczemu i artystycznemu rozwojowi;
- wróciła moda na pozornie tańsze "zeszytówki".

Dziękuję za uwagę.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Taki wal(e)c


Walc czasem rzuca na kolana i obuwia pozbawia, ale grunt żeby humoru starać się z oczu nie stracić.

piątek, 25 listopada 2011

Pink Friday/ Black Friday


 Przyszedł czas na mnie i na mój pożegnalny wpis na tym blogu. 
O rozpadzie naszej działalności, mogliście wyczytać najpierw u mnie w ,,Hasajacym...", no i w późniejszych wpisach- czy tu czy tam...
W zeszłym tygodniu starałem się coś naskrobać, ale wszystko było dla mnie zbyt świeże by wyrzucić to w eter publiczny, a na pewno zostałoby to ocenzurowany w jakiś tam sposób przez samego hds'a- bo język to ja mam długi, a emocje i słowa ,,chwilami" nieokiełznane.
Jak już kilka razy sam wspomniał, że nie ważne dlaczego, po co, jak- ale jednak ciągle wspominał i wspomina- i chyba to jest bardzo dotykające, ponieważ nie ułatwia to (przynajmniej mi) tego faktu... 
Stało się i decyzja zapadła w spokojnej (melancholijnej i dość smutnej), długiej rozmowie- mimo, że przez cały tydzień drążyliśmy ten temat pod jednym dachem. Jednak wytwór naszej relacji, nie pozwolił nam na zerwaniu ze sobą kontaktu całkowicie- we wrogim nastroju- jest to chyba niemożliwe- pozytyw vs pozytyw. Wiele z Was bacznie obserwowało naszą HamKid'ową kooperacje, czekając jaki skutek i owoce przyniesie ta znajomość oprócz rysunków i obrazów, która chwilami kipiała dwuznacznymi stwierdzeniami, dając czytelnikowi do myślenia, (a na pewno do tego fantazyjnego).


Nasze pierwsze kooperacyjne (wspólne, uwiecznione zdjęcie)- zatem mamy prędszy koniec, niż początek...

Nie raz wspomniałem, jak ważna dla mnie była ta relacja- połączona nie tylko z artystycznymi dokonaniami, ale przede wszystkim z przyjacielską, partnerska relacją, która podniosła mnie na nogi w okresie kiedy tego potrzebowałem, znajdując kawał pozytywnej energii, wsparcia, która dała się poznać również z innej strony- tej prawdziwej- bliskiej- ciepłej- namacalnej- dojrzałej- którą na łamach Pinka starłem się krok po kroku, kawałek po kawałeczku, doznaniem za doznaniem przedstawić (odkrywając prawdziwa twarz hds'a), mimo, że w sposób bardzo infantylny- by nie zakłócić sposobu prowadzenia tego bloga- czyli dystans, śmiech, subiektywne, czasami uszczypliwe i zaczepkowe oko szpilkowe.






gdzie pojawiał się Freak- tam pojawiałem się ja- i działało to na odwrót...

akceptacja, szacunek, współpraca, szczerość i wolność-
to sobie chcieliśmy dać...

Dzięki Freak'owi zacząłem inaczej patrzeć na swoje prace, na to co mogę zrobić i zdziałać... Uwierzyłem dzięki Niemu, że mam potencjał, ze mogę coś więcej wycisnąć, mimo, że wielu nie wierzyło... Podsycał atmosferę, motywował, stawiał do pionu, opierdolił  kiedy trzeba, że leże ptakiem do góry, rzucał pomysłami i nigdy nie wyraził sprzeciwu do żadnego projektu, ewentualnie go urozmaicając dając wiele od siebie- dlatego powstał HamKid- ponieważ była to działalność wspólna, która dopiero teraz zacznie ujawniać materiały, nad którymi pracowaliśmy całe wakacje i nie tylko.





Lubiłem tutaj pisywać i chyba będzie mi tego brakowało- tym wpisem również tracimy wgląd do naszych blogów, tracąc statusy członków bloga- czyli wszystko wraca do normy- jak z przed kilku miesięcy- gdzie zaczęliśmy po raz pierwszy (tu i u mnie) robić zamieszanie swoimi osobami. Ale czy wszystko będzie wyglądało tak samo? Tak jak było wcześniej? Czas wszystko wyjawi.
Jednak w głębi serducha czuje, że nasze drogi prędzej czy później jeszcze się zejdą- mimo, że chyba tylko ja jeszcze mam jakąś iskrę nadziei co do tej kooperacji... Nigdy nie mówię nigdy, a tym bardziej nie tracę nadziei w ,,coś" co smakuje ,,ponad".







