poniedziałek, 31 stycznia 2011

Maszek detaliczny

W pierwszą sobotę stycznia, miałem przyjemność bawić gości (jako maszek) oraz siebie (w ramach delegacji) na weselu koleżanki z pracy. Goście weselni jak zwykle bardzo uradowali się z wizyty przebierańców (były jeszcze dwie dziewczyny). Wyjeżdżając w pośpiechu z rodzinnego domu, zwinąłem rodzicielce odpowiednie akcesoria, czyli staromodne kolcze (jak mawia Otusiunio), które zrobiły absolutną furorę (chyba zacznę je nosić na co dzień), łososiową (jest taki kolor?) apaszkę do przewiązania opasłego brzuszyska oraz wyszczuplającą, czarną sukienkę z naszywanymi kwiatami. Przepraszam mamo!!! Biorąc ją nawet nie podejrzewałem, że jest to Twoja najlepsza kreacja ;))) Szczerze mówiąc, myślałem o niej zupełnie co innego ;D Dzieło wieńczą okulary (jedne z wielu w kolekcji) oraz stara, sfatygowana peruka. Pozostając w queerowej tematyce, dorzucam bajkę na dobranoc, podejrzaną dosłownie przed paroma minutami na podglądanym blogu. Goodnight darlings ;)))

niedziela, 30 stycznia 2011

Qltury week 38

Co ja mam tutaj napisać???
...
Że w środę ukaże się dziewiąty numer "Fantasy Komiks"?
...
Może zamiast tego dorzucę kolejny kamyk, w moim hejterzeniu na temat niesprawiedliwego oceniania rycynzyntuff komiksowych.
Wczoraj ukazała się kolejna laurka dla swojaka (tym razem wypocona na Gildii).
Kopyta opadają...

sobota, 29 stycznia 2011

Saturday Zbok Fever 38

Kolejny odcinek SZF stoi pod znakiem orzeźwienia.
Na dobry początek chluśnięcie wodą od vishstudio.

Następnie Cazwell częstuje lodami.

czwartek, 27 stycznia 2011

Mozart 1756-2011

To była dopiero megagwiazda pop!!!
Ciekawe czy za dwieście lat ktoś będzie pamiętał o jakiejś Madonnie, Lady G, Dodzie czy innej lampucerze?

Zagorzałym fanem muzyki poważnej nie jestem, bo jest dla mnie jeszcze (choć to się z wiekiem zmienia) zbyt... poważna.
Jednakże Amadeo rusza mnie odkąd pamiętam ;)

środa, 26 stycznia 2011

Dawno, dawno temu...

Z serii "Król i błazen".

Jakby nie patrzeć, to z braciakiem prawie wcale się nie zmieniliśmy, tak jak nasze osiedle ;D

wtorek, 25 stycznia 2011

KOMIKS kontra komiks

W komentarzu do Ziniolowego podsumowania roku 2010, wyraziłem swoje zdziwienie nad środowiskowymi zachwytami wobec komiksu "Sprane dżinsy i sztama" ojca i syna Płócienników.

Entuzjastyczne recenzje opublikowano w prasie (Przekrój czy Machina) oraz w internecie - Polter, Ziniol, Kultura Liberalna.
Generalnie w większości z nich odczuwalny jest ton, że mamy do czynienia z dziełem, obok którego nie wolno przejść obojętnie.
Świetnie opowiedzianą historią o chłopakach "szalejących" w latach osiemdziesiątych, narysowaną krechą specjalnie do niej skrojoną.

Z perspektywy nałogowego pochłaniacza mogę napisać, że jest to przeciętny komiks.
Ot zwykła biografia, przeciętnego nastolatka, z przygodami jakich wiele, rysowanymi dla znajomych w zeszycie od matematyki.

Zaraz, zaraz... przecież o tym również jest w przytaczanych recenzjach ;)
Dlaczego więc nie dołączam się do grona klakierów?
Ponieważ do oceniania (recenzowania) czegokolwiek potrzebna jest perspektywa, a dokładniej punkt odniesienia.

Tym punktem, w tym konkretnym przypadku jest rysunkowa autobiografia Zygmunta Similaka, która przeszła prawie bez echa.
Część pierwsza "Opowieści okupacyjne" wydana została w 2009 roku,

kontynuacja "W cieniu gwiazdy" to jeszcze grudniowa świeżynka.

Na zrecenzowanie pierwszej części zdecydowała się Gildia oraz Kolorowe Zeszyty (internet), a także łódzka Gazeta Wyborcza (obydwie części).

Parafrazując w skrócie recenzję "Spranych..." z Poltera - komiks pokazuje jak wyglądało zwyczajne życie w czasie wojny i w początkach PRLu, bohaterami są mały Zygi i jego kumple, starający się normalnie (jak na dzieciaki przystało) funkcjonować w tych trudnych czasach, dodatkowo atutem jest jego "łódzkość".

Tak jak w poprzednim przypadku, stwierdzam że to zwykłe, komiksowe przeciętniactwo.

Dlaczego taki rozdźwięk w środowiskowej ocenie dwóch podobnych pozycji?

Mam dwie hipotezy.

Po pierwsze wiek recenzentów i czas snutej historii.
Nie chce mi się specjalnie googlać wieku recenzentów, ale podejrzewam że rodzili się gdzieś w latach 70-80, czyli załapują się na tzw. nostalgię za dzieciństwem i wszystkim co z tym związane (Syrenki, Kasprzaki, saturatory, tapiry, leginsy i ostre makijaże, tanie wina oraz rock który nie umarł), stąd być może te wszystkie ochy i achy nad historią Typuci & Co.

Drugie przypuszczenie jest bardziej bolesne, a nakierowała mnie na nie Olga Wróbel wczorajszą wypowiedzią dla Kolorowych Zeszytów, którą pozwolę sobie zacytować:

W nurcie krytyki, podobało mi się to, co napisał Karol Konwerski, chyba na facebooku (jeżeli się mylę i przypisuję tę myśl niewłaściwemu autorowi, przepraszam) o środowiskowym samozachwycie i chwaleniu z automatu wszystkiego, co się tylko da z dwóch przyczyn: albo ku chwale polskiego komiksu albo według mechanizmu "lubię go/ją, pijemy razem na festiwalu, nie mogę powiedzieć, że to kiepskie, bo będzie mu/jej przykro".

Zastanawiam się jakby wyglądała recenzja "Spranych dżinsów" w "karkołomnym, lecz po prawdzie bardzo trafnym" ;) porównaniu do kwaziautobiograficznych "Na szybko spisane" Śledzia.

Ciekawe dlaczego wychwalany komiks nie załapał się do pięćdziesiątki albumów typowanych w kuriozalnym Komiks Roku?

Więcej obiektywizmu Drodzy Państwo!

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Fafik's travels 11 - Portugalia: Okolice Lizbony


Lizbona leży u ujścia Tagu do Atlantyku, a ładne parę kilometrów od centrum jest dzielnica Belem.
To tutaj rozpoczynało się wiele portugalskich, zamorskich podróży, dzięki którym kraj ten dość wyraźnie zapisał się na kartach światowej historii.
Statki wypływały spod wieży Belem,

którą postawiono na środku rzeki, jednak współcześnie wskutek zmiany nurtu, znalazła się przy brzegu.
Niedaleko niej znajduje się Pomnik Odkrywców stylizowany na karawelę, wypełnioną 33 figurami postaci, związanych z epoką wielkich odkryć geograficznych.

W tle widoczny jest linowy Most 25 Kwietnia, przypominający nie bez powodu (budowany przez to samo przedsiębiorstwo) Golden Gate z San Francisco.

