wtorek, 30 marca 2010

Swojsko-wiejsko w mediach

W najnowszym "Newsweeku" W. Zimiński i M. Cieślik piszą:

Adam Małysz lepszy niż Kaszpirowski! Dzięki niemu 77-letni inwalida z Lniana pod Świeciem rzucił kule i zaczął rączo biegać. Cud zdarzył się, kiedy usłyszał od kolegi, że Małysz się skończył. Stając w obronie honoru skoczka, inwalida najpierw gościa dogonił, później stłukł kulami, a na koniec poprawił nożem. Tylko wyglądać publikacji dzieła "Cuda Adama Małysza".
Wygooglałem sobie owo wydarzenie i rzeczywiście miało miejsce, jak informuje "Super Ekspress".

Jest to kolejna wiocha sąsiadująca z moją, która ostatnimi czasy zaistniała w mediach.
Notabene w Lnianie istniała kiedyś porodówka, w której przyszedłem na świat.

Z kolei w styczniu przez media przewinęła się sprawa Ryszarda K., który klął sobie niewinnie w polu i mandat za to otrzymał ;-) Artykuł o tym znalazł się w lokalnej gazecie, jak i na stronie Polskiego Radia oraz w reportażu TVN24.

Z Ryśkiem chodziliśmy razem do jednej klasy w podstawówce, a było nas w niej łącznie 13 osób max. (zależy ilu nie otrzymywało promocji do kolejnej klasy). Do szkoły szło się 5 km przez łąki, pola i lasy i było cudownie...
Jedne z najmilszych wspomnień...

Widok na gorzelnię ;-) rozpościerający się z mojego okna

niedziela, 28 marca 2010

Qltury week 2 - Aneks

Wrażenia na gorąco spisane, po X MMP na zielonej trawce:

hmmmmmmmmmmmmmmmmmmm;///////////||||||||||||||||||||)))))))))))))))))))))))))))))))))))))DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD


M-I-S-T-Y-C-Z-N-I-E

Qltury week 2

Nadchodzący WIELKI TYDZIEŃ w sferze kulturalnej nie będzie nas rozpieszczał, chyba że wg fizolofii życia mojej koleżanki, czeka nas sporo w kolejne dni.
Będzie zatem:
Wielki Poniedziałek,
Wielki Wtorek,
Wielka Środa...
i tak aż do Wielkanocy i Wielkanocnego Poniedziałku ;D

1. Już w poniedziałek wychodzi marcowy, komiksowy pakiet Egmontu, z którego wart odnotowania jest tylko "Animal'z" Enki'ego Bilala.

Wydawnictwo Abiekt wypluło na rynek, drugie wydanie rewelacyjnej powieści graficznej (moim zdaniem nr 1 zeszłego roku) - "Fun Home". Widocznie albo nakład był taki skromny, albo szło to jak świeże bułki na Placu Pigalle;-) Wydaje mi się bardziej prawdopodobna ta druga opcja, bo komiks jak wspomniałem cudowny (zachwycały nim się nawet osoby, które nie interesują się tą sztuką na co dzień, a które staram się zarażać tym bakcylem), po drugie wydawca włożył ogrom pracy w jego promocję i biegał z nim do wszelakich mediów (w okolicach marzec-maj zeszłego roku gdzie by w necie, gazecie, radiu czy TV nie spojrzeć... tam Abiekt - taka to celebrytka była).

2. Kina i DVD bez premier, a w TV obowiązkowe powtórki, chociaż dla złamania zasady mogliby teraz puścić film "Kevin sam w domu".


W związku z taką kulturalną posuchą czas na wspomnień czar.

Wczoraj odbyła się Bydgoska Sobota z Komiksem, impreza jak podejrzewałem nadal kameralna, przez co doznania bardziej intensywne.
Zaczęło się w Ratuszu, spotkaniem z Sławkiem Kiełbusem (rysownikiem komiksów o Bydgoszczy), a właściwie spęd dzieciarni z zaprzyjaźnionych szkół.
Dobry pomysł.
Następne punkty imprezy odbywały się na WSG - rozmowa z córką Jerzego Wróblewskiego, warsztaty prowadzone przez KRL'a (braki potasu nadal widoczne), konkurs wiedzy, arcyciekawy wykład Jerzego Szyłaka o najważniejszych polskich twórcach młodego pokolenia. Była jeszcze projekcja filmu, na który niestety już zostać nie mogłem.

