W ostatnim czasie w moim życiu pojawiło się sporo psów różnej maści.
Wracam sobie dzisiaj rano z nocki rowerem. Jest rzeźko. Włos rozwiany. Zapowiada się miła niedziela. Nagle drogę zajeżdża mi radiowóz, wysiadają z niego milicjanci i jeden pyta, czy znam powód zatrzymania. Odpowiadam szczerze, że pewnie za jazdę bez trzymanki i trafiłem w sedno. Dmuchnąłem przy okazji w "balonik", panowie sprawdzili też numery mojej bryki, czy przypadkiem nie jest buchnięta. Gładka gadka, pouczenie i narapa. Generalnie nie przepadam za mundurowymi, choć mój ojciec chrzestny parał się tym zawodem, a brat rodzony odrabiał wojsko w tej formacji. Przez ostatnie 8 lat instytucja ta totalnie się skundliła, rozpierdalając lata budowania zaufania po okresie komunizmu. Ostatni, a zarazem pierwszy raz jak miałem z nimi oficjalną styczność, miał parę ładnych lat temu i powiedzmy, że występowałem wtedy w innej roli, bo totalnie spanikowałem na tą okazję. Opowieść jest bardzo długa i zabawna z perspektywy czasu i pewnie kiedyś ją opiszę.
Mój tato żyje na wieśce z pieskami. Kiedyś były trzy, ale podczas pożaru domu, najmniejsza Żabcia spanikowała i zamiast uciec z dwójką pozostałych, schowała się do sypialnianej szafy i tam zaczadziła się, a jej niespalone ciało odnalazłem pod stertą ubrań po miesiącu porządkowania pogożeliska. Została matka Fiona, u której diagnozuję autyzm połączony z adhd, a także jej syn Shrek będący "wiecznym" szczeniaczkiem. Zwierzaki są sprytne, choć totalnie głupiutkie, bo ojciec nie nauczył ich nawet podstaw funkcjonowania w ludzkim matriksie, stawiając na całkowitą beztroskę i hajlajf. Gdy gdziekolwiek jedzie autem, to zabiera je ze sobą, przez co w okolicy dorobił się ksywki "Psi patrol", a jak nie może ich zabrać na dłuższy, służbowy wyjazd to wtedy ja zostaję ich tymczasowym opiekunem. Najzabawniejszy jest moment wyjazdu Pańcia, gdy rozpaczają głośno wyjąc, że nie zabrał ich ze sobą.



