wtorek, 31 maja 2011

Przodownik pracy - Nauczyciel

Sprowokowany niektórymi Waszymi komentarzami, postanowiłem rozpocząć kolejny minicykl, w którym będę przedstawiał swoje "liczne" zajęcia, którymi się parałem.

Gdzieś na przełomie wieków, gdy uzyskałem upragniony tytuł licencjata nauk przyrodniczych, a dokładniej z mojej ukochanej BIOLOGII, pełen młodzieńczego zapału do edukowania dzieci, postanowiłem zatrudnić się w szkole.
Po zarejestrowaniu się w Urzędzie Pracy jako bezrobotny, dość szybko otrzymałem intratną propozycję zostania Panem Świetlicowym w Szkole Podstawowej, w sąsiedniej wiosce.

To była prawdziwa szkoła... przetrwania ;D
W okresie jesienno-zimowym, dojeżdżałem do pracy ówczesnym gimbusem, a później śmigałem rowerem.
Spędziłem tam wspaniały rok (bo tyle przewidywał kontrakt między UP i SP).

Do moich głównych zajęć, należało zajmowanie się dzieciakami w klasach 0-3.
Co dokładnie z nimi robiłem, opisałem w tym wpisie ;)
Czasami oprócz wojskowego drylu, próbowałem nieszczęśników czegoś nauczyć, a nawet wychować.
Cóż... Te karkołomne próby, doskonale ilustrują miny chłopców z poniższego zdjęcia ;DDD

Dodatkowo prowadziłem zajęcia w zastępstwie nieobecnych nauczycieli, zatem zdarzało mi się być: przedszkolankiem, wychowawcą klas 1-3, nauczycielem biologii w pozostałych klasach oraz dziecięcym katechetom ;)))

Szkoła, w której miałem przyjemność pracować, była chyba ewenementem w skali kraju, gdyż dzieci z zerówki, nie miały żadnej styczności z kobietami.
Wychowawcą, katechetą i świetlicowym byli sami mężczyźni!!!
Muszę przyznać, że to było widoczne, w tym jak te dzieci później się zachowywały ;)

Na zakończenie roku szkolnego, udało mi się w absolutnej tajemnicy i konspirze, przygotować z zerówkowiczami dedykację muzyczną:

Oczywiście była to totalna zgrywa i mrugnięcie okiem do reszty grona pedagogicznego, bo na moich zajęciach było wszystko, tylko nie
DYS-CY-PLI-NA!! ;D
Najczęściej klasa cała wrzała i huczała, ewentualnie uciszałem bachory, gdy nauczyciele z sąsiednich pomieszczeń w ściany walili ;)))
Zresztą dla podkreślenia tej ironii, miałem zupełnie inny (kolorystycznie) strój oraz fryzurę, niż pan Emilian Kamiński.

Wszyscy uczestnicy uroczystego zakończenia, pokładali się ze śmiechu podczas tego niespodziewanego występu ;DDD

Kończąc moją przygodę z nauczycielstwem, po uzyskaniu mgr'a, przez 3 miesiące poszukiwałem bezskutecznie ciepłej posadki w Piernikowe.

Co prawda korci mnie czasami, żeby zrobić sobie jakiś mały doktoracik w tym kierunku, jednak z drugiej strony zadaję sobie pytanie:
Po co???
Odpowiedź mam jedną:
Żeby sobie na nagrobku dr wygrawerować.
Zatem chyba nie warto ;) Chociaż kto wie ;>

poniedziałek, 30 maja 2011

Fafik's travels 16 - Kraków: Restauracja Ancora

Przeglądając majowy "MaleMen", natknąłem się na ciekawe zestawienie: "10 najlepszych restauracji w Polsce".
Według niego, na drugim miejscu znajduje się krakowska Restauracja Ancora, w której miałem przyjemność konsumpcji, podczas mojego ostatniego pobytu w Grodzie Królów.

Miejscówka jest autorskim projektem, znanego z mediów szefa kuchni - Adama Chrząstowskiego.

W moim prywatnym rankingu restauracyjnym, prawdopodobnie nie zajęłaby ona aż tak wysokiego miejsca, ale w dziesiątce rzeczywiście ma prawo się znajdować.
Wszystko jest na najwyższym poziomie: stonowany wystrój, świetna obsługa, doskonale skomponowane dania.

