Goniądz jest idealnym miejscem, z którego można wyruszać na biebrzańskie eskapady.
Położone na wysokiej nadrzecznej skarpie, mniej więcej w samym środku rozległego Biebrzańskiego Parku Narodowego (największy w Polsce) senne miasteczko (niecałe 2000 mieszkańców).
Samo w sobie nie oferuje zbyt wielu atrakcji turystycznych. Ot duży, zadrzewiony rynek, cmentarz, pozostałości kirkutu i kościół.
Zaraz za głównym nurtem Biebrzy,
rozciągają się wielkie połacie zalanych łąk, na których niemal na pewno można zobaczyć bataliony i wiele innych zwierząt.
Baza noclegowa jest dość dobrze rozwinięta, poczynając od campingu nad samą rzeką (niestety nie wiem czy jeszcze jest czynny, bo w poprzednich latach chylił się ku upadkowi), poprzez pensjonaty i domowe kwatery, po drogą (stworzoną z myślą o bogatych warszawiakach) Bartlowiznę, oferującą szeroki asortyment atrakcji.
Goniądz widnieje w Księdze Rekordów Guinnesa, gdyż w 2010 roku powstał tutaj największy na świecie wizerunek zwierzęcia (Bociana białego), stworzony z ludzkich ciał, a dokładniej 1311 osób.
Tak na marginesie, dzisiaj obchodzimy Dzień Bociana.
Miasteczko zagrało w filmie "Smażalnia story", jednak pod inną nazwą - Baciuty (również na Podlasiu).
Teraz pozwolę sobie zdradzić jedno z wielkich marzeń Panka.
Otóż zawsze jak gra w wielkich kumulacjach Dużego Lotka, snuje plany o wykupieniu terenu, na którym budowano tytułową smażalnię, a w rzeczywistości podczas jego pierwszej wizyty, stała tam opuszczona restauracja?,
a obecnie (po wyburzeniu budynku) znajduje się platforma widokowa.
Nie bez powodu...
Panorama jest oszołamiająca, a jej maleńki skrawek wygląda tak.
O takim widoku na starość, ciągle marzy mój Panek.
Oby mu się kiedyś spełniło.
czwartek, 31 maja 2012
środa, 30 maja 2012
Fafik's travels 27 - Podlasie: Biebrza
Na skrzydłach zaprzyjaźnionego bielika amerykańskiego, prosto zza Wielkiej Wody przyfrunąłem nad polską dzicz, a dokładniej biebrzańskie rozległe mokradła, nazywane czasem Zielonym Oceanem.
Choćby nie wiem jak piękny był Nowy Jork, czy inne miasto na świecie, jestem zwykłym wiejskim kundlem i tego się nie wyrzeknę.
W Biebrzy jestem bezgranicznie zakochany dzięki Pankowi, który pierwszy raz trafił tutaj w 1998 roku i porządnie go wtedy biebrznęło.
Ja dotarłem dopiero dziesięć lat później i tak jak mój właściciel chciałbym kiedyś ugrzęznąć tutaj na stałe.
Teren ten jest doskonale znany przyrodnikom, a szczególnie ornitologom z całego świata, którzy zjeżdżają się tutaj głównie wiosną, aby obserwować setki gatunków ptaków (275) i innych zwierząt. Szczególnie cenną zdobyczą jest "upolowanie" niepozornej wodniczki, zaobserwowanie stad tokujących batalionów, dubeltów czy cietrzewi.
Chociaż równie ciekawe może być podglądanie remiza wijącego swoje charakterystyczne gniazdo, z których pradziadowie ludzi robili... buty.
Biebrza to również ostoja łosia, którego bezproblemowo zobaczymy w zagrodzie hodowlanej na Grzędach,
choć przypadkowe spotkanie w naturze, nawet blisko ludzkich zabudowań, też jest bardzo prawdopodobne.
Znacznie trudniej wytropić moich dzikich przodków, czyli wilki. Jednak ślady ich bytności (tropy, sierść, kał), można w terenie odnaleźć,
a czasem podczas spływu kajakiem, zdarza się taki upiorny topielec wielkości wilka, ale równie dobrze mógł to być duży pies.
Kto żyw ten nad Biebrzę!
W okresie kwiecień - czerwiec jest tutaj bajecznie.
Jedynie komary mogą nam uprzykrzyć odrobinę pobyt, ale kto by się nimi przejmował w trakcie przechadzki wśród nieskończonych łanów kaczeńców.
Choćby nie wiem jak piękny był Nowy Jork, czy inne miasto na świecie, jestem zwykłym wiejskim kundlem i tego się nie wyrzeknę.
W Biebrzy jestem bezgranicznie zakochany dzięki Pankowi, który pierwszy raz trafił tutaj w 1998 roku i porządnie go wtedy biebrznęło.
Ja dotarłem dopiero dziesięć lat później i tak jak mój właściciel chciałbym kiedyś ugrzęznąć tutaj na stałe.
Teren ten jest doskonale znany przyrodnikom, a szczególnie ornitologom z całego świata, którzy zjeżdżają się tutaj głównie wiosną, aby obserwować setki gatunków ptaków (275) i innych zwierząt. Szczególnie cenną zdobyczą jest "upolowanie" niepozornej wodniczki, zaobserwowanie stad tokujących batalionów, dubeltów czy cietrzewi.
Chociaż równie ciekawe może być podglądanie remiza wijącego swoje charakterystyczne gniazdo, z których pradziadowie ludzi robili... buty.
Biebrza to również ostoja łosia, którego bezproblemowo zobaczymy w zagrodzie hodowlanej na Grzędach,
choć przypadkowe spotkanie w naturze, nawet blisko ludzkich zabudowań, też jest bardzo prawdopodobne.
Znacznie trudniej wytropić moich dzikich przodków, czyli wilki. Jednak ślady ich bytności (tropy, sierść, kał), można w terenie odnaleźć,
a czasem podczas spływu kajakiem, zdarza się taki upiorny topielec wielkości wilka, ale równie dobrze mógł to być duży pies.
Kto żyw ten nad Biebrzę!
W okresie kwiecień - czerwiec jest tutaj bajecznie.
Jedynie komary mogą nam uprzykrzyć odrobinę pobyt, ale kto by się nimi przejmował w trakcie przechadzki wśród nieskończonych łanów kaczeńców.
wtorek, 29 maja 2012
Wieśniacki artycha - Motylek
W połowie grudnia zeszłego roku, ogłosiłem pierwsze Candy w karierze tego bloga.
Odzew, o dziwo był dość duży.
Po miesiącu zapisów ogłosiłem wyniki konkursu, a zwyciężczynią została Trzpiotka.
Dziewczęciu wpadła w oko dorowa Kociornica, której z przyczyn oczywistych (nie dubluję już wykonanych przedmiotów) nie mogłem wykonać.
Wreszcie w maju znalazłem odrobinę czasu, żeby wreszcie zabrać się do roboty.
Długo zastanawiałem się co dla niej zrobić, bo ona sama ostatecznie nie określiła się co to może być?
Zapragnąłem zrobić coś megazajebiaszczokiczastego (w końcu robione z przeznaczeniem na przesłodkie candy), a że dziewczę młodziutkie, miesiąc maj i niedługo Dzień Dziecka, zatem padło na Motylka, który przed ostatecznym szlifem metaforycznie płonął niczym ćma w ogniu świec i kominka.
Kilka dodatkowych pociągnięć różnymi frezami, papierem ściernym oraz filcem.
Mała ogrodowo-kwiecista sesja fotograficzna.
I razem z pozostałymi gadżetami wchodzącymi w skład wygranej (niestety los był pusty),
śliczne imago odfrunęło do nowej właścicielki.
Mam nadzieję że szczęśliwie dotarło i nie zaginęło w czeluściach wiecznie głodnej poczty, tak jak pierwsze szydełko dla Anety.
Odzew, o dziwo był dość duży.
Po miesiącu zapisów ogłosiłem wyniki konkursu, a zwyciężczynią została Trzpiotka.
Dziewczęciu wpadła w oko dorowa Kociornica, której z przyczyn oczywistych (nie dubluję już wykonanych przedmiotów) nie mogłem wykonać.
Wreszcie w maju znalazłem odrobinę czasu, żeby wreszcie zabrać się do roboty.
Długo zastanawiałem się co dla niej zrobić, bo ona sama ostatecznie nie określiła się co to może być?
Zapragnąłem zrobić coś megazajebiaszczokiczastego (w końcu robione z przeznaczeniem na przesłodkie candy), a że dziewczę młodziutkie, miesiąc maj i niedługo Dzień Dziecka, zatem padło na Motylka, który przed ostatecznym szlifem metaforycznie płonął niczym ćma w ogniu świec i kominka.
Kilka dodatkowych pociągnięć różnymi frezami, papierem ściernym oraz filcem.
Mała ogrodowo-kwiecista sesja fotograficzna.
I razem z pozostałymi gadżetami wchodzącymi w skład wygranej (niestety los był pusty),
śliczne imago odfrunęło do nowej właścicielki.
Mam nadzieję że szczęśliwie dotarło i nie zaginęło w czeluściach wiecznie głodnej poczty, tak jak pierwsze szydełko dla Anety.
poniedziałek, 28 maja 2012
niedziela, 27 maja 2012
Qltury week 94
Zielone Świątki minęły mi wyjątkowo ciekawie.
1. Nocne znieczulenie i ręczne wydobycie kału.
2. Wczesne śniadanie samoobsługowe pacjentki.
3. Poranny powrót czterech panien z imprezy.
4. Kościół minięty w bezpiecznej odległości.
5-8. Godzinny bosy jogging po zróżnicowanej nawierzchni.
