środa, 26 czerwca 2019

Brickyard skull

Rok temu na Misji Wschód, skoczyliśmy z Alą Czerniewicz oraz Krzysiem Płochem do nieczynnej cegielni. Wewnątrz moja wyobraźnia wyszukała obraz wielkiej, ludzkiej czaszki, w którą wmontowałem Alę.
Cóż...
Mimo poprawki, z próbą bardziej stabilnego trzymania aparatu, wyszło jak widać.
Krzysiek poprawił cyfrą, bo szkoda mi było kadru.

poniedziałek, 24 czerwca 2019

wtorek, 18 czerwca 2019

czwartek, 13 czerwca 2019

Industrial 5'30"

Z uwielbianą przeze mnie Moniką Cichoszewską, w oparach eteru przelaliśmy wspólnie litry kolodionu. Podczas ostatniego spotkania poszliśmy w jedno interesujące miejsce. Monia zmierzyła światło, skrzywiła się mocno, zadzwoniła z kołem ratunkowym do przyjaciela, w celu ustalenia rzeczywistego czasu naświetlania zdjęcia i stwierdziła - WRACAMY!
Mówię do niej, że skoro masz już uczuloną płytkę to co nam zaszkodzi spróbować? Najwyżej nie wyjdzie!
Znalazłem w miarę wygodną pozę, Monika odsłoniła obiektyw, włączyła stoper, pogadała dość długo przez telefon, a ja sobie tak stałem bez ruchu...
PIĘĆ MINUT TRZYDZIEŚCI SEKUND
...

piątek, 7 czerwca 2019

Drag gonitwa

To był jeden z takich pomysłów, który wpadł mi nagle do głowy, a wszystko przez to, że w trakcie trwania zeszłorocznej, letniej edycji pleneru podlaskiego, gdzieś tam w Warszawie odbywała się Parada Równości
W dragu do zdjęć bywałem "milion" razy, więc co tu wykminić, żeby nie było podobnie?
Otóż trzeba taką Królową zepsuć! 
To było również pewnego rodzaju ćwiczenie psychologiczne i wyzwanie dla osób, które poprosiłem o zrealizowanie tego pomysłu. Zadanie polegało na tym, żeby rozchwytywaną, a przez to zblazowaną gwiazdę sceny lgbtq, której wszyscy pragną i wszędzie zapraszają, po prostu najzwyczajniej w świecie zabrakło czasu przed kolejnym występem. Pociąg którym przyjechała się spóźnił, taksówka stała w korku, w niemiłosiernym upale, tłum skanduje, menadżer pokrzykuje, że JUŻ CZAS, a ona w ciemnej dupie z makijażem, fryzurą, kostiumem. Kac gigant huczy w tętnicach, a jeszcze jakiś fotograf prosi o szybką sesję na ściance! 
Chciałem tą sesją oddać hołd wszystkim drag queen, a w stylizacji wykorzystać rzeczy każdego twórcy, dostępne w plenerowej wizażowni.
Nie było łatwo przekonać osoby, które są profesjonalistami w swoim fachu, żeby przydzielone zadanie zrobili źle. 
Makijaż a la "instagramowa panda" - Kasia Kramnik
Rozczochrana peruka - Martyna Bryk 
Opadająca sukienka - Jolanta Nierodzik
Dodatki i złamane kwiaty - Rękodzieła 
Pierścionek - Jojart Jewelery
Zwiewny szal robiący za pasek - Szafa z Podlasia
Sesja na ściance - Ignac Tokarczyk 
Reportaż - Dariusz Gas
Psinka z łapanki, nie ucierpiała w trakcie zdjęć!