Nie ma sensu rozpisywać się nad poszczególnymi potrawami, bo wszystkie były mniamuszne.

Krem chrzanowo-groszkowy

Tagliolini ze szpinakiem i łososiem

Comber z królisia

Perlicze udko

Suflet czekoladowy

Chwilę zatrzymam się przy Creme brulee.

Ten wydawałoby się prosty deser z cukru i jajek, jest moim sekretnym miernikiem zdolności kucharza, a tym samym poziomu restauracji.
Wbrew pozorom, bardzo łatwo można go spierdolić.
Cała sztuka polega na tym, żeby "kogel-mogel" był chłodny i miał kremową konsystencję, natomiast cukrowa posypka ciepła, twarda, czyli porządnie skarmelizowana.
Mówiąc po ludzku, operator palnika musi umiejętnie nim wywijać.

Najczęściej zamiast zamawianego kremu, otrzymuję słodką jajecznicę.
Na pazurach jednej łapki, mogę policzyć te idealnie podane.

Ten z Ancory był na granicy ścięcia białka, zatem powiedzmy że kucharz podołał.

niedziela, 29 maja 2011

Qltury week 53

Nadchodzący tydzień to głównie Dzień Dziecka, zatem duże dziecko, czyli moi, będzie usatysfakcjonowane atrakcjami.

1. Na początek 2 Międzynarodowy Festiwal Sztuki Komiksowej - Ligatura w Poznaniu.
Pierwszy odbywał się w lutym zeszłego roku.
Pamiętam, że było zimno i zupełnie inaczej niż na innych festiwalach, gdyż ten nastawiony jest bardziej na naukową eksplorację tej dziedziny sztuki.
Są wykłady, warsztaty, pokazy filmów, wystawy, nie ma całej radosnej otoczki, czyli sesji autografów i branżowych balang.
Przyznaję, że mi taka odskocznia od typowej festiwalowej rutyny podobała się.

2. W związku z imprezą, Wydawnictwo Centrala razem Fundacją Tranzyt, opublikują smakowity pakiecik komiksowy, z czego najmilej zapowiadają się dwie pozycje.


3. Raczej bez związku z powyższym świętem, Egmont rzuca do kiosku jedenasty tom Fantasy Komiksu.

4. Natomiast przy okazji 10-lecia swojego istnienia, Fabryka Słów (wydawnictwo kompletnie niezwiązane z komiksem) wydaje obrazkowe przygody Jakuba Wędrowycza.

W ramach promocji tego tytułu, w piątek, 3 czerwca, w godzinach od 16:00 do 18:00 w salonie Empik Megastore przy Rynku Głównym w Krakowie z fanami Terminatora Napędzanego Samogonem, spotkają się autorzy.
Ci co z Krakowa to mają fajnie, że mogliby przebrać się za bohatera i wygrać specjalne upominki ;>

5. Kinowo, obowiązkowo restart przygód X-Men,

czyli jak to było, gdy Magneto z Profesorem X jeszcze się kumplowali.


6. Żeby nie było tak monotematycznie, komiksowo, na sam koniec druga część "komedii kawalerskiej".

Jedynka była baaardzo udana, zatem na dwójce mam zamiar uśmiać się równie mocno, choć z tymi sequelami, to różnie bywa.

7. Warszafffka za tydzień, będzie miała swoje Pierwsze HomoDni.

Podsumowując.
Gdybym nie pracował, miał masę wolnego czasu i spory portfel, jeździłbym po kraju i zagranicy non stop, a tak człowiek musi bez przerwy dokonywać wyborów ;)))

sobota, 28 maja 2011

Saturday Zbok Fever 53


Fotografem odpowiedzialnym za dzisiejszy akt jest Rudolf Kartelin.
Przyznajmy sobie szczerze, że kobiety na jego zdjęciach raczej nie należą do współczesnego kanonu piękna.
Jego modelki są... przeciętne.
Jednakże potrafi on na swoich zdjęciach, wydobyć z nich wewnętrzne piękno.

Bardzo cenię takie rzadkie akty, gdzie uwieczniany nie jest chodzącym bóstwem.
Zrobić piękny akt z ideałem w roli głównej to żadna sztuka.