W Belem warto jeszcze wstąpić do przepięknego Klasztoru Hieronimitów (jedna z niewielu budowli, która nie ucierpiała po wielkim trzęsieniu ziemi).
Niestety z braku czasu, a dokładniej ogromnej kolejki, ślimaczącej się przed wejściem, podarowałem sobie ten punkt wycieczki.
Tuż obok jest historyczna cukiernia serwująca tutejszy przysmak - Pasteis de Belem, czyli minitartę z nadzieniem budyniowym, posypaną cukrem pudrem i cynamonem.
Szczerze mówiąc na kolana nie rzuca, ot zwykłe ciastko ;)

Kilkanaście kilometrów od stolicy, w niewysokich górach znajduje się kompleks pałaców w Sintrze.

Najpiękniejszym z nich jest Pałac Pena, podobno wyglądający jak w disneyowskich bajkach.
Pojechaliśmy tam z hostelową wycieczką, ale z powodu totalnie beznadziejnej pogody, podziwialiśmy głównie malowniczą... mgłę.

Później przewodnik i kierowca w jednym, zorganizował nam samochodowy piknik.

Na sam koniec pojechaliśmy nad Atlantyk, a dokładniej do najdalej na zachód wysuniętego skrawka Europy.
Przylądek Cabo da Roca

z charakterystyczną latarnią morską.

Po raz pierwszy w życiu widziałem ocean, lecz znowu pogoda przeszkodziła mi, w zanurzeniu chociażby łapek w jego falach.

niedziela, 23 stycznia 2011

Qltury week 37

W dzisiejszym odcinku tylko dwa filmy i nic ponad to.

Po pierwsze czarny, a właściwie Zielony koń, czyli Szerszeń komiksowych ekranizacji


Seth Rogen chyba ociupinkę przypakował do roli, bo mu barbapapa zniknęła.
Plus na deser fenomenalny, oskarowy esesman Landa z "Bękartów wojny", czyli Christoph Waltz.

Drugim filmidłem jest wielki przegrany tegorocznego rozdania Złotych Globów, czyli opowieść o królu jąkale - "Jak zostać królem".

Jak to zwykle bywa, z durnie przetłumaczonym tytułem.

sobota, 22 stycznia 2011

Saturday Zbok Fever 37


Ostatnio mam wielki apetyt na krągłości.
Na dzisiejszym akcie już bardziej okrągło się nie da, tym bardziej że skonfrontowanym z kanciastą, szorstką skałą.
Fotografował(a)? Ira Meyer.

Jestem absolutnie zaskoczony, że poniższy teledysk jeszcze nie był na blogu prezentowany.

Kobiety rozpłaszczone na szklanej tafli i rozmazujące swoimi ciałami białą farbę (to się chyba bodypainting nazywa).
...
Jestem już cały rozmazony ;D

czwartek, 20 stycznia 2011

Fafik's travels 11 - Portugalia: Lizbońskie dzielnice


Nie ma co dłużej ukrywać miejsca mojego pobytu w okresie sylwestrowo-noworocznym.
Cel wyprawy był mi nieznany, aż do dnia wyjazdu. Wiedziałem tylko tyle, że mam posiadać ze sobą ważny psi paszport, psie prawo jazdy oraz euro w gotówce (bynajmniej nie psią ilość).
To prawko mnie skutecznie zmyliło, bo obstawiałem jakąś z europejskich wysp (Kanary lub coś w ten deseń).
Okazało się, że na zwieńczenie bardzo udanego roku wyjazdowego, pojechaliśmy na zachodni kraniec Europy, do stolicy Portugalii - Lizbony.

Podliczając zagraniczne wycieczki w roku 2010:
- gdy w kraju ludzie szaleli z powodu smoleńskiej tragedii, ja (Chwała Bogu) byłem na służbowym wyjeździe na Wyspach Brytyjskich (później tylko był problem z powrotem przez wulkan);
- na przełomie maja i czerwca eksplorowałem wschodni skrawek naszego kontynentu - Petersburg;
- na koniec lata - Wielka Wyprawa południowymi rubieżami Europy, stojąca pod znakiem zdobyczy habsbursko-weneckich;
- w październiku kolejne dwa służbowe wypady - Praga (o niej wkrótce) oraz Bercelona;
- oraz Lizbona na koniec.
Sporo się tego zebrało i myślę, że długo taki rok się nie powtórzy.