W "tłumie" komiksowych oszołomów (też się do nich zaliczam), głównie płci męskiej (fascynuje mnie tak nikły udział kobiet - czyżby obiad gotowały i prały pieluchy) przemknął dyrektor łódzkiego MFKiG, możliwe że przyjechał podpatrzeć jak się porządnie festiwal urządza? Spotkać można było tfurców, w większości z bydgoskiego środowiska, od których dało się wyhaczyć grafy.


MY PRECIOUSSSSSSSSSSSSSSSSSSS:

Sławek Kiełbus - obrazek idealnie pośrodku ;-)

ASU - jak zwykle poraża absurdalnym humorem

Śledziu - nawet stara baba zachwyca ;-)

Andrew J. - jakbym nie widział, że to on narysował Kazimierza Wielkiego, to bym w życiu nie zgadł, że to jego (taki jakiś Michalski mi się wydaje)

KRL - Łał-ma-m od niego obrazek ;-)

Do zobaczenia w Bydgoszczy za rok!!!

piątek, 26 marca 2010

Saturday Zbok Fever 2

wiosna, Wiosna, WIOSNA!!!

Słonko świeci, kwiatki kwitną, ptaszki ćwierkają, a kotki... marcują.

Takiego kociaka, nie byłbym w stanie wyrzucić na ulicę, albo w worku obciążonym kamieniami do Wisły. Chociaż z drugiej strony... jakby za wiele miauczał...


Swego czasu, gdy jeszcze studiowałem, często chodziłem do lasu i w ramach pracy badawczej, obserwowałem nory drapieżników (lisy, borsuki, jenoty).
Ta była jedną z moich ulubionych, choć z naukowego punktu widzenia, nie przedstawiała sobą zbyt wiele.


Na zakończenie teledysk z roztańczonymi i rozbujanymi... Paniami ;D

środa, 24 marca 2010

Fafik's travels 1 - Warszawa: Bistro Pari Pari



Najlepszą żarłodajnią w Warszawie jest skromne bistro „Pari Pari” w Złotych Tarasach. Lokal znajduje się wśród szeregu innych restauracyjek i barów na drugim piętrze wspomnianego Centrum Handlowego.


Widok od strony pasażu


Widok z wnętrza lokalu na charakterystyczny dach Złotych Tarasów (w lewym, górnym rogu wejście do "świątyni" McD).


Z założenia ma żywić wyznawców kultu mamony, w przerwie tzw. shoppingu, ale warto tam pójść ot tak, tym bardziej że czasami nad talerzem zupy, można zastać jakiegoś celebrytę (ostatnio byli chłopaki z „Afromental”).
Romantycznej kolacji ze świecami raczej bym tam nie urządzał, z racji wspomnianego braku intymności. Powtórzę to jeszcze raz – nie jest to restauracja z zadęcięm, ani bar szybkiej obsługi!

Co prawda „Gastronauci” oceniają go średnio, ale już dawno nauczyłem się, że nie wszystko złoto co tam chwalą.
Wszystkie toplokale polecane na tym portalu, miały moim zdaniem jakieś mankamenty, a to zbyt wygórowane ceny, co do jakości lub ilości, albo przerost formy nad treścią, jak w przypadku licznych lokali dość znanej restauratorki Magdy Gessler.
Warto jednak na tą stronę zajrzeć, jako punkt wyjścia i odniesienia.

Nazwy potraw koniecznie muszą kojarzyć się z Francją. Mamy więc:
miasta – naleśniki (Lyon, Nicea, Tuluza);
imiona – bagietki (Josephine, Faustinne, Sophie);
tajemnicze zupy – Napoleona (buraki), Moneta (cukinie);
dania główne – Indyk Budoir, Kurczak D’Artagnan i mój ulubiony Frykas Aramisa (wątróbka z sosem malinowym i rillettes jabłkowo-cebulowym) – PYCHOTA!!!;
są jeszcze tarty, omlety i sałatki;
znajdziemy też maleńki dział polszczyzny (żeberka, pierogi, golonka);
a z deserów, jeżeli ktoś lubi kulinarne eksperymenty polecam Creme brulee z ananasem i kozim serem ;-)



Serwują tam najlepsze, białe wino deserowe – „Bornos”, które mógłbym chłeptać bez przerwy zamiast wody. Z tego co się orientuję, dystrybucję tego trunku w Polsce prowadzi tylko to bistro i jedna winiarnia internetowa.



Wszystko jest świeże, szybko podane, za sensowną cenę. Obsługa bardzo miła, co podkreślają również „Gastronauci”.