Zauważyliście, że o ile w aktach kobiecych zdarzają się artyści miłujący "przeciętność", o tyle w akcie męskim jest to ewenementem.
Faceci są zazwyczaj żyjącymi Adonisami, Apollami i inne Narcyzami (chodzące góry mięśni).

Dla równowagi dla pięknego aktu, teledysk porażający głupotą.
Proponuję zawczasu wyłączyć fonię, żeby siła rażenia nie była aż tak wielka.

Jedynym plusem tego wiekopomnego dzieła, jest utrzymanie go we fioletowej tonacji, czyli jednym z moich ulubionych kolorów ;D
Pewnie znawcy od barw zarzucą mi, że z fioletem nie ma on nic wspólnego ;)

piątek, 27 maja 2011

Pink Friday 6


Jak wiadomo z ostatnich news’ów, jak na moim i HaDesowym poletku, trwają ciągłe prace nad cyklem obrazów z Freak’iem w roli głównej, który użyczył swej facjaty w swoim wolnym czasie i to zupełnie bezinteresownie ( nawet romans nie wchodził w grę), bym mógł zrobić krok do przodu i przygotować się przed egzaminami na Akademie Pięknych Sztuk oraz przed swoją pierwszą, autorską wystawą ;] od spontana do spontana, wyszło co wyszło ;]

Praca ciągle wrze, moje spanie ograniczyło się do minimum ( dziś nawet oka nie kładłem), a HaDeSowe oblicze coraz bardziej ujawnia się na forum publicznym, które można obserwować w tym wpisie ( oraz poprzednich HaDeSowych) i moim poletku…

Nie od dziś wiadomo, że Freak łapie się dla zabawy różnych przedsięwzięć artystycznych- sesyjki, pozowania, akty, reklama- o czym ochoczo wspominał niejednokrotnie na swoim poletku, łechtając się niemiłosiernie- bo zimny narcyz to… zimny narcyz- i to bez dwóch zadań- a sam obmawiany otwarcie o tym powiada katując się na siłcę, by móc w lustrze patrzeć jak jego masa mięśniowa ciągle jest w rozkwicie- nie daj Bóg by zauważył zbędny tłuszczyk ;]

ciiiiiiii- to temat tabu ;] nigdy nie powiadać w jego towarzystwie o wadze ;] jeśli temat zostanie podjęty- rozmawiać o pogodzie udając że tematu nie ma ;] polecam i… ostrzegam :P

;] tak to jest dziecięciu z zakamarków wsi pokazać duże miasto i jego możliwości ;] no i z pokornego dziecięcia, któro wiecznie w książkach siedziało, wyrosło zimne, sarkastyczne draństwo, niejednokrotnie szpilkę wbijając ;] ale chyba za to się Go kocha?

Ale wcale się nie dziwię- z takimi gabarytami, można robić to i owo ;] i udzielać się w szerokim zakresie działania ;] cieszy mnie fakt, że mogę być pierwszym z pod którego powstaną obrazy- i to w temacie akuratnie takim ;] ale może naturystom łatwiej jest ,,bawić” się w takie rzeczy? woah ;]

Nie będę komentował minionego tygodnia, bo Freak dogłębnie go skwitował w jednym z wpisów- cieszę się, że nie próżnuje ( widzę jak kwitnie i dobry humor udziela mu się na różnym poziomie egzystencjalnym- i oby tak dalej) a swoje brudne stopy wkłada w pożyteczną pracę, która nie zamyka się na leżeniu ptaszorem do góry, nad jeziorem z komiksem w dłoni ;]

Zatem zapraszam częściej do oględzin mego bloga jeśli chcecie oglądać HaDeSa w jego całej okazałości ;] a jeśli chcecie się bardziej napajać pozytywną wibracją pozostańcie tu :)

Miłego weekendu

K.I.M.


na zakończenie pozytywny pląs z podtekstem dedykacyjnym ;]
przy tej piosence wraz z mą Maszką nie jedną imprezę obskoczyliśmy ;P

czwartek, 26 maja 2011

Peszek

Jeszcze rano wyraziłem w pracy swoją obawę, która wieczorem przed lustrem stała się rzeczywistością ;]

Widocznie ten schemat lubi się corocznie powtarzać ;)))

Rok temu, tuż przed moim systematycznym oddawaniem krwi, poszedłem nad Wisłę pozbyć się bladych, pozimowych plam na skórze.
Wróciłem z kleszczem, co zdyskwalifikowało mnie na pół roku jako krwiodawcę.
Nieuchronnie pod koniec wakacji, zbliżał się koniec kwarantanny, gdy znienacka ukąsił mnie kolejny skubaniec.
Tym sposobem krew zdołałem oddać dopiero tej wiosny.
Po dwóch miesiącach można oddawać kolejny raz, co miałem uczynić w nadchodzący poniedziałek.

