Przymusowa zmiana formy wypoczynku ze śródziemnomorskich plaż na rodzinną łąkę, skutkowała prawie dwutygodniowym oderwaniem (z chwilowymi wyskokami) od cywilizacji oraz dużych skupisk ludzkich, co spowodowało pogłębienie niechęci do tychże.
Praktycznie przez cały ten okres, kompletnie obce były mi uczucia zirytowania, złości, niechęci itp.
Wystarczyła jednak dosłownie dwugodzinna podróż z wieśki do miasta, pokonanie 60 km pociągiem oraz 12 km rowerem, żeby poczuć się siedem razy źle dzięki:
- zajadle ujadającemu mikrokundlowi na peronie,
- parce zjebów namiętnie kopiących permanentnie otwierające się drzwi, zamiast poprosić rezydującą trzy metry od nich obsługę pociągu o ich zablokowanie,
- uczynnemu pomocnikowi powyższych, który kwitując "jestem z kolei" na własną rękę próbował wrota zamknąć, co gówno pomogło,
- młodzikowi bez kondycji, który starał się ze mną ścigać na rowerze bez wzajemności,
- ślepej babie idącej środkiem ścieżki rowerowej, dostającej prawie zawału, bo przecież celowo próbowałem ją rozjechać,
- kolejnemu szczylowi na rowerze, który zamiast skupić się na prawidłowej jeździe rowerem, napierdalał wężyki patrząc pod koła żeby się nie wyjebać,
- piratowi drogowemu wymuszającemu autem pierwszeństwo na skrzyżowaniu...
ŻEGNAJ URLOPIE!
WITAJ ZNIENAWIDZONE MIASTO!
Przez te dwa tygodnie nie oszczędzałem wątroby oraz innych narządów wewnętrznych, a zainspirowany weekendowymi gośćmi, postanowiłem stworzyć pierwszy autorski koktajl, który pod wpływem powyższych emocji nazwałem INVIDIOUS CITY.
Do przygotowania potrzeba:
50 ml Bacardi
10 ml Martini Bitter
niewielka kiść jarzębiny
gałązka mięty
łyżeczka miodu gryczanego
kilka ziaren pieprzu
sok pomarańczowy w ramach dopełniacza
Jarzębinę, miętę, pieprz ugniatamy w moździerzu, dodajemy resztę, mieszamy, ozdabiamy i możemy się delektować.




