środa, 27 lutego 2013

Ryćkana zaspa

Przed wiosną układ hormonalny zaczyna budzić się do życia, a wraz z nim różne inne członki ciała.
Gdy ciśnienie jest zbyt wielkie to najlepiej wyjść na długi spacer, gdzieś na uboczu rozebrać się do naga i rzucić w zaspę w celu jej wyryćkania*
Dzięki temu wilk (ciało) syty i owca (grzeszna dusza) cała ;D

Miesiąc temu zadałem pewną zagadkę. Niestety tylko Stachu  pokusił się o próbę odpowiedzi.
Tak Drodzy Państwo! To jest ptasi trop!
Lekko skonfundowanych zostawiam Was z tą wiedzą, samemu idąc się przejść, aby skorzystać z resztek szybko topniejącego śniegu.

* ryćkać - neologizm oznaczający ruchy frykcyjne. Prawdopodobnie nazwa została zapożyczona z refrenu piosenki pewnego brazylijskiego barda
 

Tchê Tcherere Tchê Tchê... ;DDD

wtorek, 26 lutego 2013

niedziela, 24 lutego 2013

After Shame

ROK.
Tyle minęło od publikacji posta, który przez ten czas stał się niekwestionowanym hitem bloga.
Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę słowo wstyd, przełączyć się na obrazy, a tam wita poszukiwaczy sterczący wac.
Dla przypomnienia wszystko zaczęło się od nietypowego zamówienia na obraz, który został upubliczniony wraz z premierą filmu pod tym samym tytułem.
Filmu, który stał się przysłowiowym, niewielkim pchnięciem w otchłań.
Filmu, który pokazał mi beznadzieję własnego istnienia.
Od momentu jego obejrzenia moje życie zaczęło się sypać, stając się zupełnie bezcelowe.
Oczywiście to nie wynik samego seansu! Jak wspomniałem był on tylko niewielkim kamieniem poruszającym lawinę nietykanych wcześniej problemów.
Dzień po dniu staczałem się coraz bardziej. Przestałem spać, jeść (schudłem jakieś 10 kg), zacząłem pić (bynajmniej nie wodę). Gdzieś w okolicach września byłem psychicznym i fizycznym wrakiem. Miałem problemy z koncentracją, wpadałem w skrajne stany emocjonalne, przestałem biegać na siłkę, z wizytą zjawiła się ciocia impotencja, dobiegła końca moja stołeczna kariera, spora część włosów wyemigrowała z czoła na kark
Pod koniec października wyjechałem na urlop w tropiki, gdzie towarzyszyła mi muzyka, która również w tropikach powstała. I choć w słowach jest "Jezus Maria nie ogarniam", to pomogła mi samemu się ogarnąć (tak przy okazji kompletnie nie rozumiem, dlaczego żydzi się komuś babrania w bagnie na tajskiej plaży).

Po roku znów stoję nagi.
Różnica polega na tym, że już się nie napinam, bo teraz wisi mi to ;DDD
Wiosna przyjdzie i tak ;P

Coś się kończy...
Coś się zaczęło ;)

środa, 20 lutego 2013

piątek, 15 lutego 2013

Papież, meteoryty, głaz i dwie legendy

Na katolików jak grom z jasnego nieba spada wiadomość o abdykacji Benedykta 16.
Rosjanom na głowy sypie się prawdziwy deszcz meteorytów.
Pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia budzą skojarzenie z rzeźbą Catellan'a.

Kilka kilometrów od mojej wiochy, niedaleko rzeki Wdy, przy osadzie Leosia (niem. Teutelstein), pośród gęstego lasu leży granitowy "kamyk".
W wykazie zinwentaryzowanych pomników przyrody figuruje pod numerem 249.
Rozmiary części wystającej nad ziemię: obwód 24,5 m, szerokość 8,8 m i wysokość 3,8 m. Nikt nie wie jaka jest jego wielkość całkowita. Niektórzy twierdzą, że jest niczym wierzchołek góry lodowej, czyli widać około 1/8 całości. Sądząc po tym jak zagłębia się w grunt, coś z tym ogromem musi być na rzeczy.
Na jego temat krążą dwie legendy.

Diabelski Kamień (Diabelec)
Rokita postanowił zmienić bieg rzeki, która w tym miejscu ma dość wąski nurt, przegradzając ją olbrzymim głazem. Kamień był bardzo duży, przez co niesienie go było wielkim wysiłkiem. Diabeł co jakiś czas musiał odpoczywać. Celu nie zdążył osiągnąć przed świtem. Gdy zapiał pierwszy kur, diabeł uciekł w popłochu, porzucając skałę w tym miejscu.

Kamień św. Wojciecha
Podobno z jego szczytu Święty Wojciech głosił kazania okolicznym mieszkańcom, gdy zmierzał nawracać lud pruski.
Jeżeli byłaby to prawda okazałoby się, że te okolice wyjątkowo upodobali sobie święci kościoła katolickiego. Tuż niedaleko błogosławiony JP2 pożywiał się podczas jednego z licznych spływów.