Niestety.

Tym razem krwiopijcę zlokalizowałem na lewym obojczyku.
Jego zmiażdżone truchło spłynęło już kanałami, a ja zostałem bez czekolad i z buzującym nadmiarem krwi ;DDD
Znów nie będę mógł sam ze sobą wytrzymać, a co dopiero inni ;)))
Chyba tym razem skoczę po pijawki ;]

Wracając do pracy, wykazałem się dzisiaj niesamowitą yntelygencjom ;)
Kury ostatnio mają manię przeliczania godzin do wypracowania w grafiku i udaje im się wyszukiwać jakieś kfiatki.
Również wkręciłem się w ten proceder.
Liczu, liczu, a tu mi wychodzi, że w maju mam o dyżur za dużo.
Pędzę radośnie, żeby wkurzyć szefową perspektywą płacenia nadgodzin lub oddania wolnego, a ona zupełnie przytomnie się pyta:
- Nie miałeś w tym miesiącu żadnych nadgodzin?
- Eeeeeeeeeeeeeeeeeee.... Miałem ;]
- Dziekuję. Do widzenia.
- Do widzenia ;DDDDDD

Trzeba się hds nazywać, żeby takie reklamacje składać.
Pewnie kleszcz mi kawałek mózgu zassał hahahahaha

środa, 25 maja 2011

HeHe Bzzz Bzzz


Zmuszony jestem nadal prezentować ojcowe bibeloty.
Niby twórczy człowiek, a w sprawie bloga utknął na etapie... wymyślania tytułu ;/

Tak sobie pomyślałem, że może Drodzy Czytelnicy pomogliby mu w tej kwestii ;D
Jeżeli ktoś ma pomysła, to proszę go zapodać w komentarzu.
W przypadku mnogości propozycji, zamieszczę stosowną ankietę.
Zatem jest szansa, współtworzenia nowego bloga od samego początku ;)

Docelowo w miejscu tym prezentowane będą jego wytwory (z kości, poroży, rogów, drewna, szkła, metalu), fotografie natury oraz modele samolotów (ta pasja jest najstarsza, w chwili obecnej zawieszona na kołku).
Żadnych złotych myśli, słowotoku, czczej gadaniny, bo pismo raczej nie jest jego mocną stroną.

Dzisiejszy chrabąszcz jest świetlistą pszczołą.

Materiałów chyba nie muszę opisywać, bo widać jak na dłoni (kolorowe szkiełka, kawał drutu, żarówka oraz sitko herbaciane).

wtorek, 24 maja 2011

(Nie)codziennie


Trwa najpiękniejszy miesiąc w roku.

Wykorzystując dwudniową przerwę dyżurową, wróciłem na rodzinną wieś i zamiast smażyć ciało w promieniach słonecznych, postanowiłem zrobić coś pożytecznego.
Na rozgrzewkę powiesiłem mamie świeże firanki oraz okopałem ziemniaki na działce.
Następnie pojechałem na rodzinną daczę, gdzie skosiłem jakieś 10 arów traw, pokrzyw i paproci, spacerując boso po wilgotnym, ciepłym, zielonym dywanie.
Kończąc pracowite popołudnie, wyciąłem ręcznie kilkanaście dorodnych drzewek (dębów, sosen oraz lip), bo porosły teren niemiłosiernie.

Pod wieczór zjadłem poczciwy, maminy obiad, czyli gołąbki z ziemniakami, posypanymi świeżym koperkiem.
Pychota!
Zawsze to jakaś odmiana od fafikowych eksperymentów kulinarnych ;)

Przed zaśnięciem pewnie podłubię w warsztacie dorową ośmiornicę, o ile zdołam odpalić skrobaczkę.
Jak dam radę, bo nie spałem po nocce, to może na sen jakiś mały komiks przyswoję.

