czwartek, 20 października 2011

Przodownik pracy - Leśniczy

Tak właściwie to nie wiem, czy powinienem o tym zawodzie pisać w cyklu Przodownik pracy.

Obsesja zostania leśniczym, zaczęła się gdzieś w okolicach siódmej klasy SP, gdy dzieciaki muszą powoli myśleć, czym chciałyby się zająć w życiu dorosłym.
W mojej rodzinie (bliższej czy też dalszej), nikt wcześniej nie był związany z tym zawodem. Nawet nie było znajomych pracujących w lasach.
Natomiast od wczesnego dzieciństwa, posiadałem olbrzymi głód przyrodniczej wiedzy, zatem wybór odległego o jakieś 60 km Technikum Leśnego, był zupełnie naturalny.
Jednakże wybór, a realizacja celu, to zupełnie dwie różne sprawy.
Nie będę ukrywał, że byłem strasznym mamisynkiem i we wszystkim słuchałem się matuli. Zatem kobiecina swoim autorytetem odwiodła mnie od tego pomysłu (bo szkoła daleko, bo internat, bo można przecież później studiować, jeśli nadal będę chciał itd.). Koniec końców wylądowałem w pobliskim (12 km) LO, a entuzjazm przez cztery lata pilnej nauki, odrobinę przygasł.

Z przykrością (po latach) mogę powiedzieć, że to był pierwszy, poważny błąd życiowy.
Oczywiście nie mogę w 100% twierdzić, że wybór tamtej drogi z perspektywy czasu, byłby lepszy.
Wiem tylko, że mocno żałuję tej decyzji.

Po szkole średniej ogólnokształcącej, trzeba ponownie zastanowić się nad dalszym funkcjonowaniem w społeczeństwie. Dawny entuzjazm znowu zapłonął i złożyłem papiery na Akademię Rolniczą im. Augusta Cieszkowskiego w Poznaniu (kierunek Leśnictwo). Dodatkowo (na wszelki wypadek) startowałem na Biologię, na Uniwersytecie Adama Mickiewicza (też w tym mieście).
Egzaminy zdałem na obydwa i na obydwa nie dostałem się z braku punktów (na jednej i drugiej uczelni byłem drugi pod kreską).
Tutaj chciałbym serdecznie podziękować mojemu wychowawcy (jednocześnie nauczycielowi języka angielskiego) w liceum, za jedyną mierną na świadectwie maturalnym.
DZIĘKUJĘ CHUJU Z AMERYKAŃSKIEJ BUDOWY!
Złożyłem odwołania i jesienią okazało się, że jednak na biologię dostałem się, bo ktoś tam zrezygnował.

Las cały czas tkwił we mnie, zatem po dwóch latach znów szturmowałem uczelniane progi, ale żeby nie musieć rezygnować z bioli, postanowiłem pójść na zaoczne. Udało się.

To był drugi błąd życiowy.
Strata czasu, pieniędzy i pracy włożonej w proces edukacji.

Otóż studia zaoczne (podejrzewam że nie tylko leśnicze), polegają głównie na uzupełnianiu oraz poszerzaniu specjalistycznej wiedzy, zdobytej wcześniej w technikum, gdzie dodatkowo uczniowie mają pełno praktyk w terenie.
Dla laika (takiego jak ja) wkuwanie tych wszystkich rębni, sposobów hodowli lasu, pomiarów drzewostanu itp., było prawdziwą drogą przez mękę. Chociaż podskórnie czułem, że gdybym miał to przedstawione od podstaw w technikum, to nie miałbym z tym żadnych problemów.
Przynajmniej typowo przyrodnicze przedmioty (botanika, zoologia, entomologia, dendrologia) sprawiały mi radochę.

Koniec końców papier Inżyniera Leśnictwa posiadam, natomiast raczej nigdy nie będzie mi dane wykonywać wymarzonego zawodu.
Bo chociaż po studiach mogłem podjąć pracę w tym zawodzie, dzięki staraniom (plecom) rodziny (a nie jest łatwo, bo to jeden z niewielu zawodów mocno... rodzinnych, zatem wbić się w to środowisko jest niezmiernie ciężko), to jednak nie zdecydowałem się.
Po prostu stchórzyłem, widząc jakie braki w wiedzy i doświadczeniu posiadam.

Żeby jakoś specjalnie nie cierpieć z powodu niezrealizowanego marzenia, gdzieś po drodze wyimaginowałem sobie, że inną wymarzoną (nieco pokrewną) rzeczą, którą mógłbym z "papierem" biologa i leśniczego robić jest praca we wszelakiego rodzaju Parkach Krajobrazowych czy Narodowych.
Takim absolutnym hitdream jest Biebrzański Park Narodowy.

Kilka lat temu miałem możliwość zmiany pracy, z tej którą cały czas wykonuję, na pracę we Wdeckim Parku Krajobrazowym.
Umówiłem się na rozmowę z panem dyrektorem, który po krótkiej, uprzejmej pogawędce, patrząc w moje dokumenty, skwitował:
- Biorę Pana od razu! Porozmawiajmy o pieniądzach. Ile Pan zarabia tam gdzie pracuje?
- Tyle i tyle.
Dyrektor nieco zmarkotniał i odrzekł:
- Tyle to zarabiam tutaj jako dyrektor placówki.
Proponował mi najniższą krajową pensję, za ośmiogodzinny, rankowy tryb, od poniedziałku do piątku, z ośmiokilometrowymi dojazdami i mieszkaniem z rodzicami pod jednym dachem (raczej za te pieniądze miałbym marne szanse na "samodzielność").

Z niemiłosiernym bólem serca podziękowałem...

Z gasnącą nadzieją, nadal czekam na poprawę płac w tym sektorze...
a lata lecą...

17 komentarzy:

  1. Tak to się sprzedaje siebie za taniochę (tu uderzam się też we własną pierś zapadłą od harówki, która nie cieszy...) ;)

    A chatkę w lesie postawić i jeść grzyby i korzonki to nie łaska? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet teraz zarabiam tak sobie (gdy porównuję ze znajomymi) i starcza mi od pierwszego do pierwszego, nie odkładając nic na czarną godzinę.
    Kasa nie była, nie jest i nie będzie dla mnie celem samym w sobie.
    Nie posiadam i specjalnie nie mam ochoty posiadać, powszechnie pożądanych dóbr materialnych (auto, mieszkanie własnościowe, sprzęt AGD).
    Na chwilę obecną, trwającą 10 lat, bardziej chodzi o nałóg komiksowy, którego nie jestem w stanie chociażby ograniczyć, a jest niestety kosztowny.
    Jedzonko z lasu nie jest złe ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z drugiej strony, co tu dużo się krył będę.
    W podejmowaniu kluczowych decyzji życiowych JESTEM TCHÓRZEM i bardziej wolę czekać, co łaskawie los przyniesie.
    Jakoś specjalnie na tej metodzie przetrwania się nie zawiodłem ;]
    Jednak szczerze podziwiam prawdziwych "kowali własnego losu" (kilku znam), którzy bez wahania i specjalnego zastanowienia rzucają wszystko, by zająć się czym innym ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też podziwiam - póki co jeszcze biernie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale kiedyś, jak nienawiść do obecnej tyry, wzbierze niczym fala powodziowa, to kto wie... hahaha

    OdpowiedzUsuń
  6. "Tutaj chciałbym serdecznie podziękować mojemu wychowawcy (jednocześnie nauczycielowi języka angielskiego) w liceum, za jedyną mierną na świadectwie maturalnym.
    DZIĘKUJĘ CHUJU Z AMERYKAŃSKIEJ BUDOWY!"

    XD

    A glupia q...wa, moja matematyczka i wychówa z podstawówki, która zafundowała mi lincz w klasie, nie dość, że namieszała mi w życiu zawodowym.

    ....to ogląda mój dom z balkony....3m od ogrodzenia.

    Czasami, mam ochotę małpę zutylizować, ale się boję, że się spoce.

    OdpowiedzUsuń
  7. Na chamów i debili nie działają ani pestycydy, ani zyrtec.

    ;)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Na jego usprawiedliwienie (zawsze staram się szukać plusów, nawet w najgorszym szambie), mogę napisać, że podstawy do dania takiej oceny miał.

    Natomiast raczej nie robi się takich rzeczy na świadectwach maturalnych i do tego wychowankom, tylko dlatego, że wybrali inny język na maturze.
    Postawił mierne pozostałym czterem osobom, tylko jednej nie miał możliwości, bo wybraliśmy francuski (nawet dopytywać na tróję nie raczył).

    Uffff... Wyrzuciłem to z siebie po tylu latach ;DDD

    OdpowiedzUsuń
  9. Dlatego ja, aby uniknąć znęcania się nade mną na języku angielskim (jakoś nie mam z nim problemów, wręcz powiem że ma się u mnie świetnie), a przy okazji porządnie nauczyć się innego języka, wybrałam sobie język francuski na maturę i miałam więcej niż święty spokój.

    Hadesie kochany z marzeń nie warto rezygnować, trzeba po ich spełnienie śmiało wyciągać rękę, chwytać, aby później nie żałować...
    Zawsze na emeryturze możesz się do chatki w lesie przenieść ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. kiedy napiszesz jak zostałeś pielęgniarką?

    OdpowiedzUsuń
  11. Czy ów nauczyciel postawił tę ocenę mierną tak po prostu - bez zająknięcia? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Hadees, bo człowiek jest stary, ma swoje życie, ale takie pierdy mundurkowe, zostają na zawsze.
    Paradoks.

    OdpowiedzUsuń
  13. Choco, przecież nigdzie nie wspominałem, że rezygnuję z marzeń, tylko że nadzieja gaśnie ;)

    A zostałem, Anonimie ;>

    Green, masz rację. Niektórzy mają talent w spierdalaniu innym życia oraz psuciu puent ;D

    OdpowiedzUsuń
  14. Coś o tym wiem, ale to nie materiał na bloga. Że tak powiem, mam temat na tapecie, po części mundurkowy właśnie.

    Jak mawia Morf-> na pizdogłowie i mózgozjebstwo nie ma lekarstwa ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ciała pedagogiczne, mają ego jak malinowy sputnik ;p i zaledwie magisterium jak prawie każdy w tym kraju ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja pracowałem przez 1,5 roku w Parku Krajobrazowym Wzniesień Łódzkich, co wspominam z wielkim sentymentem. Niestety był to etat "na zastępstwo" i przygoda się skończyła. Pieniądze były bardzo marne, ale atmosfera i różnorodność zadań wynagradzała skutecznie te niedogodności. Chociaż faktycznie usamodzielnić i utrzymać się za to nie da...

    OdpowiedzUsuń
  17. Green, chyba aż takiego ego nie mają te pedagogiczne ciała ;D

    Anonimie, nic dodać, nic ująć do Twojej wypowiedzi ;]

    OdpowiedzUsuń