Lizbona mnie oczarowała i bardzo chciałbym tutaj wrócić w cieplejszym okresie, chociaż i tak nie miałem co narzekać (oprócz deszczu) na pogodę.
Co prawda tubylcy marudzili, że ostatnio zimy im się popsuły i jest strasznie zimno (biegali w kurtkach, szalikach i czapkach), ale dla stereotypowego Polaka 14-16 stopni za dnia to prawie lato ;D

Wiedeń i Petersburg są wielkie, przytłaczające i mocarstwowe, Zagrzeb, Budapeszt oraz Praga noszą ślady po komunistycznych czasach, Wenecja jest zdeptana przez turystów, a Barcelona oferowała zbyt mało, a może to wina króciutkiego pobytu.
Natomiast Lizbona jest przepiękna w swej różnorodności, a do tego (pomimo że jest sporą metropolią), większość turystycznych atrakcji znajduje się niedaleko siebie (w promieniu 2 km od głównego rynku Rossio).
Można tylko podejrzewać, że gdyby nie wielki kataklizm w 1755 roku (najsilniejsze europejskie trzęsienie ziemi, połączone z falą tsunami oraz olbrzymimi pożarami) to miasto byłoby jeszcze ładniejsze (o ile jeszcze bardziej się da).

Nocleg mieliśmy w fantastycznym Living Lounge Hostel, w ścisłym centrum miasta , tuż przy stacji metra.
Każdy pokój projektowany był przez inne osoby, nam akurat trafił się muzyczny.
Właściwie jedynym jego minusem był kompletny brak szaf, szafek czy chociażby wieszaków na ciuchy.

Miasto usytuowane jest na kilkunastu wzgórzach, nad brzegiem rzeki Tag i podzielone na kilkanaście dzielnic, z których tylko kilka jest zabytkowych.

Baixa (wymawia się prawie jak Basia tylko bardziej szumiąco) to dzielnica, w której mieszkaliśmy i stanowi dolinę spływającą ku rzece, o regularnej, prostopadłej zabudowie, pomiędzy dwiema innymi dzielnicami znajdującymi się powyżej.
Z jednej strony istnieje najstarsza - Alfama oraz trochę młodsza Graca.
Pośród jej niezliczonych uliczek, schodków, korytarzyków, mógłbym spacerować godzinami, może dlatego że zachowała duszę małego miasteczka, gdzie wszyscy mieszkańcy bardzo dobrze się znają, a czas płynie jakby wolniej.
Najłatwiej dostać się tam słynnym, zabytkowym tramwajem nr 28.
Jazda nim (szczególnie tuż za motorniczym)

dostarcza niezapomnianych wrażeń, gdy trzeszcząc, dzwoniąc i piszcząc niemiłosiernie, przeciska się przez niesamowicie wąskie uliczki,

lub turkocze po stromiznach (prawie jak na kolejce górskiej).

Kolejnymi dzielnicami są Chiado oraz sąsiadująca z nią Bairro Alto.
Do tej pierwszej najprościej wjechać zabytkową windą,

projektowaną przez to samo studio, w której powstawała Wieża Eiffla.
Zaraz przy niej stoją majestatyczne ruiny klasztoru Karmelitów.

Z kolei do Bairro Alto najwygodniej jest wjechać jedną z trzech lizbońskich zębatek,

w której wnętrzu jest podobnie jak w tramwaju ;)

Obydwie dzielnice słyną głównie z ogromnej ilości knajp, barów, restauracji i kawiarni - dla każdego coś miłego.

Spacerując po mieście można natknąć się na iberyjskie azulejos,

czyli małe, głównie niebieskie, ręcznie malowane płytki ceramiczne, którymi portugalczycy pokrywają prawie każdą powierzchnię płaską.