Jutro jeżeli pogoda dopisze, ciąg dalszy prac polowych: ścięcie większych drzew za pomocą pilarki spalinowej, pocięcie całości na mniejsze kawałki i ułożenie ich w zgrabny stosik (niech schnie na zimę do kominka), pograbienie siana, szybkie porządki w letnisku, a w międzyczasie orzeźwiająca kąpiel w jeziorze.

W zeszłym roku, przy okazji miodobrania, rozpisywałem się o swoich wiejskich przemyśleniach.

Uwielbiam wracać w rodzinne strony, porządnie spocić się przy robocie, nawdychać leśno-łąkowego powietrza, wsłuchać w ptasie trele, patrzeć w chmury, rozgrzać w słońcu, schłodzić w wodzie, poczuć muśnięcia wiatru na skórze...
Czuję się spełniony ;)))

Na zakończenie coś z zupełnie innej beczki.
Jeżeli chcecie zobaczyć więcej z tego detalu, zapraszam do Kimona.
Autor we wpisie, rozważa między innymi pojęcie wstydu związanego nagością (swoją-innych).
Również zastanawiałem się kiedyś nad tą kwestią, przy okazji podwójnej recenzji filmowej.
Ciekawe czy Małpiszon przekroczy kiedyś kolejną granicę swojej twórczej drogi i zaprezentuje pełen akt, bez chowania detalików w cieniu, czy za zasłonką?

poniedziałek, 23 maja 2011

Blogo(vs)Kazik 7 - QueerPop

Już kilka razy zdarzało mi się podkradać pomysły do SZF (najczęściej podprowadzam klipy), z prezentowanego dzisiaj bloga.


Zaglądam tutaj z nieskrywaną przyjemnością, bo to miejsce typowo rozrywkowe.

Większość z przeglądanych przeze mnie branżowych poletek, ostatnimi czasy stała się felietoniczno-agitatorskimi tubami, które wytykają kolejne błędy i potknięcia organizatorów tegorocznej Parady Równości, reklamowanej przez wielką, różową, cekiniastą, wypacykowaną Żaklinę w boa z piór albo żalą się na ignorancję władzy w sprawie związków partnerskich lub atakują instytucję Kościoła, jako siedlisko wszelkiego zła, bądź są zwykłymi pamiętniczkami z życia.
Jednym słowem leje się z nich potok jadu, żalu, goryczy, złości, frustracji, cynizmu i degrengolady ;)

Oczywiście celowo wyolbrzymiłem i przejaskrawiłem tęczowe trendy na blogerze, ale tak mniej więcej to widzę, z perspektywy leśnej głuszy i słomy w butach ;D

Dlatego Queerpop, którego pieszczotliwie nazwałem QPą, jest jak łyk świeżego powietrza!

Co tydzień w poniedziałki (zazwyczaj), podsumowywany jest queerowo-kultorowy miniony, w środę pokazywany jest rudy pan.
Czasami cofamy się w kolorową przeszłość, a wyjątkowo sporadycznie (niestety bo to mój ulubiony dział), prezentowana jest muzyczna playlista.

W ten oto sposób, przedstawiając Wam tego bloga, spaliłem bezpowrotnie jedno ze swoich campowych źródeł zabawnych filmików.
Jeżeli lubicie obleśne żarty, jak poniższy, ten blog jest waszą wymarzoną przystanią ;DDD


ZAPRASZAM DO PEŁNEGO BARW ŚWIATA - QUEER POP.

niedziela, 22 maja 2011

Qltury week 52 czyli jeszcze o KW 2011

Nie mam o czym pisać w zapowiedziach na przyszły tydzień, zatem będzie o tym co już było.

O Festiwalu Komiksowa Warszawa, zdążyłem już się popisać, a tymczasem na kilku blogach i portalach, ukazały się kolejne relacje oraz recenzje.
Generalnie, jak to zwykle w naszym kraju bywa, większość opinii składa się głównie z listy żalów, które ogólnie można streścić w słowach: znowu KOMIKS stał się zubożałym krewnym LITERATURY, bo jak to tak, że razem z Targami Książki, a jednak na zadupiu.

Jeżeli główne wejście do Sali Kongresowej PKiNu (dla tych co nie wiedzą, znajduje się ono naprzeciw Złotych Tarasów, Dworca Centralnego PKP oraz Hotelu InterContinental), nad którym wisiał jebutny baner Festiwalu i jeszcze jakieś pomniejsze drogowskazy, postrzegane jest przez malkontentów jako wypiździejewo, to osobiście nie wiem czego trzeba, żeby zadowolić niedopchniętych.

Sorry.
Komiks w Polsce był, jest i raczej będzie traktowany po macoszemu, więc proponuję wreszcie oswoić się z tym przykrym faktem.
Oczekiwanie, że odwiedzający Targi, równie tłumnie zlecą się do komiksowych stoisk było czystą mrzonką.

Tak jak podejrzewałem, słynna SzopenGejt, zrobiła samemu środowisku raczej lepiej, niż gorzej.
Statystyczny szarak, nagle dowiedział się, że w "obrazkach dla dzieci" czasem się przeklina, co znaczy że już dla smarkaczy nie są.
Co więcej, nagle gros populacji zapragnęło chociażby zobaczyć to wiekopomne dzieło (na Targach, na hasło komiks, czytelnicy literatury pięknej, kojarzyli albo Papcia Chmiela, albo właśnie ten album), a MSZ zamiast wyjść naprzeciw oczekiwaniom motłochu, internował cały nakład (tylko jakieś niedobitki krążą po Allegro za horrendalne sumy) w ministerialnych kazamatach, który prawdopodobnie i tak przemielą, gdy sprawa ostatecznie zdechnie.

Z Festiwalu przytargałem plecak oraz dwie siaty komiksów, które wczoraj skończyłem trawić.
Najmilszym zaskoczeniem jest "Człowiek bez szyi".

Z perspektywy czasu i dotychczas wydanych dwóch (sic!) zeszytów z serii "Konstrukt", mogę wreszcie napisać, że to jest jakaś pomyłka.
Co innego "CBS", będący totalną jazdą bez trzymanki, czerpiącą pełnymi garściami, jednocześnie bezlitośnie nabijającą się z TM-Semicowych Promieni z dupy.
Jak tak ma wyglądać powrót zeszytówek pod polskie strzechy, to I WANT MORE!!!

Z albumów zagranicznych gorąco polecam (uwaga trudne słowo) - "Wybryki Xinophixeroxa" oraz drugi tom (koniecznie z pierwszym, jak jeszcze nie macie) "Berlina".

sobota, 21 maja 2011

Saturday Zbok Fever 52


Kalendarzowo cały czas mamy wiosnę, a mi już się marzy letnie bujanie wśród konarów drzew.
Uwielbiam poziome drzewa, na których można spacerować jak po chodniku.
Zresztą ogólnie kocham drzewną wspinaczkę i często włażę tam, gdzie innych sam widok przyprawia o palpitację serca, dlatego żeby oszczędzić im stresu, robię to samotnie.

Ostatnio odkryłem na miejscowych bagnach, dorodny dąb z rozłożystymi konarami, na których można wygodnie siedzieć godzinami, obserwując okolicę i zwierzęta, nie mające pojęcia o ludzkiej obecności.

Prezentowany dzisiaj teledysk, nie jest ani zboczony, ani kiczowaty, ani campowy.
Jest piękny!!!

Reżyserem jest Michel Gondry, który zrobił jeden z moich ulubionych komediodramatów.

Jakby ktoś chciał wiedzieć, do jakiego gatunku świni należy ten ryjek,
to zapraszam po odpowiedź tutaj ;)

piątek, 20 maja 2011

Pink Friday 5


Pierwsza styczność z blogiem Freak’a, która nastąpiła w zeszłym roku, wywołała we mnie reakcję- ,,łomatko…”. Z racji podglądania i podlinkowania go przez Doro, od czasu do czasu pozwalałem sobie na ukradkowe, anonimowe wejście - starając się rozgryźć tą dziwaczną osobowość, która mimowolnie przyciąga do siebie muchy różnorakie… Po moich pierwszych blogowych urodzinach pojawił się od niego oficjalny sygnał, że jednak jestem od czasu do czasu i przez niego podglądany ;] okazało się, że mój pierwszy obserwator, to właśnie był ,,Fafik” i w taki oto sposób nawiązała się relacja werbalna, która potoczyła się jak się potoczyła, a efekty można oglądać na tym, moim i na innych blogowych poletkach ;] pozytyw gonił pozytyw, a amok wibracji dał się odczuć chyba nam obojgu, co rozkręciło ślinotok słowny nie tylko nam, ale i innym pipulom, tworzącym autonomię bloggową- odkładając na plan dalszy bariery słowne, rozpoczynając misje wysyłania uśmiechu i pozytywnego podejścia do siebie, życia i relacji z odbiorcą- czy jak kto woli z czytelnikiem.

Tyle smutku dookoła, a wejście do takiego luźnego światka, potrafi porządnie naładować bananem na nie jednej gębie :) dlatego dzieje się tak jak się dzieje :)

Bezpośrednie poznanie HaDeSa wcale mnie nie zdziwiło, wręcz odwrotnie- jest kapitalnym człowiekiem, z wielkim dystansem do siebie, elastycznym podejściem do życia, przyciągającego do siebie ludzi, którzy lgną do niego nie tylko za wieczny uśmiech na gębie, z żartem na ustach i sarkastycznymi ripostami, ale również za szczerość, otwartość, prostotę i wielkim pokładem ciepłych emocji, mimo, że stara się robić minę zimnego drania - który w jego wykonaniu przyprawia o jeszcze większą słabość. To w jaki sposób pokazuje się na blogu, jest tylko kroplą w morzu, bo sposób życia jaki prowadzi, pogląd który przekłada na realizację, praca, uczucia i podejście do drugiego człowieka, jest nie za często spotykane w ,,szarych” masach społecznych. Indywidualność… Zawsze szanowałem sobie to w człowieku, który nie biegnie za tym co mu na tacy podadzą… Właśnie takimi ludzi się otaczam, którzy są perełką nad perełkami, których wyjątkowość jest przeznaczona do pielęgnacji i napajania się osobowością, aż do bezkresowego poznania ich twierdzy wewnętrznej.

Mam nadzieję, że jest to dobry początek naszej znajomości, relacji która zacznie przynosić różnorakie owoce - nie tylko artystyczne - bo jak już wiadomo powstała między nami kooperacja ,,muza-artysta”, która w pierwszym stadium była tylko zabawa słowną, co przerodziło się do konkretów ;] a na te efekty nie będzie trzeba już długo czekać- a ja chyba powinienem tylko podziękować, bo jednak rozkręciło to niesamowitą machinę twórczą, która w końcu zaczyna przynosić owoce…

Miłego weekendowania ;]

K.I.M.


P.S. pozdrowienia dla JIM ;] bezpośrednie stanięcie oko w oko, było dla mnie przyjemnością… mam nadzieje, że będzie nam dane wymienić jeszcze słów kilka, i to nie raz - bo ostatnim razem czasu było jednak mało na bliższe poznanie…

no i pozytywnie muzycznie- tym razem śmiesznie.

Czyli Kimi wybiera się na podbój miasta:

środa, 18 maja 2011

Fafik's travels 16 - Kraków: Dawno temu na Kazimierzu

UWAGA!
Ten post był już zamieszczony na blogu, jednakże z powodu jego weekendowej awarii, został utracony i na nowo odzyskany.
Zapraszam do ponownej lektury.

W samym centrum żydowskiej dzielnicy Krakowa, znanej jako Kazimierz, znajduje się przytulna restauracyjka - Dawno temu na Kazimierzu.


Lokal mieści się w narożnej kamienicy, w której przed laty znajdowały się malusieńkie sklepiki i zakładziki (krawiec, stolarz, spożywczak oraz skład towarowy).
Ściany między nimi wyburzono, pozostały szyldy, witryny i zbieranina tematycznych gadżetów.

Stołów jest tak mało, że współbiesiaduje się innymi turystami.
Bardzo skromne menu (trzy zupy, trzy rodzaje pierogów, kilka dań głównych i trzy desery) - to zazwyczaj dobrze rokuje, bo kucharz skupia się na minimum dań.
Skupia się, to dobre słowo, bo nad zwykłymi zupami (cebulowa i czosnkowa) pilnie pracował z pół godziny.
W ramach dania głównego był żydowski kawior, czyli odmiana pasztetu (bardzo smaczny)

oraz kaczka w żurawinie, która niestety nie była za dobra (twarda i gumiasta), ale podawana dodatkowo zasmażana kapusta i buraczki, były pierwsza klasa.

Pascha (rodzaj sernika na zimno) na deser.

Ogólnie lokal był z rodzaju etnicznej cepelii, nastawiony bardziej na ilość, a nie na jakość.

Jeżeli chcecie zjeść rewelacyjne żydowskie żarło to proponuję wybrać się do... Lublina (w przyszłości postaram się Wam przybliżyć tajemniczy lokal).

Natomiast jeśli pragniecie, w blogowym świecie, poobcować z żydowską kulturą, to zapraszam na bloga Boba Majse.

wtorek, 17 maja 2011

Fafik's travels 16 - Wieliczka

Kopalnia soli Wieliczka.
Perła, a właściwie kryształ polskiej turystyki.
Nie bez powodu wpisana na pierwszą, światową listę dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO.

Liczy sobie 9 poziomów, z których pierwszy sięga na głębokość 64 metrów, zaś ostatni leży 327 metrów pod powierzchnią ziemi. Łączna długość chodników, łączących około 3000 wyrobisk (chodników, pochylni, komór eksploatacyjnych, jezior, szybów, szybików), przekracza 300 km.
Trasa turystyczna ma długość 3 km, składa się z 20 komór, położonych na głębokościach od 64 do 135 metrów (poziom I-III). Czas zwiedzania to ok. 2 godziny.

Dane z Wikipedii

Nie będę Was dalej zanudzał faktami.
Zapraszam na spacer po współczesnej Morii.

Jedną z zalet podziemnego świata jest fakt zachowania dla potomności wielu pomników rzeźbionych w stylu socrealistycznym (zwaliste, kanciaste postacie), które na potęgę były radośnie utylizowane na powierzchni naszego kraju.

Największe wrażenie robi Kaplica świętej Kingi, będąca największą podziemną świątynią na świecie.

Większość tego co się tutaj znajduje, wykonana jest z soli kamiennej, poczynając od posadzki,

poprzez rzeźby, płaskorzeźby, ołtarz, krzyż (poniższa płaskorzeźba ma tylko 11 cm grubości!!!),

do olśniewających żyrandoli.

Na zakończenie mam mały apel, który i tak nic nie zmieni.
ZNACZNIE OGRANICZYĆ ILOŚĆ ZWIEDZAJĄCYCH!!!
Jak dla mnie można spokojnie podnieść ceny biletów, które już obecnie tanie nie są (49 zł dla dorosłych).
Raz w życiu, można się szarpnąć na taki wydatek.

W dniu mojej wizyty, nie było tam wielkich tłumów, jakie zazwyczaj przewijają się przez to miejsce.
Jednak dało się odczuć atmosferę kombinatu wycieczkowego.

Zbyt liczne grupy wchodziły na siebie bez przerwy, większość zwiedzających była zwykłym bydłem, bezmyślnie błyskającym fleszami jak na dyskotece, rzucającym czerstwe żarty i bon moty oraz nierozumiejącym co się do nich mówi.

Moim zdaniem zwiedzanie tego miejsca przez dzieciaki jest totalną pomyłką.
Większość z nich za parę dni, zapomni wszystkie widziane atrakcje, może oprócz wylizanej soli, po której je zemdli.
Niepotrzebnie hałasują, marudzą i zawadzają.

Można też zróżnicować rodzaje i ceny tras, a nie wszystkich przeganiać tą samą drogą.
Podejrzewam, że znaczna większość turystów, ograniczyłaby się do pobytu we wspomnianej kaplicy.
Dla bardziej zainteresowanych, można uruchomić dłuższe trasy i głębsze poziomy.

Zatem z Wieliczką mam problem.
Z jednej strony ochoczo zachęcam Was do zobaczenia tych podziemnych cudów, natomiast z drugiej radzę się kilka razy poważnie zastanowić, czy chcecie tam jechać, bo jeżeli ma to być wyprawa na zasadzie zaliczenia atrakcji, to darujcie sobie.
Mniej ludzkich chuchów, dłużej kopalnia pociągnie.