Odkąd odkryłem tą restauracyjkę, staram się tam żywić za każdym razem, gdy jestem w stolicy. Owszem, testuję też inne lokale (z różnych półek cenowych), ale Warszawa niestety cierpi na brak tych bardzo dobrych, utrzymujących równowag1) pomiędzy ceną a produktem.
Zdecydowanie polecam „Pari Pari” tym bardziej, że jest zaledwie kilka kroków od Dworca Centralnego, także bez zbędnego łażenia po mieście, skorzystać może każdy przyjezdny.

wtorek, 23 marca 2010

Fafik's travels 1 - Warszawa: Hotel InterContinental



Nocleg zapewniłem sobie w hotelu InterContinental – jest to dość charakterystyczny budynek w ścisłym centrum Warszawy. Cechami odróżniającymi go od innych wieżowców jest charakterystyczny czub, który kojarzy mi się z Savage Dragon’em (takie zboczenie) oraz spora pusta przestrzeń w jednym z narożników (cały czas zachodzę w głowę, jak to stoi i się nie wywraca?).



Ostatnio było o nim głośno, przy okazji zdobycia 44 piętra tegoż budynku, rowerem przez Krystiana Herbę, finalistę drugiej, polskiej edycji „Mam talent”.

Pokój na 32 piętrze w wersji DeLuxe (wygląda jak mini mieszkanie i prezentuje się baaardzo okazale). Największe wrażenie zrobiła na mnie… łazienka z panoramicznym oknem, ukazującym panoramę Warszawy oraz budynek PKiN na pierwszym planie.


Łazienka z widokiem na PKiN

Śniadania serwowane w hotelu stanowią klasę samą w sobie. Pomijam ilość i jakość potraw (dotychczas nie zdawałem sobie sprawy, że tyle różnych rzeczy można rano szamać). Podawana tam „zwykła” owsianka, bije na głowę nawet tą gotowaną przez moja rodzoną matkę ;-)
Przysłowiową wisienką na torcie jest harfistka przygrywająca do kotleta!!! Po takim poranku aż chce się kontynuować dzień lol

Tym co daje przewagę InterContinental’owi nad pozostałymi, stołecznymi hotelami jest usytuowany na ostatnim 42 piętrze niewielki basen z siłownią. Wieczorny relaks w jacuzzi i rozświetlona stolica u stóp, zapewnia niezapomniane przeżycia.


Wieczorny relax na basenie

Oczywiście nic za darmo. Hotel tani nie jest, ale raz się żyje i warto jednorazowo się zadłużyć, by mieć co wspominać w skromnej chatce.

poniedziałek, 22 marca 2010

Fafik's travels 1 - Warszawa: Gender? Check!

Witam,
Mój Pan zaprosił mnie do współredagowania tego bloga, więc zrobię to z nieskrywaną radością ;-)
Będę pisał o rzeczach, które znajdują się w kręgu moich zainteresowań, zatem skupię się na opisywaniu moich podróży, a żeby jakoś to usystematyzować, umieszczone będzie to w blokach tematycznych:
A – wyprawy do okolicznych wiosek i miast oraz opisy innych atrakcji znajdujących się najbliżej mojej wiochy,
B – wycieczki po regionach naszego pięknego kraju,
C – podróże zagraniczne.

Dodatkowo będę pisał o żarciu Qch (recenzje, jadłodajnie, przepisy kulinarne), spaniu Chr (baza noclegowa) i zabawie Qlt, czyli podstawowych sprawach żeby żyć szczęśliwie ;-)


W niedzielę byłem na otwartej dzień wcześniej wystawie „Płeć? Sprawdzam!” w warszawskiej Zachęcie.


U stóp postaci zamawiającej trzy piwa ;-)


Jakieś krótkie wzmianki i recenzje można poczytać u Abiekta, na Culture.pl, TVP.Info, i Gazeta.pl.
Wpisuje się ona w modny ostatnio nurt genderowy, którym zachłystuje się tęczowe towarzystwo.

