czwartek, 15 września 2011

Przodownik pracy - Robotnik fizyczny

Studiując zaocznie, miałem masę wolnego czasu.
Żeby jakoś rozerwać bombardowany wiedzą umysł, zarobić na suche bułki z serem i piwo, konsumowane podczas zjazdów, a także nie dać sflaczeć wątłemu wówczas ciałku, zatrudniłem się jako robotnik fizyczny.

Praca od poniedziałku do piątku, w trybie ośmiogodzinnym, niedaleko miejsca zamieszkania, zatem dojeżdżałem rowerem.
Przez cały rok, prowadziliśmy generalny remont kotłowni, na Fermie Tuczu Trzody Chlewnej.
Olbrzymie piece CO, zsypy węglowe, taśmociągi, miały dokumentnie wyprute wnętrza i wstawione nowiuśkie.

Wyobraźcie sobie masowego pochłaniacza książek, szkolnego kujona i okularnika, wrzuconego w takie środowisko.
Świat szlifierek, młotków, waserwag, śrubokrętów, kluczy francuskich, spawarek oraz... pędzli, stał przede mną otworem.
Do tego szef choleryk, więc trzeba było mieć oczy dookoła głowy, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy, skąd i jaki sprzęt ciężki, poleci w waszym kierunku, rzucony dla odreagowania spierdolonej właśnie robótki ręcznej.
Wbrew pozorom, nie żałuję ani jednej chwili, spędzonej w pyle, smrodzie, ciemnościach, zimnie lub upale.
Dzięki tej pracy, nie jestem całkowitą sierotą, nie potrafiącą poradzić sobie z gwintami, zaworami, czy gniazdami elektrycznymi.
Jednak najważniejszą nauką, wyniesioną z tego okresu jest szacunek dla zwykłego robola oraz tego czym się zajmuje.

14 komentarzy:

  1. Zdjęcia wymiatają :))) A najlepsza jest jaskółka na kominie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jednak najważniejszą nauką, wyniesioną z tego okresu jest szacunek dla zwykłego robola oraz tego czym się zajmuje".

    Bravo!

    Nie dość, że dajesz się lubić, emanujesz urokiem osobistym itd, to jesteś przede wszystkim Mądrym Człowiekiem.
    Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  3. tak... mądrym człowiekiem :)

    kobieta pracująca, żadnej pracy się niebojąca ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. "kobieta pracująca, żadnej pracy się niebojąca ;]"

    Lepiej się nie bać, niż bać pobrudzić ręce.
    ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. Choco - poza ta jest zobrazowanym przysłowiem polskim "Lepszy wróbel w garści, niż jaskółka na dachu" hahaha

    Green - zawsze głęboko w sercu leży mi inne polskie przysłowie "Mądry wieśniak po szkodzie" ;DDD

    Moja Droga Kim - niektórych robótek pytką bym nie tkła ;)))

    OdpowiedzUsuń
  6. :D

    ...biorąc pod uwagę, że jeszcze wiele wieśniactw i wiele szkód przed Tobą...to wiesz, no...

    OdpowiedzUsuń
  7. ha:D
    ja lubiłam pracować w sklepie... co się wtedy nagadałam;)))

    "...Pracując dla samych dóbr materialnych, budujemy sobie więzienie. Zamykamy się w samotni ze złotem rozsypującym się w palcach, które nie daje nam nic, dla czego warto żyć..."
    Antoine de Saint-Exupéry

    OdpowiedzUsuń
  8. No cóż... Ciekawe, jak to wygląda w drugą stronę? Tzn. czy ,,robole" doceniają pracę ,,wykształciuchów"? Śmiem wątpić. Sami chyba są wystarczająco doceniani przez zarobki (budowlanka, wykończeniówka). ,,Fachowiec" wymieniający gniazdko potrafi zaśpiewać niezłą sumkę (nie mam na myśli prawdziwie ciężkiej harówki, o jakiej pisze autor). Ja niestety zaliczam się do wspomnianych ,,sierot" i czasem muszę skorzystać z tego typu usług dla ludności. Problem pewnie polega na tym, że robol na uniwerek nie pójdzie ,,zobaczyć, jak to jest", przepływ jest tylko w jedną stronę...

    OdpowiedzUsuń
  9. Sydoniu - właśnie sklep to jedna z tych robótek, której raczej bym się nie podjął.
    Nie przepadam za pogaduszkami z obcymi ;)

    Anonimie - pozwolę się nie zgodzić z Twoimi tezami ;)

    Zrozumienie czy docenienie wynika z poznania.

    Tak jak większość wykształciuchów nie docenia pracy roboli (przecież to nieuki, biorące horrendalny cash za pracę), tak większość fizoli śmieje się jajogłowych (tyle lat się uczyli i co z tego mają).
    Poza tym skąd myśl, że wiedza płynie tylko ze szkół wyższych ;>

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak sobie myślę, że jak ktosik przychodził "do mnie" przez lat kilka codziennie w okolicach ósmej rano po świeże pieczywko, to jakby był "mniej obcy":)...
    i czasami odczuwam coś w rodzaju tęsknoty za tamtą pracą i tamtymi ludźmi. A z obcymi to mam tak, że zawsze, ale to zawsze gdzieś, ktoś się mnie o coś zapyta, zagada, zaczepi- normalka... i dopóki nie przekracza pewnej bariery ( hehe, tak jak z dotykiem) to jest to nawet sympatyczne. A i zdarzyło się, że urodziła się z tego niejedna ciekawa znajomość:)

    aaale i ja mam kilka miejsc, w których absolutnie siebie nie widzę:D

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeżeli jeszcze to byłby mały sklepik na wsi, albo przyosiedlowy, gdzie wszyscy się znają, to jeszcze ;)
    Natomiast molocha typu odzieżowiec, empik, dyskont już raczej bym nie zdzierżył ;D

    OdpowiedzUsuń
  12. Z ,,niezgodą" trudno jest polemizować :) Pozostanę zatem przy własnym zdaniu. Co do wiedzy, to jestem chyba człowiekiem starej daty i kojarzy mi się ona nieodparcie z uniwersytetem i biblioteką. Wiem, że teraz jest internet i telewizja, ale to jednak nie to. Chyba, że mówimy o tzw. mądrości życiowej. To już jednak zupełnie inna bajka.

    OdpowiedzUsuń
  13. Pojawił się mianownik wspólny, a mianowicie biblioteka (książki).
    Wierzę, że istnieją takie robole, które na przerwie regeneracyjnej, zamiast klasycznej bułki z kiełbasą, pochłaniają jakąś książkę, a na uniwerek nie poszli bo... (przyczyn jest wiele).
    Mimo tego, przecież to zwykły robol, a do tego zdziwaczały ;DDD

    OdpowiedzUsuń