środa, 19 stycznia 2011

Fafik's travels 10 - Hiszpania: Relaks w Parku Güell


W Barcelonie byłem dosłownie chwilkę.
Żeby ukoić nerwy po konferencyjnym bełkocie, poszedłem do zaprojektowanego, lecz nie ukończonego przez Gaudiego Parku Güell, który powstał na początku poprzedniego wieku na zamówienie barcelońskiego nuworysza, a obecnie pełni rolę miejskiej oazy spokoju (oczywiście jeżeli ktoś potrafi wypoczywać w tłumie).




Po okolicy latają egzotyczne dla Polaków gołąbki.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Dupa w słońcu...

... czyli zajrzyj głęboko w moje oko, a dowiesz się kto to.

Pewna kocia mama i artystka - Krwistowłosa Doro, zaprosiła siedmioro osób (w tym mnie) do blogowej zabawy, polegającej na jeszcze dogłębniejszym przedstawieniu siebie.

Nie mógłbym odmówić pięknej damie niczego, zatem przystępuję do osobistej wyliczanki.

Na początek piosenka doskonale mnie definiująca.


1. Uwielbiam pracować na nocnej zmianie i gdyby tylko Kodeks Pracy na to pozwalał, robiłbym tylko po zmroku, dzięki czemu dnie mogę wykorzystywać na relaks i z głowy mam większość durnych wymysłów kierownictwa.

2. Jestem totalnie pogodozależny, a dokładniej słońcolubny.
Okres jesienno-zimowy jest dla mnie drogą przez mękę, natomiast wiosną rozkwitam, by latem dojrzewać w ciepłych promieniach.

3. Od dzieciństwa ściągam deszcze i burze.
Dawno temu wymyśliłem, że jestem dzieckiem burzy.
Nie bierzcie urlopów w tym samym terminie co ja, chyba że lubicie chlapę.
Prosty przykład z ostatniego wyjazdu planowanego w ciepłe rejony. Długoterminowa prognoza pogody wskazywała przepiękną pogodę, im bliżej wyjazdu, tym gorzej.
Ostatecznie w Oceanie się nie wykapałem z powodu sztormu.

4. Mam obsesję na punkcie tłuszczu i cały czas marudzę jaki to jestem grubaśny.
Wszyscy wkoło pukają się w czoło, a ja kompulsywnie biegam na siłownię.

5. W dzieciństwie byłem niejadkiem, natomiast teraz uwielbiam żreć dużo i dobrze.
Lubię miksować smaki i nie boję się eksperymentów kulinarnych.
Od paru lat tworzę własny ranking ulubionych restauracji w Polsce, a ostatnim odkryciem jest "Platter" Karola Okrasy. Jego fois gras posłało mnie najpierw na kolana, a później na łopatki.

6. Posiadam krzywe palce u nóg (wina za małych bucików w dzieciństwie), krzywe zęby (wina ósemek, których posiadam pełen zestaw - nawet zdrowe), skrzywiony kręgosłup (byłem kujonem, więc miałem za ciężki plecak) oraz skrzywioną psychikę (winowajców łaskawie przemilczę).

7. Wszelkie urządzenia elektryczne i elektroniczne nie wytrzymują bezpośredniego kontaktu ze mną i wysiadają (monitory wybuchają, latarnie gasną, piloty nie działają i wibrator też).

8. Robię z siebie głupka przy każdej okazji.
To mój taki sposób na błogi życiowy spokój.

9. Jestem ekstremistą w różnych dziedzinach - lubię kąpiele w przerębli, chadzam po rozżarzonych węglach, adrenalina to mój narkotyk.
Jeśli tylko bym mógł ze względów finansowo-logistycznych to pewnie skakałbym na bungee, ze spadochronem, latałbym szybowcem, wspinał na skałki bez asekuracji oraz nurkował głębinowo bez aparatu tlenowego.
Z drugiej strony podobno (to nie moja ocena) jeśli muszę to wygłaszam najbardziej trafne i wyważone osądy.