Krótko:
Dupa, chuj, pizda i nie wiadomo o co chodzi, ale te tematy zawsze ściągają tłumy, w tym przypadku zafascynowanych granicami płci ciotek, lesb i reszty przedstawicieli LGBTQ, analizujących wnikliwie – co też tfurca miał na myśli.
Owszem, było kilka prac, które zwróciły moja uwagę: odwagą („Tajemnica patrzy”), pomysłem (pudełka od mleka z kobiecymi piersiami, czyli "Bez różnicy" Ewy Filovej), czy tym że znałem je już wcześniej („Gotyk między-narodowy”, czy "Pani z budyniem", która w zeszłym roku narobiła sporo szumu w Bydgoszczy), jednak większość prezentowanych dzieł to bełkot, bełkot, bełkot…
Przy projekcji jakiegoś filmu w ciemnej salce z pustą sofą, rozważałem myśl co by dla tzw. szumu medialno-artystycznego, razem z moją suczką urządzić przyjemny, cielesny performance na tejże sofie ;-) ale cojones chyba mam jeszcze zbyt małe na tego typu akcje.
Bilet wstępu nie był zbyt drogi (tylko 10 zet) więc chociażby dla oderwania myśli od trosk codziennych, warto było tam zajrzeć.

niedziela, 21 marca 2010

Qltury week 1

Oto przed Wami drodzy czytelnicy, drugi cykl tematyczny związany z szeroko pojętą kulturą w regionie.

W nadchodzącym tygodniu właściwie nic się nie dzieje, dopiero weekend zapowiada się ciekawie.

1. Jak zapowiadają Kolorowe Zeszyty, w najbliższy piątek Wydawnictwo Hanami wyda dwie mangi. Tą Jiro Taniguchi'ego brać w ciemno bo to miszczu jest ;-)


2. Z zapowiadanych premier filmowych, można ewentualnie obejrzeć:

"Kwiat pustyni" - rzecz o modelce Waris Dire, którą w dzieciństwie obrzezano. Jej autobiografię z wypiekami na twarzy czytala moja droga matula, więc pewnie film również z chęcią obejrzy.

"Wszystko o Stevenie" - komedia romantyczna z rolą Sandry Bullock za którą ma Gold Malinę (dzień później Oscar dla niej w innym filmie).

Na DVD powinna wyjść w tym tygodniu animacja japońskiego wizjonera Hayao Miyazaki'ego, na którą czekam z niecierpliwością od kilku miesięcy.



3. W sobotę 27 marca, będzie miała miejsce Bydgoska Sobota z Komiksem, czyli kolejna komiksowa impreza organizowana w mieście nad Brdą (wcześniej Bydgoskie Dni Komiksu). Szczegółowy plan zajęć można znaleźć tutaj.


Plakat reklamujący imprezę, popełnił bydgoski rysownik Andrzej Janicki. Na nim narysowane są postacie komiksowe, stworzone przez bydgoskich artystów, balansujące na linie, czyli nawiązanie do znanej rzeźby bydgoskiej – „Przechodzący przez rzekę”.
Dwa lata temu, AJ popełnił dla mnie tę oto graficzkę, przedstawiającą „Łuczniczkę”, czyli posiadaczkę najpiękniejszych piersi w Bydgoszczy.


Podejrzewam, że tak jak poprzednie edycje, będzie bardzo skromnie i bez zadęcia. Nie jest to zarzut, a raczej zaleta, gdyż ze spokojem będzie można zaliczyć wszystkie przewidziane atrakcje, a nie biegać jak opętany i wybierać jak osiołek któremu w żłoby dano ;-) Dodatkowo będzie okazja do bezpośredniego kontaktu i rozmowy z artychami, a jak się ładnie poprosi to i rysuneczek może strzelą ;D


4. Dzień później w Niedzielę Palmową, przedstawione zostanie X Misterium Męki Pańskiej w fordońskiej Dolinie Śmierci.
Jeżeli kogoś kręcą przedstawienia w plenerze, przeganianie półnagiego mężczyzny po łące w towarzystwie owiec i innych zwierząt, a później wieszanie go na kawałku drewna to zapraszam serdecznie.
Z roku na rok impreza nabiera impetu i sam nie wiem co zrobią organizatorzy w tym roku, żeby przebić samych siebie. Chyba, że razem z prześcieradłem, zedrą z tego nieszczęśnika te śmieszne pieluchomajtki ;D
To byłoby coś!!! Szczególnie w stanie, w jakim mam ochotę to obejrzeć;)))))))))))

sobota, 20 marca 2010

Saturday Zbok Fever 1

Witam w pierwszym cyklicznym projekcie.

Generalnie jestem z serii tych ludzi, którym absolutnie wszystko kojarzy się tylko z jednym ;D zatem będę tutaj sobie pisał o rzeczach z tym związanych, w mniej lub bardziej dosadny sposób. Za pomysł serdecznie dziękuję M.

Ostatnio w ramach piosenki przewodniej łazi za mną ta melodia.

Zespół ją grający nosi bardzo wdzięczną nazwę Morningwood, określające zjawisko przytrafiające się mężczyznom w godzinach porannych, potocznie po polsku zwane Namiotem.
Według mojego porannego wzwodu można jeszcze cały czas regulować zegarki, jak kiedyś wg rozkładu jazdy pociągów. Zawsze o piątej rano krew odpływa mi z mózgu w niższe partie ciała. Wie o tym fakcie część dziewczyn z którymi pracuje, bo nieraz żartowaliśmy sobie z tego niewielkiego tipi ;D Zresztą robię się wtedy lekko rozkojarzony.

W ostatnim "Przekroju" była odpowiedź na takie pytanie:

Dlaczego nawet małym chłopcom rano podnosi się siusiak?

Odpowiedź: Dla treningu. Czyli po to, by w przyszłości działał jak należy. Przez cały okres wzrostu dziecka, a potem mężczyzny ciała jamiste w penisie muszą być co jakiś czas rozciągane. Pierwsze erekcje zdarzają się chłopcom już w okresie prenatalnym, w brzuchu mamy. To, jak często pojawiają się w dzieciństwie, zależy od predyspozycji chłopca. Po części wynika też z wychowania, odżywiania, ilości ruchu, jakiego zażywa dziecko,a w części jest odziedziczona. Do okresu dojrzewania erekcja nie jest związana z podnieceniem seksualnym, a może być wywołana zabawą i silnymi emocjami. Rano, podobnie jak u dorosłych mężczyzn, powoduje ją ucisk pełnego pęcherza moczowego (utrudnia on odpływ krwi z prącia). Dlatego erekcja znika po wysiusianiu się.

No cóż... idzie wiosna, później lato, w tym okresie to zjawisko nasila się u mnie gwałtownie. Ostatnio poszedłem na spacer do lasu, gdzie natknąłem się na to cudeńko:
Na parę dni mam spokój...
To było bolesne doświadczenie...

Tutaj jeszcze strip nawiązujący do porannego wzwodu.

poniedziałek, 15 marca 2010

Lady Gaga

KURWA!!! Jak ja lubię tą sucz!!!

Jej pierwszy singiel wcale mnie nie przekonał, zresztą wtedy obstawiałem inną wschodzącą pop gwiazdkę i jej deklarację, że cmoknęła dziewczynę i jak jej z tym fajowo. Przez chwilę Panie ostro konkurowały na rynku (wypowiedź Gagi na temat Katty, cytat z pamięci: "Ona tylko udaje, że jest biseksualna, ja natomiast jestem taka od zawsze"). Lady kolejnymi kontrowersyjnymi wypowiedziami, ciuchami i ogólnym stylem bycia ostro ruszyła do przodu, a Perry obecnie chałturzy u Timbalanda.

Później Gaga wylazła z basenu i doprowadziła mnie do erekcji lol
Kolejne teledyski śledziłem z zapartym tchem i wypiekami na twarzy.
W "Bad romance" fatałaszki miała już tak odjechane, że mózg się lasuje (sam z chęcią ubrałbym te śliczne buciki, gdy nuci "I'm a freak bitch baby!!!"). Do tego w teledysku reklamowana jest niezła wódka - Nemiroff (pyszności).
Już myślałem, że mnie niczym nie zaskoczy, a tutaj proszę:


Do tego zrobiła to z Beyonce, kobietą która wygląda jak kobieta, a nie jak pokrzywiony wieszak na ubrania. W "Single ladies" rusza się zajebiście i wygląda smakowicie, jednak gdy zobaczyłem jak ten sam układ zatańczył Shane Mercado...
Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć na własne oczy.


Lady Gaga należy do tych artystek, które albo się kocha, albo nienawidzi.
Jedną rzecz robi doskonale - PROWOKUJE.
Za to ją... lubię ;-)

niedziela, 14 marca 2010

Zimowa, a czasami letnia twórczość

Teoretycznie od przyszłego tygodnia będzie kalendarzowa wiosna, a jednak zima nie odpuszcza i wiele wskazuje na to, że jeszcze długo z nami zostanie.
W związku z tym, dziś prezentacja postaci ewidentnie z nią związanej.