9. Pyszne śniadanie.
10-11. Wyprawa czerwonym szlakiem na okoliczne górki.
12. Prawie dwugodzinne nagie opalanie.
13. Krótka drzemka.
14. Lanserski look.
15. Prapremiera "4 x kobieta".
16. Obiado-kolacja.
Przez cały czas przygrywała mi nowiusieńka Kylie.
Na dzisiejszą prapremierę spektaklu dyplomowego Agi Bień, zostałem zaproszony przez niezawodną Choco, która ujawniła tutaj swoje ukryte talenty.
Przedstawienie jest o czterech kompletnie różnych paniach, które spotykają się w grupie wsparcia, plotkują, imprezują, uprawiają sporty, podrywają, mają marzenia i chwile załamania.
Ot, życie...
Ubawiłem się przednio, choć pewnie z racji niewyspania nie załapałem puenty.
Scenografia bardzo skromna: kilka poduszek, kanapa, materac oraz białe prześcieradło, robiące za retrospektywny ekran (teatr cieni).
Rewelacyjna ścieżka muzyczna, skompilowana głównie z różnych melodii filmowych, świetnie ilustrujących daną chwilę.
Z tego co się orientuję, aktorzy to naturszczycy. Bardzo mile mnie zaskoczyli, bo z maleńkimi wyjątkami grali bardzo swobodnie i nie wyszedł z tego szkolny apel pierwszomajowy.
To była baaardzo relaksująca godzina.
Dziękuję Czekoladko ;-*
Tym sposobem swoista klamra, w postaci czterech przedstawicielek płci pięknej (punkty 3 i 15), spięła moje tegoroczne Zielone Świątki.
sobota, 26 maja 2012
Saturday Zbok Fever 94
Za dwa tygodnie rozpęta się piekło Ełro 2012.
Będzie nadęcie, piłkowo, kolorowo i komicznie.
Wypisz wymaluj, jak na powyższym zdjęciu autorstwa Richarda Rothsteina.
Dla przeciwwagi, oniryczny teledysk ukochanej Kaśki.
Będzie nadęcie, piłkowo, kolorowo i komicznie.
Wypisz wymaluj, jak na powyższym zdjęciu autorstwa Richarda Rothsteina.
Dla przeciwwagi, oniryczny teledysk ukochanej Kaśki.
czwartek, 24 maja 2012
Fafik's travels 26 - Green Big Apple
Zbliża się kolejny weekend.
Czas wypoczynku.
W samym sercu New York City, znajduje się zielona oaza, gdzie autentycznie można poczuć się jak poza miastem.
Do wyboru mamy niezliczoną ilość ścieżek wśród skał, drzew i krzewów.
Idealnie przystrzyżone trawniki, na których można sobie urządzić piknik.
Można też popływać wynajętymi łódkami po kilkunastu stawach,
albo pójść do ZOO, rozsławionego przez animowany film Madagaskar.
Tak w ogóle to NYC jest miejscem bardzo przyjaznym zwierzakom.
Przykładowo w Madison Square Park jest taki milutki wybieg dla czworonogów,
a tuż obok można wynająć zwierzęcą nianię.
Wydawałoby się, że takie wielkie miasto to tylko stal, beton i szkło, a jednak wbrew pozorom bardzo dużo jest tutaj zieleni.
Życzę Wszystkim czytelnikom udanego, słonecznego weekendu.
Nie zapominajcie, że maj jest miesiącem grilla i szparagów.
Życzę Wszystkim czytelnikom udanego, słonecznego weekendu.
Nie zapominajcie, że maj jest miesiącem grilla i szparagów.
środa, 23 maja 2012
Fafik's travels 26 - Ground Zero
Ground Zero to pozostałość po dawnym kompleksie budynków, wchodzących w skład kompleksu World Trade Center, w którym najbardziej znane były Bliźniacze Wieże. 11 września 2001 roku, Al-Kaida opracowała skuteczny zamach na te budynki. Obecnie powstaje tutaj nowy kompleks, składający się z pięciu wieżowców i wielu innych budynków i pomników, upamiętniających tą tragedię, a równocześnie mających dawać nadzieję żyjącym.
Jednak najważniejszy element stanowią dwa olbrzymie baseny-monumenty, postawione w miejscu zburzonych wież.
Na ich szerokiej balustradzie wykuto nazwiska wszystkich ludzi, którzy zginęli w tej tragedii.
Woda spływa kaskadą, składającą się z pojedynczych strumyków, z których każdy symbolizuje jedną osobę.
Na dnie basenu znajduje się szeroki kwadratowy otwór, w którym znika cała woda.
WTC ma też swoje "święte drzewo", niczym White Tree w Minas Tirith.
Jest to jedyne drzewo, które przetrwało kataklizm walących się budynków. Jak widać mocno ucierpiało, jednak symbolika (Amerykanie ją uwielbiają) jest czytelna.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)