10. Nienawidzę łańcuszków szczęścia i innych podobnych bzdur, więc namiętnie je przerywam i żyję.
W związku z tym nie wyznaczę kolejnych osób do zwierzeń, choć bardzo chciałbym część z bloggerowych przyjaciół poznać bliżej.
Wolę to robić w realu, bo pomimo niewątpliwych zalet, wirtualna znajomość to zwykła namiastka.
Oczywiście jeśli któryś z czytelników chce się dołączyć do zabawy, to z rozkoszą zapraszam, poczytam, ocenię...

11. (gratisowe) Namiętnie kłamię, a dokładniej kituję.
Z garstką przyjaciół założyliśmy Uniwersytet Kiciarstwa, którego jestem samozwańczym rektorem i profesorem.
Od czasu do czasu spotykamy się na konferencjach, zgłębiając tą nietkniętą dziedzinę naukową.

niedziela, 16 stycznia 2011

Qltury week 36

1. Ojojojoj...
Nastał komiksowy mrok...
Jak już pisałem na końcu podsumowania komiksowej dekady, z zaspokajaniem nałogu czas wrócić na Allegro, a jest ku temu niepowtarzalna okazja, bo podczas kolejnej odsłony Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy licytowane są różne smakowite kąski.
Osobiście ostrzę pazury na pewien spory kawał komiksowego mięcha, ale jak rasowa pantera przeczekam do końcówki licytacji, by rzucić się na niczego nieświadomą ofiarę z ukrycia ;D

2. W kinach "Czarna gęś" ;-) Arronowsky'ego.

Zmysłowa Natalka w roli niewinnej baletnicy odkrywającej w sobie ciemną stronę mocy.

3. Przyszły piątek będzie ucztą dla ucha, ponieważ w Filharmonii Bydgoskiej (jednej z najlepszych akustycznie sal w kraju) odbędzie się koncert Ani.
Zaprezentuje ona piosenki z płyty "Movie", czyli covery filmowych "szlagierów".
Bardzo lubię tą piosenkarkę od występów w "Idolu", gdzie wróżyłem jej wygraną w tym programie, a ona dość szybko odpadła w odcinku Disco (miała problemy z koordynacją ruchowo-wokalną).

sobota, 15 stycznia 2011

Saturday Zbok Fever 36


Zwiewny erotyzm od Davida Vance'a.

Jak to w radyjku słyszałem, to myślałem że to jakieś zagramaniczne crapiszcze, a to Robert z Polski wytworzył.

Jakiś ten teledysk... tani ;)

piątek, 14 stycznia 2011

Fafik's travels 10 - Hiszpania: Sagrada Familia w Barcelonie



W październiku minionego roku byłem na służbowym wypadzie w Barcelonie.
Z tej racji zwiedziłem malutko, ale szybkim okiem można stwierdzić, że to miasto Gaudim stoi.
Gdzie nie spojrzeć tam łagodne, obłe, gaudoidalne kształty.

Teraz już wiadomo od kogo zrzynał wiedeński Hundertwasser ;)

Oczywiście perłą w koronie tej charakterystycznej architektury jest "kościółek" Sagrada Familia, który budowany jest prawie półtora wieku!!!

To cały czas jeden wielki plac budowy.

Już teraz robi oszołamiające wrażenie!
Poczynając od niesamowicie rzeźbionego wejścia do świątyni

a na kolumnowym lesie wewnątrz kończąc.

Przy jednym z wejść znajduje się dość ciekawa płaskorzeźba, przedstawiająca judaszowy pocałunek, a obok liczbowa tablica.

Jakkolwiek by nie liczyć znajdujących się na niej cyfr, zawsze wyjdą 33 (lata chrystusowe).

Przestroga na zakończenie.
Moi Drodzy,
Podczas podróży uważajcie na swoich pupili i z rozwagą ustawiajcie ich do fotografii, bo mogą marnie skończyć, jak ten nieszczęśnik

na jednej z wież Sagrady Familii ;-(

No chyba że ten rozplaskany pluszaczek, nawiązuje do krwistoczerwonego napisu z prawej strony ;)