Przywędrowanie skały w te rejony jest o wiele bardziej prozaiczne. Wiąże się z najmłodszym zlodowaceniem plejstoceńskim (północnopolskie) i powstałą po nim morenę denną.
Archeologia podpowiada, że polodowcowe głazy narzutowe służyły jako miejsca kultu bóstw przedchrześcijańskich lub były ołtarzami ofiarnymi. Ten idealnie nadaje się do tej roli, gdyż płaski szczyt posiada niewielką nieckę, z której do ziemi prowadzi szeroka rynna, przez lata służąca dzieciakom jako fantastyczna ślizgawka.
Oczyma wyobraźni widzę jak spływa tędy gęsta, czerwona posoka zarzynanych ofiar, w powietrzu unosi się duszący opar wnętrzności, pochodni i palonych ziół, a wokół kłębią się nagie ludzkie ciała w rytm szamańskiej muzyki.

czwartek, 14 lutego 2013

Fafik's travels 30 - Chełmno. Miasto zabytków i zakochanych

Kolejne Walentynki powoli przemijają, jednak z tej okazji serdecznie zapraszam do odwiedzin Chełmna.
Może specjalny wyjazd to lekka przesada, jednak będąc w okolicy (miasto znajduje się w województwie kujawsko-pomorskim, tuż przy drodze krajowej nr 1) i mając odrobinę czasu zdecydowanie warto tutaj wstąpić. 
Mało kto wie, ale jest tutaj najlepiej zachowany średniowieczny układ urbanistyczny w Polsce, z prawie pełnymi murami miejskimi, renesansowym ratuszem oraz pięcioma gotyckimi kościołami. 
Żeby było ciekawiej, gotyk jest autentyczny, a nie rekonstruowany jak w innych miejscowościach (Toruń, Malbork, Kraków, Gdańsk).
Miejscowość promuje się jako Miasto Zakochanych, ponieważ w największym kościele znajdują się relikwie (kawałek czaszki) świętego Walentego.
Natomiast z jego wzgórz rozciąga się "najpiękniejszy widok na Świecie".

poniedziałek, 11 lutego 2013

Fafik's travels 29 - Opowieść bieszczadzka

Słyszałem, że wczesna jesień jest najlepszym okresem na wizytę w Bieszczadach.
Podobno chodzi o widok połonin, które mienią się całą gamą barw.
Kto nie wie, góry te znajdują się na południowo-wschodnim krańcu naszego pięknego kraju. Dojechać tam bez własnego auta jest niezwykle trudno (zajęło mi to około 16 godzin).
Wybrałem się tutaj pierwszy raz w życiu, aby w pięknych okolicznościach przyrody odreagować stres ostatnich miesięcy.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale nie wziąłem pod uwagę pogodowego pecha mojego Panka. Wyjeżdżaliśmy przy radośnie świecącym słońcu, a na miejscu już zaczynał nieśmiało siąpić kapuśniaczek, by przez noc zmienić się w regularny deszcz, przez co szlak zmienił się w regularne bagnisko.
Bieszczadzki krajobraz ze szczytów rozpościerał się równie uroczo, choć odrobinę mgliście.
Przy ścieżce zwąchałem dziewięćsił bezłodygowy,
na jednej z grani spotkałem salamandrę plamistą,
 a w Chatce Puchatka zaprzyjaźniłem się z myszką.
Przez cały czas w uszach grał mi Frank Ocean.

niedziela, 10 lutego 2013

Warszawa da się lubić

... szczególnie na odległość, z perspektywy dziczy.
Jeszcze lepiej jak się od niej odwrócić tyłem.
Wczoraj poszedłem na nowy film Smarzowskiego, w którym główną rolę obok gliniarzy gra stolica.
"Wesele" szczerze mnie rozbawiło.
Z "Domu złego" wyszedłem obrzucony błotem, gównem i obrzygany, a mimo tego czułem się oczyszczony.
"Róża" wywołała wzruszenie.
Na "Drogówce" siedziałem kompletnie... znudzony. Pierwszy raz reżyserowi powinęła się noga, dlatego że wcześniej zawiesił sobie wysoko poprzeczkę. To nie jest zły film! Po prostu na tle poprzednich jest słabszy. W porównaniu do innych polskich "dzieł" kinematografii i tak trzyma wysoki poziom.

środa, 6 lutego 2013

Noc trufleje*

Wierzę w życie pozaziemskie. Chyba najbliżej mi do indiańskiej koncepcji Manitou, gdzie wszystkie żywe istoty połączone są duszami. Same z siebie nie są ani dobre, ani złe.
Dlaczego o tym piszę?
Zdarzają się u mnie w pracy dyżury, gdy wszystko dosłownie szaleje i w żaden sposób nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. Maszyny odmawiają posłuszeństwa, zazwyczaj grzeczne dzieci "tańcują" w swoich łóżkach, ani prośbą, ani groźbą, ani farmakologicznie nie daje się ich uspokoić, trzaskają drzwi i okna, personel kołowacieje, upadają gipsowe anioły, krusząc sobie skrzydła.
Ogólnie jest... dziwnie.
Wczoraj była jedna z tych nocek.

Wyobrażam sobie wtedy, że chwilowo przytkał się anal astralny Manitou.
Wszystkich i wszystko ogarnia potworna frustracja.

* Dziękuję J. za tytuł.

wtorek, 5 lutego 2013

To jest mój czas!!!

Z każdym dniem intensywniej wygrzebuję się z ciemnej, zasranej dupy, w której tkwiłem ostatnimi czasy. Chociaż nadal grzeję kotły na bocznicy, to mam wrażenie, że jakiś mglisty tor pojawia się na horyzoncie.
Wreszcie nie muszę tak chorobliwie pilnować tego jak wyglądam. Mogę sobie radośnie zarastać sierścią, nie wstydzić się zausznych zakoli i bojować o godność wieśniaczą.
Nawet muzyka chodnikowa wraca do łask.
Hipsterka ostro skręciła w stronę wiochy, a tutaj JA jestem PANEM!

Boże mój miły! Nie pozwól mi przetrzeźwieć!