BAŁWAN

W ogólnym zarysie figura przypominająca człowieka, wykonana ze śniegu, symbolizująca zimę. Wiele bałwanów można też spotkać u mnie w pracy oraz spacerujących po ulicach, jednak na nich litościwie skupiać się nie będę ;)

Chyba każdy lepił w swoim życiu te pocieszne stworki.
W dzieciństwie, moje niczym nie różniły się od powszechnie przyjętego schematu – trzy kule, oczy węgielki, marchewka zamiast nosa, garnek na łeb. Późniejsze bałwany zawsze były czymś inspirowane, lub okazywały się totalną zrzyną czyjegoś pomysłu.

Gdy wkroczyłem w trudny wiek dojrzewania, bałwany dorobiły się ewidentnych cech płciowości, przez co wyglądały dość… karykaturalnie ;D W tym wypadku Pan Bałwan miał strój jeszcze zimowy,


natomiast Pani Bałwankowa stroiła się wiosennie


Sporą rolę w ich powstaniu miała piosenka Justyny Steczkowskiej z płyty „Naga”, z cudownymi słowami mówiącymi o przemijaniu i powrocie, napisanymi przez Ewę Omernik.



Tak gdzieś w 2000 roku zaczęła się moja powtórna przygoda z komiksem, więc kolejne śniegowe rzeźby powstawały po lekturze niektórych z nich.


Ten dwumetrowy potwór to efekt zazdrości wobec radosnej twórczości ekipy z „Osiedla Swoboda” Śledzia, w jednym z ulubionych odcinków pt. „Konrad” (zajebisty mroczny klimat).


Kolejne dwa bałwany powstały w 2008 roku podczas urlopu, który spędzałem smażąc się na naturystycznej plaży w Chałupach. Żeby nie leżeć bezczynnie, zabrałem się za budowanie… zamku z piasku.
Ewidentny przykład na to jak pokrętnymi ścieżkami wędruje moja wyobraźnia, karmiona przygodami „Calvina i Hobbes’a”.


Bałwany prezentują zachowania, jakich rasowy naturysta powinien się wystrzegać. Pierwszy leży nawalony alkoholem na słońcu – udar murowany i do tego pewnie nie posprzątał po libacji.


Drugi podgląda zza falochronu innych naturystów. A fe!!! Dobrze że jeszcze zdjęć nie pstryka.


Ostatnie (tegoroczne dziełko) to już cała instalacja.
Za punkt wyjścia posłużyła mi twórczość Ralfa Koeniga, który prawdopodobnie inspirował się również szalonymi pomysłami chłopca i tygrysa.


O ile w oryginale bałwany mają płeć, mnie bardziej w tym przypadku pociąga jej brak, bo przecież jest ona sprawą drugorzędną, grunt żeby było estetycznie i more fun ;D

piątek, 12 marca 2010

Christophe Chaboute i jego komiksy

Kilka miesięcy temu, wydawnictwo Egmont w ramach nowej linii wydawniczej „Zebra” (dzieła w czerni i bieli), przedstawił komiks Henri Desire Landru”, czyli rzecz o seryjnym mordercy, który zabijał kobiety na początku XX wieku we Francji.
Podczas jego procesu, wiele niejasności nie zostało nigdy wyjaśnionych, a sam podejrzany (ostatecznie skazany na śmierć przez ścięcie gilotyną), nigdy nie przyznał się do zabójstwa 10 kobiet i syna jednej z nich.
Chaboute przedstawił swoją wizję zdarzeń, rozgrywających się w podparyskim Gambais, gdzie niepoślednią rolę odgrywają pewien żołnierz i jego kochanka. Może nie jest to scenariuszowy kunszt, jaki przedstawił Moore we „From hell”, jednak nie należy wymagać od wszystkich dzieł zawierających kryminalne zagadki, stopnia zawiłości mistrzowskich rozgrywek szachowych. Składanie klocków Lego też przynosi wiele radości, a jedno i drugie to tak de facto rozrywka.
Kreska - na pierwszy rzut oka toporna i kanciasta, przez co może sprawiać wrażenie dość brzydkiej, do tej historii pasuje jednak jak ulał. Dodatkowo autor sprawnie posługuje się czarnymi plamami tak, że momentami mogą kojarzyć się z „Sin City” Franka Millera. Co prawda można by marudzić jak Sebastian Chosiński albo Dominik Szcześniak, że twarze (szczególnie kobiet) są do siebie dość podobne i emocjonalnie prezentują się jak „Zdziwiona Lola”. Z drugiej strony życzyłbym wielu innym rysownikom publikowanym w naszym zacnym kraju, takiego obycia z ołówkiem i tuszem.
Ostatecznie komiks ten sprawił, że chciałem poznać kolejne produkcje Chaboute, więc zapowiedź „Czyśćca” w ramach cyklu „Plansze Europy” spowodowała szybsze bicie serca.
Jest to opowieść o młodym, samotnym japiszonie, który pewnego dnia dziedziczy po kompletnie nieznanej ciotce (pewnie równie samotnej jak i on sam) wielki dom, a kilka dni później na skutek splotu nieszczęśliwych zdarzeń traci wszystko i ostatecznie ląduje w tytułowym czyśćcu.
Po drodze dostaje się bezdusznym politykierom, dążącym po trupach do celu (a propos tutaj dzisiejsza próbka fatalnie rozumianej poprawności politycznej, gdzie debil nie chcąc nikogo obrazić bezpośrednio, plecie totalnie idiotyczne androny).
Jest też coś o osobistych aniołach i o tym, kto nim jest dla kogo?
Scenariuszowo jest na tyle przyzwoicie, że sam zacząłem się zastanawiać nad swoim życiem, co by było gdyby.
Rysunkowo bez zmian, oprócz dodanych kolorów w tonacji brunatno-beżowej. Gdzieś jednak ginie millerowy efekt operowania rozległymi plamami. Inaczej się jednak tego zrobić nie dało, bo jak narysować bezbarwne (niewidoczne) dusze w czarno – białym komiksie.
Oba komiksy Krzyśka pokazują, że bardzo sprawny z niego rzemieślnik, jeśli nie artysta ;-) Z chęcią sięgnę po kolejne pozycje tego autora, jeśli zawitają w Kraju nad Wisłą.