Jeszcze raz dziękuje, że chcieliście czytać moje emocjonalne wywody i infantylne wpisy :)
było to ciekawe i miłe doświadczenie.

Dzisiaj zostawiłem dla Was szkice, które wcześniej nie były nigdzie publikowane (jest ich jeszcze więcej- szybciaki naprędce (min. do ,,Descent Into Hades...")  oraz początkowe preludia do ,,Piety..." & ,,Bewaling..."), miało ukazać się również Candy, które Freak wygrał, co dało początek naszej prywaty- ale stwierdziłem, że uczynię to na swoim poletku w poniedziałek, wraz z drugim obrazem, który wygrała również Agul- by było fair wobec Niej....

muzycznie miała być inna dedykacja muzyczna, będąca kontrą dla ,,Bad Romance", ale stwierdziłem, że to nie w moim stylu...

zatem niech moja emocjonalność, emocjonalnością zostanie- a Jednak hds, był dla mnie niczym mój prywatny ,,Bodyguard"...




pozdrawiam jak zawsze ciepło

K.I.M.

P.S.
...zawsze wolał się witać, niż żegnać...
uroniłem łezkę pisząc ten wpis...

czwartek, 24 listopada 2011

Suave automne

Chłodną, chmurną jesienią, najlepiej wspomagać się słodyczami.
Uwielbiam słodkości, a jak ludzie częstują, to nie jestem w stanie się oprzeć.

Candy można zgarnąć od Czarownicy ze Starego Sadu, która dzisiaj wysmażyła miły memu sercu wpis.
<KLIK>
Takie cudeńka będą fantastycznie dyndały na moich uszach ;DDD

Drugie Candy rozdaje ceramiczny alchemik bArt.
<KLIK>
Żuczek wygląda prawie jak skarabeusz, zatem idealnie wpasuje się do niedawnego kolażu.

Szczegóły w KLIKaczach, albo w odnośnikach, znajdujących się po bokach bloga.

środa, 23 listopada 2011

Brain flash

Mózg mi ostatnio paruje od nadmiaru pomysłów i energii.
Dziwne to bardzo, bo zazwyczaj w tym okresie popadam w zimowy letarg.
Już sobie nawet pomyślałem, że na imprezę sylwestrową ubiorę takie cacko na łeb, na szczęście okazało się, że mam wtedy nocny dyżur w pracy ;DDD
Pozostaje wypalanie mózgownicy przełożyć na karnawał ;)

Tymczasem dam sobie prawicę uciąć, że pewna złośliwa małpa, specjalnie pogrywa na mych rozedrganych nerwach ;]
Dopiero co nasz rozwód stał się faktem, a ten skurkowaniec śmiga piętnastominutowe szkice a la Miszczu Gregory i tak od niechcenia wspomina, że rysunkowa fabuła jest jego cichym marzeniem.
Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze będę się musiał z paskudą przeprosić ;/

Do tego kobitka, która zazwyczaj robi szydełkowe zwierzaki, nagle również przejawia komiksowe ciągoty.

Życie chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać ;DDD

wtorek, 22 listopada 2011

Tintin Forever Young

Tintin w krajach frankofońskich, a szczególnie w Belgii, z której pochodzi jest idolem.
Znają go wszyscy, więc premiera filmu z jego przygodami, była prawie że narodowym świętem.

Z Polską jest odrobinkę inaczej. W kraju gdzie przeciętny obywatel ledwie kojarzy Żbika, Tytusa czy Kajka z Kokoszem, jakiś rysunkowy belgijski dziennikarz, którego żywot wzięli na warsztat Spielberg & Jackson, budzi co najwyżej zdziwienie.
Tymczasem współtwórca kina tzw. Nowej Przygody, zainteresował się rudzielcem zupełnie przez przypadek, kiedy jakiś z fanów zwrócił uwagę, że Indiana Jones to kalka z Tintina.
Sprawdził, zapalił się do pomysłu, kupił prawa do ekranizacji, dostał błogosławieństwo autora i pomysł trafił na długie lata do zamrażarki.
Koniec końców jednak musiał pojawić się na dużych ekranach.
Pytanie, czy warto to oglądać?