czwartek, 6 czerwca 2019

Emotional Children's Day Rollercoaster

Nie lubię pisać o swojej pracy!
Co tu może być ciekawego? To tak jakby tynkarz wyiszczał się o kładzeniu płytek, a budowlaniec o wylewaniu asfaltu. Natomiast wpisy na temat sesji zdjęciowych są lekkie i przyjemne, jak letnia, morska bryza.
Mam zasadę, której staram się trzymać od lat. Przywlec swoje szanowne cztery litery do pracy, odfajkować najlepiej jak potrafię, choć po linii najmniejszego oporu swoją fuchę, wyjść, zapić, zapomnieć i tak w kółko. W żadnym wypadku nie angażować się emocjonalnie, nie przywiązywać do pacjentów, nie nawiązywać bliższych relacji z rodzinami, jednym zdaniem Profesjonalny Dziad Mróz. Na Intensywnej Terapii zazwyczaj klienci szybko się deklarują, co ze swoim życiem począć, czy dalej pełznąć na tym ziemskim padole, czy może pośmigać z chórami anielskimi wśród chmur, więc ta szybka decyzyjność pomaga.
Dzień Dziecka.
Dyżur zapowiada się zwyczajnie. Przychodzę standardowo przed siódmą, przyjmuję raport od nocnej zmiany na temat stanu pacjentów, śniadanko, kawa, ploteczki, przed dziewiątą telefon z izby przyjęć, że leci "śmigło" z poszkodowanym w wypadku komunikacyjnym, z anestezjologiem biegniemy na SOR, dzieciak bez żadnych danych osobistych, czyli traktowany jako NN, bladosinopapuziasty z urazem wielonarządowym. Podczas traumaskanu zatrzymanie akcji serca, skuteczne RKO, pędzimy na złamanie karku z powrotem na oddział, po drodze wypraszając z windy zszokowanych rodziców naszego pacjenta, wiozących jakieś wielkie, kolorowe pudła. Na miejscu zakładanie dodatkowych dostępów naczyniowych, chwilowa stabilizacja, więc kierunek blok operacyjny, a tam jazda na całego. Zatrzymanie zaraz po przełożeniu na stół operacyjny, RKO trwające ponad godzinę, preparaty krwiopochodne toczone litrami, masowo podawana adrenalina, krew chlusta z brzucha na cały zespół (trzech chirurgów, dwie instrumentariuszki, dwóch anestezjologów, dwie pielęgniarki, plus jedna dodatkowo kursująca między oddziałem i blokiem), pot leje się po dupie. Na granicy życia i śmierci powrót na OIOM, chwilę później, kilka minut po trzynastej lekarz stwierdza zgon, nadal anonimowej osoby. 
Połowa dyżuru zleciała.
Dopiero dwie godziny później, chwilę przed oddaniem zwłok do chłodni pojawia się dalsza rodzina.
Chwila na ochłonięcie i można zając się resztą pacjentów, którzy do tej pory leżeli mniej dopieszczeni niż zazwyczaj, a przekrój przypadków wyjątkowo klasyczny, brak tylko kogoś z białaczką czy innym nowotworem. Jest jakiś wcześniak z wadą wrodzoną, ktoś po wypadku i stały rezydent, bo co jakiś czas trafia się taki złośnik, który nie zamierza szybko się określić, tylko zapuszcza korzenie na dłuższy czas. No i wzrasta tak sobie powoli, raz jest lepiej, raz gorzej, czasem wyruszy na krótką wycieczkę do innego ośrodka żeby go podreperować, a wraca jeszcze bardziej zepsuty, bo ktoś nie ogarnął jego indywidualnych potrzeb. Dzień w dzień poznajesz go coraz lepiej, hodujesz, pielęgnujesz, tuczysz i tresujesz rodziny, żeby chociaż nie przeszkadzali.
Przesuń się!
Wyjdź!
Wejdź!
Podpisz!
Nie dotykaj!
Dotykaj!
Na początku przez niezrozumienie po prostu się buntują, z czasem przychodzi akceptacja. Starasz się nie angażować emocjonalnie, nie bratać z nimi, ale po takim czasie zwyczajnie się nie da. Po tylu wspólnych dniach, rodzice znają Ciebie i zespół jak własną kieszeń, mimowolnie słuchając i widząc jak funkcjonuje oddział i jego pracownicy. Początkowo traktujesz ich standardowo, czyli uprzejmie jak powietrze, a oni wrastają w krajobraz, więc stają się przydatnym w procesie pielęgnacyjnym sprzętem. Zresztą perspektywa jest taka, że kiedyś wreszcie stąd pójdą i będą musieli radzić sobie sami, więc podstaw trzeba ich nauczyć i ani się obejrzysz, a wraz z akceptacją zaczynasz ich nawet lubić, choć w życiu się do tego wprost nie przyznasz, bo to nieprofesjonalne.
Dyżur sobie mija, pacjenci w miarę ogarnięci, biurokracja opanowana i rodzice tegoż dziecka ładują się z tymi kartonami, które rano tą windą wieźli.
WTF!?
W środku prezenty dla dzieciaków i praktyczne rzeczy dla lepszego funkcjonowania oddziału: kosmetyki, pościel, kołderki, kocyki, ciuszki, pieluszki, "rogale", maskotki i tęczowe misie.
Nawet elektryczne nianie, bo rodzice kątem ucha słyszeli kiedyś jak prosiłeś o nie oddziałową, żeby móc usłyszeć alarmy na zamkniętych izolatkach.
Brak słów.
Sami mają ciężki żywot, bo dziecko poważnie chore, a jak kiedyś od nas wyjdą, to czeka ich długa rehabilitacja, a oni robią zbiórkę pieniędzy wśród rodziny i znajomych, kupują te wszystkie rzeczy, bo wiedzą że poprzednia taka akcja, gdzie rodzice przekazali konkretną kasę z przeznaczeniem na wyposażenie oddziału, rozeszła się w oparach absurdu nie wiadomo na co po szpitalu.
Po takiej emocjonalnej huśtawce w ciągu jednego dnia, sam już nie wiesz czy to wariaci, czy bohaterowie, a może jedno i drugie, jak można wyczytać z eposów herosów? 
Ja tylko staram się sumiennie wykonywać swój zawód, wychodzi czasem lepiej lub gorzej.
Ci rodzice zasługują na największy szacunek i podziw, bo przetrwać ponad pół roku, z chorym potomkiem, w chorych realiach polskiej służby zdrowia i jeszcze zdobyć się na taki gest nie każdy potrafi.
Parafrazując Panią Broszkę na sam koniec napiszę tylko, że za niezłomną wolę życia oraz pogodę ducha i bezinteresowną pomoc innym, SZYMKOWI I JEGO RODZICOM NALEŻĄ SIĘ WASZE ZASKÓRNIAKI!!!