Nawiązując jeszcze do czyśćca, w zeszłym roku mój pies Fafik miał okazję przebywać w Limbo (czymś na kształt tegoż, jednak z tym nie utożsamiane), znajdującym się w uroczym, chorwackim miasteczku Rovinj.


Konsumpcja na schodach, znakomitych sandwiczy popijanych cappuccino, serwowanych przez melancholijną właścicielkę, z jednoczesnym obserwowaniem zdyszanych, wspinających się tuż obok turystów i rozleniwionych, grzejących się w słońcu kotów = jedno z najmilszych wspomnień minionego lata.

poniedziałek, 8 marca 2010

Dzień Kobiet

O ile Walentynki uważam za święto z pyty wzięte i programowo nie obchodzę, choć pamiętam że takowe jest i ewentualnie mam okazję żeby żółcią popluć.
Tak Święto Kobiet jakoś zawsze do mnie przemawiało i podobała mi się idea wynoszenia kobiet na piedestał... raz do roku ;-)

Zatem w tym uroczystym dniu, Wszystkim Panienkom, Paniom, Kobietom i Kobietonom a nawet Laskom wszystkiego naj, naj, najlepszego i kilka prezentów ;D

Wierszyk:

Kobiety nigdy nie były tanie,
Już rujnowali się na swe panie
Petrarki i Horace -

Villon się także szarpał niemało,
Więc może mnie by też wypadało?
Było nie było, niech stracę!

Tylko co?
Broszkę?
Suknię z koronek?
Jakiś zegarek?
Albo pierścionek
Ze złota ciemnozłotego?

Lecz rozum mówi: "Co się wychylasz?
Złoto to daje byle badylarz,
Wymyślmy coś cenniejszego...

Coś, co zdobędzie serce kobity,
Co Himalajów przewyższy szczyty
I wszystkie wspaniałości -

Coś, co o wielkiej świadczy pokorze,
Coś, co mężczyzna tylko dać może
Na dowód wielkiej miłości...".

Słusznie, rozumie.
Niech mnie kosztuje!
Niech zbankrutuję,
Niech się zrujnuję
Dla Ciebie dziś, mój aniele!

Precz perły, złoto, kwiatów naręcze!
Ja Cię, najdroższa, dzisiaj wyręczę
I wyszoruję rondelek!

Po tej kuchennej udręce... (to jest mój osobisty wredny, częstochowski rym)

L.J. Kern "Na dzień 8 marca"

Kwiatki:

Rajstopy z opakowaniem - znajcie łaskę Pana ;-)

i Piosenkę niejakiego Sliimy'ego z Francji, kraju idealnych kochanków

czwartek, 4 marca 2010

Alice in Wonderland

ALE GÓWNO!!!
Tak rzekła panienka, siedząca obok mnie, gdy zaczęły się napisy końcowe najnowszego filmu Tima Burtona.

