poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Śreżoga czyli berek z cieniami

Po seansie "Perfect Days" Wima Wendersa doszedłem do wniosku, że mógłbym sprzątać tokijskie kible. Bohaterem filmu jest milczący, pogodny Japończyk w średnim wieku, który funkcjonuje w stałej rutynie. Przed świtem budzi go dźwięk zamiatanej ulicy, wstaje, składa futon, poranna toaleta, podlewa kolekcję drzewek bonsai, ubiera roboczy kombinezon, wsiada do auta, wypija kawę z automatu, wrzuca w kaseciaka jakiś szlagier z lat młodości i w rytm muzyczki mknie przez miasto by szorować designerskie toalety. Przerwa śniadaniowa na parkowej ławeczce, gdzie na chybił trafił strzela "małpką" migotanie światłocienia w koronach drzewa, po robocie kąpiel w publicznej łaźni i obiad na mieście, wieczorna lektura i lulu z sennymi powidokami. Tak dzień w dzień... Czasem kogoś spotka, coś niespodziewanego się wydarzy, zagra w kółko i krzyżyk z nieznajomym. Potem nadchodzi dzień wolny, śpi trochę dłużej, sprząta maciupcie mieszkanko, pakuje brudne ciuchy i rowerem jedzie do pralni, zahacza o punkt foto gdzie oddaje wypstrykany film do wywołania, odbiera zdjęcia i kupuje kolejną kliszę, wpada do ulubionej knajpki, szlaja się po okolicy. 

NUDA fhój!!! Film streszczony. W tym szaleństwie jest metoda, bo chodzi o pochwałę rutyny, czerpania przyjemności z drobiazgów oraz slow life, aż chce się tak żyć, nawet jeśli robota dosłownie gówniana. Ten obrazek jest sterylnie perfekcyjny, bo zaczyna się od sprzątania, opowiada o sprzątaczu i jego uporządkowanym żywocie, w którym nawet jak pojawi się jakaś zmienna, to jest niczym błysk słońca lub liścia cień, a egzystencja płynie dalej w krystalicznej sławojce. 
Piękne zdjęcia, świetna muzyka, dobre aktorstwo, scenografia oraz kostiumy git, rzekłbym współczesna baśń, delikatnie podśmiardywująca coelhowską fizolofią, bo prawdziwe życie zdecydowanie bardziej jebie sraką, jednak "w szambie można długo i wygodnie żyć, byle tafla ścieku była gładka".