Przyznam się, że dla mnie jako fana historyjek obrazkowych, lektura tych komiksów jest traumatyczna.
Nie chodzi o to, że komiks jest zły.
To jest arcydzieło gatunku! Tylko że baaardzo stare.
Dialogi są drętwe i przegadane, rysunki wykonane nowatorską techniką ligne claire, z jednej strony są bardzo piękne, z drugie rażą anachroniczną statycznością. Odbioru nie ułatwia polskie wydanie większości opowiadań. Co prawda dzięki pomniejszeniu formatu, mogliśmy zapoznać się z wszystkimi księgami, natomiast odczytywanie przeładowanych tekstem dymków, to droga przez mękę.

Czytając komentarze dotyczące spielbergowej ekranizacji, słyszy się że infantylnie, że zbytnie odejście od oryginału, że pominięcie ważnych bohaterów, że 3D, że otwarte zakończenie.
Powiem tak - BULL SHIT!!!
Reżyser wycisnął tą starą ramotkę jak cytrynę, dodając esencję swojego własnego stylu.
Film ogląda się z zapartym tchem, dla przeciętnego polskiego widza, pewne braki w stosunku do wersji papierowej, nie będą żadnym problemem, pominięte postacie siłą rzeczy muszą pojawić się w kontynuacji.
Podobało mi się, że producenci nie zrezygnowali z dość kontrowersyjnych rozwiązań fabularnych, bo przyznajmy się szczerze, komiks zbytnio nie grzeszy współcześnie rozumianą (wypaczoną) poprawnością polityczną. Zatem epizodyczne persony autentycznie giną, kapitan statku chla na umór, a pies też pociąga z butelki.
Niezamierzenie śmieszny dla Polaka, może okazać się szwarccharakter, bo niby skąd za Oceanem mogli wiedzieć, że przypomina Pana Kleksa.
Znów zawiodłem się na technologii trójwymiarowej. Co prawda tym razem miałem alternatywę, ale skuszony słynnymi nazwiskami, sądziłem że będzie dobrze. O niebo lepiej wyglądało to, w robionej taką samą techniką animacji prawdziwych aktorów Opowieści wigilijnej (to jeden z tych filmów z jednej ręki, wspominanych w poprzedniej recenzji).

Kto lubi Kino Nowej Przygody (proste, efektowne, rozrywkowe), koniecznie musi obejrzeć ten film!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Dusty Cover

Po moim pożegnalnym wpisie na kimonkowym blogu, wielu z czytelników obydwu blogów mogło wysnuć błędne wnioski, że od teraz definitywny koniec i jesteśmy wrogami do końca naszych dni.
Owszem spotkaliśmy się i po długich obradach ustaliliśmy linię demarkacyjną, a każdy z nas pewnie wyszedł z tej konfrontacji bardziej lub mniej poraniony.
Jak już wtedy napisałem, nie będę pisał o przyczynach załamania, ponieważ blog nie jest miejscem do tego rodzaju zwierzeń, a poza tym co Was to obchodzi.
Natomiast niezaprzeczalny fakt jest taki, że kooperacja HamKid, która zakiełkowała późną wiosną, natomiast latem otrzymała oficjalną nazwę, dopiero teraz będzie rodziła owoce, gdyż powstała olbrzymia ilość materiału, którego Kimon nie zdążył wcześniej opublikować.
Do tego zostało drugie tyle niezrealizowanych pomysłów ;]

Na otarcie łez, otrzymałem od Mariana kilka wspólnych chrabąszczy, a jednym z nich postanowiłem wczoraj się zabawić.
Gdy zobaczyłem szkic po raz pierwszy, moje skojarzenie było jednoznaczne. 
Dusty jest chyba jedynym kimonkowym chrabąszczem, eksplorowanym na kilka różnych sposobów.
Najpierw zawisł na pierwszej wystawie.
Następnie został wykorzystany jako materiał do pierwszej małpiej grafiki warsztatowej, której pierwsze trzy, sygnowane egzemplarze trafiły w dobre ręce.
Później stał się inspiracją do powstania rzeźby
Czas na kolejną (kiczowatą) odsłonę...
DUSTY COVER
Kilka lat temu, otrzymałem jeden z najpiękniejszych prezentów. Był nim trudno dostępny zbiór okładek, stworzonych przez Dave'a McKean'a, do znanej serii komiksowej, zatytuowany  "Sandman Dust Covers". Każda okładka to prawdziwe dzieło sztuki, zatem lekturę kolejnego odcinka, zaczynałem od dość długiego podziwiania pięknych kolaży.

Podczas letnich warsztatów w Łańcucie, po raz pierwszy miałem okazję złocić przedmioty, które zupełnie przypadkowo okazały się przydatne do wykorzystania w poniższym projekcie.
Jednak główną rolę zagrało półtora litra piasku, przywiezionego przez mojego współlokatora z wycieczki do Egiptu.
Jedyną zmienną było światło.
Wystąpili:
szkic "Dusty" 50x70 (ołówek na kartonie + czarny akryl);
1,5 litra saharyjskiego piasku;
prawa chelipeda Carcinus aestuarii, częściowo złocona 24 karatowym złotem;
muszla Haliotis tuberculata lamellosa, złocona z zewnątrz 24 karatowym złotem;
dwa usychające liście Monstera deliciosa;
dwa uschnięte liście Syngonium podophyllum;
światło: 1. dzienne, sztuczne - 2. lampka nocna i 3. lampa błyskowa;
muzyka:
Jak mówią członkowie zespołu, utwór ten powstał po lekturze jednego z odcinków Sandmana.

Pamiętam, że będąc dzieckiem, teledysk ten obok majkelowego Thrillera, mocno działał na moją wyobraźnię.
Pomarszczony dziadek sypiący piasek, wijące się węże, topienie, upadek z wysokości, ucieczka przed rozpędzoną ciężarówką...
Brrrrrrrr....
Now I lay me down to sleep
Pray the Lord my soul to keep
If I die before I wake
Pray the Lord my soul to take

niedziela, 20 listopada 2011

Nieśmiertelny QW 71

W czasach licealnych, mitologia grecka była moim konikiem. Doskonale orientowałem się w tych wszystkich boskich koligacjach (kto, z kim, kiedy, dlaczego). Autentycznie miałem sporego hopla na tym punkcie ;D
Zatem obejrzenie "Immortals" było czymś zupełnie naturalnym.

W wielkim skrócie, w filmie chodzi o to, że jest sobie gostek, który zawiedziony bezczelną boską bezczynnością, postanawia ich zgładzić, a ci żeby chronić swoje leniwe dupska, dopiero wtedy biorą się niemrawo do roboty, wyszukując sobie człowieka od brudnej roboty, który robi swoje, ale tych na górze też ma w poważaniu.
Jednym słowem przesłanie jest takie, że jeżeli istnieją bóstwa (pojedyncze czy mnogie), to niech sobie siedzą gdzieś tam wysoko, nie wtrącając się w nasz ludzki biznes, bo to my jesteśmy potrzebni im, a nie odwrotnie.

Dla mitologicznego purysty, opowieść jest totalnie debilnym bełkotem.
Pomieszanie historii, postaci, ról, miejsc i czasu!!!
Gdyby Zeus istniał, już dawno jebnąłby gromem w tfurców.

Plastycznie dzieło stoi na najwyższym podium.
Komputerowo podrasowane kadry, chociaż nie tak zaskakujące jak przy "300". Starano się rozróżnić świat ludzki od boskiego, szczególnie w scenach walk. Ci pierwsi biją się niezdarnie, powoli, brzydko, natomiast pacanie się drugich, to czysta poezja.
Komputerowo wymuskani aktorzy, wybrani według klucza urodziwości. Nawet znalazła się rola dla jednego z najładniejszych, hollywoodzkich ciałek, które jakiś czas temu taplało się w wannie z Brydzią.
Komputerowo spierdolone 3D. Autentycznie z moich recenzji wynika, że jestem jakimś zagorzałym przeciwnikiem tej technologii, a tak nie jest. Uważam, że dobre 3D nie jest złe. Niestety umiejętne jej wykorzystanie, mogę policzyć na palcach jednej ręki, a najlepsze trójwymiarowe efekty są w reklamach przed seansem ;]

Jeżeli weźmiecie poprawkę, że jest to typowa, amerykańska papka, w której bohater kroczy drogą od wieśniaka do herosa, jeżeli przymkniecie oko, na pospolite w tego rodzaju produkcjach dziury logiczne, jeżeli przełkniecie jedyną w tym dziełku pogadankę ku pokrzepieniu serc, która tym bardziej jest strawna, bo wyrapowana w rytm szczękającego oręża, to wyjdziecie z sali w pełni usatysfakcjonowani oraz odprężająco odmóżdżeni.

Nie ma nic lepszego na stres, niż lekkostrawne, filmowe odkorowanie.
POLECAM!

sobota, 19 listopada 2011

Saturday Zbok Fever 71

Kobiece ciało, w Y-owatej pozie, wpisane w świetliste koło, uwiecznione przez Klausa Kamperta.

Energetyczny klip grupy Soulburners, to wyrób całkowicie krajowy, a poziom światowy.
O całości do przeczytania tutaj.



Trochę Sin City, odrobina trylogii Nikopola, szczypta Incala.
Mniam, mniam...

Dziś teledyski będą dwa ;DDD
Drugi to "milion" nawiązań i mrugnięć oczkiem do uważnego obserwatora otaczającego świata.

Weź wziętego reżysera teledyskowych minifabuł, idoli z lat osiemdziesiątych, grupę supermodelek z lat dziewięćdziesiątych, styl Roberta Palmera, umiejętnie zareklamuj kilka marek i wychodzi fantastyczny popkulturowy mushup.
Uwielbiam takie smaczki.

czwartek, 17 listopada 2011

WA & PP - Piosenkarz

Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem, i tak zawsze aż do końca. 
Joseph Conrad 

Przyszedł czas na kolejne zajęcie, które równie dobrze można uwzględnić w dwóch różnych cyklach, czyli Przodowniku Pracy albo Wieśniackim Artyście.

Od dzieciństwa uwielbiam śpiewać, tylko mało kto docenia ten fakt.
Pamiętam jak wracaliśmy z rodziną z jakiejś wycieczki i nuciłem różne melodie, na tylnym siedzeniu auta, dzięki czemu mój starszy brat wylądował u laryngologa z pestkami wiśni w uszach.
Jednak już w podstawówce, na zakończenie edukacji początkowej (klasy 1- 3), otrzymałem od wychowawczyni książeczkę z wyróżnieniem za wyjątkowe uzdolnienia muzyczne.
Edukacja w liceum to udzielanie się w szkolnym chórze jako tenor, a później śpiewałem już tylko podczas golenia ;)

Jednak głód sukcesu tkwił wewnątrz cały czas i gdy w jednej z komercyjnych stacji, wystartował program "Idol", postanowiłem zmierzyć się z przeznaczeniem.
Pojechałem do Gdyni, na przesłuchanie do trzeciej edycji show, w którym mojego sarkastycznego ulubieńca Kubusia, zastąpiły dwie inne osoby.
 Towarzystwa i otuchy dotrzymywała mi kuzynka (prowadząca obecnie Księgarnię Morgana).
Z duszą na ramieniu stanąłem przed pięcioosobowym jury i zaśpiewałem piosenkę ze składanki "Pozytywne Wibracje" (przepraszam za taką zmiksowaną wersję, ale jakoś nie mogę odnaleźć w sieci oryginału).
Piosenka trudna wokalnie (przecież nie zaśpiewałbym "Wlazł kotek na płotek"), a najważniejszy w niej był przekaz zawarty w refrenie, 
Ocenę tego pozostawiam tobie
Ale niech decyzja niech nie pozostaje
Tylko w twojej głowie
bo wbrew pozorom znam swoje obecne możliwości wokalne, a większość rzeczy, jakie robię wynikają z powtarzanej jak mantra idei 4FUN.

Gdy prowadzący program, zachwycał się walorami mojej krewnej,
szanowna komisja ogłosiła jednogłośny werdykt:
FAŁSZUJESZ...
Bez zbędnego pastwienia się, grzecznie pokazano mi wyjście. Jedynie Pan Maleńczuk dodał od siebie (wspominałem o tym tutaj), że posiadam "perfekcyjne wyczucie rytmu i może poważnie zastanowię się nad karierą perkusisty lub basisty".

Takim oto sposobem, nie wystąpiłem w TV, ani jako idolowy finalista, ani jako kosmita.
Ot zwykły muzyczny przeciętniak.
Kilka miesięcy później, już w Bydgoszczy, były przesłuchania do dwójkowej "Szansy na sukces".
Też polazłem, bo na miejscu.
Zaśpiewałem to samo i chyba tej komisji coś się spodobało w moim głosie, bo kazali mi zaśpiewać jeszcze jedną piosenkę, ale z męskiego repertuaru.
Po szybkim zastanowieniu, wybrałem żartobliwą ramotkę Eugeniusza Bodo.
Chyba chcieli bardziej męski utwór.
Dzisiaj zaśpiewałbym coś innego.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Ameryka już dawno odkryta

Mój chrześniak był na Gali Wrestlingu.
Podobno warto było, żeby zobaczyć nie samych okładających się na niby gostków, tylko żeby ujrzeć reakcje czternastolatka, który znał pseudonimy wszystkich wychodzących na ring zawodników, nazywał absolutnie wszystkie ciosy oraz żywiołowo reagował na całokształt, w stylu:
- Rzuć do mnie tą przepoconą koszulkę!!! o_O

Przynajmniej chłopak wreszcie znalazł jakąś pasję.
Ucieszyłem się z tego, że nie będzie problemu z wyszukiwaniem prezentów. Zatem mówię jego rodzicielowi, że może pokazać mu ciemne strony tego zawodu w filmie "Zapaśnik".
Na co on oponuje, że w żadnym wypadku!
Bo przecież tam jest SCENA!
Tam główny bohater odstresowuje się w toalecie!
To nie jest film dla takiego dziecka!

Zapytałem tylko grzecznie, czy uważa że czternastolatki nie znają takich scen?
Idąc dalej tym tropem.
Czy jego myśli, że jego własny syn, nie odstresowuje się już podobnie w kibelku?

Konkluzja porozmowna:
Można serwować nastolatkom brutalne sceny mordobicia na żywo albo gry komputerowe z fruwającymi flakami oraz innymi częściami organizmu ludzkiego, natomiast organy płciowe, a także sex są nie do zaakceptowania.
Jakież to... dulskie ;]

Tak przy okazji, melodia zupełnie nie związana z poruszanym tematem, natomiast w związku z inną sytuacją.

Sam nie wiem... Śmiać się czy płakać...

niedziela, 13 listopada 2011

Qltury week 70

Jakoś tak odechciało mi się wszystkiego.
Nawet nie chce mi się wyszukiwać interesujących zajęć pozapracowniczych.

Od jakiegoś czasu, w bydgoskim muzeum trwa wystawa prac Dürera oraz jego kumpli, zatem na godne pożegnanie, hasamy właśnie tam.

sobota, 12 listopada 2011

wtorek, 8 listopada 2011

Fafik's travels 22 - Grudziądz

Grudziądz to miasto powiatowe, leżące niedaleko (około 30 km) mojej wioseczki, a jakoś nigdy nie było sposobności, żeby spojrzeć na nie okiem turysty.
Jednak w ostatnim okresie, miejscowi włodarze zaczęli lansować go jako ciekawą atrakcję do poznania.
W mojej kategorii podróżniczej, Grudziądz jest typową "jednodniówką".
Większość punktów do zaliczenia, znajduje się stosunkowo niedaleko siebie, a jedynie Cytadela, której nie zwiedzałem jest odrobinę w oddaleniu od Centrum.

Wizytówką miasta są nadwiślańskie Spichrze, które oprócz funkcji magazynowych, stanowiły ważny punkt obronny, będąc integralną częścią murów.
Dochodzące do sześciu kondygnacji budynki, od strony miasta nie wyróżniają się niczym szczególnym.

W ich wnętrzach oraz w sąsiadującym Klasztorze Benedyktynek, do którego należy Pałac Opatek,
zorganizowane jest Muzeum Miasta, w którym wydzielone są sale poświęcone jego historii, Ułanom Pomorskim (stacjonował tutaj 18 Pułk),
okolicznej sztuce (dawnej oraz współczesnej), znanemu lekkoatlecie Bronisławowi Malinowskiemu, a także Marszałkowi Piłsudskiemu.

Z pobliskiego wzgórza, na którym w dawnych czasach stał zamek krzyżacki (ostały się ruiny), rozciąga się romantyczny widok na okolicę.