Krótko i treściwie ;D
Najgorsze jest to, że w takim wypadku... jestem gównojadem. Świeżutkie danie, szalonego reżysera baaardzo mi smakowało.
Przyznam się szczerze, że przygód Alicji nigdy nie czytałem. Znam je z filmu Disneya, ale nie tego klasycznego, z blondwłosą dziewuszką w błękitnym fartuszku, tylko wariacji z Myszką Miki w roli głównej, a także niezliczonych zapożyczeń i inspiracji popkulturowych.

Burton wymieszał wszelakie wątki z obydwu opowieści o Alicji, która w tym filmie jest dorastającą panną na wydaniu, niegodzącą się na gorset konwenansów epoki.
Sporo wątków i postaci zostało pominiętych, więc osoby liczące na 100% ekranizację prozy, mogą być srodze zawiedzeni.
Scenografia, muzyka (Elfman), stroje i nastroje ;-) to cały czas burtonowskie klimaty, choć odrobinę przefiltrowane przez Disneya, więc nie jest tak do końca mrocznie i szalenie. Nie zapominajmy, że jest to bajka dla dzieci ;D
Film oglądałem w oryginalnej wersji językowej, gdzie pod postacią największego skurwiela podpisuje się nie kto inny, tylko sam Christopher Lee (zresztą za wiele do powiedzenia nie miał ;-)
Główne skrzypce w opowieści, gra Szalony Kapelusznik grany przez Johnny'ego Deppa. W filmach Burtona cały czas wysoka klasa i ten sam typ postaci. W polskiej wersji językowej, głos podkłada Czarek "Kiler" Pazura - totalny samobój (obojętnie w jakim podkładzie - gra tą samą rolę). Aż żal nie wykorzystania talentu Jarosława Boberka, moim skromnym zdaniem, mistrza polskiego dubbingu, potrafiącego samym głosem stworzyć miliony różnych postaci.
Helena Bohnam Carter (prywatnie żona reżysera) rewelacyjnie zagrała Czerwoną Królową - czyli apodyktycznego bachora z monstrualnie wielką głową (polski głos - Kasia Figura).
Idealnie został obsadzony jeden z moich ulubionych komików - Matt Lucas aka Daffyd Thomas z Little Britain (lol), w podwójnej roli braci-bliźniaków Dyludylu.
Jednakże najlepszą postacią, która kradnie całej reszcie show, jest generowany komputerowo Kot z Cheshire. Ten uśmiech zniewala ;-)
Projekty Białej Królowej
i Czerwonej Królowej


są wyjątkowo podobne do person występujących w kampanii reklamowej tenisówek Converse, stworzonej w 2007 roku przez uznanego, polskiego fotografa, młodego pokolenia Andrzeja Dragana.
Na jego miejscu mocno bym się zastanowił nad egzekwowaniem praw autorskich od producentów filmu ;-)




Tim Burton stworzył film czerpiący garściami z obydwu opowiadań Lewisa Carrolla, opowiadając zupełnie nową historię na podstawie powszechnie znanych epizodów. Z drugiej strony widać, że ograniczały jego wyobraźnię ramy dziecięcego i infantylnego sposobu prowadzenia bajek wg Disneya.
Jeżeli nie jesteście wyznawcami jedynej, słusznej wizji Carrolla jak i Burtona, film ten powinien przypaść Wam do gustu.
Gdyby ktoś chciałby jeszcze więcej poczytać sobie o tym filmie, proszę bardzo: Polityka, Newsweek, GW i Dziennik.
Ja z chęcią zobaczyłbym ten musical ;-) z 1976 roku:

Na dobry początek

"Jedną z największych trudności w kontakcie z (hds'em) było dla (innych) nauczenie się odróżniać,
kiedy udaje głupiego, by ośmielić rozmówcę,
kiedy udaje głupiego, bo nie chce mu się myśleć i woli pozostawić to komuś innemu,
kiedy bezczelnie udaje głupiego, by ukryć, że tak naprawdę nie wie, o co akurat chodzi,
a kiedy rzeczywiście jest głupi.
Słynął z niesamowitego sprytu i bez wątpienia był sprytny, bardzo go jednak niepokoiło, że bywa tępawy i dość naiwny. Stąd cała ta komedia. Wolał, by jego rozmówcy tracili koncept, niż zbytnio się spoufalali."

Tyle w ramach wstępu i przedstawienia się.

Dla tych śmiałków, którzy wiedzą i powiedzą, do kogo autor bloga porównuje siebie, przewidziane są nagrody-niespodzianki ;-)

Na zakończenie w ramach nieskrępowanej rozrywki, coś z zupełnie innej beczki: