Jak wspomniałem na zakończenie tej relacji, zamiast zostać z Izą w Amsterdamie do wieczora, żeby paradować w szpilkach po dzielnicy czerwonych latarni, po pięciokrotnych ablucjach kanałowych postanowiliśmy wyskoczyć nad pobliskie morze, żebym na dobitkę zaznał również w nim kąpieli.
Nie ma co oszukiwać!
Rozkosze cielesne raczej wątpliwe.
Pizgało wiatrem z zachodu, zacinając ostrym piachem po łydach, ale nawet jakby napieprzał grad wielkości kurzych jaj i tak bym wszedł.
Zresztą jak widać po perspektywie niektórych zdjęć, fotografka również weszła.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz